piątek, 18 września 2015

Lismore Castle: angielski pierwiastek na irlandzkiej ziemi


Różne są gusta i guściki. Podejrzewam jednak, że nawet najbardziej zwaśnieni przeciwnicy o całkowicie odmiennych upodobaniach, począwszy od tych kulinarnych aż po polityczne, byliby zgodni przynajmniej w tej jednej kwestii – Lismore Castle jest jednym z najbardziej okazałych i najładniejszych irlandzkich zamków. Nie tylko tych gotyckich.



Położony tuż nad rzeką Blackwater, obfitującą w łososie i pstrągi, otoczony zielenią i pobłogosławiony bliskością gór Knockmealdown, od dawien dawna przebywa w angielskich rękach. Dla mnie osobiście ma to tę zaletę, że kiedy przekracza się bramę wjazdową, skąd można już swobodniej podziwiać sylwetkę zamku i jego ogrody, czuć ten angielski pierwiastek. Autentycznie można odnieść wrażenie, że jest się na angielskiej prowincji.



Z historycznych źródeł dowiadujemy się, że już w XII wieku był w Lismore zamek wybudowany dla księcia Jana [znanego również jako Jan bez ziemi], brata Ryszarda Lwie Serce. Niedługo później Jan został królem Anglii, gdzie też powrócił, by czynić swoją powinność, a zamek trafił w ręce kolejnego angielskiego jegomościa – Sir Waltera Raleigh, pisarza, poety, polityka i podróżnika, który ostatecznie został ścięty za spisek przeciwko królowi Jakubowi I Stuartowi.



Raleigh był niezwykle barwną postacią, która przez ponad 60 lat swojego życia jadła chleb z niejednego pieca. To on w dużej mierze spopularyzował w Anglii palenie tytoniu. Po straceniu go znaleziono w jego celi sakiewkę z inskrypcją: „It was my companion at that most miserable time" ["Był moim towarzyszem w najtrudniejszych chwilach"]. Zabalsamowaną głowę Waltera sprezentowano żonie, która ponoć do końca życia przechowywała ją w aksamitnej torbie.



Z nastaniem XVII wieku posiadłość znalazła się w rękach Richarda Boyle’a - przybyłego do Irlandii w celu jej kolonizacji – późniejszego pierwszego hrabiego Cork. Narodziny jego syna Roberta, będącego jednym z… piętnaściorga dzieci Richarda z jego drugą żoną, upamiętnia tabliczka na zamkowym murze. Robert przeszedł do historii jako filozof i ojciec nowoczesnej chemii. To m.in. on sformułował prawo Boyle’a-Mariotte’a i stworzył nowoczesną definicję pierwiastka chemicznego.



W 1753 roku dzięki małżeństwu Lady Charlotte Boyle, jedynej żyjącej potomkini czwartego hrabiego Cork, Lismore Castle wszedł w posiadanie czwartego księcia Devonshire. Od tego czasu zamek cały czas jest własnością rodziny Cavendish, jednych z najbardziej wpływowych i najbogatszych arystokratów angielskiego pochodzenia. Współcześni właściciele to 46-letni William „Bill” Burlington [jedyny syn dwunastego księcia będącego jednym z najbogatszych ludzi w UK] i jego dwa lata młodsza żona, Laura. Mają dwoje dzieci.



Zaręczyny fotografa Billa z Laurą Montagu [byłą modelką i redaktorką modową magazynu Harper’s Bazaar UK] ogłoszono na kilka dni przed końcem 2006 roku. Do cichego ślubu doszło w marcu 2007 roku, a przyjęcie weselne odbyło się w sierpniu w Lismore Castle. Laura miała już doświadczenie jako żona mężczyzny, w którego żyłach płynie błękitna krew, bo dziesięć lat wcześniej poślubiła Orlando Williama Montagu, syna jedenastego earla of Sandwich, którego nazwę tutaj Hrabią Kanapką.


kaskada w Parku Millenijnym [rzut beretem od zamku]


Na broszurce, którą wręczono nam po kupnie biletu, widnieje zdjęcie Williama i Laury siedzących na jednej z kilku nowoczesnych rzeźb znajdujących się na przyzamkowym terenie – futurystycznej różowej ławce. Objęci i uśmiechnięci, trzymający się za rączki niczym nowożeńcy, są przykładnym małżeństwem. Albo przynajmniej na takie pozują. Widzę tylko jedną rękę Laury. Może druga akurat wbija nóż w plecy Billa? ;)



Choć para na stałe mieszka w Londynie, a do Lismore przyjeżdża tylko na wakacje, to jednak zamek przez cały rok pozostaje zamknięty. Przynajmniej dla zwykłych  zjadaczy chleba. Bo dla gości takich jak JFK, Charles Dickens, księcia Karola i jego ówczesnej narzeczonej Camilli, a także dla tych, którzy mają mnóstwo pieniędzy i nie wiedzą, co z nimi zrobić, jego drzwi są szeroko otwarte. Przez większą część roku można pobawić się w arystokrację i za kilkadziesiąt tysięcy euro za tygodniowy pobyt wynająć sobie zamek Lismore wraz z całą jego obsługą.



Tak na marginesie wspomnę, że ze znanych osobistości swego czasu dość często przyjeżdżał tu Fred Astaire. Jego siostra, Adele, została żoną lorda Charlesa Cavendisha i mieszkała w zamku od 1932 do 1944 roku. Ojciec Charlesa, dziewiąty książę Devonshire, przekazał nowożeńcom zamek w ramach podarunku ślubnego. Trudno powiedzieć, czy para była ze sobą szczęśliwa. Wiadomo, że dwoje ich dzieci, urodzonych w odstępie czterech lat, żyło zaledwie kilka minut. Samego Charlesa wykończył alkoholizm. Zmarł nie doczekawszy nawet 39 urodzin. Po jego śmierci Adele postanowiła powrócić do Ameryki, ale nie zapomniała o Lismore. Każdego lata spędzała tu miesiąc życia.



Mimo że zamek jest zamknięty dla turystów, jest tu, co robić. Lismore samo w sobie jest urocze i godne uwagi. Barwne, kolorowe i czyste. Dokładnie takie, jakie lubię. Z przyjemnością przechadzałam się po pobliskim parku, a także jego uliczkami.



Nie mniejszą radość czerpałam spacerując po zamkowych ogrodach. Wstęp do nich kosztuje 8€, co jest dla niektórych powodem do narzekania i chyba faktycznie nie najniższą ceną za bilety do ogrodu. Może i ja miałabym powody do marudzenia, gdyby smagał mnie ostry wiatr, a deszcz bezlitośnie moczył. Ale tak nie było. Pogoda zdecydowanie sprzyjała, a w dni takie, jak ten śmiało można wykorzystać zamkowe włości i urządzić sobie tutaj totalny relaks: piknik na trawie lub na jednej z ławek, albo zwyczajnie poczytać książkę w cieniu jednego z rozłożystych drzew.



Zamkowe przyległości robią wrażenie, nawet mimo tego, że w posiadaniu Billa i Laury znajduje się mniej gruntu niż na początku XIX wieku. Wtedy to przodek Billa [szósty książę] po raz pierwszy przybył do zamku z zamiarem sprzedania go i pokrycia hazardowych długów narobionych przez jego niedawno zmarłą matkę – Georgianę Cavendish. O tej ekstrawaganckiej księżnej powstał w 2008 roku film „The Duchess” [„Księżna”] z Keirą Knightley w roli głównej. A skoro już o filmach mowa, to dodam jeszcze, że sam zamek wystąpił w jednym z nich – „Northanger Abbey”, jako tytułowe opactwo.



Plany szóstego księcia uległy zmianie, kiedy wreszcie dotarł do Lismore i na własne oczy zobaczył zamek. Posiadłość tak go urzekła, że zamiast ją spieniężyć, postanowił włożyć w nią mnóstwo pieniędzy i energii. To dzięki niemu dokonano wielu prac renowacyjnych. Sam Bill zaś odpowiedzialny jest za stworzenie w 2006 roku galerii sztuki.



