sobota, 10 października 2015

Magic Mayo

Najwyższy czas wywiązać się z obietnicy, aby nie zostać posądzoną o rzucanie słów na wiatr.


Będąc jakiś czas temu w hrabstwie Mayo, obiecałam Wam, że po powrocie zamieszczę na blogu zdjęcia z wyjazdu. Co prawda już się pojawił jeden wpis z kilkoma fotkami, ale ponieważ żaden japoński turysta - nawet na dopingu - nie jest w stanie zrobić więcej zdjęć niż ja, nie mogło się skończyć tylko na jednym poście. No bo jak można z kilkuset zdjęć wybrać tylko kilkanaście? Nie da rady. Próbowałam! Jedne z piękniejszych wydm, jakie miałam okazję zobaczyć w Irlandii. Nic tylko ściągać buty i biegać na bosaka, by jak najmocniej odczuć kontakt z naturą. Mimo że Mayo należy do czołówki największych hrabstw na wyspie, całą jego populację można by zmieścić w jednym dużym, polskim mieście. Widoki takie jak ten powyższy, gdzie prędzej spotkasz psa z kulawą nogą niż drugiego człowieka, wcale nie należą do rzadkości.


Przekleństwo wielu plaż i wód Mayo, czyli ratuj się, kto może. Prądy strugowe, zwane też wciągającymi, są niezwykle podstępnym, niepozornym i cichym zabójcą. Potrafią pokonać nawet doświadczonego pływaka. Nie walcz z nimi, a przede wszystkim nie panikuj. Zachowanie zimnej krwi może ocalić Ci życie.


Człowiek versus żywioł.


Nie muszę koniecznie kąpać się w oceanie, by czerpać przyjemność z jego bliskości i takich widoków. Mogę niemal godzinami, niczym katatonik, siedzieć w bezruchu, patrzeć i podziwiać. Czasami najlepsze spektakle oferuje natura.


The National Famine Monument, Murrisk. Statek pełen ludzkich  szkieletów. Ku pamięci wszystkich tych ofiar, które uciekając przed głodem i niedolą, wpadły w sidła zastawione przez śmierć. Ci, którzy przeżyli rejsy niechlubnymi statkami-trumnami zdecydowanie mogli uważać się za szczęśliwców. 


Smrodliwy przykład dyskryminacji. Dwie toalety, obydwie dla kobiet. Mężczyzno, radź sobie sam, albo... ryzykuj, że oberwiesz torebką po głowie od jakiejś niewiasty. 


W akcie rozpaczy zawsze można dla niepoznaki chwycić deskę pod pazuchę i załatwić potrzebę w wodzie...


...może to by wyjaśniało tę paskudną pianę i nie najczystszą wodę? ;) A tak całkiem poważnie: czy tylko ja uważam, że surferzy są seksi?


Przyroda wydzierająca to, co do niej należy.


Moore Hall. Tajemnicze ruiny w środku lasu. Rezydencję wybudowano pod koniec XVIII wieku dla irlandzkiego arystokraty, który zbił fortunę na handlu winem i brandy. Spalono ją w pierwszej połowie XX. wieku i od tego czasu już nie remontowano. Jak mówi legenda, lokalna ludność przestrzegała właściciela, George'a, przed jej budową - wieki temu nieopodal miejsca, w którym leży Moore Hall, zabito króla i jego druida. Ich duchy miały negatywnie wpływać na życie tych, którzy tam osiądą. George nie posłuchał. Długo tam nie pożył.

14 komentarzy:

  1. Fantastyczny wpis Taito, fajnie zobaczyć tu tak dobrze znane miejsca :) Swoją drogą wiesz że w Moore Hall jest ścieżka prowadząca przez las, pod drogą, do brzegu jeziora i dalej wzdłuż niego? Widok jest naprawdę wart wycieczki. Obok tej ścieżki, w lesie, znajduje się masywny grobowiec właścicieli Moore Hall, z których jeden był o ile dobrze pamiętam... pierwszym prezydentem skrawka wolnej Irlandii (Republiki Connaught). Dlatego zresztą Moore Hall zostało spalone przez pro angielskie oddziały. Mam nadzieję że nic w tej historii nie pomieszalem :)

    Pozdrawiam ciepło z Mayo :)
    P.

