piątek, 14 lutego 2014

Czary-mary w fabryce kryształów: Waterford Crystal Factory


Waterford, uchodzące za najstarsze miasto Irlandii założone przez Wikingów, jest brzydkie jak noc listopadowa. Jest też dobrym przykładem potwierdzającym tezę, że tutejsze miasta nie są najsilniejszą stroną wyspy. Mimo że jego historia liczy sobie kilkanaście wieków, miasto tak naprawdę ma niewiele zabytków, które mogłoby zaoferować turyście.



Autorzy przewodnika Lonely Planet potraktowali Waterford dość surowo, ale jednocześnie sprawiedliwie. Bo z ich mocnymi słowami: „(…)Waterford city can only be described as ugly” i „Waterford is an ugly, dirty place with little of interest outside its heritage sites” ciężko mi polemizować. Brud jakoś szczególnie nie rzucał mi się w oczy, ale brzydoty nie sposób było nie zauważyć. Nie bez znaczenia pozostał tutaj także fakt, że miasto było dość mocno rozkopane przez odbywające się tam roboty drogowe.



Warto jednak wiedzieć, że miasto na wiele sposobów przysłużyło się wyspie i jej mieszkańcom. Ze względu na swoją korzystną lokalizację Waterford już od dawien dawna pełnił funkcję ważnego portu. To tu, o czym zapewne wie niewiele osób, lokalny rzeźnik Henry Denny „wynalazł” w 1820 roku uwielbiane przez Irlandczyków back rashers. Jego nazwisko do dziś figuruje na opakowaniach produktów mięsnych. To tu w 1885 roku powstał kolejny wyspiarski przysmak – cream crackers braci Jacobs. To tu urodził się Thomas Francis Meagher, który zaprojektował irlandzką, trójkolorową flagę. To tu wreszcie miasto wydało na świat wielką chlubę Irlandii – kryształy z Waterford, które do dziś są synonimem elegancji, piękna i solidnej roboty. I to właśnie one ściągają do miasta setki tysięcy turystów.



Wszystko zaczęło się w XVIII wieku. W 1783 roku George i William Penrose, dwaj angielscy kwakrzy, postanowili założyć fabrykę kryształów w Waterford. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wróżyły sukces. Waterford święcił triumfy jako bardzo ważny port europejski, irlandzkie szkło nie było obłożone podatkami, a bracia Penrose posiadali przepis na doskonałe kryształy. Ich produkty doskonale się sprzedawały, rosła liczba miłośników waterfordzkich kryształów. Ale ponieważ los lubi czasami płatać nam figla, po sutych latach przyszły te uboższe. Fabrykę zamknięto w 1851 roku bynajmniej nie z braku popytu. Wysokie podatki okazały się dla niej zabójcze.



Niecałe sto lat później, w 1947 roku, z hutniczych pieców znów zaczął buchać żar. Fabryka odrodziła się niczym Feniks z popiołów. Sprowadzono wykwalifikowanych rzemieślników z Europy do przyuczania miejscowych pracowników, zaczęto wprowadzać nowe wzory, nowe linie produkcyjne. Druga połowa XX wieku charakteryzowała się ogromnym zapotrzebowaniem i niemalejącą renomą. Ponieważ jednak historia lubi się powtarzać, niezbyt fortunny dla Irlandii rok 2009 przyniósł recesję i kolejne zamknięcie fabryki. Tym razem jednak nie uśpiono jej na kolejne sto lat, lecz otwarto już rok później: nowoczesną, elegancką, przyjemną dla oka. I taką właśnie ją zobaczyłam, kiedy pojawiłam się w niej w 2013 roku.




Eleganckie wnętrze od razu przypadło mi do gustu. Duże białe bukiety na ladzie w recepcji, przykuwające wzrok kryształy w showroomie, przepych i blask żyrandoli królujących na suficie. Czułam się tak, jakbym co najmniej była w ekskluzywnym butiku Gucci lub Louisa Vuitton. Tylko że tutaj zamiast chust, butów i torebek otaczały mnie błyszczące kryształy: od tych w zwyczajnym kształcie i barwie, po te fikuśne, wyrafinowane i kolorowe. Nieraz w cenach przyprawiających o zawrót głowy. W cenach, które spokojnie mogłyby czasami konkurować z cenami klasycznych torebek Chanel. Klasa, klasa, klasa. Renoma i jakość.




Ta wizyta zdecydowanie nie była taka jak inne, a moje wrażenia potwierdziły się zaraz na początku zwiedzania, kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, w którym wyemitowano nam krótki filmik. Żadnych nudów, tradycyjnych ławek/krzeseł do oglądania. Spowiła nas ciemność, niedługo później usłyszeliśmy odgłosy fajerwerków, by na koniec ujrzeć stopniowo podświetlane, powoli wyłaniające się kryształowe trofea. Bardzo imponujące to było.