Zrujnowane zachodnie skrzydło zamku zostało przekształcone w „Lismore Castle  Arts” – galerię promującą nowoczesną sztukę. W czasie mojej wizyty akurat miała miejsce wystawa zatytułowana „The Persistence of Objects”, którą przetłumaczyć można jako „Natarczywość przedmiotów”, ale nie mogę powiedzieć, by przypadła mi do gustu. Ale cóż ja, prosta, wiejska baba, mogę wiedzieć o nowoczesnej sztuce?



W ogrodnictwie mam za to więcej doświadczenia, mogę więc nieśmiało powiedzieć, że ogrody są całkiem-całkiem. Co prawda w pewnych momentach miałam wrażenie, że są odrobinkę zaniedbane, ale ogólne wrażenie jest pozytywne.



Ogrody dzielą się na dwie różne części: pierwsza i największa jest przykładem XVII-wiecznego ogrodu, jaki urządził tu Richard Boyle. Rośliny odrobinę się zmieniły, przetrwały za to kamienne mury i tarasy. Czułam się tu jak na wsi. Te wszystkie rabatki z warzywami: truskawki, dorodne cukinie, rozłożyste krzaki kopru przypomniały mi moje dzieciństwo, kiedy mama wysyłała mnie na pole po świeże warzywa.



Dolny ogród został głównie utworzony w XIX wieku przez szóstego księcia – tak, tak, tego samego, który przyjechał tu z mocnym postanowieniem pozbycia się posiadłości, ale mu się odwidziało. Najnowszym dodatkiem w tej części ogrodów są fragmenty muru berlińskiego. Jako że sporo tu krzewów takich jak rododendrony, magnolie i kamelie ogród najpiękniej prezentuje się wiosną lub wczesnym latem. Wtedy też, trzeciego kwietnia, otwiera się go dla turystów, a zamyka 30 września.



Zdecydowanie warto tu przyjechać. Jeśli nawet nie w celu zwiedzania zamku, to chociaż dla samego miasteczka, lub dla Ballysaggartmore Towers, klimatycznych ruin w lesie, o których pisałam kilka postów wstecz.

51 komentarzy:

  1. Witam cię Taito z cieplutkiej Polski!
    Wróciliśmy z Irlandii parę godzin temu.Byliśmy w Lismore , widzieliśmy przód zamku , ale niestety do ogrodów nie poszliśmy , bo po pierwsze padało co chwila no i te 8 euro , to chyba ciut za dużo za zwiedzanie ogrodów. Za to zauroczyły nas palmy przed zamkiem. Były takie inne niż spotyka się na Zielonej Wyspie. Zabawiliśmy troszkę w okolicy i pojechaliśmy do Ballysaggartmore Towers. Na szczęście przestało padać i pospacerowaliśmy po tym naprawdę urokliwym miejscu. Wszyscy byliśmy zachwyceni wieżami , spacerem i dziką przyrodą.
    Wczoraj za to za namową córuni pojechaliśmy w miejsce , które jest naprawdę warte zobaczenia. Jest to ogród The Ewe experience. Znajduje się między Kenmare a Glengariff. Właściciele mieli niesamowity pomysł i na niewielkim obszarze w lesie umieścili rzeźby wykonane z gałązek , szyszek , butelek po mleku. kamieni itp.Pani kasująca przy wejściu ( 6,50 euro ) uprzedziła tylko , żeby mocno się rozglądać , bo co krok jest jakaś niespodzianka.Rzeźby są niesamowite.Jest to przekaz ewolucji człowieka. Są ryby , zwierzęta , pająki, dinozaury , ludzie, wszystko wkomponowane w naturę i świetnie opisane.Pomysł trafiony w 10. Polecam!
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne to zdjęcie z kaskadą :) Wogóle piękne ogrody :) Zwiedzasz niesamowicie piękne miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, Bawo!

    A ja byłam święcie przekonana, że Ty jesteś jeszcze w Irlandii. Ale ten czas pędzi! Chciałam jak najszybciej opublikować ten wpis, licząc, że Ci się przyda na wyjazd do Lismore. Fajnie, że dotarliście do ruin wież i że miejsce przypadło Wam do gustu. Jeszcze raz dzięki, że mi o nim wspomniałaś. Gdyby nie Ty, nieprędko bym tam trafiła.

    W The Ewe Experience jeszcze nie byłam i prawdę powiedziawszy nawet o nim nie słyszałam. Byłam za to w Bantry - zwiedziłam dom i ogrody - a także na wyspie Garinish. Wyszukałam trochę informacji na temat tego miejsca, pooglądałam fotki, poczytałam komentarze na Trip Advisor [niektórzy przeczuleni rodzice burzą się, że właściciele niesympatyczni i że dzieci są niemile widziane] i szczerze mówiąc, nie wiem, czy przypadłoby mi do gustu. Niektóre z umieszczonych tam rzeźb/posągów wydały mi się dość tandetne. Jeśli chodzi o ogrody, to lubię prostotę - nie przemawiają do mnie żadne krasnale, sztuczne zwierzątka, posągi ptaków etc. Wolę kiedy natura mówi sama za siebie, a nie przemawia za nią tona plastiku. Nie mówię jednak "nie". Zapamiętam to miejsce i być może kiedyś tam zajrzę. Na pewno jednak nie w tym roku, bo to zdecydowanie za daleko ode mnie. Jednodniowy wyjazd zdecydowanie odpada, a na dłuższy pobyt poza domem nie mogę sobie niestety pozwolić.

    Przesyłam serdeczne pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, mnie również się podoba. Co do zwiedzania niesamowicie pięknych miejsc, to grzechem byłoby siedzieć w domu, kiedy wokół tyle atrakcji i uroczych zakątków.

    Pozdrowienia dla Waszej czwórki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Spoglądając na wnętrza zamku zastanawiałam się czy Taita z Połówkiem postanowili wydać kilkanaście tysięcy euro, aby odwiedzić posiadłość;)

    Przyjemny zamek i okolice, pogodę z tego co widzę również mieliście wyśmienitą. Lismore, w jakich u licha do jest okolicach Taito?

    Historia z zabalsamowaną głową..Nie ma jak to trzymać zabalsamowaną głowę małżonka w sypialni;) Cóż, ludzie najwyraźniej mają różne fetysze.

    Pozdrawiam z deszczowej Irlandii;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co Ty, nie dla psa kiełbasa ;) Zresztą, prawdę powiedziawszy szkoda by mi było wydać tyle pieniędzy na takie coś. Znalazłabym lepsze zastosowanie dla nich. To już wolałabym pojechać na długi i daleki urlop, albo kupić wreszcie hipsterskiego Volkswagena T1 :) Ogrody są dostępne dla turystów, tak samo jak galeria i to z niej pochodzą te trzy zdjęcia z wnętrza zamku.

    Tak, pogoda zdecydowanie dopisała, choć do końca nie byłam jej pewna.

    W jakich okolicach? Fajnych ;) Płd-wsch Irlandii, hrabstwo Waterford, "koło" Cork.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj tak, taki samochodzik to i by mi się marzył gdybym tylko miała prawo jazdy. Rozumiem, że nie stać Cię na taką próżność.

    Z tą pogodą to i ja nigdy nie jestem jej pewna jeśli gdzieś jadę. O dziwo za każdym razem, gdy się gdzieś wybiorę wychodzi słońce.

    Wiem, wiem gdzie jest Waterford.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wcale byś nie musiała mieć prawa jazdy, wystarczyłoby, że byś miała wiernego i oddanego szofera, który zawiózłby Cię nawet na koniec świata, gdyby tylko zaszła taka potrzeba ;)

    Oczywiście, że mnie mnie na to nie stać - kilkadziesiąt tysięcy euro za pobyt w zamku? Bez przesady. Toż to trzeba być obrzydliwie bogatym, by pozwolić sobie na taką rozrzutność.

