sobota, 3 października 2015

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi... miszmasz

Przyznać się, kto rzucił na mnie urok? Komu nie podobała się moja – i tak niezbyt częsta – aktywność blogowa i internetowa? Obiecuję, że nie będę zbyt surowa w wybieraniu kary i rozpatrzę wszystkie okoliczności łagodzące.


Wszystko się przeciwko mnie sprzysięgło. Nie dość, że od jakiegoś czasu Internet działa mi tak topornie jak kwadratowe koła u wozu, to do tego doszła jeszcze jakaś gruba awaria ImageShacka, który odpowiedzialny jest u mnie za hosting zdjęć. Jak co niektórzy zauważyli, pojawiły się problemy, będące nieprzyjemnym następstwem wykrzaczenia się serwerów - zdjęcia tajemniczo poznikały z niektórych wpisów, pozostawiając samiuteńki tekst, i za nic na świecie nie chciały wrócić na bloga.


Problemy z hostingiem znacznie też utrudniały mi publikację kolejnej fotorelacji. Czekając zatem aż wszystko wróci do normy, i litując się nad tymi, którzy coraz bardziej zaczynają przebierać nogami ze zniecierpliwienia, publikuję taki oto miszmasz, będący zlepkiem przeróżnych, mniej lub bardziej [choć po prawdzie z naciskiem na „mniej”] ciekawych informacji.


Owszem, mogłabym teoretycznie wrzucić na bloga wpis z dużą liczbą zdjęć, ale nie chcę nadwyrężać przestrzeni dyskowej, która i tak już ledwie zipie i patrzeć tylko, kiedy padnie i już nie powstanie.


Próby interweniowania w sprawie haniebnie (nie)działającego „okna na świat” kończą się fiaskiem. Bowiem magicy od Internetu z uporem maniaka powtarzają, że to liście są wszystkiemu winne. Te liście, których coraz mniej na drzewach, bo przecież jesień przyszła. Nic to. Są pancerne brzozy w Rosji, to czemu na wyspie nie mogłyby występować pancerne liście, osłabiające sygnał?


A właśnie! Jesień. Znowu, bitcha, przyszła i na dobre odebrała mi możliwość wykąpania się w oceanie. Nie wiem, jak to się stało, ale nie udało mi się w tym roku dotrzeć do mojej rajskiej plaży na wyspie, która dostarczyła mi w przeszłości więcej frajdy niż wór słodyczy dziecku. Mam co prawda chytry plan pożegnania się z oceanem na dobre kilka miesięcy, i już nawet zakupiłam sobie ciepłe okrycie, by wiatr zbytnio mnie nie sponiewierał, ale o kąpieli nie ma już mowy. Aż takim hardkorem nie jestem. Sam wyjazd zaś stoi pod wielkim i grubym znakiem zapytania i uzależniony będzie tylko i wyłącznie od wyniku jednego, niezwykle ważnego wydarzenia, które będzie miało miejsce już w środę.


W międzyczasie zaś uskuteczniam gorące kąpiele stóp z dodatkiem płynu o uwodzicielskim zapachu czekolady i granatu. Za każdym razem towarzyszy mi ten sam błogi, ale strasznie głupi, wyraz twarzy. Na szczęście niewiele osób może mnie wtedy oglądać, bo przeważnie skrywam się wówczas za jakąś książką. Cieszy mnie fakt, że teraz częściej sięgam po książki, niż to miało miejsce latem. Martwi za to wizja tego, że mogę popsuć sobie wzrok i za niedługo nosić okulary ze szkłami jak denka od butelek. À la Stępień z „Trzynastego posterunku”.


Gdyby nie to, że co roku powraca do mnie problem masowo wypadających włosów, może nawet rzekłabym, że ta jesień to całkiem fajna pora roku jest.  Mogę za to bez obaw wchodzić do wszystkich zakamarków, zaułków i labiryntów – i nie potrzebuję do tego nici Ariadny. I bez niej w ekspresowym tempie trafię do wyjścia, idąc śladem pozostawionych przez siebie włosów.


