Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspaniali ludzie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspaniali ludzie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 października 2019

Eagles Flying: niesamowite show w wykonaniu niemieckiego zaklinacza ptaków



Wychował się w południowo-zachodniej części Niemiec, w Heidelbergu, gdzie znajduje się jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie. To tam studiował biologię i medycynę. I nie robił tego z przypadku. Miłość do zwierząt i ptaków towarzyszyła mu już od wczesnych lat dzieciństwa. W zasadzie od zawsze. 


Niegdyś z utęsknieniem spoglądał w kierunku centrum poświęconego dzikim ptakom w jego rodzinnym mieście. Nie stać go było na bilet wstępu. Spacerował więc w jego pobliżu, licząc, że natrafi choć na jedno piórku zgubione przez któregoś z tych majestatycznych ptaków. Dziś sam jest właścicielem takiego centrum. Daje schronienie około 350 ptakom i zwierzętom z kilkudziesięciu różnych gatunków. Są tu nawet gołębie, które - jak żartobliwie mówi -  „srają na podwórko”, ale on nie ma nic przeciwko. Tego ostatniego już nie dodaje, bo też nie musi. Kiedy obserwuję go w akcji, nie mam żadnych wątpliwości, że on robi to, co kocha. W moich oczach Lothar jest zaklinaczem ptaków.


Nie planował tego. Do Irlandii przybył w 1999 roku, by w spokoju spędzić swoje emerytalne lata. Był tu już wcześniej, w 1992 roku, ale wtedy zabawił tu tylko kilka miesięcy. Siedem lat później pozostawił za sobą swoje dotychczasowe życie w Niemczech. Zabrał ze sobą to, co miał najdroższe: żonę Reginę i kilka ptaków drapieżnych, by prowadzić nad nimi badania. 

Los miał jednak inne plany wobec niego. Pasja Lothara i jego ptaki spotkały się z dużym zainteresowaniem lokalnej ludności. Wkrótce zaczęło go odwiedzać coraz więcej osób, część z nich dostarczała mu także zranione ptaki i inne zwierzęta, by w zaciszu jego rezerwatu, pod jego czujnym okiem, mogły wracać do zdrowia. To skłoniło go w 2003 roku do oficjalnego otwarcia centrum dla zwiedzających, Eagles Flying, które zajmuje obecnie pierwsze miejsce na Trip Advisor wśród atrakcji w hrabstwie Sligo. 

Bilet wstępu dla dorosłego kosztuje 13.90€. Nie należy do najtańszych, ale są to pieniądze zdecydowanie dobrze spożytkowane. Centrum, które prowadzi Lothar uzależnione jest od datków pochodzących od odwiedzających. Pożarło sporą część jego oszczędności, bo i jego mieszkańcy pożerają mnóstwo pokarmu. 


Ptaki drapieżne praktycznie zawsze żywią się mięsem – miesięcznie zużywa się tutaj jakieś 20 kg ryb, kilka owiec i kilkanaście tysięcy małych, żółciutkich kurczaczków. To właśnie one znajdują się w torbie Lothara. Pochodzą z fermy zajmującej się chowem kur dla jaj. Niedługo po wykluciu trafiają pod czujne oczy sekserów: jeśli są męskimi osobnikami, giną. Na fermie są bowiem bezużyteczne, ale dla Lothara i jego pięknych ptaków drapieżnych są cennym nabytkiem. To one robią za przynętę dla „współpracowników” Niemca. 


Kiedy mężczyzna stoi przed tłumem ludzi, by przeprowadzić jeden z dwóch pokazów, które codziennie odbywają się tutaj [o 11:00 i 15:00], martwe kurczaczki są wabikami dla ptaków. Odrywa im nóżki, macha nimi zachęcająco, czasami kładzie je na czapkach lub ramionach widzów. I woła po imieniu każdego z ptaków, które nam prezentuje. 