    OdpowiedzUsuń
  2. I takie życie by mi zupełnie odpowiadało - tak, jak pisałam wczesniej - gdyby tylko można było zarabiać nie wychodząć z domu lub nie jadąc nigdzie daleko. Mam przyjaciółke Angielkę z korzeniami irlandzkimi, jej rodzice mają farmę w Mayo, ale od niej nie usłyszysz takich peanów. Owszem, lubi to odosobnienie, ale uważa hrabstwo za jedno z gorszych do mieszkania. A ja chętnie bym tam się właśnie wyprowadziła.
    Piękne zdjęcia wydm, wody; ciekawa historia ruin.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczny wpis, mówisz? W takim układzie muszę częściej pisać posty na kolanie :) Tak na marginesie, to znacznie łatwiej przygotować mi taki wpis jak ten, będący miksem zdjęć z różnych zdjęć, niż opisywać każde z tych miejsc osobno, bo na to zwyczajnie nie mam ani czasu ani weny.

    Czyżby udało Ci się rozpoznać wszystkie miejsca, które sfotografowałam? Jeśli tak, to chapeau bas :)

    Tak, wiem o grobowcu i ścieżce [takiego tunelu w lesie jeszcze nie widziałam], ale nie zdecydowałam się na długi spacer. Nie przepadam za lasami, a poza tym to był ostatni punkt tego dnia i czas nas już nieco gonił.

    Trzymaj się ciepło, Peadairs :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdę powiedziawszy nie bardzo dziwi mnie jej opinia, bo coś w tym jest. Nie przez przypadek w czasie wielkiego głodu ludzie na potęgę stamtąd emigrowali. Katastrofa dotknęła ich wyjątkowo mocno. To piękna kraina, ale niekoniecznie przyjazna farmerom. Na południu jeszcze nie jest tak źle, ale północ ma generalnie kiepskie ziemie. To nie jest hrabstwo dla każdego, zwłaszcza te jego zapomniane przez Boga zakątki. Zresztą sam fakt, że Mayo jest dość kiepsko zaludnione, biorąc pod uwagę jego rozmiary, jest bardzo wymowny.

    Myślę, że trzeba mieć w sobie sporo samozaparcia, poszanowania i zrozumienia dla przyrody, by żyć i być szczęśliwym na jakimś odludziu w Mayo. Przede wszystkim jednak trzeba kochać ten swój zakątek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Taito weź Ty kiedyś te wszystkie swoje wpisy skopiuj i daj do druku - powstał by naprawdę cudny przewodnik po Irlandii - na pewno bym kupiła !!! Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  6. Kto by chciał czytać takie bzdety, Elso ;) Szkoda drzew i papieru. Ale kto wie, może kiedyś wydrukuję parę sztuk i podeślę Ci jeden egzemplarz w podziękowaniu za Twoją wierność :) To już osiem lat, dasz wiarę?! Jesteś jedną z nielicznych [a w dodatku aktywnych] osób, które są ze mną od samego początku. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  7. W takich miejscach szczególnie trzeba mieć miłość do swojego zakątka, swojej ziemi, to prawda. Trzeba to czuć całym sobą i - nie oszukujmy się - mieć jednak za co przeżyć, choćby na absolutnym minimum, miec możliwość ogarnięcia życia, choćby na poziomie podstawowym. Kiedy ma się dzieci, sprawa się komplikuje.... wtedy szybciej podejmujesz decyzję o opuszczeniu tego "twojego miejsca na ziemi" i ruszenia w nieznane. Mówię tak na podstawie tego, co czułam, kiedy wyjeżdżałam z kraju.
    Mieszkałam na wsi przez lata całe, na takiej wsi zabitej dechami niemalże. tam było mi dobrze. zawsze, kiedy jadę na wakacje(dobrze, że mam możliwość, kiedyś ludzie nie mogli ot tak sobie wrócić i odwiedzić rodzinę) ściska mnie w sercu. A ostatni rok, kiedy żegnałam tatę... i kiedy odwrócił się od mnie żeby ukryć łzy... mój tata, którego nigdy nie widziałam w takim stanie... ale nieważne, jak to wszystko boli, bo wiem,że teraz muszę zapewnić lepsze życie dzieciom, zadbać o nie.
    Piszę to nie z myślą, że tutaj mi źle, nie. ale w sercu mam swój zakątek, swoje miejsce i tak już chyba zostanie.
    Trochę odbiegłam od tematu wpisu, ale jakoś tak zboczyło się ze względu na różne przemyślenia.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Taito, rzecz nie w tym jak ten wpis jest napisany, lecz może bardziej - tak jak Ci napisałem w mailu - w tym że to prawie tak jakbyś mnie odwiedziła. No, niech bedzie że moje podwórko ;)