Mam teraz niezły problem na głowie. Dosłownie. Moje długaśne włosy, którym udało się dobić do 60 cm długości i doprowadzić do wyczerpania mojej cierpliwości do nich. To jest właśnie ten moment, w którym z przyjemnością udałabym się do porządnego fryzjera, by je ujarzmił i nadał im pożądanego kształtu, a najlepiej także koloru. Jest jednak jedno „ale”. Wcale nie takie małe. Ciągle nie pozbyłam się traumy po mojej byłej fryzjerce, która wszystkie moje sugestie wpuszczała jednym uchem, a drugim wypuszczała.


O ile chętnie poeksperymentowałabym z włosami, o tyle nie kwapię się już do eksperymentów w ogródku. Do tej pory miałam sprawdzone gatunki kwiatów, które co roku z powodzeniem zdobiły mój dom i ogródek, jednak w tym roku postanowiłam otworzyć się nieco na nowości. Wypatrzyłam u znajomej kalibrachoę, która z miejsca tak mnie urzekła, że niedługo później sama nabyłam dwie sztuki w trzech barwach i udekorowałam nimi patio. No ładnie się prezentowała, ale przyznam, że wiązałam z nią większe nadzieje. Ani specjalnie się nie rozrosła, ani nie cieszyła oczu długim okresem kwitnięcia. Teraz to nawet bardziej straszy niż cieszy. W przyszłości już się raczej na nią nie skuszę. Dianthusowi kahori też już podziękuję. Nie wiedzieć czemu, nie podobało się paniczowi w moim ogródku.


Pozytywnie za to zaskoczyły mnie niecierpki, które rozrastały się niczym magiczna fasola ze znanej bajki o Jasiu. Szałwia ogrodowa też okazała się strzałem w dziesiątkę. Ależ fantastyczna roślina w energetyzującym, czerwonym kolorze! Zdecydowanie będziemy ze sobą współpracować w przyszłości. Nie wiem, co zrobię z nemezją, bo na początku urzekła mnie swoimi maleńkimi kwiatami i jasnymi kolorami, ale też dość szybko przekwitła. Za to geranium jak zwykle pięknie kwitnie. Jemu jesień nie jest straszna. I to chyba te kwiaty - oprócz surfinii, którą niestrudzenie atakują mi przeklęte mszyce - będą w następnym roku dominować w moim ogrodzie.


W poniedziałek wysłałam Połówka do Lidla, bo akurat mieli tydzień francuski i wpadło mi kilka rzeczy w oko. Koniecznie chciałam przetestować słynne macarons, bo tak się składa, że mimo iż byłam we Francji kilkukrotnie, nigdy nie miałam okazji ich skosztować. Napaliłam się na nie jak szczerbaty na suchary. Wracam z pracy, siadamy do kawy, chwytam łapczywie za pudełko z cytrynowymi ciastkami, otwieram je, a tam… dwie torebki: jedna z proszkiem na ciasto, druga na krem. Moja mina? Chyba taka, jaką miał niejeden amator Tajek, który właśnie zorientował się, że ma w łóżku babę z przyrodzeniem.


Jeszcze tego samego wieczoru zakasałam rękawy i przystąpiłam do robienia tych francuskich ciastek. Przepis nie był zbyt skomplikowany, ale efekt średnio mnie zadowolił – Połówek dyplomatycznie stwierdził, że macarons są OK, ale jednak trochę za słodkie. Tak w ogóle, to tak się rozkręciłam, że z rozmachu machnęłam też szarlotkę z bezą według przepisu Okrasy, mimo że absolutnie jej nie planowałam. A potem, jak największa idiotka, zapakowałam ją na noc do lodówki, a  na drugi dzień z grymasem zdziwienia na twarzy stwierdziłam, że jest z nią coś nie tak. Bo przecież w przeszłości wychodziła taka dobra! Nie wiem, co ja sobie myślałam, wkładając ją do lodówki. Najprawdopodobniej nic. Na drugi dzień wyjęłam ją stamtąd, przypomniawszy sobie, że poprzednimi razami zawsze trzymałam ją w piekarniku. Smak od razu inny.


