czwartek, 18 kwietnia 2013

Caherconnell Stone Fort


W północno-zachodniej części leżącego na zachodzie wyspy hrabstwa Clare znajduje się płaskowyż Burren, który zapewne niejednego turystę wprowadza w zdziwienie. Burren, jak wskazuje jego gaelicka nazwa, oznacza rocky place – skaliste miejsce. Mało tu domów i szeroko pojętej cywilizacji. Tutejszy krajobraz jest znacznie odmienny od pejzaży spotykanych w innych częściach wyspy. Można odnieść wrażenie, że jest się na jakiejś odludnej planecie. Nie na darmo zresztą określa się tamtejsze panoramy księżycowymi.



Burren w istocie jest regionem niezbyt przyjaznym człowiekowi, za to niezwykle ważnym – nie tylko ze względu na swój aspekt geologiczny, lecz także historyczny. Mnogość stanowisk z odległej przeszłości pozwala archeologom bliżej poznać i zrozumieć dzieje dawnych ludzi. Jednym z takich miejsc jest kamienny fort Caherconnell.



Fort znajduje się praktycznie w samym sercu Burren, w dodatku w bardzo korzystnej lokalizacji – tuż przy drodze, przez co jest niezwykle łatwo dostępny. Kolorowe flagi powiewające na wietrze w połączeniu ze znakami rzucającymi się w oczy stanowią dość skuteczną przynętę dla przejeżdżających turystów. Bo dlaczego nie zatrzymać się na chwilę i nie zwiedzić czegoś, co znajduje się prawie na wyciągnięcie ręki? Są w Irlandii zabytki, które wymagają trudu i sprytu: przeskakiwania przez bramki, płoty, murki, ogrodzenia, grzęźnięcia w niestabilnym podłożu mokradeł, w bagnach, a tu tymczasem mamy atrakcję ‘dla leniwych’. Nie wymaga się od nas żadnego wysiłku.



Wjechaliśmy na monitorowany parking przez dość często spotykaną tutaj cattle grid, przeszkodę dla bydła w postaci rowu nakrytego metalowymi rurkami. Każdemu wjeżdżającemu i wyjeżdżającemu pojazdowi towarzyszył głośny dźwięk, powodując moje mimowolne odwracanie głowy w kierunku źródła hałasu. Nieprzyjemne odgłosy szybko jednak zeszły na dalszy plan, bo zastąpiły je subtelne pochrupywania kamyków pod naszymi stopami, którymi była wyłożona droga do centrum turystycznego.



Bilet kosztuje 7 euro – rzekł Połówek, kiedy dotarliśmy do lady, za którą znajdowała się Irlandka. Cooo? - wydałam z siebie może mało inteligentny, ale w pełni uzasadniony okrzyk zdziwienia wsparty przez automatycznie wysoko uniesione brwi.  Nie pierwszy raz mieliśmy okazję zwiedzić irlandzki kamienny fort, jednak pierwszy raz ktoś zażyczył sobie za tę przyjemność aż taką kwotę. Bilety oczywiście nabyliśmy, choć wysokość ceny wydała mi się dość dziwna. Na wyspie naprawdę nie brakuje starych, kamiennych fortów, do których wstęp jest jak najbardziej nieograniczony. Nie ma w nich limitu czasowego, godzin otwarcia, do których turysta musi się dostosować. Lepiej, żeby to było warte swojej ceny - pomyślałam.




Sympatyczna Irlandka za ladą nie ograniczyła się tylko do wymienienia zwrotów grzecznościowych. Płynnie przeszła do small talk, choć nie był to najwidoczniej efekt nudy i rozpaczliwej próby urozmaicenia sobie pracy w centrum turystycznym, które w tamtym momencie wcale nie świeciło pustkami. Zaczęło się więc od nabycia wejściówek, a skończyło na rozmowie o podróżach, Polakach często odwiedzających to miejsce i dniach wolnych od pracy. Zanim przeszliśmy do następnego punktu naszej wizyty, czyli do fortu ulokowanego za centrum, kobieta zaopatrzyła nas w kolorowe książeczki obszernie traktujące o forcie i prowadzonych w nim wykopaliskach archeologicznych, a także zachęciła do obejrzenia kilkunastominutowej animacji na temat fortu, jego mieszkańców i tego, jak kiedyś mogło wyglądać w nim życie.