Każdy z nich ma ludzkie imię, i jak to bywa z ludźmi, one też mają swoje humory i swoje pomysły na spędzanie czasu. Żaden pokaz nie jest taki sam, bo po prostu nie sposób przewidzieć reakcję ptaków. Czasami któryś z nich odmawia współpracy. „Bo one są jak dzieci” – mówi Lothar. „Doskonale znają swoje imiona, ale czasami udają, że nie słyszą, jak się je woła”. Właśnie tak jak oglądana przez nas charakterna sówka. Lothar kusi ją  i woła do siebie, a ona za każdym razem „odpyskowuje”. Przekomarzają się tak chwilę, ku uciesze publiczności, w końcu majestatyczna sowa, będąca nie tylko symbolem mądrości, ale przede wszystkim fantastycznym okazem piękna, robi to, o co prosi ją mężczyzna. 
Te oczyska!!!
 

Przez chwilę przestępuje z nogi na nogę, jakby niecierpliwiąc się, a potem rozkłada swoje skrzydła i leci wprost na mnie i na siedzące za mną osoby. Co niektórzy, a raczej niektóre, bo to są głównie kobiety, wrzeszczą i krzyczą. Zupełnie niepotrzebnie, bo mimo iż ptaki – orły, sępy, jastrzębie, sowy i sokoły – szybują nad naszymi głowami, nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo z ich strony. Wszystko jest pod kontrolą. Aż chciałoby się powiedzieć: Relax! And enjoy! 


To mit, że ptaki drapieżne porywają niemowlaki i zabijają jagnięta. Bardzo jednak krzywdzący mit. Błędne przekonania wielu ludzi sprawiły, że ptakom drapieżnym nadano przydomek szkodników. Bezwzględnie i bezmyślnie tępiono je, nie zaprzątając sobie głowy rozważaniami nad ich rolą w ekosystemie. To w połączeniu z powszechnym stosowaniem pestycydów sprawiło, że populacja tych pięknych ptaków uległa znacznemu zmniejszeniu. Dziś ptaki drapieżne są pod ścisłą ochroną gatunkową. 


Lothar lubi nazywać to, co robi „edutainment”. Jego pokaz w rzeczy samej jest połączeniem rozrywki z jednoczesnym edukowaniem widza. Nauka przez zabawę zawsze była skuteczną metodą przyswajania wiedzy, i zdaje się, że sympatyczny Niemiec doskonale o tym wie.  Przez całe godzinne show umiejętnie dzieli się z nami informacjami na temat swoich podopiecznych. Wszystko odbywa się w tak przyjemny sposób, że aż łezka kręci się w oku na myśl o tym, że szkolne lekcje biologii tak nie wyglądają.


Z humorem i pasją opowiada nam o tym, co zapewne mówił wcześniej tysiącom innych widzów. O charakterystycznych zakrzywionych dziobach ptaków drapieżnych, o ich ostrych jak brzytwa szponach. O tym, że pełnią  istotną funkcję w środowisku, eliminując chore i najsłabsze osobniki, co z kolei dobrze wpływa na ewolucję. Poprzez zabijanie swoich ofiar zapobiegają ich reprodukcji, a poprzez żywienie się padliną, odgrywają ogromną rolę sanitarną, której wielu ludzi zwyczajnie nie docenia. Wielu z nich musi się o tym przekonać w bolesny sposób. Jak pokazało wiele przykładów z przeszłości, tam, gdzie całkowicie wytępiono drapieżniki, w tym właśnie ptaki drapieżne, odnotowano rozprzestrzenianie się wielu chorób epidemicznych wśród zwierzyny łownej. 


Dlatego Lothar raz po raz powtarza, że ptaki drapieżne nie atakują i nie zabijają dla zabawy. Robią to po to, by przetrwać, by zdobyć pożywienie. Nie tracą energii na czynności, które nie przynoszą im żadnych korzyści: nie fruwają bezmyślnie, nie atakują, kiedy nie są głodne. I doprawdy nie porywają się na zabicie bezbronnego niemowlaka czy owcy. Owszem, czasami można je zobaczyć w trakcie pożywiania się mięsem bydła czy innego zwierzęcia, ale tylko dlatego, że to zwierzę było już martwe. Coś innego je zabiło: choroba, człowiek albo inny mięsożerca, ale nie ptaki drapieżne. One przyleciały tylko na łatwy posiłek. One po prostu lubią iść na łatwiznę. Jak wielu z nas. 