Jako że dzieci nudzą się, kiedy pada deszcz, i kiedy… nie ma dostępu do sieci, zaczęłam częściej zasiadać przed szklanym ekranem. Coraz bardziej wkręciłam się we włoskiego X Factora, w którym w komisji zasiadają Skin, Fedez, MIKA i Elio. Nie mam z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia, bo od przyjazdu do Irlandii zaniedbałam włoski, więc programy tego typu pomagają mi w odświeżeniu pamięci, o czym doskonale przekonałam się oglądając latem włoski serial „Gomorra” [w stylu irlandzkiego „Love/Hate”, który kiedyś namiętnie oglądałam]. Niedawno obejrzałam też trzy włoskie filmy z Checco Zalone - którego muzykę lubię też od czasu do czasu posłuchać - i nieźle się uśmiałam. Polecam, szczególnie tym, którzy znają język włoski [nie jestem pewna, czy wszystkie te filmy mają napisy po angielsku].


Ale do rzeczy. Nie wiedziałam, że MIKA jest na żywo taki pociągający! I że tak świetnie mówi po włosku! Zazdrość razy sto. Gdyby tak dodać mu kilka kilogramów, to spokojnie mogłabym powiedzieć, że tak [na chwilę obecną] wygląda mój męski ideał. Widziałam go wielokrotnie na zdjęciach, ale wtedy jakoś nie robił na mnie specjalnego wrażenia. A może po prostu dojrzał i jest jak wino: im starszy, tym lepszy? W każdym razie cieszę się, że nie mam go w swoim otoczeniu, bo miałabym gwarantowane złamane serce [zważywszy, że piosenkarz nie ukrywa swojej orientacji seksualnej]. Ach, te jego oczyska, urocze kręcone włosy i te zmysłowe usta… No,  ale wystarczy już tych wstydliwych wyznań.


W którymś z odcinków wyszedł na scenę, by zaśpiewać ze swoją fanką – w tamtym momencie naprawdę nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że przestałam słuchać jego płyt. Wygrzebałam je zatem ze stosu innych i… tak, to zdecydowanie był dobry pomysł. Ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że wydał nową płytę, a ponieważ piosenki przypadły mi do gustu [zwłaszcza „Staring At The Sun”’, która dodaje mi kopa do działania w tym nieco depresyjnym okresie], to najprawdopodobniej niedługo ją kupię. Z przyjemnością wybrałabym się na jego koncert, ale mój szósty zmysł mi podpowiada, że jeśli już na jakimś się znajdę w najbliższej przyszłości, to będzie to kwietniowy występ Muse w Dublinie. O ile nie wykupią biletów.


I to chyba tyle na dziś. Czas wracać do obowiązków.

14 komentarzy:

  1. Nie ma zdjęć. Miałem wyjątkowo zacząć od narzekania, ale jakoś nie potrafię, mimo obiecującego wstępu :) Co prawda połowa tego wpisu nic mi nie mówi, jako że tv praktycznie nie oglądam (poza wyjątkowymi okazjami które zdarzają się może raz na 2 miesiące), włoski X Factor nic mi nie mówi, podobnie jak wspomniane imiona, a może nawet wręcz nie przemawia (jak każdy inny X Factor), ale muszę powiedzieć że - zgodnie z zasadą 'lepszy rydz niż nic' - ucieszyłem się z kolejnego wpisu :)

    Kąpanie się w oceanie w połączeniu z niezwykle ważnym wydarzeniem które odbędzie się już w środę każe mi zgadywać - zagrałaś w lotto? ;) Jeśli tak to ja w środę sobie odpuszczę, dam Ci wygrać, a co. Chociaż patrząc na ocean mam wrażenie, że niektórzy zupełnie nie robią sobie nic z tego że jesień, że chłodniej i w ogóle, pluskając się w oceanie - zajrzyj do Galway droga Taito, przejdź się na Salthill, myślę że chęć popluskania się wróci :)

    I jakież to obowiązki masz w ten piękkny, jesienny, pochmurny dzień? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chcesz ponarzekać, to masz niepowtarzalną okazję, bo następny wpis ma być z dużą liczbą zdjęć :) Za to tekstu będzie mało. Planuję opublikować jeszcze jeden wpis ze zdjęciami z Mayo, bo do tej pory wrzuciłam na bloga tylko jeden. Fotek mam za to bardzo, bardzo dużo i ciężko jest mi wyselekcjonować tylko kilka, które powinny ujrzeć światło dzienne. Niech wszyscy zobaczą piękno tego hrabstwa.