    Co do zdjęć - trudno ich nie rozpoznać - nie zliczę ile razy byłem na Silver Strand, to najbardziej odległa na zachód od Westport plaża, więc ludzi tam niewiele, jest olbrzymia i chyba nie ma większej radości dla moich labów (wykluczając rzeczy tak oczywiste jak pełna micha i pościg za bażantem na łące ;) ) jak rozpędzić się po niej wskakując raz do strumienia, raz do oceanu :) Za Silver Strand jest jeszcze jedna plaża, 'semi-prywatna' - teoretycznie plaża prywatną nie jest, jednak jest otoczona przez prywatną ziemię i nie ma do niej dostępu... chyba że ktos jest uparty jak ja i korzystając z odpływu przejdzie tam po skałach, tylko spieszyć się trzeba by wrócić przed przypływem :) Za tą zaś, z górującą nad nim najwyższą górą Connacht o pięknie brzmiącej (dla tych którzy potrafia ją wymówić) nazwie Mweelrea znajduje się jedyny fjord w Irlandii (i fantastyczne miejsce jeśli ktoś ma ochotę złapać i zobaczyć na żywo raję lub niewielkiego rekina, sprawdzone dziesiąt razy) - Killary Harbour. Stamtąd zaś... Ok, ok, już przestaję... ;)

    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  9. Peadairs, muszę przyznać, że masz w sąsiedztwie piękne okolice. Zazdroszczę!

    W poście wystąpiły również Cross Strand, White Strand i Carrowniskey Strand, bo jak już kiedyś wspominałam, w Mayo zwiedzałam głównie plaże :)

    Co do fiordów, to z tego co mi wiadomo, oprócz Killary Harbour [zdecydowanie najbardziej popularnego, bo rozsławionego jako jedyny], jest jeszcze jeden w hrabstwie Louth [Carlingford Lough] i w Co. Donegal [Lough Swilly]. Z tym fiordem jest trochę tak jak z "najwyższymi" irlandzkimi klifami - bardzo częstym błędem, spotykanym nawet w przewodnikach po wyspie, jest podawanie Slieve League jako tych najwyższych.
    Bardzo lubię Leenaun, a w czasie mojej ostatniej wyprawy do Mayo chciałam nawet udać się na rejs na spotkanie z fiordem, ale oczywiście pojawił się głos niezadowolenia i trzeba było zrezygnować z pomysłu. Takie są uroki podróżowania w grupie. Ciężko wszystkich zadowolić, a jak mówi pewna mądrość, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Aniu, pozwól, że powiem tak, jak czasami mawiają tubylcy: I've been there. Ja co prawda nie tęsknię za moimi rodzinnymi stronami, ale jednak bardzo, ale to bardzo brak mi moich bliskich z Polski. I to beznadziejne poczucie bezpowrotnej straty - czasu, którego już nie da się odzyskać i nadrobić. Tyle świąt, uroczystości i rodzinnych imprez, na których nas brakowało... Nikt nie mówił jednak, że będzie łatwo. Życie emigranta jest czasami ciężkie.