W sąsiednim budynku, w którym pokazywana jest wspomniana audiowizualna prezentacja skuliłam się z zimna. Zasunięte żaluzje i kamienne mury nie przepuszczały promieni słonecznych i temperatura była tu dużo niższa niż na zewnątrz. Niektórzy zaczęli najwidoczniej przechodzić w stan hibernacji. Ledwo zdusiliśmy śmiech, kiedy siedzącemu przed nami chłopakowi przysnęło się z szeroko otwartymi ustami, a siedzącej obok niego kobiecie dziwnie podejrzanie zaczęła lecieć głowa na bok. Biedacy, albo są tak masakrycznie strudzeni, albo znudzeni – pomyślałam wpatrując się w ten komiczny obrazek.




Z radością wyszłam z tego budynku, bo na zewnątrz było dużo przyjemniej: słońce łaskawie pieściło swoimi promieniami, a wiatr delikatnie rozwiewał mi włosy. Byłam też o krok od gwoździa programu, fortu Caherconnell, i byłam ciekawa za jaki obiekt zapłaciłam 7 euro. Na całej wyspie można ponoć naliczyć około 45 tysięcy pierścieniowatych fortów tego typu, budowanych i zamieszkiwanych głównie we wczesnym średniowieczu. Jak wykazały przeprowadzone badania, wejście do fortu zostało prawdopodobnie nieco przebudowane w XV albo XVI wieku, co sugerowałoby, że konstrukcja pozostawała w użytku także w późnym średniowieczu. Co ciekawe, na podstawie dokonanych wykopalisk archeologowie przypuszczają, że fort mógł powstać dość późno, jak na konstrukcję tego typu – gdzieś między X wiekiem a połową XII.



Przekroczenie wejścia szybko ukazało całą prawdę o forcie – w środku nie było w zasadzie nic godnego uwagi. Pomijając dość imponujące i nietypowe rozmiary fortu, jakieś 40 metrów średnicy, nie było tu na czym oka zawiesić. W samym środku znajdowała się metalowa konstrukcja, a wnętrze obiektu usiane było smętnymi kupkami kamieni, które naprawdę nic by nie mówiły, gdyby nie oznaczono je numerami, których znaczenie objaśniała otrzymana przez nas broszurka. Dzięki niej i wcześniej obejrzanej animacji wiedzieliśmy, że przez środek fortu prawdopodobnie przebiegał murek odgradzający część domową od tej gospodarskiej, w której trzymano zwierzęta.




Kamienne forty o tak sporym rozmiarze zamieszkiwane były przez kilkupokoleniowe rodziny, których liczba członków mogła dochodzić nawet do 25 osób. Caherconnell fort uchodzi za jeden z najlepiej zachowanych irlandzkich fortów, ale mimo to pozostałości po dawnych budynkach są tutaj naprawdę marne. Żyjąca w nim grupę ludzi zamknięta była wewnątrz grubych, kamiennych ścian. Mur, osiągający wysokość nawet 3 metrów, oddzielał od świata zewnętrznego i jednocześnie chronił przed niebezpieczeństwem. Był takim małym azylem dającym schronienie. Z jednej strony fortu kawałek ściany nie oparł się upływowi czasu. Z zawalonej ściany wyrasta teraz krzak czarnego bzu na dowód, że do runięcia doszło już dawno temu.




W środku nie ma praktycznie nic do zwiedzania, dlatego wizyta przebiega szybko. Nie można wspiąć się na ścianę, bo mur jest stary i nadwyrężony, a czujne oko kamery nadzoruje poczynania turystów. Artefakty wydobyte z ziemi w czasie prac wykopaliskowych są już dawno umieszczone w bezpiecznym miejscu i tu ich na pewno nie zobaczymy. W miesiącach letnich [od VI-VIII] natrafić można z kolei na archeologów, bo regularnie odbywają się tu zajęcia Caherconnell Archaelogical Field School. Od maja do września turyści mogą też popatrzeć, jak działa zespół złożony z farmera i psa pasterskiego w konfrontacji z owcami. Farmerzy demonstrują tradycyjne techniki pracy, przekazywane z dziada pradziada. W drodze powrotnej do centrum faktycznie widzieliśmy nieco w oddali stado owiec i psa, ale dostępu do pokazu jakoś nie było widać. Pani w recepcji też jakoś nie przebąkiwała o możliwości zobaczenia tego widowiska.



