Prawie w samym sercu Irlandii, w hrabstwie Westmeath, leży Kilbeggan. Prawdę powiedziawszy, jest to mało ciekawa i niezbyt ładna miejscowość. Gdyby nie znajdująca się tutaj Locke's Distillery, nie byłoby po co tutaj przyjeżdżać.
Destylarnia szczyci się tym, że jest najstarszym licencjonowanym obiektem tego typu na świecie. Locke, od nazwiska którego pochodzi nazwa destylarni, uzyskał licencję w 1757 roku. Szacuje się jednak, że whiskey produkowano tutaj dużo wcześniej. Dumny slogan destylarni był mi doskonale znany - spotkałam się z nim kilka lat wcześniej, zwiedzając Old Bushmills Distillery w Irlandii Północnej.
Nauczona doświadczeniem, zaczęłam przymykać oko na wszystkie obiekty szczycące się tym, że są "najlepsze", "najstarsze", "największe". Byłam już w irlandzkiej latarni, która uchodzi za najstarszą na świecie [i prawdopodobnie nią nie jest], widziałam "największe" irlandzkie klify [a doskonale wiem, że są w tym kraju wyższe], byłam w dwóch destylarniach twierdzących, że są najstarszymi. Bez względu na to, czy destylarnia ta faktycznie jest najbardziej wiekowa, można tu przyjemnie spędzić czas i dowiedzieć się różnych ciekawostek.
Sztukę destylacji odkryto bardzo dawno temu na Bliskim Wschodzie i początkowo stosowano do wyrobu pachnideł. Mówi się, że umiejętność destylacji przywieźli ze sobą chrześcijańscy mnisi około 600 roku. Irlandczycy szybko znaleźli nowe i lepsze zastosowanie dla tego procesu - zaczęli wytwarzać whiskey zwaną także "wodą życia".
Z mojej pierwszej próby zwiedzenia tej destylarni pamiętam głównie kwitnące kasztanowce, pochmurny dzień i boski aromat whiskey, który tuż po wyjściu z parkingu otulił mnie niczym mgiełka perfum. Na dobrą sprawę mogłabym wtedy zostać w tamtym wąskim przejściu między dwoma budynkami. Destylarni nie udało mi się zwiedzić, bo panował w niej wówczas tymczasowy rozgardiasz organizacyjny.
Próba numer dwa okazała się zdecydowanie bardziej pomyślna. Dzień był przyjemniejszy, ale po kwitnących kasztanach nie było już śladu. Mogłam za to do woli przyglądać się, znajdującemu się tuż przy ulicy, kołu wodnemu.
Koło wodne pochodzi z XIX wieku i ciągle działa. Cały sprzęt w destylarni wprawia w ruch wałek napędu podłączony do wspomnianego koła lub silnika parowego. Koło było zdecydowanie wygodniejsze i tańsze w użyciu. Silnik parowy utworzono "na wszelki wypadek" - gdyby koło się zepsuło, lub na przykład poziom wody był zbyt niski. Silnik stosowano sporadycznie, zaledwie 3-4 razy w roku. Tak było po prostu oszczędniej.
Destylarnia przez większość swej historii znajdowała się w rękach tej samej rodziny: od momentu nabycia jej w 1843 roku przez Johna Locke'a, aż do jej zamknięcia w 1957. Zarówno John, jak i jego potomkowie, uchodzili za przykładnych pracodawców. Pracownicy destylarni pod wieloma względami mogli czuć się szczęściarzami. Ci, którzy posiadali bydło, a nie mieli łąk do jego wypasania, mogli uiścić symboliczną opłatę 5 funtów na rok i bez ograniczeń wypasać swoje inwentarz na gruntach znajdujących się za destylarnią. Ten kawałek ziemi nazywano cow and calf park - parkiem krów i cieląt.
W restauracji znajdującej się na terenie destylarni znajduje się pamiątkowa tabliczka ofiarowana Johnowi Locke przez mieszkańców Kilbeggan. Przypomina ona o nieszczęśliwym wypadku z 1866 roku. To właśnie wtedy wybuchł kocioł odgrywający główną rolę w destylarni. John nie dysponował wówczas odpowiednimi środkami, by nabyć nowy. Z pomocą przyszli pracownicy destylarni, ofiarowując zdesperowanemu Johnowi nowy kocioł.