  
I żeby nie pozostać gołosłownym Lothar wabi do siebie potężne orły, sępy, sowy, sokoły i jastrzębie, mimo że koło nóg praktycznie cały czas plącze mu się żarłoczna czapla, która w naturalnym środowisku spokojnie może czasami paść ofiarą większych od siebie ptaków drapieżnych. Tu jednak nie pada. Bynajmniej nie dlatego, że jest ociężała od połkniętych wcześniej martwych piskląt i zbyt powolna, by uciec. Wcale nie musi uciekać, bo ptaki zwyczajnie nie są zainteresowane. Wolą łatwy łup, czyli żółtego, martwego kurczaczka. „Czapla nie jest taka głupia, na jaką może wyglądać” – mówi mężczyzna. „Dobrze wie, że orzeł jej nie zaatakuje i że jest bezpieczna”. 
 

To, co Lothar robi może zapewne budzić w niektórych niesmak i powodować kontrowersje. Bo trzyma ptaki na uwięzi, bo niektóre z nich są zamknięte w wolierach. Bo to, bo tamto. Zmierzając w kierunku areny, na której odbywa się pokaz, i mijając po drodze ptaki siedzące na metalowych podestach, czułam przez chwilę smutek i żal. Przypominały mi nieruchome eksponaty i psy uwięzione na łańcuchu koło budy – trudno było nie zauważyć tych pasków u ich nóg. Może faktycznie widziałam w ptasich oczach smutek, a może jestem tylko przewrażliwioną neurotyczką i mimozą, która doszukuje się drugiego dna tam, gdzie go nie ma. 


Pamiętajmy jednak, że Lothar jest biologiem z pasją. To, co robi, to nie jego widzimisię. To nie szalony pomysł szalonego naukowca, lecz autentyczna chęć niesienia pomocy ptakom i zwierzętom, to chęć uratowania ich od wyginięcia. To nie on skrzywdził ptaki, które trafiły pod jego opiekę. Nie on znudził się nimi, kiedy okazały się zbyt kosztowne w utrzymaniu. To nie on bezdusznie pozbawił je domu. 
Całowałabym tę słodką mordkę! ;) 
 

Bez ludzi takich jak on nie byłoby już niektórych gatunków ptaków. Ten człowiek dokonuje rzeczy niemal niemożliwych. Oswaja lisy, nosi je na rękach, leczy i pielęgnuje zranione ptaki. Poświęca swój czas i swoje życie na robienie czegoś, co MA znaczenie. Ile z nas robi coś, co ma pozytywne znaczenie nie tylko w zasięgu lokalnym, ale także tym światowym?


To dzięki niemu i jego współpracy z innymi placówkami tego typu udało się doprowadzić do powiększenia liczebności zagrożonych populacji ptaków. Centrum badawcze Lothara szczególne sukcesy odnosi na polu rozmnażania sępów himalajskich, będących jednymi z największych ptaków drapieżnych na świecie. Ich waga może osiągnąć nawet 14 kg, a rozpiętość skrzydeł dojść nawet do ponad trzech metrów u samic. Tylko garstka placówek na świecie ma u siebie tego rodzaju ptaki, nie wspominając o tym, że na wolności znajduje się ich coraz mniej. 
Przepiękna Ashley! 
 

W rezerwacie Niemca schronienie znalazło wiele innych gatunków zwierząt. Od tych doskonale nam znanych po te rzadziej spotykane. Część z nich powróciła tutaj, mimo że zostały uprzednio wypuszczone na wolność. Nutrie, szynszyle, węże, świnki morskie, króliki, konie, kozy, przedziwne świnki, czy tchórzofretki – to tylko nieliczni mieszkańcy tego przybytku. 


Myślę, że dwie godziny powinny wystarczyć na spokojną wizytę w tym miejscu. Ja niestety przybyłam tutaj na krótko przed ostatnim pokazem o 15:00, więc po jego zakończeniu zostało mi naprawdę niewiele czasu na dokładne zapoznanie się z wszystkimi zwierzakami i ptakami. Centrum zamykane jest o 16:30. Absolutnie nie żałuję jednak wizyty w tym miejscu. Było naprawdę fantastycznie! Zaryzykuję stwierdzenie, że nietypowe przedstawienie Lothara i jego ptaków było lepsze niż niejedna sztuka teatralna. Każdy kto siedział w zasięgu mojego wzroku, miał nieschodzący uśmiech z twarzy. Ten pokaz rozweseliłby nawet największego ponuraka, a lekarze powinni przepisywać go na receptę wszystkim tym, którzy cierpią na depresję. Dobra zabawa gwarantowana!  