Fort i centrum opuściliśmy zawiedzeni. Nie tego się spodziewaliśmy. Nawet teraz ciągle mam mieszane uczucia w stosunku do tego obiektu. Bo z jednej strony cieszy fakt, że fort znajduje się w rękach rodziny, która dba o niego i chce inwestować w dalsze prace archeologiczne, z drugiej czuć wyraźny niedosyt – 7 euro za coś takiego? Z ręką na sercu – zwiedziliśmy dużo innych, ciekawszych fortów, często w bardziej spektakularnej scenerii. Za darmo. Różnica polegała na tym, że to były forty na odludziu, bez całej infrastruktury turystycznej i komercyjnej otoczki. I wiecie co? To miało swój urok. Tu, jak już wspominałam, wszystko jest ‘dla leniwych’. Ot, taki gotowiec. Fort jest w oryginalnym stanie, ale dla mnie brak mu autentyczności. Taki paradoks. Mam wrażenie, że zapłaciłam te pieniądze za możliwość skorzystania z centrum turystycznego, nie za zwiedzanie fortu.



Absolutnie nie mam zamiaru odwodzenia Was od pomysłu odwiedzenia tego miejsca. Obsługa była przyjaźnie nastawiona do klientów, a urocza aura sprawiła, że nie żałowałam wydanych pieniędzy, bo chociaż zdjęcia mam za to w miarę przyzwoite. Spodobał mi się przytulny charakter kawiarenki Mountain Haven Café znajdującej się w centrum. Choć wystrój był prosty, to jednak dość klimatyczny i ciepły. Atmosfera jak u babci albo mamy. Wygodna sofa, tuż obok regały z książkami, które można przeglądać w czasie popijania kawy, a jak któraś szczególnie przypadnie nam do gustu, to możemy ją zabrać do domu w zamian za 5 euro. Innowacja dla mnie, po raz pierwszy spotkałam się z takim rozwiązaniem w tutejszych kawiarenkach turystycznych.




Pozostał jednak niedosyt, który powoduje u mnie mieszane uczucia. Ta przygoda z fortem dziwnie skojarzyła mi się z historią opisaną przez Hansa Christiana Andersena w „Nowych szatach Cesarza”. Czułam się zobligowana do zachwycania się czymś, co tak naprawdę niezbyt do mnie przemawiało. Miałam podziwiać COŚ, ale tak naprawdę nie wiedziałam ZA CO.


22 komentarze:

  1. Irlandia marzy nam się od dawna... Może rzeczywiście mało oryginalne klimaty ale i tak zdjęcia są przepiękne: 7 euro za wstęp to chyba definitywnie za dużo...

    Pozdrawiamy i zapraszamy
    http://marta-milosz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie, ze to co nam pokazalas nie rzuca na nogi ale przeciez wiadomo wszystkim, ze lepiej zalowac, ze cos sie zrobilo niz zalowac, ze nic sie nie zrobilo.
    Nie zawsze nasze oczekiwania sa spelniane w 100%. Taka wycieczka byla lepsza niz siedzenie w domu i na dodatek podsyca nasza ciekawosc czy kolejny wypad bedzie ciekawszy. Pokazujesz nam dzisiejsza Irlandie i jej historie i za to ci chwala!