    Ja też nie przesiaduję przed telewizorem, ale lubię od czasu do czasu coś obejrzeć w ramach relaksu. Telewizor sam w sobie nie jest złem. Trzeba po prostu wiedzieć, jak go używać :) Umiejętnie wykorzystywany może nawet rozwijać. A tak jest zdecydowanie w moim przypadku. Łatwiej i przyjemniej jest mi odświeżyć sobie język włoski, oglądając jakiś program, bądź serial, w którym mówią rodowici Włosi. Moja nauczycielka była Polką, a z native speakerami miałam do czynienia tylko we Włoszech. Sporadycznie spotykałam Włochów na wyspie, ale wtedy często rozmawialiśmy po angielsku. Generalnie mówiąc, jestem wielką zwolenniczką takich "niekonwencjonalnych" metod nauczania. Dużo osób - w tym dzieci i młodzieży - ma awersję do książek. I tu bardzo pomocne są multimedia. Z doświadczenia wiem, że uczniowie nie lubią oklepanych i nudnych lekcji, do których są przyzwyczajani od podstawówki. Ale to tylko taka uwaga na marginesie - powoli zaczynam odchodzić od tematu.

    Haha, nie zagrałam, choć nie ukrywam, wygrana byłaby bardzo pożądana i otworzyłaby mi wiele drzwi, do których się czasami nieśmiało dobijam.
    Powodzenie tego wydarzenia, o którym wspominałam, będzie za to spokojnie można porównać do wygranej w lotto. Wyjazd miałby być nagrodą za sukces. Ogromnie mi na tym zależy. Trzymanie kciuków zatem mile widziane.

    Galway i plaże w Salthill to my zawsze puszczamy bokiem, kiedy jedziemy nad ocean. Nie zachęcają mnie do kąpania. Moja ulubiona plaża leży znacznie dalej.
    Pewnie mogłabym się popluskać w wodzie, gdybym miała odzienie z neoprenu, ale ja zawsze się kąpię bez "pianki". Stąd przypuszczenie, że już się nie zanurzę w wodzie w tym roku. Kąpałam się kiedyś w oceanie pierwszego września, ale nigdy w październiku.

    Nie dziwię się, że wymienione w poście osoby nic Ci nie mówią. Z jury włoskiego X Factora znałam tylko MIKĘ i Skin. O Fedezie i Elio nawet wcześniej nie słyszałam, mimo że włoska scena muzyczna nie jest mi do końca obca.

    A co do obowiązków, to chyba ostatnie w tym roku koszenie trawy [już znacznie spowolniła swój wzrost], nauka i kilka prac domowych. Trzeba się trochę nasprzątać, by móc potem usłyszeć od gości "ale przecież tu wcale nie śmierdzi i jest czysto, a przecież macie koty" [uwielbiam!] :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taito :) Ubawił mnie setnie fragment z ciastkami. Musiałaś mieć podobną minę do mojej, kiedy dziecię wyjątkowo roszczeniowej mamy popisało się na ostatnich moich zajęciach znajomością polszczyzny. Poproszone o zapisanie jak największej ilości polskich słów zaczynających się głoską "g", po napisaniu trzech wyrazów, ogłosiło triumfalnie zakończenie pracy. Ze słów mamy wynikało, że to geniusz polonistyczny... Spodziewałam się zatem zupełnie czegoś innego niż: "gupek", "gey" i "głomp"....Moje kciuki będą w środę należeć do Ciebie:) Pozdrowienia. Donik

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, dzięki za ten komentarz, Dorotko :) No dzieciak mistrz, a nawet miszcz :)

    Minę miałam naprawdę nietęgą. Pod koniec pracy nie myślałam o niczym innym tylko o kawie i macarons. Biednemu Połówkowi dostało się za to, że kupił nie to, co trzeba :) W Lidlu były gotowe ciastka, jak również baking mix na nie. On niby twierdzi, że wziął to, co było, ale ja mam swoją teorię ;)