Rosie. Jedyne 350 kg żywej wagi! 
 
Kocham! Można przytulać i głaskać do woli! :)
 



niedziela, 26 maja 2019

Bardzo nietypowa Polka i niesamowity Irlandczyk


Jestem bardzo nietypową Polką. 
Do takiego wniosku doszłam po zapoznaniu się z "najświeższymi" wynikami badań sprawdzającymi stan czytelnictwa w Polsce w 2018 roku. Otóż wynika z nich, że 37% ankietowanych zadeklarowało przeczytanie przynajmniej jednej książki, a jedynie 9% więcej niż siedmiu sztuk! 
W mojej grupie wiekowej (25-39 lat) tylko 8% mężczyzn i 17% kobiet przyznało, że bardzo lubi czytać książki. 58% ankietowanych z tej samej grupy nie przeczytało żadnej książki. Nie żebym traktowała ten - lub każdy inny - sondaż ze śmiertelną powagą jako wyrocznię, niemniej rezultaty nie są optymistyczne. 
Po raz kolejny, z niejakim smutkiem, utwierdzam się w przekonaniu, że jestem odmieńcem. Nie tylko pod tym względem, lecz wieloma innymi. 
Jestem zatem bardzo nietypową Polką, bo właśnie z ciekawości wyliczyłam, że w minionej dekadzie przeczytałam 549 książek, co daje mi średnio prawie 55 książek rocznie [w zeszłym roku było to równe 60 sztuk]. 
Czytam dużo, ale rzadko sięgam po biografie i autobiografie. Częściowo pewnie dlatego, że nie mam idoli i wzorców do naśladowania, częściowo, bo zazwyczaj staram się sięgać po sprawdzonych autorów i powieści z dynamiczną akcją, która wciągnęłaby mnie niczym tornado. 
Generalnie, to idealnie jest, kiedy takie tornado zmiata mnie z nóg, wciąga, a potem wypluwa - poruszoną, nieco "wstrząśniętą", nieco zmieszaną i zmuszoną do poukładania sobie w głowie wielu rzeczy na nowo. 

Tak właśnie niespodziewanie zadziałała na mnie autobiografia Noela Fitzpatricka - "Listening to the Animals: Becoming The Supervet". 
A wszystko zaczęło się od tego, że któregoś dnia usłyszałam w radiu fragment wywiadu z Noelem, promujący wyżej wspomnianą książkę. Tutaj wspomnę, że jak to bywa - najciemniej pod latarnią. Żyję na wyspie już kilkanaście lat, ale jeszcze do niedawna w ogóle nie słyszałam o Noelu. Tymczasem okazuje się, że to irlandzki "celebryta", choć na co dzień mieszkający w Anglii, gdzie prowadzi swoją klinikę, Fitzpatrick Referrals, a w niej zmierza się z "beznadziejnymi przypadkami", przeprowadza innowacyjne zabiegi, i ratuje życie zwierzakom. 
Noel jest weterynarzem, a dokładniej mówiąc - chirurgiem neuroortopedą. Jest "Supervetem" i w pełni na ten przydomek zasługuje. Jak na superbohatera przystało, robi rzeczy, od których włosy stają dęba. Wkracza tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, gdzie inni weterynarze bezradnie rozkładają ręce i mówią "przykro mi, nic więcej nie można zrobić". A on te niemożliwe rzeczy robi. Za jedną z nich trafił nawet do Księgi Rekordów Guinnessa - wszczepił protezy nóg Oscarowi, swojemu kociemu pacjentowi, który miał nieszczęśliwe spotkanie z kombajnem. 
Słuchałam tego wywiadu z zaciekawieniem. Rozmówca wydał mi się sympatyczny, interesujący i zabawny - godzien bliższego zapoznania się z nim. Dlatego też postanowiłam dać mu szansę i zamówić książkę w bibliotece. I z pełnym przekonaniem stwierdzam, że to była świetna decyzja, bo autobiografia  Noela to najlepsza książka, jaką przeczytałam w tym roku, a było ich już ponad dwadzieścia. Żadna z nich jednak nie mogła być godną konkurencją dla "Listening to the Animals". Wszystkie zostały przez nią zdeklasowane. 