    OdpowiedzUsuń
  3. W samym pustkowiu Burren jest coś zachwycającego. Za fort przedstawiony na zdjęciach bym pewnie nie zapłaciła. Nie lubię takiej komercji. W Irlandii podobają mi się te dzikie rejony pozbawione pseudo centr turystycznych. I czy o taki fort trzeba jakoś szczególnie dbać?
    Jakoś ta kawiarenka nie wygląda mi na przytulną, ale może ja przywykłam do innych 'przytulnych' kawiarenek;) Jedno mi się bardzo podoba-zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fort rzeczywiście nie zachwyca ale warto rozumieć za co się płaci te pieniądze. Na Burren ciężko coś znaleźć oprócz dolmenu Poulnabrone i jaskini Doolin, które są w przewodnikach. A w drodze na Klify Moher jak się chce coś zobaczyć i przy okazji dowiedzieć, obejrzeć prezentację i zjeść ciastko i jeszcze do tego nie leje się na głowę, to czemu nie zapłacić za to 7 euro? Rodzina, która na swoim terenie "przypadkiem" znalazła fort sprzed kilku tysięcy lat ładnie zadbała, żeby nie weszli tam wandale i nie zniszczyli monumentu. Dostali dotację i zrobili przyjemne centrum informacyjne dla turystów. Do tego świadczą usługi kulinarno - edukacyjne. Nazwali to miejsce Bramą do Burren i rzeczywiście jeśli ktoś jest zainteresowany poszerzeniem swojej wiedzy o zabytkach i krajobrazie Irlandii, to dobrze tam zostanie poinformowany. Dla pasjonatów kamiennych fortów polecam forty na wyspie Inishmore albo piękny fort Grianan of Aileach koło Derry. Dużo większy, w lepszym stanie i za darmo. Tyle że kawy tam nie podają :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. podobają mi się te kamienne mury.
    Dzięki Tobie poznamy niedługo całą Irlandię :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Całą to nie, ale jakąś jej część na pewno :)

    Kamiennych murków w Irlandii pod dostatkiem. Szczególnie na wyspach Aran.

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja myślę, że 7 euro to wcale nie jest dużo. i moim zdaniem ma się to nijak do "komercji". te budynki trzeba utrzymać w porządnym stanie. nie wiem, jak jest w Irlandii, ale tutaj trzeba się nażebrać, aby dostać kasę na odnowienie, a co dopiero na systematyczne "kosmetyczne" zabiegi. kiedy zalewało nam notorycznie młyn w Preston to własnymi siłami wyrzucaliśmy błoto z wnętrza zabytku i czyściliśmy ściany. nikt nawet głowy sobie nie zawrócił, aby może jakieś pieniądze na to przeznaczyć. dopiero kiedy podłoga na pierwszym piętrze groziła zawaleniem, przyjechali, popatrzyli i dali pieniądze. normalne odnawianie i przygotowywanie do sezonu po zimie na przykład, to pieniądze z biletów. nawet nie wspominam o tym, że większość przewodników to wolontariusze, którzy złamanego grosza za swoją pracę nie dostają. po prostu lubią to, co robią.
    i uważam, że kafejka jest świetnym dodatkiem, nawet wtedy, kiedy kawa nie jest najwyższej jakości:) bardzo ciekawe miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż dziwię się, że jeszcze tutaj nie dotarliście! Domyślam się jednak, że wizyta na wyspie jest tylko kwestią czasu. Na pewno bezpieczniej tutaj niż w zwiedzanych przez Was ostatnio zakątkach :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Fort zdecydowanie nie spełnił moich oczekiwań, ale mimo tego był to niezwykle przyjemny dzień pełen wrażeń. Zwiedziliśmy inne, ciekawsze miejsca. Żal byłoby zostać wtedy w domu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Te wspomniane przez Ciebie dzikie rejony to jest właśnie esencja irlandzkości. Nie zawsze potrafię zaakceptować te pseudo-centra turystyczne, bo często niestety pasują one tam jak pięść do oka. Zobacz, co zrobili z klifami Moheru... Sami Irlandczycy na to narzekają. Zmienia się świat, zmienia się także Irlandia. Nie zawsze niestety na korzyść.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja rozumiem, za co się płaci, ale ta 'transakcja' mimo to nie do końca mnie przekonuje. Towar po prostu mnie nie usatysfakcjonował. Może gdybym wcześniej nie zwiedziła innych irlandzkich fortów, byłabym zachwycona tym, co oferuje Caherconnell. Nie jestem, bo wiem, że można zobaczyć tu lepsze, tańsze - często ze spektakularnymi panoramami rozciągającymi się ze szczytu murów - a do tego zdecydowanie bardziej klimatyczne. Co więcej doskonale wiem, że w wielu przypadkach centrum wcale nie jest potrzebne, bo wandale i tak nie zniszczą fortu. Forty Staigue, Loher, Dunbeg, Cahergall, Leacanabuaile i Grianan of Aileach to tylko nieliczne przykłady.