Rodzina Locke szczyciła się przywiązaniem do tradycyjnych metod produkcji swojej whiskey. Destylarnia dobrze funkcjonowała w XIX wieku, jednak kolejne stulecie przyniosło więcej problemów i przeszkód. Przywiązanie do tradycji nie do końca się opłaciło. Destylarnia nie była modernizowana, co w połączeniu między innymi z trudnościami na rynku, wysokim opodatkowaniem i spadkiem popytu na whiskey doprowadziło do stopniowego upadku.
Destylarnię zwiedzić można samemu po zaopatrzeniu się w odpowiedni materiał, bądź też w grupie i w towarzystwie przewodnika. Muzeum zawiera przeróżne obiekty: od kamieni młyńskich, poprzez ogromne kadzie fermentacyjne [pracownicy ukradkiem czerpali z nich zacier zanurzając w kadziach noszone przy sobie słoiki], kotły warzelnicze i destylatory. Co ciekawe, aż 80% zawartości destylatorów uchodziło za produkt uboczny. Aż do lat 40. XX wieku pozbywano się go wylewając do rzeki i faszerując znajdujące się w niej ryby pewną dozą alkoholu.
Ostatnie pomieszczenia na trasie zwiedzania poświęcone są tematyce leżakowania i beczkowania - te procesy odgrywały ogromną rolę w produkcji whiskey. Świadczy o tym chociażby fakt, że funkcja bednarza wymagała u Locke'a dziesięcioletniego doświadczenia. Za najlepsze beczki uchodziły te dębowe, w których uprzednio przechowywano sherry. Whiskey musiała leżakować co najmniej 5 lat, Locke preferował nawet dłuższe terminy. Dojrzewający trunek wchłaniał zapach drewna, a drewno nieczystości. Magazyny, w których przechowuje się beczki nasączone są specyficznym zapachem ulatniającej się whiskey. To tak zwany angels' share - działka aniołów. Czy można byłoby wymyślić bardziej wdzięczną nazwę?
Lubisz whiskey Droga Taito? Nie odwiedziłam destylarni Jamesona. Myślałam wtedy, że mi to niepotrzebne, bo będą musieli mnie wynieść, gdybym spróbowała choć kilka kropli tego trunku. Dziś doskonale wiem, że nie ma lepszego rozgrzewacza niż Jameson, dobry także na zdrowie, więc z tą wodą życia i aniołami jest coś na rzeczy. Ja Ci to mówię. Lubię irlandzką whiskey, choć ostatnio rzadko spożywam. Oczywiście bez żadnej tam coca coli, to by była profanacja;)
OdpowiedzUsuńWhiskey jest nieco za mocna dla mnie. Podobał mi się zapach w destylarni, ale istniało ryzyko, że się upiję samymi oparami ;) Bardzo rzadko piję whiskey, a jeśli już, to w bardzo małej ilości. Baileys łatwiej wchodzi i lepiej smakuje :) Prawdą jest to, co piszesz: świetnie rozgrzewa no i bardzo dobrze smakuje z Irish Coffee.
OdpowiedzUsuńJak whiskey, to tylko Tullamore Dew! ;)
Powiedz lepiej, czy zmiana szablonu, to był dobry pomysł? Komentarze za bardzo rozstrzelone, nie podoba mi się to. A co Tobie nie odpowiada? Wszystko działa poprawnie u Ciebie?
jednak wolę irlandzkie zamki :)))
OdpowiedzUsuńNo wiesz, żeby nie było, ja z tą ilością nie przesadzam. Pamiętam do dziś swoją irish w Malahide. Weszłam do czegoś, co bardziej przypominało cukiernię niż pub i zapytałam od razu o irish. Pani zareagowała "uhuhu", a ja nie wiedziałam o co jej chodzi. Po dwóch łykach kawy wiedziałam. Nasza dostępna irish w Polsce nie ma nic wspólnego z prawdziwą. Po owych dwóch łykach, wiedziałam że długo tam zabawię, bo szybko nie podniosę szanownej części ciała. To nie była kawa z whiskey, a whiskey z kawą! Baileysa nigdy nie piłam, podobnie Tullamore. Widzisz, jestem zwykłym amatorem nad amatorami!
OdpowiedzUsuńNie mam nic do tego szablonu, przynajmniej mogę komentować. Zdarzało się, że nie mogłam i komentowałam mailowo, ale nie otrzymałam odpowiedzi od Szanownej Autorki bloga (ekhem, ekhem).
