Uważasię ją za najstarszą edynburską ulicę. Ciągnie się przez jednąmilę, a jej początek i koniec łączą dwa z najciekawszychzabytków Edynburga: imponującą twierdzę Edinburgh Castle idostojny pałac Holyroodhouse, oficjalną szkocką rezydencjękrólowej Elżbiety II.
RoyalMile, czyli Królewska Mila, bo to o niej mowa, mogłaby swoimurokiem obdzielić kilka innych ulic. Klimat jaki tu panuje jestniepowtarzalny – myślę, że niejedna stolica europejska mogłabypozazdrościć Edynburgowi Królewskiej Mili.
zamek edynburski
RoyalMile jest doskonałą wizytówką miasta. Jest tu gwarnie,barwnie i ciekawie. Ładnie i klimatycznie. Fasady eleganckichbudynków przyciągają wzrok. Mogłoby się wydawać, żekażdy z tych budynków walczy o to, by turysta jak najdłużejzatrzymał na nim wzrok.
Pałac Holyrood House
Edynburg– jak każde duże miasto – ma też mniej ciekawe zakątki.Jednak dzięki urodzie Royal Mile, ta brzydsza strona miasta umyka.Tak, jakby natychmiast chciało się o niej zapomnieć i skupić całąswoją uwagę na tym, co jest naprawdę ładne i godnezainteresowania.
KrólewskaMila jest niesamowicie nastrojowa. Po obydwu jej stronach znajdujesię całe mnóstwo sklepików obwieszonych pamiątkamitypowymi dla Szkocji. Na straganach wystawionymi przed sklepowymiwitrynami królują barwne pocztówki, magnesy, kubki,tartanowe kilty, t-shirty z nadrukiem „I love Edinburgh” i innesuweniry. Z głośników wydobywają się nastrojowe dźwiękiz narodowych instrumentów muzycznych. To wszystko sprawia, żeani na moment nie można zapomnieć, że jest się w Szkocji. Żewłaśnie jest się częścią tego interkulturalnego tłumu ludziprzemykających tą samą ulicą.
Opróczsklepów z pamiątkami nastawionymi głównie naprzyjezdnych nie może oczywiście zabraknąć innych przybytkówrozkoszy duchowych: pubów, restauracji, pizzerii, kawiarenek,zwykłych sklepów, jak i muzeów. Oaza dla turystów,mówię Wam.
Podejrzewam,że przeciętny mieszkaniec Edynburga pokonuje KrólewskąMilę co najmniej dwa razy szybciej niż ja. Mnie spacer zabrałwyjątkowo dużo czasu. Nie tylko dlatego, że poruszałam się tam znaprawdę dużą przyjemnością. Chciałam – musiałam wręcz -nader często przystawać. Chciałam przyjrzeć się zdecydowanejczęści tych klimatycznych sklepików, sfotografować je,zwiedzić to, co było do zwiedzenia. Chciałam tam być tak długo,jak to możliwe – tak, jakbym bała się, że opuszczającKrólewską Milę, spowoduję, że pryśnie cały czar tamtejchwili.
Poruszałamsię wolnym krokiem ciekawej nowego miasta turystki. Z uwielbieniemwpatrywałam się w dalszy etap mojej trasy. W łagodnie opadającą uliczkę i w błękit zatoki tajemniczo majaczący w oddali. Zpodziwem patrzyłam na błękitne niebo, które wydawało siębyć ranione przez ostre iglice edynburskich budowli.
Zastanawiamsię, czy każdy nowoprzybyły do Edynburga turysta, odczuwa to samo,co ja czułam przemieszczając się Królewską Milą –ciągle wyczuwalnego w atmosferze ducha średniowiecznego Edynburga.Ducha i klimat tej przesiąkniętej historią głównej arteriimiasta.
Ciężkonie myśleć o historii, kiedy spacerując Royal Mile natrafia sięna przesympatycznego „Bravehearta” uwielbiającego Sobieskiego icałkiem dobrze wymawiającego „dzień dobry”. Współczesnewcielenie tego szkockiego wojownika o wolność jest równieżbohaterskie. Obok przesympatycznego Szkota stoi żółtypojemnik na datki i znacznie większa niebieska tablica z napisem„The True Bravehearts are leukaemia victims”.
Mężczyznanikogo nie musi prosić o datki. Swoją obecnością wzbudza sporezainteresowanie turystów. Cały czas podchodzi ktoś, ktochciałby zrobić sobie z nim zdjęcie i potrzymać w swoich dłoniachimponujących rozmiarów miecz. „Braveheart” z ogromnąradością pozuje. Widać, że bawi się tym, co robi. Uśmiech znikamu z twarzy tylko wtedy, gdy z pasją wykrzykuje kolejne hasła.Oryginalna forma pomocy ofiarom białaczki. I chyba bardzo skuteczna.