Przede wszystkim ta pozycja dość mocno i niespodziewanie mnie poruszyła. Dotknęła na poziomie - a bo ja wiem, jak to powiedzieć? Duchowym? Okazała się być dla mnie niesamowicie motywacyjnym "poradnikiem", mimo że absolutnie do tego nie aspirowała. Moją "Biblią" i drogowskazem, do którego mam zamiar wracać po motywację. 
Noel zaskoczył mnie swoją skromnością i prostotą. Swoim poświęceniem, niesamowitą pracowitością i konsekwencją w dążeniu do upatrzonego celu. Swoim dobrym sercem, które wydaje się być tak ogromne, że jest w stanie oferować miłość, szacunek, empatię i współczucie każdej żyjącej istocie. Swoją szczerością, wytrwałością, a także czułością, z jaką pisze o swoich rodzicach. Dla niego to nie są "starzy", to "Mamusia" i "Tatuś". Kiedy takie słowa padają z ust małego dziecka - nie dziwią, kiedy wypowiada je dorosły mężczyzna - zaskakują, choć pewnie niektórych też bawią. Noel wydaje się o to nie dbać. Tak jak nie dba o to, by jego wizerunek był nieskazitelny, by uchodził za geniusza. 
Mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Że nie chce uchodzić za jakiegoś boga, ale za zwykłego człowieka, który tak samo jak my wszyscy kocha, cierpi, weseli się i smuci, a nawet płacze i popada w stany depresyjne. 
Z rozbrajającą szczerością pisze o swoich błędach w sztuce lekarskiej i chociażby za to należy mu się szacunek, bo szczerość jak i wdzięczność to są tak rzadko spotykane cechy w naszym społeczeństwie, że wydają się być skazane na wyginięcie. Niczym dinozaury. 
Książka ta nie jest absolutnie zapiskami chwalipięty. Mimo że mogłaby być. Bo dlaczego nie? Człowiek taki jak on, o światowej sławie, tak wybitny w swojej dziedzinie, z tyloma sukcesami na swoim koncie mógłby - niczym samochwała z wiersza  Jana Brzechwy - przechwalać się swoimi wyczynami. Ale tego nie robi. Nie pisze: "Jak odpowiem, to roztropnie, w szkole mam najlepsze stopnie(...)" Wręcz przeciwnie: pisze, jak trudno mu było, bo miał braki w edukacji, jak odstawał od swoich rówieśników, jak ciężko mu było zmagać się z piętnowaniem...  Pisze to w taki sposób, że dodaje czytelnikowi wiary i otuchy. Przypomina, że ciężką pracą można naprawdę wiele osiągnąć. 
Jego książka podbudowuje, inspiruje, ociepla serce i duszę, a jednocześnie bardzo delikatnie i taktownie przypomina nam, że to nie dobra materialne są najważniejsze w życiu. Memento mori, każdy z nas kiedyś umrze, ale żadne z nas nie zabierze ze sobą swojego bogactwa. Ważne jest to, co po sobie pozostawimy. 

Bardzo podobały mi się idee wybrzmiewające z dzieła Noela. Nieco utopijne, romantyczne jak on sam, ale mimo wszystko piękne.  
Śmiałam się i płakałam niczym rozchwiana emocjonalnie nastolatka. Książka okazała się być bardzo życiowa. Jest w niej miejsce na smutek, ale także na radość i śmiech. Noel ma bardzo fajne poczucie humoru. 

Wspaniały, niesamowity człowiek. Co tu więcej mówić... 

PS. Parę dni temu, przeglądając gazetkę Lidla, zauważyłam, że książkę będzie można tam kupić szóstego czerwca z okazji zbliżającego się Dnia Ojca (16 czerwca) za 9.99 euro.