    Z góry dziękuję za trzymanie kciuków, Dorotko :) Duchowe wsparcie jak najbardziej mile widziane.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och nie, nie, droga Taito - daleki jestem od narzekania, a do tego narzekac nie lubię :) I oczywiście że trzymam kciuki! Może do środy uda mi się wytresować psy żeby tez trzymały, hmhm ;)
    Co do plaż w Salthill - ja również za nimi nie przepadam, ale to tam właśnie widuję najwięcej kapiących się, o każdej porze roku. Moja ulubiona jest na samym końcu Achill, Keem Bay - niesamowite miejsce, pewnie nie raz o nim wspominałem.
    Ja ostatnie koszenie trawy chyba sobie odpuszczę, zresztą tak jak jeszcze niedawno był to dla mnie jeden z lepszych/przyjemniejszych pretekstów to spędzić trochę czasu na zewnątrz, tak od kilku dobrych tygodni dużo więcej uciechy daje mi zabawa w... erm... drwala - kto by pomyślał że 'zabawa' piłą spalinową może dawać tyle radości ;)

    Pozdrawiam ciepło (trzymając kciuki),
    P.

    OdpowiedzUsuń
  6. Każda dodatkowa para rąk [łapek] trzymająca kciuki jak najbardziej mile widziana :) Ja niestety nie mogę liczyć na wsparcie kotów, więc cała nadzieja w Tobie i Twoich futrzakach.

    O tak, tak! Wyspa Achill ma cudne plaże, to jeden z kilku powodów, za które ją uwielbiam. W czasie moich tegorocznych wyjazdów do hrabstwa Mayo ze zdziwieniem odkryłam, że jest tam bardzo dużo pięknych i piaszczystych plaż. Jednak z tego, co zauważyłam, to wiele z nich niestety nie jest do końca bezpiecznych dla amatorów kąpieli morskich ze względu na obecne tam prądy.

    Powiadasz, że ostatnio zabawiasz się w drwala? Piła mechaniczna kojarzy mi się głównie z sadystycznym Leatherfacem i "Teksańską masakrą...", marne są zatem szanse na to, że jak kiedyś zgubię się w Mayo i natrafię na drwala z piłą mechaniczną, to zapytam go o drogę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tym wypadaniem włosów to mam podobnie; mój A. śmieje się, że gubię letnie owłosienie. mnie już to tak nie cieszy, bo niby jak narośnie mi taka ilość przez kolejny rok? nie narośnie, a zatem, jak nie patrzeć, będą ubytki! martwi mnie to strasznie, aczkolwiek zapominam o problemioe, kiedy sytuacja się stabilizuje.
    My w tym roku nie pojechaliśmy ani razu - ANI RAZU! - na plażę w celach kąpieli. nie wiem, czy to lato było wyjątkowe, czy my jakos przegapiliśmy moment? nawet nad nasze pobliskie jezioro nie dotarliśmy,a to już dziwne. I tak mi tego brak... morze, ocean, woda... to wszystko mnie relaksuje - nawet przy ogarnianiu dzieciaków.
    Rozumiem dobrze oglądanie tv w celach dokształceniowych - jak się włącza odbiornik z głową, to ma to sens i pomaga. no i oczywiście cele rozrywkowe - każdy ma inne i nie mnie to oceniać. krytyka tv w czambuł - jak niektórzy mają we krwi - jest bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Może gdybym miała krótkie włosy, to problem nie byłby taki uciążliwy. Długie same w sobie są czasami problemem. Oszczędzam im termicznej obróbki, praktycznie nie korzystam z suszarki, prostownicy ani lokówki [mimo że bardzo lubię kręconą wersję siebie]. Jeśli sytuacja się nie unormuje, to pozostaje mi szukanie peruki ;)

    U mnie to samo. Sama nie wierzę, jak to możliwe, że w tym roku ani razu nie wykąpałam się w morzu. A przecież tyle razy byłam na różnych, nieraz naprawdę pięknych plażach, które wodziły na pokuszenie. Lato nie było tak ładne i ciepłe jak zeszłoroczne, ale nie narzekam. Pamiętam gorsze czasy.