P.S. Rano w pracy piję pyszną jabłkową twinings, ten zapach roznosi się wszędzie słuchaj...Z każdą nowo otwartą paczką moje podniebienie przeżywa...(no wiesz co, publicznie nie będę pisać:D). A ile jeszcze mam do odkrycia.
Jak siadać do whisky to nie zapominajmy aby było jej tyle aby zapelnila dzban po brzegi. Wtedy ilość odpowiednia aby kompani byli zadowoleni, to stara piosenka której wykonanie Thin Lizzy najbardziej mi się podoba. Słyszę ja zawsze gdy ten cudowny bimber płynie z ust przełykiem aby wziąć w posiadanie rozum i ciało.
OdpowiedzUsuńŻaden że mnie pijak bo rozcienczam whisky kola co wielu uważa za grzech śmiertelny, a niech tam czasami przyjemnie jest pogrzesżyć.
Ładne te konstrukcje z beczek!
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoje zamiłowanie, ale nie mogę żyć tylko samymi zamkami. Potrzebuję urozmaicenia :)
OdpowiedzUsuńAha, aha. Widziałam, ile piwa ostatnio wyżłopałaś! ;)
OdpowiedzUsuńW Polsce wiele rzeczy nie ma nic wspólnego z ich zagranicznymi odpowiednikami.
Nigdy nie piłaś Baileysa? Jaka szkoda! Jest pyszny. I ma różne smaki. Jeśli lubisz likiery, to Twoje kubki smakowe pewnie byłyby zauroczone :)
Znów posypuję głowę popiołem. Pamiętam o Twoich mailach i wierz mi, prawie w każdym tygodniu obiecuję sobie, że w weekend Ci odpiszę. W środku tygodnia mam za dużo rzeczy na głowie, późno wracam z pracy, jestem zawalona książkami, a potem przychodzi weekend i zamiast odpisać na maila, wyruszam w teren. I tak to się kręci. Odpowiedź na pewno dostaniesz. Z moim odpowiadaniem na korespondencję jest jak z końcem świata - nigdy nie wiadomo, kiedy to nastąpi.
PS. Apple Crunch, Połówek też ją lubi. Wśród moich bliskich furorę zrobiła Orange Crush. Ja za to nie mogę przełknąć lukrecji, mimo że herbaty ziołowe pijam. Ohyda. Nie mogę się do niej zmusić, a robiłam już kilka podejść. Ta słodycz mnie odpycha. Piłaś ją już?
Lubię "Whiskey In The Jar" w wykonaniu Thin Lizzy, ale przyznam, że wolę wersję Metalliki - jest taka, jak lubię: ostra i daje powera! :) I świetnie się do niej spaceruje/biega.
OdpowiedzUsuńA jakie fajne konstrukcje z butelek! :)
OdpowiedzUsuńJa? Jesteś pewna, że ja?;) Musiałaś mieć jakieś halucynacje;) To było we dwoje, więc się nie liczy.
OdpowiedzUsuńLubię amaretto i sheridan's (chyba tak się nazywa to to takie dwu kolorowe). Amaretto jednak jak już kupuję to do tiramisu.
Dobra, dobra wiecznie zajęta kobieto. Ja teraz mam drugą zmianę i też nie mam na nic czasu, a jak przyjdzie koniec tygodnia to będę padać na twarz. Oby efekt jakiś był wymierny. Jak z końcem świata powiadasz?;)
P.S. Pozdrów Połówka. Nie, jeszcze nie próbowałam pomarańczowej. Piłam lemon zest, tą z cynamonem korzenną taką, otworzyłam jakąś ostatnio, ale nawet nie pamiętam jaka, choć mi bardzo smakuje. Jutro sprawdzę;) Moim faworytem jednak nadal pozostaje ta zielona, o której pisałam na początku. Genialne są te herbatki. Jakiś czas temu też byłam w parku na spacerze i czytałam książkę dla dzieci, wiesz?;) Na co dzień muszę się zapoznawać z wyższą kulturą języka angielskiego, co mi różnie wychodzi;))
Sheridan'sa jeszcze nie piłam, dasz wiarę? Amaretto - tak, ale tylko jako dodatek. Samo niezbyt niezbyt mi podchodzi. Ma zbyt intensywny zapach migdałowy. Podobnie jak Ty stosuję je tylko do tiramisu, a ponieważ robię je dość rzadko, to mam jeszcze 3/4 butelki.