    W Caherconnell płaci się za dach nad głową, gastronomiczne zaplecze, centrum audiowizualne, ale przede wszystkim za wręczoną broszurę z widniejącą na niej ceną... 5 euro. Właściciele wyszli naprzeciw oczekiwaniom niektórych turystów, ale jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że -paradoksalnie - fort stracił przez to na autentyczności, atmosferze i uroku. Gdybym miała komuś pokazać tylko jeden irlandzki fort, na pewno nie wybrałabym tego.

    Nie uważam, by to miejsce odgrywało jakąś szczególną rolę edukacyjną. "Brama do Burren" to gwoli ścisłości tylko i wyłącznie brama informacyjna na temat fortów i grobowców, a już na pewno nie wszystkich zabytków Irlandii. I to chyba tylko dla tych, którzy znają angielski. Nie wiem, czy mają tam ulotki informacyjne w innym języku.

    OdpowiedzUsuń
  12. Za taką atrakcję - wierz mi - to jest dużo. Caherconnell ma wielu konkurentów - bardziej okazałych, z lepszymi widokami, a w dodatku często darmowych i bardziej klimatycznych. Mi nie chodzi o samą cenę, bo zdarzało mi się płacić tu nawet 15 euro wstępu [nie żałowałam i jeszcze zostawiałam napiwki], ale o stosunek ceny do jakości. Tu wypada on po prostu marnie. Bo sam filmik, mimo że ciekawy, jednak mnie nie zadowala. Tego typu murki widziałam już wiele, wiele razy. Psy pasterskie i owce też nie są mi obce. Irlandzkiego psa pasterskiego mam prawie na co dzień, a co do owiec, to ujmę to w ten sposób: niejedna piła mleko z mojej butelki :) Kiedy wymaga się od turystów 7 euro, to wypada jednak coś zaoferować w zamian. Fort wzbudza "kontrowersje". Nie tylko ja wyszłam z niego nieco rozczarowana.

    I właśnie takich przewodników, ludzi z pasją, nam trzeba. Chciałabym ich częściej spotykać. Może wtedy nie preferowałabym samotnego chadzania swoimi ścieżkami.

    Pozdrawiam serdecznie z wyjątkowo kapryśnej dziś wyspy.

    OdpowiedzUsuń
  13. No, ja też tam nikogo nie zabieram :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozumiem. w naszych Pentlandach jest Castlelaw Fort. za darmo. doczłapałam w końcu w ubiegłym roku. tylko, że kiedy pada i pada i pada, to poziom wody i błota wewnątrz podnosi się do kostek:), bo nikt o to nie dba. a raczej dba, ale raz na ruski rok. jest tablica informacyjna i tyle. kafejki to bym tam nie chciała, ale niedaleko jest parking i tam cokolwiek, choćby budka z kawami mogłaby być:)

    OdpowiedzUsuń
  15. faktycznie cena wysoka jak za fort "dla leniwych" :) ale może rzeczywiście nie mają dotacji na ten zabytek i sporo idzie na jego utrzymanie z tychże biletów ???

    A kawiarenka choć osobiście mnie jakoś nie "przytula" to ma ciekawy ten pomysł z książkami godny przechwycenia :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ta cena jest po prostu za wysoka jak na fort, a to, czy jest on dla leniwych czy też nie, odgrywa drugorzędną rolę.

    Nie mam pojęcia, jakie są koszty związane z utrzymaniem i posiadaniem takiego zabytku. Mam jednak nieodparte wrażenie, że cenę wywindowało tutaj wybudowanie centrum turystycznego. Inne forty są zazwyczaj bezpłatne, a nawet jeśli nie, to cena za ich obejrzenie jest raczej symboliczna.