    OdpowiedzUsuń
  9. ja też nie korzystam z suszarek i generalnie poza farbowaniem włosów - od niedawna zresztą - nie robię z nimi nic. Nawet to farbowanie mnie wkurza, już powoli dorastam do myśli, żeby zostawić takie siwe włosy, ale jak już mam ich tyle, i jak odrosty robią się duże, to zaczynam myśleć, że to jednak źle wygląda. rozjaśniac swoich nie chcę, i tak trwam. zastanawiam się skąd bierze się to intensywne wypadanie? już nawet stres ograniczam, przez wprowadzanie technik relaksacji w życie. nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja niestety też farbuję, a to jednak nie pozostaje obojętne dla włosów. Jeszcze nie zauważyłam u siebie siwych włosów, ale już teraz jestem w 100% pewna, że nie zostawiłabym ich samych sobie. Srebrna czupryna potrafi dodać lat i odjąć uroku [zwłaszcza kobiecie]. Jak tak się zastanowię, to dochodzę do wniosku, że nie znam nikogo, komu byłoby do twarzy z siwymi włosami. No, poza jednym szpakowatym Irlandczykiem, ale po pierwszy on jest ogólnie przystojny, a po drugie z mężczyznami jest jednak inaczej. Ta siwizna może czasami działać na ich korzyść - budzić estymę, dodawać powagi, a nawet uroku. Zresztą rzecz ma się podobnie z łysiną :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Estyma, powaga, urok - ŁYSINA :D
    O tak! ;)

    Również kiedyś dopadła mnie strasznie długa pauza w niepisaniu przez awarię serwera ze zdjęciami. Zależało mi cholernie aby te zdjęcie w moich postach były i tak to sobie wbiłem do łba, że w ogóle nic nie dodawałem... A czasem chyba warto tworzyć posty ,,na sucho'', tak aby czytelnika słowem zachęcić. Ty z całą pewnością masz taki dar, ja staram się cały czas to pisarstwo jeszcze szlifować :)

    Nie kąpali się w oceanie? Nie martw się, u nas było podobnie. Zresztą ten 2015 rok, jeśli idzie o wyjazdy oceaniczne, to zamknął się w magicznej liczbie 3 (Achill, Sligo i Morze w Greystones). Nawet nóg nie zamoczyłem, a co dopiero mówić o kąpaniu. Pokpiliśmy sprawę nieprzeciętne generalnie co do wyjazdów. Palce w jednej ręce spokojnie by wystarczyły aby te wyprawy irlandzkie obsadzić...

    Co do włosów, to jak wspomniałem na początku, sam sobie jestem fryzjerem od 10 lat :) I jest mi z tym bardzo dobrze. Zero stresów, że kogut na głowie nie będzie się chciał udobruchać z rana... Nie myślałaś, aby z tych 60 cm zrobić dajmy na to 20? Byłoby pewnie łatwiej i szybciej w codziennych zmaganiach z włosami?

    pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj, Ćwirku,

    miałam skomentować Twój najnowszy wpis, ale tak bardzo mi się nie chciało tego robić... Mam przy okazji pytanie - dostałeś mojego maila? Wysłałam w ostatnim czasie kilka maili i żadna z osób jeszcze mi nie odpisała, więc zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko OK z moją pocztą. Pewnie nie tylko mnie ogarnął leń ;) Jeśli jednak go dostałeś, to spokojnie, nie czuj się zobowiązany do szybkiej odpowiedzi. Pytam przez zwykłą ciekawość, bo niektórzy z adresatów mieli w zwyczaju szybko odpowiadać, a jak wspomniałam, żadnych wieści od nich nie dostałam.

    Ja ciągle mam problem z utrzymywaniem regularności wpisów. Publikuję jakiś post, a chwilę później okazuje się, że od jego publikacji upłynął już ponad tydzień i znów pasowałoby coś napisać. Czas tak szybko leci, dni zlewają się ze sobą...

    Zdjęcia są bardzo ważnym elementem wpisów, szczególnie tych podróżniczych. A szlifowanie najwyraźniej bardzo dobrze Ci wychodzi, bo jesteś jednym z bardzo niewielu mężczyzn, których styl pisania lubię.