OdpowiedzUsuńMiałam dzisiaj w planach napisanie maila do Ciebie, ale mimo tego, że szybko wyrobiłam się z obowiązkami domowymi, to jednak czytanie książki i pisanie posta zajęło mi więcej czasu niż myślałam.
U mnie upał - jak zresztą przez cały tydzień - 28 stopni dziś było. Jutro raczej nie znajdę zbyt dużo czasu na komputer, a nie chcę pisać maila na kolanie. Prawdopodobnie będę gdzieś nas Zatoką Dublińską, a do domu wrócę wieczorem.
Cieszę się, że Ci smakują. Kupiłam ostatnio jakąś nową - mango i cynamon, fajne połączenie.
Mam nadzieję, że książka "dla dzieci" przypadła Ci do gustu :)
Jestem wielkim fanem tego trunku - zazdroszczę takiej wycieczki, szczególnie całej degustacji :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie ten zapach migdałowy uwielbiam. 28 stopni u Ciebie? Nie wierzę....
OdpowiedzUsuńTia. Książka i nie tylko i Ty też:P Wybacz, nie chciałam się podlizywać.
Może kiedyś uda Ci się zwiedzić jakąś irlandzką destylarnię. Warto! Jest ich tu kilka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Przez cały tydzień mieliśmy wysokie temperatury, tak po 24-27 stopni. Dla mnie to upał. Wczorajszy dzień spędziliśmy na plaży, nad morzem było o kilka stopni chłodniej, ale i tak się opaliliśmy.
OdpowiedzUsuńSkoro jesteś takim niewiernym Tomaszem, to pozostaje mi uwiecznić ten dzień na blogu. Miałam opublikować posta o Ireland's Eye, ale chyba wrzucę zdjęcia z plaży. Oko Irlandii może zaczekać do następnego razu. To co, publikować je?
Najlepsza, tak jak piszesz Taito, jest Tullamore Dew :) Gdzieś kiedyś czytałem artykuł, że właśnie TD to kwintesencja irlandzkiej whiskey. Mało znana w Polsce, gdzie głównie króluje Jack Daniels bądź Jameson czy inny Johnny Walker, a stawiana przez znawców bardzo wysoko.
OdpowiedzUsuńJeśli idzie o whiskey na naszej wyspie, to zwiedzając te wszystkie destylarnie, można by zrobić swoisty przewodnik o tym trunku. Jameson, Tullamore Dew, Kilbeggan, Paddy , Bushmills, Dunphys, Murphy's, - wymieniając tylko te najbardziej znane, bo innych, mniejszych jest pewnie bez liku.
Ja jakimś wielkim smakoszem whiskey nie jestem, ale zdarzy mi się od czasu do czasu zanurzyć usta w wodzie życia. Whiskey ma w sobie to coś i jest na pewno smaczniejsza (o ile w ogóle można nazwać smacznym coś, co ma w sobie 40% prądu) od wódki.
pozdrawiam! ;)
Widzę, Ćwirku, że jesteś obeznany w tym temacie :) Ja tam nie jestem wielką znawczynią tego trunku i wielu wymienionych przez Ciebie marek nie piłam. Niezbyt przepadam za alkoholem, szczególnie tym mocnym.
OdpowiedzUsuńOd wódki to chyba wszystko jest smaczniejsze :) Brr, nie lubię jej.
Obeznany? Tylko w teorii Taito, tylko w teorii ;-) Tak jak z samochodami, wydaję mi się, że jestem dobrym kierowcą (skromniś) i mam orientację, ale jeśli idzie o mechanikę to już mocny się na tym polu nie czuję. Whiskey znam różne marki, ale regularnie jej nie pijam. No ale akurat Tullamore Dew zdobyła moje serce hehe. :)
OdpowiedzUsuńNie można być idealnym, Ćwirku :)
OdpowiedzUsuńWidzisz, nie doczekałaś się odpowiedzi. Zagubiłam się w ferworze walki;) Wybacz.
OdpowiedzUsuńW ferworze walki? Zdaje się, że coś mnie ominęło. Jutro muszę zajrzeć na Twój blog i nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuń