poniedziałek, 17 czerwca 2019

Jaja jak berety, czyli majówka w Connemarze




Pojechałam tam dla jaj. Jaj Benedykta - konkretnie. 

Całe trzy lata o nich marzyłam. Od dnia, kiedy zaserwowano mi je na śniadanie w pewnym pensjonacie w Connemarze. Tak się złożyło wtedy, że wyjazd pokrył się z moimi imieninami. Tak sobie teraz myślę, że lepszego prezentu chyba nie mogłam sobie wymarzyć.

Dlatego, kiedy jasnym się stało, że długi majowy weekend spędzimy na zachodzie Irlandii, w dodatku w moim kolejnym ulubionym pensjonacie, w którym zarezerwowanie weekendowego noclegu równa się niemal ustrzeleniu szóstki w Lotto, podekscytowałam się jak Jurij Gagarin na lot w kosmos. Dziki zachód wyspy to cały mój wszechświat, mój kosmos. 



Powszechna opinia głosi, że psy leczą się swoją śliną. W moim prywatnym świecie ślina i leczenie również występują w tym samym zdaniu. Na zachodzie Irlandii ślinię się na widok jej pejzaży, i to nimi się leczę z bolączek śmiertelnej choroby przenoszonej drogą płciową, a życiem zwaną. 


To miejsce jest lepsze niż narkotyki. Uśmierza bóle, sprawia, że widziany świat staje się lepszym miejscem, oferuje zatracenie, a w dodatku jest darmowe. Tylko tak samo uzależniające jak one. 




Dwa tygodnie przed datą naszego wyznaczonego przyjazdu zapukaliśmy do wrót tego pamiętnego B&B, które trzy lata wcześniej umożliwiło mi niebiańskie doznania kulinarne, czym o mało co nie przyprawiliśmy jego gospodyni o przedwczesny zgon, jako że była jeszcze w proszku i w pierwszej chwili pomyślała, że jesteśmy jej gośćmi, których spodziewała się dopiero za parę godzin. 


To byliśmy tylko my. Jako że przebywaliśmy w okolicy, postanowiliśmy wpaść do niej na minutę, by poinformować ją, że za pomocą Booking.com zarezerwowaliśmy u niej nocleg na majowy weekend i że jeżeli chce, to możemy go anulować. Skąd taki pomysł? Stąd, że w czasie poprzedniej wizyty Gospodyni sama zaproponowała nam, byśmy w przyszłości rezerwowali nocleg bezpośrednio u niej, bo ona może wtedy, niczym lisek chytrusek, zagarnąć wszystko dla siebie, a pośrednikowi pokazać figę z makiem [moje słowa, nie jej], przez co też może nam udostępnić pokój w lepszej cenie. 


Wolę co prawda załatwiać takie rzeczy, jak Bozia przykazała, za pomocą wspomnianego portalu, ale jako że lubię właścicielkę, to postanowiłam iść jej na rękę. Ponadto - jak wyczytałam kiedyś w "Znaczy Kapitan" - "jeśli chcesz przejść przez życie spokojnie, nie drażnij nigdy trzech osób: kobiety, kucharza i człowieka z nożem". Biorąc pod uwagę, że Gospodyni tego pensjonatu była niczym Bóg w trzech postaciach: kobietą, kucharzem i człowiekiem z nożem w ręce, wolałam z nią nie zadzierać. 


Po dobiciu interesu każda z usatysfakcjonowanych stron udała się w... swoją stronę, a ja już zaczęłam odliczać dni do maja. Nie wiedziałam wtedy jednak, że licho nie śpi i złośliwy los już zaczyna wprawiać w ruch swoje machiny, by tylko pokrzyżować mi plany...

Wielce niepocieszona byłam, kiedy na parę dni przed naszym przyjazdem dowiedziałam się, że w czasie naszego pobytu nie będzie Amandy, naszej gospodyni, bo pech chciał, że zmarła jej rodzicielka i z tego powodu musiała wylecieć z kraju. Mamy się jednak tym nie zrażać, bo w noclegowni "business as usual" - mąż Gospodyni będzie dbał o to, by wszystko sprawnie działało".

"Tylko co mi po mężu?" - pomyślałam. Z Amandą super się dogadywałam, jej męża zapamiętałam z kolei jako osobę, której... się nie pamięta, bo zawsze przebywała gdzieś w cieniu i nie brała czynnego udziału w "zabawianiu" klientów. A jako że po drodze trafił mi się ten rozczarowujący nocleg u A., konkurenta Amandy, to ostrzyłam sobie pazurki na naszą majową pogawędkę. Gospodyni wiedziała bowiem, że nocujemy w kwietniu u niego i stwierdziła, że będziemy "jej szpiegami".   

Jak przekonałam się w długi majowy weekend - słusznie ubolewałam nad niefortunną śmiercią matki Amandy i nieobecnością naszej Gospodyni. Kiedy bowiem umówionego dnia stawiliśmy się w naszym pensjonacie, drzwi otworzył nam Pete, a jego powitanie było tylko ciut cieplejsze od temperatur panujących zimą na północy Syberii.

To właśnie wtedy usłyszeliśmy to "byliście już tutaj, prawda?", które, jak dobrze przypuszczałam, nie wróżyło nic dobrego. Przez cały nasz pobyt Pete był wyjątkowo oszczędny w słowa, jak gdyby wypowiadanie każdego z nich kosztowało go majątek, a do tego wydawał się być bardziej zakręcony niż słoik na zimę. Z trudem udało nam się zdusić śmiech, kiedy do jedzonej w kuchni tego dnia kolacji, włączył nam... "Cichą noc". Kolędę bożonarodzeniową. Do kolacji. W maju. 

Szybko jednak przestało mi być do śmiechu. 

Nie przejęłam się, kiedy Połówek zerknął do śniadaniowego menu, chwilę wcześniej podanego nam przez Petera, i rzekł: "Ale jaja! Nie będziesz zadowolona". Już dawno przyzwyczaiłam się do tego, że lubi się ze mną drażnić, zatem nie potraktowałam jego słów serio. A potem sama zajrzałam do karty i miałam ochotę wrzeszczeć: FOR PETE'S SAKE, WHERE ARE MY EGGS?!

Jaja! Moje jaja! Gdzie one są?!  

Połówek, spodziewając się za chwilę wybuchu Trzeciej Wojny Światowej, próbował - bardzo nieudolnie - przekonać mnie, że musiało coś mi się pomylić, że tych jaj Benedykta to należałoby gdzie indziej szukać, na pewno nie u Petera. Na nic zdały się moje wytłumaczenia, że takich jaj to ja na pewno bym nie zapomniała, że nic mi się nie pomyliło, że one na pewno tu były, a żeby udowodnić mu swoją rację, na świadka wezwałam samego Petera, który zgodnie z moimi oczekiwaniami przyznał, że jajami Benedykta faktycznie się w przeszłości tutaj zajmowano. 


Już zaczynałam puchnąć z dumy, już otwierałam usta, by przemądrzałym tonem powiedzieć Połówkowi: "Ha! A nie mówiłam?!", ale wtem Peter dodał, że jajami Benedykta to tak naprawdę zajmuje się Amanda i że przygotowanie ich jest "ponad jego siły", ale w momencie, kiedy to usłyszałam, pękło mi serce i już nie byłam w stanie nic powiedzieć. 

Trzy lata czekania. Trzy lata polowania na nocleg. A tu takie... jaja!

A jakby tego było mało, na do widzenia zakręcony Pete skosił nas jak za zboże i żadnej zniżki nie dostaliśmy. Choć po prawdzie on nam nigdy jej nie obiecywał, zatem może spać snem sprawiedliwego - żadnego przestępstwa nie popełnił. 


Jaja. Mówię Wam, jaja jak berety.