czwartek, 10 września 2015

Grzeszna Taita na Dzikim Zachodzie Irlandii


Boy, oh, boy… Ale żem nagrzeszyła w czasie tego krótkiego, lecz intensywnego wyjazdu do Mayo. A wydawać by się mogło, że w takim hrabstwie, gdzie wokół niemalże same boskie krajobrazy, gdzie od wieków stoi święta góra świętego Patryka, można jedynie wzdychać w podziwie, rozpływać się w anielskim zachwycie i tylko czekać aż wyrosną nam skrzydła, a nad głową pojawi się aureola.



Tymczasem zaś wyszło szydło z worka. Albo inaczej: wyszedł ze mnie diabeł tasmański. Popełniłam jakieś 5 z 7 grzechów głównych. A może nawet sześć, jeśli przyjmiemy, że trzeci z nich, pożądliwością zwany, można zastosować nie tylko do sfery cielesnej.



Tak, przyznaję uczciwie i otwarcie: byłam chciwa, bo chciałam więcej i więcej. Jedna plaża? Nie! Po co zadowalać się jedną, skoro można zaliczyć jeszcze drugą, trzecią, czwartą i… piątą. Pożądałam tych wszystkich krajobrazów, tak bardzo chciałam codziennie mieć je dla siebie.



Tak, zazdrościłam. Tym wszystkim, którzy wznieśli swoje domy nieopodal oceanu. Z hotelowego okna, jak największa idiotka, późną nocą wpatrywałam się w ciemność. Bez noktowizora. Patrzyłam w kierunku Atlantyku, mimo że był praktycznie niewidoczny, i zazdrościłam tym, których domy leżały tak blisko niego. Patrzyłam na światła widoczne z okien domów nieznanych mi osób, i mimo że odczuwałam zazdrość, to jednocześnie cieszyłam się, że jest ktoś, kto ma taki widok codziennie. Bo to, co by nie mówić, fajna sprawa musi być.



Jeśli istnieje – i ma się dobrze – coś takiego jak terapia bańkami chińskimi, jak dogoterapia, czy psychoterapia, to dlaczego by nie mówić o terapii oceanicznej? Nie przez przypadek w kosmetycznych gabinetach eksponowani jesteśmy na subtelne i kojące dźwięki natury: wesoły ptasi trel, szum liści, drzew, morza. W moim przypadku ocean zdecydowanie koi duszę. Niewidzialnymi rękami zszywa rany, chłodzi stłuczenia, chucha na sińce, głaszcze po głowie i bierze w objęcia. A przy okazji wycisza, wprawia w zadumę, czyni mnie wrażliwszą na bodźce zewnętrzne, na otaczające mnie piękno. Jest jak kojący kompres, a zarazem darmowy zastrzyk endorfin. To taki mój naturalny i niegroźny narkotyk.



I tu dochodzimy do piątego grzechu głównego: nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Tak, przyznaję, powinnam zjeść co najmniej jedną porcję frytek mniej i zapomnieć o jakichkolwiek ciastach do kawy, ale… no nie dało się. Z szacunku dla Waszej inteligencji nie napiszę, że przywiązano mnie do krzesła i faszerowano czym popadnie, niczym biedną gęś przeznaczoną na foie gras. I tak nikt z Was by tego nie kupił. Prawda jest taka, że moja silna [silna? Haha, dobre sobie!] wola poległa w pierwszym starciu z aromatycznymi przysmakami, zawsze z uśmiechem podawanymi przez miłą kelnerkę, lawirującą między stolikami niczym derwisz. Hotelowa kuchnia okazała się być naprawdę dobra, ceny potraw rozsądne, a ryba zdecydowanie świeża i smaczna.



Tak, przyznaję. Bywały momenty, że czułam gniew. Odczuwałam złość, że moje szczęście można spokojnie przeliczyć na godziny, które pozostały mi w Mayo. Gniew, że zaraz poniedziałek i cały długi tydzień pracy. Pracy, z której jeszcze niedawno chciałam odejść. Czułam niezadowolenie, że nie mieszkam tu, tylko tam, hen daleko. Obudziłam w sobie małe i rozkapryszone dziecko, które widziało coś fajnego i chciało to natychmiast posiąść. Piosenka Queen „I Want It All” [and I want it now!] wspaniale oddawała moje roszczenia. Mogłaby być wtedy moim hymnem.



Tak, przyznaję – grzeszyłam lenistwem. Kiedy po raz pierwszy weszłam pod prysznic w łazience, wiedziałam już, że nikt mnie po dobroci spod niego nie wyciągnie – o jeżu, cóż to była za słuchawka! Już dawno nie miałam do czynienia z takim ciśnieniem wody i z taką jej ilością! Stałam pod tą mini deszczownicą jak głupek. Nie przez dziesięć minut, nawet nie przez dwadzieścia. Nie powiem, gdzie miałam wtedy ekologię i oszczędzanie wody. Ja byłam w raju! [dobra, kończ, waść, wstydu oszczędź – przez te zachwyty brzmię teraz jak zacofany biedak, który po raz pierwszy dorwał się do prysznica].



Hotelowe łóżko było takie wygodne, że pańci nawet dupska nie chciało się z niego ruszyć, by zrobić dwa kroki i wyciągnąć z walizkowych czeluści ładowarkę do akumulatorka w lustrzance. „Obejdzie się bez tego – mam przecież jeszcze 2/3 baterii” – pomyślała inteligentna inaczej autorka tego posta. Moje własne lenistwo wyszło mi na drugi dzień bokiem i boleśnie użarło mnie w to dupsko, którego nie chciało mi się ruszyć, by podłączyć baterię do kontaktu. W połowie dnia, w czasie którego nie zrealizowałam nawet połowy zaplanowanych atrakcji, lustrzanka odmówiła mi współpracy. Na nic zdały się prośby i groźby. Trzeba było ratować się starym i topornym kompaktem, ale równie dobrze mogłabym robić zdjęcia mikrofalówką – efekt byłby taki sam.



Ale dość już tego gadania. Kończę zatem tę moją publiczną spowiedź o popełnianiu grzechów głównych, ale nie wiem, czy będzie ona ważna, bo zgrzeszyłam i… tak jakby jest mi z tym dobrze. Wyrzutów sumienia nie mam. Poprawy też nie mogę obiecać. „Mea culpa, mea maxima culpa” też nie bardzo chce mi przejść przez usta.


20 komentarzy:

  1. ~monikacookies and cats10 września 2015 05:22

    nic dodac nic ujac... rozumiem twoj zachwyt i juz w przyszlym tygodniu bede sie zachwycac tez :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, po prostu super...Poproszę o namiary na hotel... Uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie właśnie jest Mayo - super :)

    Namiary na hotel przed chwilą opuściły moją skrzynkę mailową. Czwarte zdjęcie od dołu przedstawia widok, który można podziwiać z hotelu i okien.

    Pozdrowienia i uściski, Donik :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nietrudno zrobić ładne zdjęcie, kiedy ma się pięknego modela ;) Ale i tak dziękuję za miłe słowa. Zawsze miło usłyszeć, że komuś podobają się moje fotki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzymam kciuki za piękną pogodę i wspaniałą przygodę :) Mam nadzieję, że wyjedziesz z Irlandii pod jeszcze większym wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przydałaby mi się taka oceanoterapia. Aby ukoić nerwy, te wewnętrzne sińce i duszę utęsknioną, uwięzioną pomiędzy jednym a drugim...

    Z grzechów zachodu Cię mogę rozgrzeszyć, z innych nie. Sama ukochałam zachód. Chłód oceanu i wychłostaną wiatrem twarz. Atlantyk ma w sobie magię, kojącą poświatę nad wodą w słoneczne dni i te plaże...

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga Taito, jakoś nigdy nie patrzyłem na to w taki sposób w jaki Ty to zrobiłaś - i dobrze, bo moje sumienie nie mogłoby zaznać chwili spokoju ;) Przyznam że Mayo wraz ze wszystkim co mnie otacza powoli staje się dla mnie czymś coraz bardziej oczywistym i normalnym - w końcu to już 3 lub 4 rok odkąd przeniosłem się tu z Galway - jednak bycie 'oczywistym i normalnym' bynajmniej niczego nie ujmuje temu miejscu ani mojemu spojrzeniu na nie, to bardziej jak zaprzestanie dziwienia się temu że co krok coś nas zachwyca :)
    Swoja drogą chyba dobrze trafiłaś z pogodą - dziś jesień z powrotem tu zawitała, jeszcze trochę i zaczną nawiedzac nas sztormy - coś co sprawia że warto Mayo i wybrzeże Atlantyku zobaczyć zimą :)

    Pozdrawiam jak zwykle ciepło,
    P.

    OdpowiedzUsuń
  8. Już wiem do kogo się odezwę po porady przed podróżą do Irlandii! :-) Piękne zdjęcia i lekkość pisania są godne podziwu. Gratuluję i pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. O, hej, Aniu! :)

    Zawsze do usług :) Jeśli faktycznie postanowisz się tutaj kiedyś wybrać i będziesz chciała, by co nieco Ci podszepnąć, to uderzaj do mnie jak w dym :)

    A, i dziękuję Ci bardzo za miłe słowa. Ściskam i pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ocean ma magiczną moc. Już sam fakt, że mnie - wielką miłośniczkę gór - w sobie rozkochał i przeciągnął na swoją stronę, o czymś świadczy :) Teraz już nie jestem taka pewna, czy mając do wyboru: morze lub góry, wybrałabym to drugie. Oczywiście optymalną opcją byłby mariaż oceanu i gór :)

    Zaraz, zaraz... jakie plaże? Przecież w Irlandii nie ma ładnych plaż! [tak głoszą niektórzy Polacy]. Zachód Irlandii jest zdecydowanie najpiękniejszy. Ale i na wschodzie są urocze miasta, plaże i zabytki. Co kto lubi. Ja akurat wolę zachodnie krańce.

    OdpowiedzUsuń
  11. I dobrze, że nie patrzyłeś, bo byś jeszcze nie spał po nocach z tych wszystkich zgryzot ;)

    Zastanawiałam się wielokrotnie, czy mieszkając w jakimś naprawdę pięknym miejscu można po pewnym czasie uodpornić się na jego piękno. Nie znam odpowiedzi. I nie wiem, jak by było w moim przypadku. Może kiedyś będzie mi dane przekonać się o tym na własnej skórze, bo choć mieszkałam już chyba w około dziesięciu domach w różnych zakątkach Polski i świata, to jednak żaden z nich nie znajdował się w miejscu, które bezwzględnie skradłoby moje serce.

    Tak, tak - pogoda dopisywała. Zaledwie parę kropli deszczu po wyjeździe z Westport i wjechaniu w ponurą chmurę. Poza tym - przyzwoite warunki. Słońca co prawda nie było dużo, jak widać na fotkach, ale absolutnie nie narzekałam. Nie było też zimno. Jednego dnia, to nawet się zmachałam brykając na plaży, bo nie było prawie wcale wiatru, za to ok. 20 stopni.

    OdpowiedzUsuń
  12. O rzesz Ty grzeszczna Taito!!!
    Myślałby kto, żeś Ty naprawdę grzeszyła, a tu zupełnie normalne ludzkie zachowania. Aaaa! A w sprawie nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, to daleko Ci do grzeszenia, jak mniemam. Toż grzech obżarstwa jest wtedy, gdy nie możemy już jeść i pić a nadal to czynimy. :) Pamiętasz "Wielkie żarcie" Ferreri'ego? Więc proszę nie mydlić nam oczu prowokacyjnym tytułem, i uderzyć się w pierś przyznając, że się palec omsknął na klawiaturze i wyszło "sz" zamiast "cz". ;)
    Jeśli chodzi o połączenie gór i oceanu (a przy tym niewysokie temperatury - jakie lubisz), to polecam Norwegię z jej fiordami. Tylko, broń Panie Boże, nie rodzić i nie wychowywać tam dzieci.
    I kolejna czytelniczka zauważyła i doceniła Twój talent pisarski. Która to już osoba pisze Ci, że jesteś w tym świetna? Trzydziesta? Pięćdziesiąta? Ponawiam postulat, abyś poważnie rozważyła karierę pisarską.
    Zdjęcia... No cóż... Według mnie zamieszczałaś już znacznie lepsze, ale jestem w stanie zrozumieć dlaczego te nie są w czołówce. I tu wrócimy do grzechów - mianowicie w fotografiach wylazło łakomstwo. Chyba chciałaś zbyt wiele zatrzymać na zdjęciach do wspomnień i postów blogowych. A ze zdjęciami jest raczej tak, że najczęściej mniej znaczy więcej i lepiej. Skupienie się na jakimś detalu krajobrazu bądź fotografowanej sceny pozwala pokazać odbiorcy i zamysł i postrzeganie fotografującego. I tu uderzę się w pierś, aż echo poniesie, ja też często popełniam ten błąd. Chcąc podzielić się z innymi zachwytem nad jakimś miejscem widzianym całościowo gołym okiem, niepotrzebnie upycham zbyt wiele szczegółów w fotografii. Na szczęście z dużego formatu w sporej rozdzielczości można później "wykroić" właściwy kadr. I w ogóle nie bierz do serca tych moich "mądrości". Fotografuj tak jak lubisz, a jak komuś się nie podoba, to niech nie patrzy. ;)
    Kocham morze i góry. Morze, bo się nad nim wychowałem i jest mi znane i bliskie, góry bo są pociągające, dzikie i niedostępne. I morze i góry wymagają szacunku i respektu a ja szanuję naturę.
    W każdym razie tak trzymaj i pisz więcej. ;)
    Miłego (mimo, że deszczowego) weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj, Zielaku, w ten deszczowy, ale mimo to piękny - bo piątkowy - wieczór :)

    Może powinnam spalić się teraz ze wstydu, może wyjdę na ignorantkę, ale nie widziałam wspomnianego "Wielkiego żarcia", więc nie bardzo pogadamy na ten temat.

    Norwegia jest pięknym krajem, który od pierwszego wejrzenia mnie urzekł. Spędziłam tam kilka dni, ale mimo wszystko pozostał mi po tym wyjeździe spory niedosyt [i tu powracamy do tematu nieumiarkowania] ;) Chciałabym więcej i więcej. Muszę tam jeszcze kiedyś wrócić. Tylko wtedy skupiłabym się na przyrodzie i na małych miastach, bo w czasie mojej wycieczki potraktowałam je po macoszemu.

    Jak przystało na mało kumatą blondynkę, przyznam otwarcie, że zupełnie nie wiem, o co Ci chodzi z tymi fotkami. Po Twoim komentarzu powróciłam do posta, by dokładnie przeanalizować zdjęcia i... nic. Nie oświeciło mnie, nadal nie wiem, co miałeś na myśli. OK, poprawiłabym np. kompozycję w fotce z owieczkami, ten słupek w ogrodzeniu daje po oczach, ale cała reszta jest taka, jaką chciałam, żeby była. Za dużo elementów? Nie dla mnie. Sfotografowałam to, co chciałam zapamiętać z Mayo: ocean z pagórkami, ludzi cieszących się jego urokiem, sielskie pejzaże, widok z hotelu... Nie mogłam i nie chciałam skupiać się tylko na jednym czy dwóch elementach. Tak więc widzisz - zgrzeszyłam :) Bóg jeden wie, ile zasad robienia dobrych fotek pogwałciłam. Muszę tu jednak powiedzieć to, co napisałam na końcu posta - nie czuję się winna, dobrze mi z tym, a te fotki należą do jednych z moich ulubionych. Poprawy też nie bardzo mogę obiecać, bo jestem totalną amatorką [co potwierdziły te zdjęcia i pewnie niejeden profesjonalny fotograf]. Byłabym jednak wdzięczna za wskazanie konkretnych błędów, a jakbyś jeszcze był łaskawy, to zdradzenie mi, które z opublikowanych wcześniej zdjęć uważasz za lepsze. Bo chyba nie te z Ballysaggartmore? [gorsze i mniej ciekawe niż te obecne]. Gwoli jasności: nie mam Ci absolutnie za złe "negatywnej" opinii o moich fotkach. Możesz je krytykować, ile chcesz, i tak nie przestanę Cię lubić :)

    Ale o książce, to Zielaku, musisz zapomnieć. Naprawdę nie nadaję się na pisarkę. I nie jest to fałszywa skromność. Czytam sobie różne powieści i często nie mogę wyjść z podziwu dla wyobraźni i talentu pisarza. Mnie brakuje i jednego, i drugiego. To miłe, że patrzysz na moją "twórczość" przez różowe okulary, ale rozejrzyj się wokół siebie - a raczej po blogosferze ;) Świat pełen jest lepszych ode mnie blogerów i pisarzy. Serio :)
    Książka nigdy nie była moim celem. Nie lubię robić czegoś na pół gwizdka. O czym miałabym napisać tę książkę? Nawet pomysłu na nią nie mam. A pisać tylko po to, by się później szczycić, że jestem PISARKĄ, to nie w moim stylu. Napisałabym, gdybym miała pewność, że moja książka zrewolucjonizuje świat ;) Pisać o czymś, o czym inni już wiele razy napisali - to naprawdę nie ma sensu.

    Ja z kolei wychowałam się daleko, daleko od morza i teraz nadrabiam stracone lata :)

    Serdeczne pozdrowienia przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Całe życie miałam góry blisko. Myślę, że mi się po prostu znudziły. Morze było daleko, więc od kiedy dostrzegłam kojący szum wody zakochałam się w morskiej bryzie. Ocean ukradł moje serce. Nie ma nic lepszego niż stanie na jakiejkolwiek krawędzi, klifie i słuchanie jego ryku.

    Jak już wspomniałaś o wschodzie to co polecasz?:) Zaskocz mnie. Również wolę zachód, zdaje się pisałam wiele razy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak, masz rację, krytyka była zbyt ogólna aby można ją było przyjąć. ;) W takim razie spieszę z uwagami merytorycznymi. Oczywiście będą to uwagi czysto subiektywne ale też nieco poparte "szturchańcami" od innych fotografików i "pstrykaczy" komentujących moje wypociny i jednocześnie poprawiających mój "warsztat".
    Ad. fot. 1 - Obcięcie zdjęcia z dołu usunie kępki traw z pierwszego planu, a ucięcie nieco z góry pozostawi konia w LDMP (Lewy Dolny Mocny Punkt).
    Ad. fot. 2 - Bez uwag. ;)
    Ad. fot. 3 - Uważam za świetne.
    Ad. fot. 4 - Uchwycenie gumowców węziej (z ostrzejszego kąta) poprawiłoby kompozycję, ale jeśli chodziło o krajobraz w tle to wystarczył by jeden kalosz.
    Ad. fot. 5 i 6 - Surferzy zbyt daleko od fotografującego (zbyt mali w kadrze) a jednocześnie zbyt centralnie umieszczeni. "Wyciął" bym ich nieco inaczej zachowując góry w tle.
    Ad. fot. 7 - Podchodź nieco bliżej do płptu i fotografuj przez "oczka" w siatce lub nad nią. Siatka i słupek zbędne.
    Ad. fot 8 - Obetnij część chmur i popatrz na to zdjęcie ponownie. Myślę, że i Tobie będzie się bardziej podobało.
    Następne trzy są bardzo dobre. Ślady opon na piasku świadczą (o czym już wcześniej wiedziałem), że masz oko do fajnych kompozycji.
    O najlepszych wg mnie zdjęciach napiszę z domu, kiedy będę miał chwilę aby przypomnieć sobie starsze wpisy i na spokojnie ocenić. Ale tego bardzo dużo być może. :D
    Jeszcze raz miłego weekendu.
    Ps. U nas poranek dość pogodny, ale foreca.com "mówi", że tylko poranek.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz zdecydowanie rozjaśnił mi sprawę. Tamten natomiast praktycznie nic - wiedziałam, że coś Ci się nie podoba, ale nie wiedziałam, co i gdzie zrobiłam błąd.

    Fot. 1 - jak ja mogłam tych kępek trawy wcześniej nie zauważyć? Zgadzam się z uwagami, nie wiem tylko, co by powiedział osiołek na nazwanie go koniem ;) Chyba byłam na dobrej drodze do idealnego zdjęcia, bo mojemu włochatemu modelowi bliżej do lewicy niż prawicy czy środka ;)

    Fot. 4 - mam też taką z jednym gumowcem, w pionowym kadrze. Racja, racja, można było ją dopracować.

    Fot. 5 - kite surfer był tu tylko dodatkiem do oceanu ;) Mam całą serię zdjęć z nim [zrobionych w trybie sportowym]. Wybrałam akurat tę, bo na niej najbardziej podobały mi się fale :)

    Fot. 6 - Jaki koń chłopiec jest, każdy widzi ;) Nie będzie duży w kadrze, bo jeszcze nie urósł ;) A tak całkiem poważnie. To była jedna z wielu spontanicznych fotek, kiedy najpierw musiałam działać, a dopiero potem myśleć. Nie było czasu na przemyślenia. Zobaczyłam go wychodzącego z oceanu i oczami wyobraźni ujrzałam fajne zdjęcie w pionowym kadrze. Jest mały w kadrze, bo byłam daleko od niego. Nie wyobrażam sobie lecieć za nim jak nawiedzona baba i drzeć się: ej, ty, zaczekaj! Ja ci zdjęcia robię! Możesz się przesunąć? Jesteś zbyt centralnie umieszczony w kadrze! Najlepiej by było, żebyś znowu wszedł do wody i ponownie z niej wyszedł! ;)
    Trzeba było zachować ostrożność, bo fotografowałam cudze dziecko, a za to można dziś dostać torebką po głowie od nadopiekuńczej mamuśki ;) Gdybym robiła tę fotkę ponownie, na pewno zachowałabym pionowy kadr, ale przesunęłabym chłopca w dół, by uchwycić więcej chmur, a tym samym pokazać jego małość i kruchość na tle przyrody. Nawet nie bardzo przeszkadza mi to, że jest prawie w środku.

    Fot. 7 - Prawda, prawda, byłoby znacznie łatwiej. Ale, co jeśli chce się pokazać, że te biedne owieczki są w obozie za kolczastymi drutami? :)

    Fot. 8 - no nie wiem, nie wiem. Nie lubię nic wycinać z fotek [poza naprawdę koniecznymi elementami], ale jeśli już bym miała to zrobić, pokusiłabym się o delikatne ukrócenie trawy i zieleni na dole. Chmury, Zielaku drogi, uwielbiam i często je fotografuję, bo uważam, że w żadnym kraju nie ma piękniejszych. Irlandia ma cudne cumulusy często wiszące tak niesamowicie blisko ziemi [akurat nie ten przypadek]. Już kiedyś pisałam o tym koleżance blogowej, Hrabinie. Musisz zatem wiedzieć, że jestem dla nich skłonna pogwałcić niejedną zasadę robienia dobrych fotek. Ale też mogę sobie na to pozwolić, bo nie aspiruję do bycia uznanym fotografem, ani też nie startuję w żadnym konkursie. Pewnie jeszcze nie raz i nie dwa zobaczysz u mnie fotki z chmurami w jednej z czołowych ról.

    A ja myślałam, że to m.in. te ślady opon na plaży kuły Cię w oczy. Miła niespodzianka.

    Wiesz, nie musisz przekopywać się przez całe moje archiwum, by wyszukać lepsze zdjęcia. Nawet bym Ci to szczerze odradzała :) Jeden, czy dwa posty wystarczą, bym mogła porównać te obecne fotki z tymi "lepszymi".

    Po wczorajszym deszczowym wieczorze dziś piękne i intensywne słońce. Z ciekawości sprawdziłam pogodę [ja akurat korzystam z uk.weather.com], no i cały dzień ma być sucho i pogodnie. Z tym, że po południu słońce ma się schować za chmurami.

    Dobrego weekendu życzę. I dziękuję za poświęcony czas i wszystkie uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  17. U mnie było podobnie. Do gór miałam znacznie bliżej, do morza okropnie daleko, ale góry nigdy mi się nie znudziły.

    Hmm, takie pierwsze przykłady, które przychodzą mi do głowy to: uroczy Carlingford i Carlingford Lough [jeden z trzech irlandzkich fiordów], Ardgillan Castle, bo chyba jeszcze tam nie byłaś, kolorowe i ładne Gresytones [tym akurat Cię nie zaskoczę], Brittas Bay z dużą i ładną plażą, ale wodą nie zawsze nadającą się do kąpania ze względu na bakterie E.coli.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie znam nikogo, kto by bardzo dobrze znał szlaki górskie i z kim bym mogła się wybrać na wyprawę. Koleżanka z byłej pracy z narzeczonym tak, ale ciężko się było zgrać grafikami. No a teraz jestem tutaj.

    Nie zmienia to faktu, że najlepiej zawsze się odpoczywa na łonie natury. Jak piękne by nie były miasta to koniec końców zawsze chce się od nich uciec w dal.

    Z wymienionych przez Ciebie miejsc byłam w miniony weekend w Greystones. Reszta pozostaje do odkrycia. Trzymaj się ciepło tej deszczowej niedzieli.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zawsze pozostaje ostateczna opcja, czyli samotna wędrówka, ale nie jest ona najrozsądniejszym wyjściem. Na górskim szlaku akurat dobrze mieć towarzystwo.

    Zgadzam się. Lubię i doceniam ładne, czyste, zadbane i ciekawe miasta, ale najczęściej jest tak, że zaczynają mnie męczyć. Jedne wcześniej, inne później.

    O, a to niespodzianka! Liczę na relację na blogu.

    Wzajemnie. Mnie taki lekki deszczyk niestraszny.

    OdpowiedzUsuń