ŚwiatKrólewskiej Mili jest absorbujący i pełen niespodzianek. Żalmi było, że nie mogę zajrzeć do każdego zakątka, wszystkichmuzeów i sklepików – a wierzcie mi, niektóre znich sprzedawały naprawdę cudeńka. Jak na przykład ten w CameraObscura. Natrafiłam na fantastyczne wyroby ze szkła i gdyby nie to,że musiałabym transportować te kruche cudeńka do Irlandii, zpewnością któreś z nich bym nabyła.
Niechciałam, aby ten tekst brzmiał jak oda do Edynburga. A chybawłaśnie taki wydźwięk ma. Nie da się ukryć, że stolica Szkocjimnie zauroczyła, a ja nic nie poradzę na to, że moje palcewystukują na klawiaturze same pochwały pod adresem Auld Reekie.Edynburg do mnie „przemówił”. Pokazał mi się znajlepszej strony, a ja ten sygnał odczytałam jako swoistezaproszenie. Takie figlarne, puszczone z uśmiechem oczko – mającetylko jedno znaczenie: wróć tutaj jeszcze.
Wrócę.Obiecuję.
Cudnie tam, uwielbiam Twoje podróże Taitko, czytając te posty wydaje się , że samemu tam się było :):)
OdpowiedzUsuńNo nie! podoba mi sie, i to bardzo podoba mi sie to miasto!
OdpowiedzUsuńDo Edynburga przekonała mnie Una Invitada. Jak mnie kiedyś zaprosi to będę miała okazję zobaczyć miasto na własne oczy :) Szklane cudeńka urzekające. Chyba bym sobie nie darowała i kupiła, nawet kosztem przewozu do Polski :DP.S. Z okazji Ważnego Dnia przeczytaj maila :*
OdpowiedzUsuńNiestety nie mogłam nabyć tych szklanych bibelotów, bo mieliśmy ze sobą tylko bagaż podręczny, który pod koniec naszego pobytu wypchaliśmy do granic możliwości zakupionymi książkami. Piękne te rzeczy były, ale bałabym się, że je potłukę w samolocie. Właśnie sprawdziłam pocztę, wielkie dzięki :) Nie powiem, jestem pod wrażeniem, że pamiętałaś. Bo nie spodziewałam się, nie ukrywam ;)
OdpowiedzUsuńLauro, pozostaje się tylko cieszyć i... planować wylot do Edynburga :) Mam nadzieję, że Twoje wyobrażenia o stolicy Szkocji nie rozczarują Cię w konfrontacji z rzeczywistością.
OdpowiedzUsuńPromyczku, jak dobrze, że można tak wirtualnie podróżować, nie? :)
OdpowiedzUsuńPocztą bym wysłała te bibeloty ;) A czy przy okazji wizyty w Edynburgu nie spotkałaś się z Invitadą? Okazja była świetna.P.S. No wiesz... Czemu miałabym nie pamiętać? W kalendarzu zapisane, w telefonie przypomnienie. Prezent też poszedł ale szybko raczej nie dojdzie. Oby w tym roku :/
OdpowiedzUsuńTaitko, po Twoich zdjęciach Edynburg bardzo przypomina Irlandię. Pierwsza fotografia skojarzyła mi się z Grafton Street. Aczkolwiek moje wrażenie może być mylne, bo powiedzmy sobie szczerze-co ja widziałam? Niewiele. W każdym razie ma ten sam klimat przyrody, kolorów, średniowiecznych budowli. To jest to, co i ja uwielbiam. Zainteresowałaś mnie opisem, a i zdjęcia piękne jak zwykle. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńKurczę, niebrzydki ten Edynburg, wcale niebrzydki. I niniejszym rozgrzeszam Cię ze stosowania kodu zabezpieczającego. Też mi się niedawno pojawiały przedziwne komentarz o treści "xzcxzcxzcxzczxczxzyyyywyzy" od czytacza o wdzięcznym nicku "wzXXyyy". Tyle, że ja już wiekowy człowiek jestem i te małe rozmazane literki odczytuję za trzecim podejściem :)
OdpowiedzUsuńPięknie :))) Cudowne miasto zachęcające do ponownych odwiedzin :) A to pewnie byłaś na jesieni tam??? Bo takie piękne niebo :)))P.S. Spóźnione ale szczere sto lat :)) Buziaczki Kochana :)
OdpowiedzUsuńBezimienna, zacznę od tego, że mam nadzieję, iż masz się już dużo, dużo lepiej. Czy Edynburg przypomina Dublin? Mnie tylko siódme zdjęcie kojarzy się ze stolicą Irlandii. A poza tym, to nie widzę sensu porównywania tych dwóch miast, bo Dublin według mnie odpada w przedbiegach. Edynburg jest o niebo ładniejszy od Dublina i jego brudnej Liffey. Dublin przegrywa także pod względem lokalizacji - położenie stolicy Szkocji jest naprawdę malownicze i imponujące.Pozdrawiam serdecznie i przesyłam pozytywne fluidy :)
OdpowiedzUsuńStaruszku, strasznie Ci współczuję tego, co nastąpi za 3 miesiące ;) O, wielebny ojcze, dziękuję za rozgrzeszenie :) Obiecuję poprawę w tej kwestii :)
OdpowiedzUsuńZgadza się, pod koniec września tam byłam. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w tym roku tam wrócę. Nie spodziewałam się, że Edynburg wzbudzi tak pozytywne emocje u moich czytelników :)Agnieszko, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pamięć!