    Hmm, pewnie przesadziłam z tą przytulnością. Kawiarenka nie powala wystrojem, ale gdybym miała ochotę na kawę i ciasto, to zatrzymałabym się w niej. Nawet pomimo tego, że najbardziej lubię pić kawę w aucie :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Wyszukiwarka Google właśnie zabrała mnie na wycieczkę w to miejsce :) Cóż mogę powiedzieć? Fajnie się prezentuje ten "earth house", nie pogardziłabym nim. I jakie fajne górki w okolicy :)

    O to właśnie chodzi, że u nas sporo takich fortów stoi sobie gdzieś w środku pola i nikt nie każe płacić za ich zwiedzanie. A w Caherconnell - poza tym centrum - nie ma w zasadzie nic szczególnego, nic co by wyróżniało ten fort od innych jemu podobnych. Dlatego warto wiedzieć, na co się decydujemy. Może ten post pomoże komuś w podjęciu decyzji.

    Budka z kawą nie jest zła. Szczególnie wtedy, kiedy przebyło się kilka(naście) kilometrów w deszczu i wietrze. Ale pod warunkiem, że nie stoi dwa metry od zabytku.

    OdpowiedzUsuń
  18. Napisaliście już wiele na temat tego fortu, nie wiem czy mogę coś ciekawego dodać? :) Potwierdzam, że nie jest on w czołówce kamiennych fortów w Irlandii. Poza wielkością i możliwością zobaczenia filmiku nie daje praktycznie nic więcej.

    Taki Dunbeg Fort (choć inny, nie typowo okrągły) również daje filmik w małej mini salce kinowej, jest położony o niebo lepiej, też przy drodze z idealnym dojazdem a i jadłodajnia zdaje się lepsza (pomimo, że nie byłem - wnioskuję poprzez wygląd zewnętrzny budynku:) - cena podobna. Inne forty za darmo.

    Niemniej jednak dobrze, że nam go przybliżyłaś. Powiem szczerze, że nawet o nim nie słyszałem ;)

    pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  19. Dunbeg widziałam już dawno temu, więc nie pamiętam, ile dokładnie płaciłam za wstęp. Na pewno nie 7 euro. Coś mi się kołacze po głowie, że to jakieś grosze były. Dwa albo trzy euro, nie więcej.

    I tak jak piszesz: Dunbeg Fort jest zdecydowanie lepiej położony. Dużo bardziej przypadł mi do gustu. Przede wszystkim po wizycie w tym miejscu nie miałam odczucia, że wydałam pieniądze w błoto.

    To jest właśnie plus blogów - dzięki nim można się czasami dowiedzieć czegoś nowego. A o Caherconnell Fort faktycznie dosyć "cicho" jest w przewodnikach.

    OdpowiedzUsuń
  20. Jak tu tłoczno, aż nie potrafiłam siebie znaleźć w tych komentarzach;) Dokładnie, w połączeniu z ruinami, muzyką to doskonała esencja. Nie podoba mi się to centrum na klifach Moheru. Myślę, że w porównaniu z zabudowywaniem innych dzikich rejonów Irlandia wypada całkiem nieźle.

    OdpowiedzUsuń
  21. Mi też byłoby szkoda dać po 7 euro za wizytę w forcie. Jak może pamiętasz, przed wyjazdem z Irlandii objechaliśmy Ring of Kerry i widzieliśmy inne forty, całkowicie darmowe i kompletnie nie przekonuje mnie płacenie za to, że stoi to na czyjejś ziemi i ktoś poustawiał kijaszki ze sznurkami i rozdaje broszurki :/

    Nigdy nie lubiłam takich atrakcji "dla leniwych" ;)

    Więc wcale nie dziwię Ci się, że masz mieszane uczucia.

    Na Twój komentarz odpowiem u siebie :) Zmobilizowałaś mnie! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  22. Pamiętam, pamiętam :)

    Właśnie o to mi chodziło - w hrabstwie Kerry jest sporo darmowych fortów, czasami w lepszym stanie i z lepszymi widokami.

    Cieszę się bardzo, że Cię zmobilizowałam :)

    OdpowiedzUsuń