    Nie kąpaliśmy się, choć mieliśmy wiele okazji do tego. Jakoś tak niefortunnie wyszło. Ja mam swój ulubiony zakątek do pluskania, bezpieczną, znaną i lubianą zatokę, co więcej dość cichą i spokojną latem. Nawet w upalne dni. Tymczasem w tym roku udało nam się zajrzeć na sporo nowych, czasami naprawdę ładnych, plaż, ale z uwagi na silne prądy i nieznane mi wody nie zdecydowałam się wskoczyć do wody. Chyba jednak bardziej cenię swoje życie niż mi się wydaje. Może kolejny rok będzie lepszy pod tym względem. Morze to coś, co akurat nie ucieknie. A jak nawet chwilowo ucieknie, to wróci pod wpływem przypływu ;)

    Pasuje Ci taka fryzura. Jesteś szczęśliwcem, którego brak włosów nie szpeci :) O mnie nie można by było tego powiedzieć. A co do moich włosów, to na pewno skrócę je w przyszłości - w pewnym wieku już nie pasuje mieć tak długich włosów ;) - ale na pewno nie do 20 cm. To zdecydowanie za krótko dla mnie. Źle bym się czuła z takimi krótkimi włosami. Praktycznie całe dotychczasowe życie miałam półdługie/długie/bardzo długie włosy.

    Trzymaj się ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  13. Odpisuję, odpisuję, że Twój mail dotarł do mnie cały i szczęśliwy :) Zdążyłem Ci już nawet odpisać podwójnie i teraz ja się zastanawiam czy dotarło?

    Regularność wpisów. Nie jestem w tej kwestii żadnym, ale to żadnym autorytetem. Zresztą sama o tym bardzo dobrze wiesz. Wydaje się, że mógłbym być o wiele bardziej regularny ale mam problem, że tak to określę: ambicjonalny. Tworzę jakąś historię i chcę aby była ona perfekcyjna, aby zawierała dużo, aby było tłusto, aby miała wszystko. A do takiego podejścia potrzeba czasu. Dużo czasu... Jest to o tyle śmieszne, że generalnie nie jestem żadnym perfekcjonistą, daleko mi do tego a w blogosferze kimś takim chyba się stałem. Nie wiem czy to dobrze czy źle? :)

    Zdjęcia owszem bardzo ważne. Bez zdjęć praktycznie nie może się u mnie obejść. Nie mam na tyle interesującego stylu pisania, że mógłbym bazować tylko na tekście, więc trzeba się posiłkować fotografiami. Zresztą fotografię lubimy bardzo, także nie możemy z tego zrezygnować :)

    Z fryzurą tylko tak strzeliłem, że o tyle centymetrów. Jesteś kobietą, a kobiety lubią czasem zmieniać, szczególnie jeśli idzie o głowę :) W moim przypadku życie mnie zmusiło do tego, aby się na łyso golić. Natura nie obdarzyła mnie w bujną fryzurę, więc musiałem znaleźć jakiś kompromis i padło, że będę własnym fryzjerem i bardzo dobrze zaznajomię się z maszynką :) Ty mówisz, że mi pasuje, moja żona tak samo uważa, więc coś w tym być musi. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ćwirku, ale mi głupio. Bardzo przepraszam za tę zwłokę w odpowiedzi. Obawiam się, że ta cisza z mojej strony może jeszcze trochę potrwać, bo ostatnio jestem dość zabiegana i zapracowana. Na szczęście święta tuż za rogiem, a wtedy będę mieć czas na odpoczynek. Nie ukrywam, że już nie mogę się doczekać. Potrzebuję trochę wytchnienia. Idealnie byłoby gdzieś wyjechać choć na dwa-trzy dni, ale oceniając ten plan pod kątem rzeczywistości, stwierdzam, że ma małe szanse na powodzenie.

    Ha! Witaj w klubie przeklętych perfekcjonistów blogowych. Bo to przekleństwo jest, wiesz? Mam identyczny problem. Chcę, żeby wszystko było cacy, idealnie, a w efekcie nie piszę nic, albo piszę rzadko. Blog na tym cierpi, bo zawsze wydaje mi się, że dany temat nie jest wystarczająco ciekawy na bloga, a dany post za krótki/nudny/niedostatecznie dopracowany. Walczę z taką postawą, ale efekty niezbyt mnie zadowalają.

    Zauważyłam, że te wygórowane ambicje wobec postów mam głównie w stosunku do siebie. W stosunku do innych jestem znacznie bardziej pobłażliwa. Oczywiście dostrzegam błędy i mankamenty, klasyfikuję wpisy na mniej i bardziej ciekawe, ale to, co dla mnie się najbardziej liczy, to to, by posty ukazywały się dość często.

    OdpowiedzUsuń