OdpowiedzUsuńHaha, no jak podwójnie się "zabezpieczyłaś" [i kalendarz i telefon], to faktycznie mnie to nie powinno dziwić ;) Z góry dziękuję za przesyłkę, ale nie powinnaś była nic wysyłać! Naprawdę. Nic jeszcze nie dotarło, ale obiecuję, że jak tylko dostanę przesyłkę, to dam Ci znać :) Dziwna rzeczy się ostatnio dzieją na poczcie. Moja przesyłka nie dotarła, ja jednej też nie otrzymałam. Nie, nie spotkałam się. Pozdrawiam serdecznie z zimnej wyspy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, że pytasz (jak mniemam);) Lepiej, z dużo bym nie przesadzała. Widzę, że naprawdę Edynburg Cię zachwycił;) Oby wpłynęły na mnie te Twoje fluidy pozytywnie;)Przydadzą się. Pozdrawiam bardzo serdecznie.
OdpowiedzUsuńz takim Panem to i ja bym sobie fotosa strzeliła bo kostium ma jak z planu filmowego ;D
OdpowiedzUsuńJa zawsze mówię, że internet to cudowny wynalazek :):)
OdpowiedzUsuńPięknie opisane Taito!Bardzo mi się spacer podobał :) Dziękuję!O.
OdpowiedzUsuńByłam w EDI kilka lat temu, piękne i nastrojowe miasto! Muszę tam kiedyś wrócić, z K. :) PS. idę na The Field, już jutro, niestety wczesny seans, bo wieczór był już zabukowany...
OdpowiedzUsuńA idź. Masakra z tymi biletami. Ale się ludzie rzucili na tę sztukę. Dawno temu oglądałam film. Teraz chciałabym zobaczyć, co pokażą na deskach teatru. Nie mogę znaleźć żadnych fajnych miejsc - a "restricted view" i "upper circle" mnie nie interesują. No i w moim przypadku 14:30 odpada.
OdpowiedzUsuńNormalnie kopia Mela Gibsona :) A wiesz, że tak byłam zaabsorbowana fotografowaniem Połówka z "Braveheartem", że całkiem zapomniałam zapozować do zdjęcia z tym sympatycznym Szkotem. Moja strata.
OdpowiedzUsuńDzięki, Obiezy_swiatko!
OdpowiedzUsuńNo ja właśnie mam restricted view, bo upper circle to jakaś masakra może być, więc dzięki. A tylko ten weekend nam pasował, więc wzięłam, co dawali... K. kiedyś film oglądał, ja nigdy. To będzie, wstyd się przyznać, mój pierwszy raz w teatrze irlandzkim, nie licząc Riverdance! Napiszę, jak było :)
OdpowiedzUsuńNo ja jestem zdecydowanie bardziej wymagająca i jeśli mam brać tak kiepskie miejsca, to dziękuję. Oszczędzę sobie fatygi i zostanę w domu. Napisz koniecznie, bo sama już nie wiem, czy iść, czy nie iść. Że siedzenia są nieludzko niewygodne w Olympii to już standard [nie lubię tego teatru]. Ale wiele osób narzekało także na kiepski dźwięk, dykcję "Bulla" i jego amerykański akcent. Niektórzy twierdzą też, że sztuka jest nieco nudna [druga połowa ponoć lepsza niż pierwsza], a ci, którzy chcą opuścić salę przed zakończeniem, nie mogą tego uczynić ;)Szarpią mną wątpliwości ;)No i strasznie żałuję, że nie załapałam się na "Jane Eyre" w Gate Theatre.