    Masz jednak rację. Kiedy ma się dzieci, to trzeba przede wszystkim myśleć o nich, a nie dawać się sentymentom. A poza tym pamiętajmy, że jeszcze na nic nie jest za późno. Może kiedyś wylądujesz w swoim wymarzonym i wytęsknionym zakątku. Tego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  11. śmieszne te Irlandzkie toy-toyki wyglądają jak z Gwiezdnych Wojen :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Może i śmieszne, ale pewnie nie raz i nie dwa ratowały ludziom tyłki z opresji ;) W ogóle byłam nieco zdziwiona ich widokiem - stały praktycznie przy każdej plaży, na której byłam. Oczywiście były darmowe, a w środku prawie full wypas ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobra rzecz czasem taki wpis fotograficzno-informacyjny. Jeśli jest tak pokaźna ilość zdjęć, to warto właśnie pójść tą drogą i dodawać zdjęcia + opisy tych zdjęć a mniej się rozpisywać (jeśli weny i czau brak). Z drugiej strony (wiem, trudne) trzeba samodyscypliny i jeśli jest już ta grupa zrobionych fotografii, to się nie pierniczyć i robić natychmiastową selekcję. Znacznie łatwiej aniżeli później, w domu. Żeby nie było, nie jestem w tym aspekcie przykładem, ale wiem, że tak należy właśnie robić i mam nadzieję, że mi to w krew wejdzie z czasem :)

    Hrabstwo Mayo... Byliśmy tam wiele razy. Złego słowa nie można powiedzieć. Jest pięknie i tyle :) Wszędzie nie byłem, ale tam gdzie udało się dotrzeć, było uroczo. Chciałbym właśnie znaleźć się na plażach przy Mweelrea Mountain, Jako takie wyobrażenie mam po przeczytaniu książki Michaela Vineya: ,,Na zakręcie roku''. Akcja książki dzieje się właśnie u stóp tejże góry a czas tej historii to 12 miesięcy, od stycznia do grudnia. Może słyszałaś?

    Dobrze prawi koleżanka Elsa. Pomysł trafiony. Jak kiedyś, dawno temu napisałaś mi abym się nie krygował i następnym razem wziął udział w blogowym konkursie, tak teraz również Ci napiszę: nie kryguj się i wydaj to wszystko w formie czy to przewodnika czy książki. Dużo dobrych historii, wiedzy i co ważne, ciekawy i pociągający (w sensie, że chce się czytać i czytać) styl pisania. Nie tylko ja tak twierdzę, nie tylko twierdzi tak Elsa ale jestem przekonany, że większość Twoich czytelników ma podobne zdanie :)
    pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  14. A wiesz, że nie słyszałam jeszcze o tej książce? Muszę sobie zapisać tytuł, zachęciłeś mnie. Co prawda teraz jestem zawalona ciekawymi pozycjami książkowymi, co mnie bardzo cieszy, bo w ostatnim czasie brakowało mi lektury, która by mnie pochłonęła, ale nadejdzie jeszcze taki czas, kiedy wybiorę się do biblioteki. Może tam będą mieć "Na zakręcie roku".

    Dziękuję za wszystkie miłe słowa, Ćwirku :) Doprawdy rozpieszczasz mnie. Na razie nie mam parcia na pisanie książek, ale kto wie, co przyniesie los? Frank McCourt zdobył sławę dopiero pod koniec życia, więc [chyba] mam jeszcze trochę czasu ;)

    OdpowiedzUsuń