    To ja mam dla Ciebie propozycję: jak najczęściej wychodź w teren, a najlepiej znajdź jakąś pracę, w której musiałabyś przebywać na zewnątrz :) Ciekawe, czy wtedy ta reguła nadal miałaby zastosowanie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Grzeszna Taita w angielskiej posiadłości ;)

    Kolejna relacja dzięki której nowe miejsce zostało dodane do mojej listy 'must see' :) Niestety trochę czasu minie zanim zdecyduję się wybrać na jakąs dalszą wycieczkę by je zobaczyć - ostatniego weekendu zaliczyłem trzecie irlandzkie wesele (szczęśliwie ostatnie tego roku), zaś za bardzo niedługo czeka mnie wypad do Londynu, potem zaś już tylko chwila od różnych halloween parties do christmas parties. W międzyczasie wypada złapać oddech :)

    Muszę przyznać, nie po raz pierwszy, że uwielbiam Twoje relacje :)

    Pozdrawiając ciepło z jesiennego Mayo,
    P.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rose, nie daj się nikomu wywieźć na żaden koniec świata! ;)

    Co do pogody - wystarczy sobie znaleźć jakieś 'hobby' dzięki któremu musiałabyś przebywac na zewnątrz. Nie będąc na początku w pełni świadomym ze przebywanie na zewnątrz jest nieodłączną częścią tego 'hobby'. Jak na przykład konie. Konie które decydują się zwiedzać okolicę - o 8 rano, kilka godzin po tym jak wróciło się z wesela, w orzeźwiająco pochmurny i deszczowy dzień - zaglądając do okien pobliskich domów ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ale opowieść.
    Niezły przewodnik napisałaś.
    Pełno świetnych zdjęć i znakomitych historii.
    Czyta się super.

    Ciekawa jestem czy obecni właściciele wiedzą tyle o tym zamku co Ty wiesz
    :)

    Czułam się tak jakbym razem z Tobą spacerowała po zamku i jego ogrodach.
    Brakowało mi tylko mapy.
    Nie byłam nigdy w Irlandii więc nie wiem nawet gdzie leży ten zamek.
    No ale cóż od czego jest wyszukiwarka :)

    Pozdrawiam,
    może się komuś przyda wyszukiwarko-przeglądarka najtańszych hoteli a jest ich ponad 5 mln na całym świecie.
    Dużo podróżuję i stale z niej korzystam - http://www.cowartozobaczyc.pl/tani-hotel-gigantyczna-porownywarka-wyszukiwarka-hoteli-polska-swiat/

    OdpowiedzUsuń
  12. Widać Twoje wierzchowce uznały, że nie tylko panu należy się wychodne :) Pozdrowienia i moc uścisków dla słodkich uciekinierek :)

    A poza tym sam przyznaj, co innego mogłoby Cię bardziej rozbudzić i orzeźwić niż poranny spacer w deszczu?

    OdpowiedzUsuń
  13. Taki "spam" to ja lubię! :) Dzięki, że chociaż pofatygowałaś się i przeczytałaś wpis.

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj, Weselny Imprezowiczu :) Głowa Ci zbytnio nie ciąży? Samopoczucie dopisuje? :)

    Ja w ostatnim czasie zamiast podróżować tylko poszerzam listę "must see' o kolejne pozycje. Tobie przynajmniej pozostał London, mnie w tym roku nie czeka już żadna zagraniczna wycieczka, nad czym oczywiście trochę ubolewam.

    Halloween i Christmas Parties... Kiedy ten czas zleciał?! Toż to prawie koniec roku!

    Aww... dziękuję za te słowa! Wiele dla mnie znaczą.

    Ja również serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Myślę, że moja duma nie pozwoliłaby mi na posiadanie szofera. Wolałabym się jednak nauczyć jeździć sama. Zawsze istnieje ryzyko, że szofer zamiast na koniec świata wywiózłby mnie w ciemny las;) A ja lubię mieć kontrolę:)

    O ludziach obrzydliwie bogatych mam bardzo złe zdanie.

    Moja droga ostatni miesiąc dosyć sporo byłam na zewnątrz, pewnie stąd zwykle dobra pogoda. Jestem pewna, że teraz znacznie się pogorszyła;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Peadairs absolutnie nie zamierzam nikomu pozwolić na uprowadzenie mnie na koniec świata;) Widzę, że powstaje fan club ludzi, którzy postanowili sobie mnie do świąt Bożego Narodzenia wyswatać;)

    Takie hobby to coś, co tygrysy lubią najbardziej. Chętnie pojeździłabym na tych krnąbrnych uciekinierach, tudzież uciekinierkach. Czuję, że znalazłabym z nimi sieć połączenia.

    Nie da się ukryć, że zapewne od razu byłeś świeży i rześki. Twoje konie wiedziały jak postawić Cię na nogi;)

    Serdeczne pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  17. Dumę zostaw w spokoju. To nie ten przypadek, kiedy należałoby się nią tłumaczyć i zasłaniać. Duma mogłaby nie pozwolić Ci być czyjąś "utrzymanką", ale mieć szofera w postaci ukochanego? Gorsze rzeczy na tym świecie widziałam i o gorszych słyszałam. Może z definicją dumy jest jak z dupą [tfu, brzydkie słowo!] - każdy ma swoją?

    Kontrola, mówisz? Da się zrobić. Możecie przecież pięknie współpracować: szofer trzyma ręce na kierownicy, a Ty na drążku [zmiany biegów] :) Czyż to nie rozwiązałoby Twojego problemu?

    E tam, ja na pogodę nie narzekam. Nie zauważyłam żadnych negatywnych zmian. Nadal nie ogrzewam domu, nadal śpię przy otwartym oknie i wietrzę sypialnię przez pół dnia, nadal biegam po domu na bosaka... Prognoza pogody - już sprawdzam. O, proszę. Dziś tylko 16 stopni, mimo że było dość słonecznie. Jutro za to 18, a od niedzieli do wtorku po 19. Jak tak dalej pójdzie, to może nawet w niedzielę nad ocean pojadę ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ładne rzeczy. Chwilę mnie nie było na blogu, a tu dyskusje o stawianiu koni koniach stawiających na nogi...

    OdpowiedzUsuń
  19. Taito, jesteś bezwstydna i bezwstydne myśli chodzą Ci po głowie w ten wieczór piątkowy;)

    Ukochany? To takie coś istnieje? Nie widziałam na oczy, a ja jestem jak niewierny Tomasz, dopóki nie zobaczę, palców nie włożę to nie uwierzę. Nie wiem czy trzymanie drążka rozwiązałoby mój problem zważywszy jak niewiele wiem na temat prowadzenia samochodu;)

    Jesteś szalona? Wietrzysz pół dnia? Biegasz na boso? Musisz mieć potwornie ciepły dom...

    OdpowiedzUsuń
  20. Teraz to bezwstydna, tak? A nie pamiętasz już tych czasów, kiedy sama niejednokrotnie mnie zawstydzałaś swoimi kosmatymi myślami? Wszystko mam zapisane. Czarno na białym. Żaden sąd Ci nie uwierzy, żaden adwokat nie wybroni ;)

    Oczywiście, że istnieje - bezwstydna [niech Ci będzie] Taita Ci to mówi, i radzi po dobroci, byś uwierzyła starszej koleżance, wszak starszyzna - ze względu na większy bagaż doświadczeń - przeważnie się nie myli :) Kiedyś trafisz na swoją połówkę i jeszcze doczekasz się tej wielodzietnej rodziny, która tak Ci się marzy. A wtedy ja powiem: "a nie mówiłam?" ;)

    Oj tam, oj tam. Taki problem to nie problem. Istnieją samochody z automatyczną skrzynią biegów [polecam, i błogosławię tego, kto je wynalazł!]

    Nie, nie mam. Po prostu jestem szalona :) I nie cierpię gorących domów. Zrezygnowałam z wizyt u pewnych znajomych, bo u nich zimą było w domu chyba tylko o jeden stopień mniej niż w saunie. Okropieństwo!
    I żeby było jasne: cenię sobie stary, poczciwy wynalazek w postaci kominka [nie tylko za przyjemne ciepło, ale przede wszystkim za niepowtarzalny i romantyczny nastrój - niepoprawna romantyczka ze mnie teraz wyszła], ale trzydzieści stopni w domu? Bez przesady. Toż to nawet niezdrowe jest i niewskazane, by spać w tak gorącym pokoju. Ja lubię mieć rześkie powietrze w sypialni. I guess I'm the hot girl :)

    No dobra, przyznam się. Dziś po pracy wpadłam do domu, zrzuciłam buty, a chwilę później z piskiem biegłam po schodach na piętro, by wydobyć skarpetki z komody. Tak zimno w stopy chyba mi jeszcze nie było w tym roku. Przeklęta kuchenna podłoga!

    OdpowiedzUsuń
  21. I co? Teraz na to wychodzi, że obie jesteśmy bezwstydne;) U la la.

    Taito, skąd ten pomysł, ze Ty jesteś starsza? Właśnie. Ja chyba nawet właściwie nie wiem w jakim Ty jesteś wieku;) Mogłabym rzec: za stara jestem, żeby wierzyć w miłość Taito;)

    Wiem, że takie samochody istnieją. Mój brat takie ma od dłuższego czasu.

    Dobrze, że się do tego przyznajesz. Przynajmniej mamy dwie jasności: bezwstydna i szalona Taita;) Gorących temperatur też nie lubię. Nie lubię wyzszych temperatur niż 25 stopni. Jak dla mnie jest bardzo cienka granica w temperaturze, która w nocy jest zbyt zimna i po której choruję albo zbyt ciepła i też choruję;) Nie lubię budzić się z przesuszonym gardłem przez ogrzewanie.

    Kominek-marzenie. O co jak o co, ale o romantyzm to ja Cię moja droga nie podejrzewałam po tych kosmatych wstępach;) Jeśli Cię to pocieszy ja podobno również jestem romantyczką (ale w księcia na białym rumaku nie wierzę). Hot girl? Ja w nocy oddaję całe ciepło i jestem podobno jak kaloryfer i właśnie dlatego pewnie jak się budzę jest mi potwornie zimno, ponieważ nie zatrzymuję go w sobie.

    No właśnie! W końcu brzmi normalnie. Jak ja przyjechałam do Irlandii to jednym z pierwszych zakupów były futrzane kapcie za kostki. Tak mi zimno było w stopy od podłogi. Były dni, kiedy nawet przez te kapcie czułam chłód!

    OdpowiedzUsuń
  22. Szydło musi wyjść kiedyś z worka.

    Skąd ten pomysł? No cóż - główka pracuje :) Masz w adresach mailowych dwie ostatnie cyfry roku urodzenia, a ponieważ wiem do tego, jak wyglądasz, to dodałam 1 do 1 i wyszło mi to, co wyszło :) Już kiedyś Ci o tym pisałam, ale chyba skleroza Cię dopadła ;) No chyba właściwie nie wiesz, w jakim jestem wieku. Chyba nikt z Was tego nie wie ;) To bardzo pilnie strzeżona tajemnica. A ile byś mi dała lat? Wiem, wiem, nie można ocenić wieku konia nie zaglądając mu w zęby :) Masz jedyną i niepowtarzalną okazję ocenić wiek mojego "ducha" :)

    A propos temperatur: znowu spałam przy otwartym oknie i z samego rana, jak tylko wstałam [obudzona przez kocią mamę], pootwierałam wszystkie okna w domu :) Uwielbiam poranne powietrze.
    Ale mamy piękną pogodę! Nie mogłam pozwolić, by tyle słońca się zmarnowało. Latam więc od kilku godzin jak głupia: sprzątam, piorę, wieszam w ogródku, ściągam pranie, znowu coś tam piorę, znów wieszam na zewnątrz i tak w kółko. Na szczęście prawie wszystko już zrobione. Jestem styrana jak koń po westernie.

    Ludzie-kaloryfery są niezastąpieni do przytulania w zimowe, chłodne noce, ale nie latem ;)

    Ja - jak Cejrowski - najchętniej chodziłabym tylko na boso ;) Na zewnątrz nie zawsze mogę sobie na to pozwolić, to chociaż w domu sobie folguję :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Zaraz zaraz droga Rose, ale że ja w jakiś niewiadomy sposób stałem się członkiem tego fan clubu? Oh zaraz... ktoś faktycznie pukał któregoś wieczora do drzwi, prosił o podpis, wspominał coś o Rose, że też nie skojarzyłem od razu i niewiele myśląc podpisałem uznając że to zapisy na halloweenowe barbecue albo inszy lokalny 'barn dance' (erm , tak - byłem, widziałem, przeżyłem) ;) A tak z ciekawości - Bożego Narodzenia którego roku? :)

    Hm. Sieć połączenia? Z nimi? Coś takiego jest w ogóle możliwe? Nie uwierzę póki nie zobaczę, a jeśli Ci się jakimś cudem uda to masz do nich zapewniony wieczysty i nielimitowany dostęp, nawet bladym świtem o 8 rano - zobaczysz jak to stawia na nogi ;)

    Pozdrawiam ciepło (nosz po tylu ciepłych pozdrowieniach chyba powinnaś już zrzucić te futrzane kapcie? ;) )

    OdpowiedzUsuń
  24. Droga Taito, jak zawsze wszystko mi dopisuje :)

    Może poza poczuciem czasu, po 4 dniach - mając wrażenie że minął zaledwie jeden - uświadomiłem sobie że może warto by było sprawdzić czy mi przypadkiem nie odpisałaś ;)
    Szczerze mówiąc Londyn mnie jakoś specjalnie nie ciągnie, odwykłem od metropolii na tyle że nawet w Galway wydaje mi się być tłoczno, ale z drugiej strony jest to chyba miejsce które raz w życiu zobaczyć wypada (ulokowane na liście 'must see' gdzieś między Paryżem i Nowym Jorkiem), więc czemu nie, raz sie żyje... A poza tym jaka to będzie potem ulga wrócić do Mayo ;)

    Pozdrawiam :)
    P.

    OdpowiedzUsuń
  25. Zaciekawiłaś mnie ogrodem i chętnie bym go zwiedziła. Z kolei dla mojego męża i dzieci... niby lubią pochodzić po ogrodach, ale żeby miłośnikami ich byli, to niekoniecznie. Myśle jednak, że jak już tam pojedziemy, to zajrzymy i do ogrodów, bo mój małżon zawsze podkreśla, że lubi mi sprawieć przyjemność:)
    To zdjęcie z "wodnym ekranem", niby wodospadzik, niby kaskada... w kazdym razie chwyta oko od razu!

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie, nie, nie! Absolutnie drogi Peadairs! Dygresja dotyczyła zdania Taity o szoferze, który wywiózłby mnie na koniec świata. Taita zapewne próbowała mnie w ten sposób przekonać, że z takim szoferem u boku można podbijać świat, zupełnie jakbym nie mogła uczynić tego sama. Mimo niewielkiego wzrostu wierzę we własną siłę przebicia;)

    Tu wesele, tam lokalne tańce..Widzę, że lubisz się dobrze bawić Peadairs;) Stawianie na nogi może być konieczne częściej niż mnie i drogiej koleżance Taicie się wydaje;)

    Obawiam się, że do najbliższego Bożego Narodzenia, ale to się na pewno nie stanie.

    Nie miewasz więzi, sieci połączenia z naturą? Oczywiście, że jest możliwe! Trzeba mieć tylko wystarczająco dziką, bliską natury osobowość. Ostatnie konie i krowy, które spotkałam same szły w moją stronę. Jeden z koni domagał się pieszczot i głaskania pyska. Krowy chciały zjeść mój sweter i próbowałam z nimi dyskutować po krowiemu. Szczęśliwie naszym relacjom towarzyszył płot, ponieważ miałam dziecko na rękach, a krowy są dużo większe i cięższe niż kobieta z dzieckiem w ramionach. Mogłyby zacząć również domagać się pieszczot i zrobiłoby się mało bezpiecznie.

    Z tym wieczystym dostępem to ja bym uważała drogi kolego. Pamiętaj, że obie z Taitą tęsknym wzrokiem spoglądamy w stronę oceanu, a więc również Mayo. Obie chyba lubimy jak ocean porządnie chłoszcze nam twarz. Ósma rano to pikuś, gorzej jeśli jest to szósta rano.

    Muszę Ci napisać, że przed samym snem, kiedy to śmiejąc się do monitora przeczytałam Twój komentarz zrobiło mi się gorąco. Tak bardzo, że do teraz biegam po domu w bosych stopach. Możesz czuć się usatysfakcjonowany;)

    Pozdrawiam ciepło i serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  27. Taito myślę, że jesteś niewiele starsza ode mnie. Dwa lata maksymalnie. Zapewne i tak się nie dowiem, ponieważ ostatnimi czasy bardziej niż zwykle ukrywasz swoją tożsamość.

    Jesteś szalona. Teraz w Polsce opętało mnie totalne lenistwo. Tu rolady z kluskami śląskimi, tam flaki i polskie słodycze. Bezsenne noce i późne poranki, tak jak lubię. Na słońce tutaj również nie narzekam, ale dobrze wiedzieć, że przywita mnie słoneczna Irlandia, gdy już powrócę na szmaragdowe łono.

    To wiele tłumaczy;) Na przykład to, że większość moich związków zaczynała się jesienią i nigdy nie dotrwała do lata. Pewnie po prostu było zbyt gorąco;)

    Kolejna wspólna rzecz. Również chodziłabym boso. Wiele razy chodziłam boso po Irlandii, po Polsce również. Jeszcze jak byłam nastolatką i z koleżanką szłyśmy w nasze miasteczko często chodziłyśmy boso. Spać także lubię minimalnie ubrana. Jednak kiedy mi zimno muszę mieć zdrowy rozsądek i dbać o to, aby mi się nie przytrafiło choróbsko. Zwykle długo trwa i ciężko je wypędzić, więc wolę już te grube skarpety w renifery i futrzane kapcie za kostki.

    OdpowiedzUsuń
  28. Muszę przyznać, droga Rose, że odetchnąłem z ulgą - już myślałem że nieświadomie przyłożyłem rękę do Taitowych planów ;) Chociaż muszę Taicie nieco racji przyznać - sam co prawda na posiadanie prywatnego szofera, bądź nawet szoferki, bym się nie zdecydował - zdecydowanie za bardzo lubię prowadzić i mieć kontrolę nad tym skąd, jak szybko i dokąd, ale w może nie było by to aż tak złe :)

    I przepraszam bardzo, zabawa zabawą ale wcale tak wiele trudu aby mnie na nogi postawić nie trzeba. Ale jak tu po nich oczekiwać żeby pomyślały o mocnej, aromatycznej kawie, wy...erm...rżeniu miłego powitania, zamiast z podkowami z miejsca pakować się tam gdzie nie trzeba ;)

    Rose, gdyby nie więź z naturą to by mnie po tej stronie wyspy nie było - przecież tu tak naprawdę nic poza naturą nie ma ;) Całe szczęście że codziennie muszę odwiedzać Galway bo inaczej, erm... wizja totalnego zjednoczenia z dziką naturą jednak mogłaby być nieco przerażająca ;)

    6 rano mówisz... Hm. Jeśli zbytnio nie naruszycie błogiej ciszy nocnej, a o 6.30 wyręczycie mnie podrzucając psom coś do jedzenia i wypuszczając je na krótki bieg wokół domu, to proszę bardzo - możecie je brać i jechać nad sam ocean :) Ach, kawę tak około 11 poproszę ;)

    I muszę na koniec przyznać że tak właśnie - czuję się usatysfakcjonowany :) Mam tylko nadzieję, że Taita mi tej satysfakcji nie umniejszy uznając że jej zbytnio to miejsce zaspamowałem ;)

    Trzymaj się ciepło, Rose ( 20 stopni! :) )
    P.

    OdpowiedzUsuń
  29. Taitowe plany szczęśliwie nie są realne, ponieważ wtedy musiałaby nas zapewne poznać a ona woli działać z ukrycia. Zdecydowanie dobrze czuć jest kontrolę w wielu przestrzeniach życia. Nie wiem jak to jest czuć kontrolę w samochodzie, ponieważ nie jestem kierowcą.

    Aromatyczna kawa z rana brzmi jak marzenie. Kto by nie chciał, aby czasami z rana zaserwowano kawę czy śniadanie? No kto? Konie nie mają takich umiejętności (albo ja o czymś nie wiem).

    Nic? Nic nie ma? A co jest po drugiej stronie? Stolica? Po pięciu dniach mam dosyć stolicy i desperacko pragnę uciekać w dzicz. Ty masz blisko ocean, kamienne murki, osły, konie, owce...No i Galway...Wiadomo jak to w życiu. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Totalne zjednoczenie z dziką naturą...Ciekawe jakby to miało wyglądać...

    O masz! Jeszcze psy! Nie wiem czy do 11 zdołałybyśmy wrócić z nad oceanu;)

    Taita znowu zniknęła. Ciekawa jestem jak zareaguje na te nasze pogadanki kiedy wróci na swoje włości;) Taitoooo!!! Where are you? Cieszę się nie zważając na wszelkie reakcje drogiej Taity Twoją satysfakcją. Wilk syty i owca cała:)

    To cieplej niż w Polsce! Uwierzysz?

    Pozdrawiam ciepło (i ciągle na bosaka)!

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  30. To prawda Rose, ja tu swego czasu z kawą czekałem, konie niecierpliwie kopytami przebierały, psy z ekscytacją merdały ogonami czując że Taita jest kilka minut od mojego domu a tu nic... kawa wystygła, psy posnęły, a mnie sąsiad dopadł zanudzając opowieściami o swoich sukcesach w grze w golfa (i nie miałem jak uciec!) - tak właśnie z ukrycia Taita działa :)

    Ach, no tak, mam jeszcze psy - 2 labki. Swoją drogą taki inwentarz a żadne z nich nie wytresowane do przynoszenia kawy z rano (za to do robienia porannych pobudek zdolności mają niesamowite) - muszę zdecydowanie coś z tym zrobić. Ach, no i oczywiście rozumiem, przejażdżka nad ocean pewnie zajęłaby dużo więcej czasu, ech... ok, no dobrze, zrobię tę kawę, będzie czekać na Wasz powrót ;)

    A tak właściwie to Ty jesteś 'tu' czy 'tam', droga Rose, bo się nieco pogubiłem? Wydawało mi się że planowałaś już przenieść się 'tu', jednak mam jakieś dziwne wrażenie że Ty boso wciąż 'tam' biegasz :)

    A prop Dublina - gdy kilka lat temu tu przyjechałem byłem od razu zdecydowany na 'wszystko tylko nie Dublin', spędziłem tam tylko kilka dni aby zobaczyć to co najważniejsze do zobaczenia i mi to w zupełności wystarczyło. Może nieco więcej lat temu uznał bym to za świetne miejsce, ale mając za sobą te erm... ileśtam lat w stolicy chyba miałem już przesyt. Uparłem się na Galway, chociaż południe i zachód Cork też nęciło. Po 3 latach Galway też zaczęło mi się wydawać 'too busy' więc wybyłem na północ. Jeszcze trochę i bym skończył na którejś z tych maleńkich wysepek których pełno w okolicach Westport ;) I to by pewnie było totalne zjednoczenie z naturą, jak Tom Hanks w 'Cast Away' ;)

    Ach właśnie, Taita... Czemu mam dziwne wrażenie że wcale nie zniknęła tylko obserwuje nas z ukrycia? ;)

    Pozdrawiam ciepło, zbierając się po raz kolejny do schwytania uciekiniera - gdyby ona (klaczka) nie miała tak niewinnego spojrzenia to chyba bym się w końcu wkurzył. Ech, wie jak mnie podejść.

    P.

    OdpowiedzUsuń
  31. To już jednak nie w tym roku, Aniu, bo od jutra ogrody są już niedostępne dla turystów. Lismore zdecydowanie warte jest odwiedzenia. Jak tylko będę mieć okazję, to postaram się znowu tam wpaść choćby tylko na kawę. Polecam także Park Millenijny położony koło parkingu, nieopodal zamku. Jest niewielki, ale przyjemny. Obok znajduje się też plac zabaw dla dzieci, choć nie wiem, czy Wasze pociechy nie będą na niego za duże. Niespecjalnie przyglądałam się jego wyposażeniu.

    Kaskada na tyle przypadła mi do gustu, że musiałam ją sfotografować. O dziwo, całkiem fajnie się prezentuje na tym zdjęciu.

    OdpowiedzUsuń
  32. No i takie dobre wieści to ja lubię czytać :) Oby tak dalej!

    Haha, mam identycznie. Po latach mieszkania w mojej pipidówce wszystkie "duże miasta" Irlandii wydają mi się ogromnie zatłoczone. Czuję się w nich co najmniej tak, jakbym była w Nowym Jorku. Zdziczałam do reszty, bo coraz częściej unikam metropolii.

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie sądzę, by w ostatnim czasie nasiliło się u mnie ukrywanie swojej tożsamości. Zawsze z ostrożnością podchodziłam do ujawniania swoich danych osobowych i to się raczej już nie zmieni.

    Czy Cię przywita słoneczna pogoda - trudno powiedzieć. Irlandzka aura zmienia się jak w kalejdoskopie, ale to już doskonale wiesz. Z tego co widzę, to jeszcze parę dni ma być ładnych, a potem to już tylko November October Rain...

    OdpowiedzUsuń
  34. I Ty, Brutusie, przeciwko mnie? To wcale nie było tak.

    Taita usunęła się w kąt, bo nie chciała przeszkadzać gruchającym gołąbkom. A ja naiwna myślałam, że Peadairs przychodzi tu ze względu na mnie. Tymczasem wyszło szydło z worka - tu chodziło o Rose. No to ładną żmiję sobie wyhodowałam na własnym łonie. Wracam do tego kąta cicho popłakać. Chyba nic mi więcej nie pozostało.

    OdpowiedzUsuń
  35. Taita: "I Ty, Brutusie, przeciwko mnie? To wcale nie było tak."

    Droga Taito, przeciwko Tobie? Nigdy. Swoją drogą chyba Ci się blog nieco zepsuł (to nie moja sprawka!), nie wyświetlają mi się zdjęcia i nie mogę bezpośrednio odpowiedzieć na Twój ostatni komentarz, stąd cytat powyżej.

    "Taita usunęła się w kąt, bo nie chciała przeszkadzać gruchającym gołąbkom"

    Taito, bardzo Cię proszę wyjdź już z tego kąta, przecież doskonale wiesz że tutaj wszystko kręci się wokół Ciebie. (i tu powinno nastąpić jakieś wyjaśnienie aczkolwiek nie nastąpi - mając za sobą lata doświadczeń instynktownie czuję, że tłumaczenie się byłoby jednym z najgorszych możliwych rozwiązań ;) )

    OdpowiedzUsuń
  36. Kaskada wygląda pięknie. Twoje zdjęcia są niesamowite, masz dobre oko(co już stanowi połowę lub nawet więcej, sukcesu) i wprawę w ich robieniu. Zapewne masz lustrzankę? Ja wciąż automat nikona, z dużą co prawda swobodą ustawień i modelowania zdjęć, ale jednak... marzy mi się lustrzanka. Z tym, że to nie wydatek na najbliższy czas, ale marzyć można :)

    OdpowiedzUsuń
  37. Dziękuję za miłe słowa, Aniu. Moim fotkom daleko do niesamowitości. Wiele z nich jest ciągle zbyt nudnych i banalnych, no ale robię, co mogę, by wyglądały przyzwoicie.

    Tak, mam lustrzankę, i choć zepsuła mi się w niej lampa, a naprawę odwlekam i odwlekam [trzeba jechać do Dublina, zabierają aparat na 3-4 tygodnie nawet, a poza tym nie wiem nawet, ile to będzie kosztować, może lepiej kupić nowy?], to jednak i tak wolę korzystać z niej niż z kompaktu. Nie mogę się do niego ponownie przyzwyczaić. Dlatego serdecznie zachęcam Cię do kupna wymarzonej lustrzanki, kiedy tylko sytuacja finansowa Wam na to pozwoli. Jestem pewna, że będziesz zachwycona i nie pożałujesz kupna. To nie jest aż tak wielki wydatek - tak naprawdę nie potrzebujesz super profesjonalnej lustrzanki. Amatorskiego, ale przyzwoitego DSLR-a można nabyć już od 400-500 euro. Różnica w jakości zdjęć jest naprawdę duża, komfort pracy również lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  38. Dokładnie tak. Nie dość, że mam problemy z Internetem, to do tego doszła jeszcze awaria Imageshacka. Wykrzaczył się któryś z ich serwerów i stąd brak fotek w moim ostatnim wpisie. Nie mogę też dodać nowego posta ze zdjęciami, bo przez awarię nie jestem w stanie się zalogować na ich stronę. Okropnie frustrująca sprawa. Może później uda mi się opublikować nowy wpis.

    Nie wychodzę z kąta, bo mam focha, jestem zazdrosna, brzydka, gruba, nikt mnie nie lubi, i w ogóle jest mi źle :)
    Jaka szkoda, że mamy odmienne doświadczenia - ja jednak wolę, jak podsuwa mi się tłumaczenie pod nos :) Jest to dowód na to, że komuś przynajmniej zależy na wyjaśnieniu i naprawieniu błędu.

    PS. Piątek! Piąteczek! Piątunio! To już jutro! :)

    OdpowiedzUsuń
  39. Mam tu na myśli Taito Twój adres domowy, który tak skrzętnie ukrywasz.

    Z pogodą różnie to bywa, wiadomo. Jednak ciągle liczę na słoneczną Irlandię, rzadko kiedy się zawiodłam. A jeśli nie to pozostaną wieczory z książką przy kubku ciepłej herbaty. Czekam na nie jak na zbawienie po ciągłym byciu w drodze.

    Nawiązując do rozmowy z Twoim drogim kolegą blogowym -ciągle wspominałam o Tobie! Peadairs również. Jak wspomniał to Ty tu jesteś najważniejsza, więc nie widzę powodu, aby zaszyć się w kącie czy mieć kobiecego focha. Troszkę dystansu Kochana! Nie mogłam się doczekać, kiedy przyjdziesz i wtrącisz się do naszej rozmowy;)

    Uciekam. Mam tu gorące kakao i dopiero co upieczony, ciepły jeszcze chlebek bananowy.

    Twoja osobista Żmija

    OdpowiedzUsuń
  40. Hah, widzisz droga Taito? Nie tylko ja tak uważam - no wyjdź już z tego kąta, przyniosę Ci dobrą Moccę i podrzucę nieco 'Tagliatelle con gamberoni e zucchine' - mam dziś zamiar zrobić coś neico bardziej fancy na obiado-kolację, pewnie wyjdzie mi z tego coś zupełnie innego ale wtedy wymyślę jakoś mile brzmiącą włoską nazwę i podbiję świat swoją nową potrawą ;) A poza tym wiesz dobrze że jesteś wyjątkowa i że my o tym wiemy! Nic nie wyjaśniałem zaś dlategóż ponieważ rozmowy z Rose nijak za błąd który trzeba naprawić uznać nie mogę, no choćbym nie wiem jak próbował :)

    I przepraszam Rose, ale 'Twoim (Taity) drogim kolegą blogowym'? 'Twoim'? To ja się tu martwię że marzniesz, staram się ocieplić atmosferę, dbać o Twoje dobre samopoczucie, a Ty tak...? Heh. Mam nadzieję, że skoro nie udało mi się dobrym słowem to porcją tego czegoś wspomnianego wyżej i dobrą kawą uda mi się wkupić w Twoje łaski ;)

    Pozdrawiam bardzo ciepło Ciebie Taito i Ciebie Rose oraz wielbicieli moich kuchennych eksperymentów (tu miało też coś być o pokoju na świecie i jak to się wzruszyłem krojąc cebulę ale, erm, w porę się zorientowałem że nie warto aż tak galopować ) ;)

    OdpowiedzUsuń
  41. Wyszłam, wyszłam, ale tylko dlatego, że trzeba było zrobić sobie coś do jedzenia - odgrażałam się Wam fochem i obrazą majestatu, ale nie strajkiem głodowym. Tym bardziej teraz, kiedy przygotowujesz taką ucztę dla podniebienia. Kawy nigdy nie odmawiam, ale... teraz chyba będę musieć, bo tak się składa, że właśnie wypiłam dwa filiżanki latte macchiato i mogłabym cierpieć na nocne ADHD [choć prawdziwi kawosze twierdzą, że te wszystkie napoje kawowe typu latte i cappuccino, to nie kawa, a do tego niewybaczalny błąd z serii delektowania się whiskey z colą i wodą lub lodem, za który potem trafia się do piekła na potworne katusze], więc może jednak powinnam się skusić na kolejną "małą, czarną"?

    A wiesz, że też dzisiaj robiłam makaron [i zupę]? Co prawda nie taki full wypas z krewetkami, cukinią czy innym kawiorem, tylko wersję dla ubogiego plebsu - z selerem, porem, cebulą i sosem śmietanowym. Jeszcze nikt nie wylądował w szpitalu z bólem brzucha ani objawami zatrucia. Jeszcze :)

    A z tym błędem to nie było o Was. To była tylko taka luźna uwaga w odniesieniu do różnych sytuacji wziętych żywcem z mojego życia. Już nie raz i nie dwa przekonałam się, że wyjaśnienia potrafią zdziałać cuda, a ludzie często ulegają pozorom i źle - a przede wszystkim różnie! - potrafią zinterpretować jedną i tę samą rzecz/zachowanie/sytuację. Ile ludzi, tyle zdań i punktów widzenia. A niektórzy w dodatku mają do tego zdolność widzenia tego, czego nie ma, czyli dopatrywania się drugiego dna we wszystkim.

    I tak z dobroci serca poradzę Ci, kolego, że jak już koniecznie chcesz się wkupić w łaski Rose, to chyba jednak herbatą a nie kawą, bo z tego co mi wiadomo, ona jest wielką fanką herbaty [a przynajmniej jeszcze niedawno była, nie od dziś bowiem wiadomo, że kobiety to zmienne bestie], choć pewnie dobrą kawą zaserwowaną przez czarującego mężczyznę też nie pogardzi [ja bym się nie opierała i nie protestowała].

    Miłego weekendu, Peadairs :)

    PS. Nie chcę mówić głośno, więc będę szeptać - chyba ImageShack znów zaczął działać.

    OdpowiedzUsuń
  42. Bardzo się ucieszyłem Taito że jednak postanowiłaś opuścić swój kąt i wrócić do nas, nawet jeśli z tak prozaicznych powodów :) I muszę przyznać 'prawdziwym kawoszom' rację - Mocca, Latte i Cappuccino to nie jest kawa. Kiedyś we Włoszech zapałałem mocnym uczuciem do mocnej, włoskiej espresso podawanej w naparstkach i to jest właśnie to co kawą nazywam. I nie potrafię rozpocząć dnia bez potrójnej espresso, zupełnie poważnie.

    Swoje plany kulinarne musiałem odłożyć do niedzieli - niestety praca mnie tak pochłonęła że dopiero teraz kończę i zupełnie nie miałem czasu na nic poza skonkretyzowaniem na co mam ochotę. I to nie tak że wybrałem to ponieważ 'full wypas, och i ach', po prostu mam ochotę na coś innego, uwielbiam owoce morza, a że dawno nie miałem okazji nic bardziej wyszukanego niż risotto przyrządzić, więc czemu by nie.

    Och, co do tego błędu to wybacz - nie podeszłem do tego z odpowienią powagą :) Absolutnie się z Tobą zgadzam i przyznaję Ci stuprocentową rację.

    Zaś co do wkupowania się w łaski, ech... coś mi się w takim razie wydaje że wkupić mi się nie uda, herbatę pijam od święta lub jak mnie jakaś zaraza dopadnie (czyli od święta). Kiedyś zdarzało mi się to częściej, wcale nierzadko odwiedzałem fantastyczną herbaciarnię w Warszawie (Same Fusy się zwała), ale z czasem kofeina stała się wręcz niezbędna do życia ;) Tak więc tym razem to ja sobie w kącie siądę, poczytam coś i dokończę moje espresso ;)

    Miłego weekendu Taito :)

    OdpowiedzUsuń
  43. Ja z kolei nie przepadam za espresso. Albo do niego jeszcze nie dorosłam, nie wykształciłam w sobie zamiłowania do tej "szlachetnej" małej czarnej, albo zwyczajnie nie natrafiłam na takie espresso, które by mi skradło serce i rzuciło mnie na kolana. Moja przygoda z kawą rozpoczęła się od zwykłej fusiastej kawy podawanej w szklankach, jak to swego czasu często bywało w Polsce. Nigdy jej nie słodziłam, i nie dodawałam do niej mleka ani śmietanki. W Irlandii zaczęłam bezcześcić kawę dolewając do niej mleka, ale od kiedy mam ekspres, to piję głównie "napoje kawowe". Kiedyś było to cappuccino, ale teraz jest to zazwyczaj macchiato. Mój szef pija espresso Douwe Egberts, więc często bywało tak, że jak pojawiałam się w pracy, to częstował mnie świeżo zaparzoną kawą, ale to taka "siekiera" była, że z czasem - z obawy o swoje biedne serce - zrezygnowałam z niej i ostatnimi dniami przychodzę do roboty ze swoim kubkiem i kawą.

    Risotto... mniam! Zjadłabym. Gadka o jedzeniu mi nie służy - właśnie doszłam do wniosku, że zgłodniałam i będę musiała wrzucić coś na ruszt, wszak nie wytrwam w takim stanie do momentu położenia się do snu [a dziś piątek, więc można zaszaleć z nocnym siedzeniem]. Na szczęście jeszcze została mi wspomniana zupa, a to zdecydowanie lekkie "danie".

    Wybaczam, choć nie ma czego ;)

    Fajna ta nazwa warszawskiej herbaciarni. Ja od dawien dawna wybieram się do pewnej irlandzkiej [z polecenia koleżanki blogowej], ale niestety mam coś z przysłowiowej sójki.

    Espresso o tej porze? Albo się uodporniłeś na kofeinę, albo planujesz nocne hulanki ;) A coś ciekawego do czytania możesz polecić? Skończyłam przedwczoraj jedną książkę, powoli zbliżam się do połowy drugiej, a w bibliotece ciągle mam niewykorzystany limit na sześć pozycji.

    OdpowiedzUsuń
  44. Ja też zaczynałem od czarnej fusiastej w szklankach (pfuj :) ), dopiero wizyta na południu skłoniła mnie do przerzucenia się na espresso. Espresso z mlekiem pijam tylko w pracy, bo to co dają tu z automatu... nie wiem co oni mielą razem z kawą i wolę się nie domyślać ;)

    Smacznego. A o tej porze nie, nie espresso - grzane wino, czego szaleństwem nazwać nie można :) I raczej polecić Ci nic ciekawego nie mogę, Taito - szczerze mówiąc ostatnio nie mam weny na ambitne lektury, zwłaszcza po 12 godzinach pracy. Myślę że szybciej Ty mogłabyś coś ciekawego mi polecić.

    OdpowiedzUsuń
  45. Witaj Peadairs,

    Jak się masz w ten piątkowy wieczór?

    Najpierw spieszę odpowiedzieć na pominięte pytanie: jestem aktualnie w Polsce, ale już niedługo. Bądź ostrożny. Razem z moim przybyciem zapowiadają silniejsze wiatry w Irlandii;)

    Wspomniałam o Tobie jako o koledze blogowym Taity, ponieważ szanuję miejsce wirtualne Taity i to tutaj spotykamy się na pogaduchy (co nie zmienia faktu, że cieszą mnie te wspólne rozmowy). Mam wrażenie, że troszkę za bardzo się tu rozpanoszyłam. Taita może mi mieć to za złe (prawdopodobnie fochy, kąty i tupanie nóżkami było tego przejawem). Podobnie jak Ty zrozumiałam wątek błędu i nie odważyłam się odezwać, ponieważ naszej konwersacji jako błędu nie postrzegam. Wręcz przeciwnie.

    Doceniam oczywiście Twoje ciepłe słowa i starania. Tagiatelle jednak za nic w pobliżu nie widzę, a zaczęłam się robić głodna. I co Ty z tym zrobisz? A może Taita się ze mną podzieli swoim makaronem?;)

    Dobra kawa zawsze w cenie. O ile nie bezczeszczę whiskey colą i piję samą z lodem, o tyle kawę piję prawie zawsze z dużą ilością mleka. Lubię ziarna jasno lub średnio palone, bez dużej ilości goryczy. Etiopia, Kenia lub wiele innych (Lavazzę również lubię). Kopi luwak jeszcze nie próbowałam;) Próbowałeś kiedykolwiek w Polsce kawy z Pożegnania z Afryką? To mój ulubiony sklep. Ilekroć kupowałam kawę mieloną na miejscu, zawsze zaczepiali mnie ludzie na ulicy lub w autobusach czując zachwycający aromat kawy. Taita ma również rację w sprawie herbaty. Kawę piję raz (lub rzadko dwa) na dzień, natomiast herbatę mogę pić bez umiaru. Bez kawy i śniadania nie potrafię się obudzić.
    Na ten moment chętnie przygarnęłabym to grzane wino;)

    No nie płacz już nad tą cebulą i pokojem na świecie. Wychodź z kąta, aby zachować balans teraz to chyba ja powinnam zamknąć się w sobie i spocząć w kącie.

    Witaj Taito,

    Niezmiernie miło, że do nas powróciłaś. Strach pomyśleć co by było, gdybyś zechciała odpocząć znowu na dłuższy czas od bloga.

    Peadairs, Taito trzymajcie się ciepło. Niech wieczór miło Wam płynie.

    OdpowiedzUsuń
  46. Miałem poczucie że warto posiedzieć dziś nieco dłużej ociągając się z pójściem spać i proszę, okazało się że nie bez powodu - a już myślałem że Ty też gdzieś w kącie się zaszyłaś (nie, nawet o tym nie myśl! :) ). Szczerze mówiąc też mi to samo przez myśl przeszło, że niby blog Taity, miejsce Taity, a ja tu jak u siebie. A co gorsza jest mi z tym dobrze...

    Hm, mówisz że głodna jesteś... Z przyjemnością podeślę Ci porcję, proponując do tego to moje grzane wino. No chyba że jesteś na tyle głodna że sama się tu wybierzesz - będę pilnował żeby ciepłe było :) A od Taity i tak można odrobinę czegos dobrego skubnąć ;) Pożegnania z Afryką - znam, byłem, kupowałem, fantastyczne miejsce. Naprawdę uwierzyłem że Ty tylko herbata i zielone listki, a tu się okazuje że na kawie się znasz lepiej niż przeciętny kawosz. A z grzanym winem jak wyżej - przygarniaj, podzielę się :)

    I chwileczkę - do kąta nie dotarłem, nad cebulą nie płakałem, a pokój mam wokół siebie - nie jest źle droga Rose. Więc raz jeszcze - żadnego zamykania się w sobie, w kątach i w ogóle bez zamykania prosz! :)

    Ufff, starałem się ten komentarz trzymać krótki i zwięzły, chyba mi się udało. Teraz zaś dobrej nocy Wam - Rose i Taito - życzę :)
    P.

    OdpowiedzUsuń
  47. Chyba dużo więcej osób mogłoby się podpiąć pod to pierwsze zdanie. Czarna fusiasta jest niejako klasykiem :)

    Co do automatów [mówię tu o stacjach benzynowych], to z reguły omijam je szerokim łukiem. Chyba, że jestem mocno zdesperowana i nie zależy mi już wtedy na smaku, ale na byle czym, byleby tylko było gorące. Dbam jednak, by nie dochodziło do takich sytuacji, więc praktycznie na każdą wycieczkę zabieram ze sobą przynajmniej jeden termos.

    Te dwanaście godzin pracy to mam nadzieję, że nie codziennie? Nie lubię tak długich zmian - przecież wtedy autentycznie połowę dnia spędza się w pracy.

    Oj, było smacznie. Oczywiście nie skończyło się na niewinnej zupie. Nie mogło, skoro w kuchni buszował wygłodniały potwór.

    Samo czytanie książek jest dość ambitną czynnością, więc nie trzeba koniecznie zadręczać się czytaniem samym ambitnych pozycji :) U mnie jak zwykle mieszanka tematyk: literatura specjalistyczna + coś lekkiego na rozrywkę, nie wymagającego zbytnio skupiania się i chłonięcia nowych wiadomości. Skończyłam "Two Brothers" Bena Eltona [ciekawa], a teraz czytam "Skradzione dusze" Goodkinda [lepiej czytać w kolejności, bo to całkiem rozbudowany cykl fantasy jest] i siedmiusetstronicową cegłę "Stulecie detektywów" Jurgena Thorwalda [polecam, ale głównie tym, których interesuje kryminalistyka].

    A teraz wypadałoby wziąć się za sprzątanie, tylko jak tu odkurzać, kiedy w domu koty smacznie śpią [a każdy z nich wydaje się brać udział w konkursie na najsłodszą pozycję do spania]? No nie da rady.

    OdpowiedzUsuń
  48. No, hej...
    Jestś w lepszej sytuacji niż Rose, znając jej adres e-mail z rokiem urodzenia, ale też i Twój wiek nie jest aż taką wielką tajemnicą i zagadką jak Ci się wydaje. Na poparcie tych słów napiszę, że różnica naszego wieku to połowa lat przeżytych przez Ciebie ( z dokładnością do jednego roku).

    Pozdrawiam ciepło,
    Zielak

    OdpowiedzUsuń
  49. Witaj, Zielaku. Mam nadzieję, że u Ciebie już lepiej.

    A ja myślę, że jednak jest. Nawet jeśli ktoś domyśla się, ile mam lat, to i tak nie zna daty moich urodzin. Po głębszych zastanowieniach wydaje mi się, że zdradziłam ją jednemu koledze i jednej koleżance. Podejrzewam, że gdybym przeprowadziła ankietę wśród czytelników, to tylko nieliczni [najwierniejsi i najbardziej uważni] czytelnicy udzieliliby poprawnej odpowiedzi na pytanie o mój wiek. Reszta mogłaby ewentualnie przypadkowo trafić.

    A poza tym, to... nie wiem, czy udzieliłeś właściwej odpowiedzi, bo nie znam Twojego wieku.

    Trzymaj się ciepło, Zielaku.

    OdpowiedzUsuń
  50. Tak. Już lepiej. Choć pustka i świadomość straty doskwiera. C'est la vie...
    Zgadywanki co do daty urodzin ciąg dalszy. Czytając uważnie Twoje posty, dodając i odejmując doszedłem do wniosku, że rodziłaś się w roku w którym, między innymi ważkimi wydarzeniami, nagrano We Are the World. Jednak nie znalazłem dotąd jasno określonej daty urodzin więc przyjmuję możliwość błędu rok w tę czy w tę.

    Ochłodziło się ostatnio. Czyżby pierwsze oznaki nadchodzącej zimy?

    Muszę lecieć ponownie do Polski w ten weekend, więc jeśli nie jutro to odezwę się w przyszłym tygodniu.

    Miłego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
  51. Niestety. Tego uczucia nie da się tak szybko pozbyć. Ja straciłam moją ukochaną babcię już dobrych kilka lat temu, a mimo to zdarza mi się złapać na tym, że myślę o niej, o korespondencji, którą prowadziłyśmy, o tym, że z chęcią bym się z nią spotkała po przylocie do Polski... Byłam jej ulubienicą, zawsze miałyśmy super kontakt. A tymczasem nie będzie już wspólnych spotkań, żadnych listów, niczego.

    Nie znalazłeś daty, bo nigdy jej nie podałam na blogu. Staram się nie zdradzać zbyt wielu rzeczy o sobie. Jeśli już piszę coś o swoim życiu, to przeważnie o czymś w miarę neutralnym. Owszem, kilkukrotnie zdradzałam co nieco [dawno temu, kiedy blog był jeszcze pomarańczowy, miałam rubrykę "o mnie" i tam podałam swój wiek] w różnych postach, ale niektórzy mogli pominąć informację.

    Zima... Mam nadzieję, że nie zastanie mnie niczym drogowców, bo mam ogródek jeszcze nie uprzątnięty. Surfinie nadal kwitną i parę innych kwiatków.
    Prawda, noce są znacznie chłodniejsze, ale w ciągu dnia [przynajmniej u mnie] jest bardzo dużo słońca. Już nawet nie pamiętam, kiedy padało. Nadal nie ogrzewam domu i nadal zdarza mi się spać przy otwartym oknie.

    Bezpiecznego lotu życzę.

    PS. Nawet nie wiesz, jak blisko byłeś dokładnego wytypowania mojej daty urodzin :)

    OdpowiedzUsuń