OdpowiedzUsuńAch te szklane cudenka!!! Uwielbiam takie sklepiki!! Przepieknie opisalas swoj spacer ta ulica:)kto by pomyslal, ze "zwykla" ulica moze wywrzec takie wrazenie na turyscie:)teraz, przynajmniej przez jakis czas, sie nie zanosi u mnie na zadna podroz, ale cos czuje, ze plan na mala wyprawe do Edynburga (w koncu to blisko) bedzie mi chodzic po glowie:)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia
OdpowiedzUsuńCudowna podróż.Dzięki za możliwość poznania i zachwytu.Piękne miasto, a na dodatek wieje dawnymi czasami.Uwielbiam to.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa tez byłam wraz z męzem i coreczką w Edynburgu.Bardzo mi sie spodobało to miasto.Zamek jest cudny.Mamy tam bliską rodzine wiec napewno tam wrocimy.polecamy.
OdpowiedzUsuńI znowu mnie zauroczyłaś swoją podróża Czarodziejko :))Piękne fotki i opowieść. Pozdrawiam ciepło Taitko :)
OdpowiedzUsuń***Witam ,dzięki za wspaniały spacer ...... jednak internet to wspaniały wynalazek ,mogę podziwiać piękny świat z ekranu mojego komputera ,nie stać mnie na wyjazd ,uwielbiam podróże no i to mi dostarczył dzisiejszy spacer.....
OdpowiedzUsuńApetyt na tekst rosl w miare czytania. Dobrze, ze byly zdjecia bo moglam wtedy lekko zwolnic. Miejsce wyglada godne nawet ody jak to nazwalas. Ja tez mam takie miasta do ktorych chetnie wracam i zawsze w nich odkrywam cos nowego. Zycze szybkiego powrotu na Krolewska Mile. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSklepik zdecydowanie godny uwagi. A te sfotografowane cudeńka to tylko część z przepięknej kolekcji. Żałuję, że w Irlandii jeszcze czegoś takiego nie spotkałam. Z pewnością bym coś nabyła. Musisz kiedyś wyskoczyć do Edynburga - chociażby na weekend :) Może i Ty ulegniesz jego urokowi :)Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za maila :) Postaram się odpowiedzieć na niego w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za uznanie :)
OdpowiedzUsuńZgadza się. W tym mieście czuć ducha minionych wieków. Życzę Ci, abyś pewnego dnia mogła się tam pojawić i na własne oczy zobaczyć to, co ja widziałam. Pozdrawiam z zimnej wyspy.
OdpowiedzUsuńSzczęściarze :) Ja nie mam tam rodziny, za to mam całkiem niedaleko do tego miasta, co w przyszłości nie omieszkam ponownie wykorzystać :)
OdpowiedzUsuńJuż dawno nikt mnie tak ładnie nie nazwał, Miledo :) Miło mi, że Ci się podobało. Gdyby miasto było nieciekawe, to i mój opis nic by nie pomógł.
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie zdecydowany plus Internetu - można odbywać wirtualne podróże. I nie potrzeba tutaj środków finansowych. Sama - czytając na przykład blogi podróżnicze - dowiedziałam się bardzo wielu ciekawych rzeczy o przeróżnych zakątkach na świecie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki, Ataner. A zdradzisz, jakie to są miasta?
OdpowiedzUsuńDobrze prawisz, Promyczku :)
OdpowiedzUsuńKuruj się, Bezimienna, kuruj, bo szkoda życia na chorowanie! :)
OdpowiedzUsuńJak miło wrócic tam dzieki Tobie :) Edynburg mnie również zauroczył i bardzo żałowałam, że tak mało czasu miałam na lepsze poznanie tego miasta. Ale mam zdjęcie z przemiłym "Braveheart`em" :)
OdpowiedzUsuńPowiem tylko 2 słowa: Bardzo dziękuję! Siedzę na wysp0ach kilka lat i jak do tej pory zwiedziłem tylko obszar Wexford i Waterford. Dzięki Tobie każde moje dłuższe wolne będę wiedział gdzie spędzać :-D. Pozdrawiam bardzo serdecznie i jeszcze raz: Bardzo, bardzo, przeogromnie dziękuję
OdpowiedzUsuńWitaj, Albercie :) Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że moja strona przypadła Ci do gustu. Koniecznie powinieneś nadrobić straty, bo okolice Waterford i Wexford choć ładne i ciekawe bledną w porównaniu z niektórymi innymi stronami Szmaragdowej Wyspy :)
OdpowiedzUsuń