Zwiedzanie tej fabryki wspominam niezwykle miło. Podobała mi się ta ekskluzywna otoczka, ale nade wszystko ujęło mnie to, co zobaczyłam. Nigdy wcześniej nie byłam w żadnej hucie szkła, a co za tym idzie, nie byłam zaznajomiona z procesami w niej zachodzącymi. Z zaciekawieniem oglądałam formy z drzewa bukowego i gruszy. To właśnie po te drzewa najchętniej się sięga produkując formy. Mimo że mają one wielką tolerancję na wysokie temperatury, formy „dożywają” i tak zaledwie kilku dni.




Z równie wielkim zainteresowaniem przyglądałam się pracy hutników. To, co dla mnie było niespotykanym zjawiskiem, dla tamtejszych rzemieślników jest tylko zwykłą codziennością. Zmieniają się tylko ludzie przyglądający się ich pracy, cała reszta pozostaje bez zmian. Nawet tu można pewnie po jakiś czasie wpaść w rutynę.




Patrzyłam na nich oczami dziecka, które po raz pierwszy pojawiło się w cyrku lub na przedstawieniu magika. Oczami dziecka zafascynowanego, ale nie do końca dowierzającemu temu, co widzi. Bo czyż produkcja kryształów nie nosi takich „czarodziejskich” znamion? Przecież to, co wyprawiają hutnicy, to istne czary-mary. Zapytajcie dziecka, każde Wam to powie.




To wprost niesamowite, jak z niepozornych składników – minii ołowianej, saletry potasowej, potażu, krzemionki z piasku i arszeniku – można wyczarować szkło ołowiowe, które następnie można dowolnie uformować. Tu pole do popisu mają panowie, wszak dmuchanie to ich dziedzina. Patrzę więc z zaciekawieniem na te pomarańczowe „bąble” powstające na końcach specjalnych, długich rurek i tak bardzo mnie to pochłania, że w ogóle nie słyszę, co mówi nasza przewodniczka. Na dobrą sprawę mogłoby jej nie być. Nie da się ukryć, że to nie jej spektakl i to nie ona gra tu pierwsze skrzypce.




Jesteśmy w królestwie mężczyzn. Od początku do końca naszej trasy widzę tylko ich. To oni w skupieniu i pocie czoła pracują przy rozgrzanych do czerwoności piecach, to oni operują plastyczną szklaną masą, to oni pochylają się nad wysokiej jakości diamentowymi tarczami. To oni nadają kryształom odpowiednie fryzy i szlify. To oni pieczołowicie zdobią i cierpliwie rzeźbią jeden kryształ nawet długimi miesiącami. Dmuchają i rżną – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – a to, co robią teraz, wymagało od nich uprzednio wielu, wielu długich lat nauki. I widać to doskonale, gdy przyglądam się ich pracy. Ta pewność ruchów, to skupienie. Tu nie ma miejsca na pomyłki, na szkło drugiej klasy. Aż 45% produktów jest odrzucanych na jednym z sześciu etapów obróbki. Jeden zły ruch i kryształ ląduje w koszu. “If it’s not perfect, it is smashed, unworthy to bear the name Waterford” – słowa wypowiedziane dawno temu przez jednego z braci Penrose nadal są tu aktualne.




I choć przewodniczka zachęca nas do zadawania pytań hutnikom grawerującym kolejne kryształowe wazy, stoję cicho niczym mysz ukryta za miotłą i nie śmiem wydać głośniejszego dźwięku. Jakby z obawy, że mój głos mógłby spowodować niepożądane wibracje i wywołać nieplanowany, jakże zgubny w skutkach ruch u szlifierzy i rytowników. Podejrzewam, że gdybym ściągnęła stanik i tak żaden z nich nie zauważyłby moich pięknych oczu.




Sporo lat upłynęło od założenia w Waterford pierwszej huty kryształów, ale pewne rzeczy nadal się tu nie zmieniły. W fabryce nadal stosuje się tradycyjne metody wyrobu szkła ołowiowego, które znane były ludzkości nawet w odległej przeszłości. Mimo tego, że wiele waterfordzkich kryształów produkuje się poza granicami Irlandii, do dziś są one synonimem piękna, klasy i luksusu. Wiele z nich zdobi dziś wspaniałe rezydencje tego świata, wiele kryształowych trofeów wznosi się w triumfującym geście. Cierpliwość, dokładność, talent i solidność przetopiono tu na kryształ. I to jest chyba tajemnica kryształów z Waterford.

34 komentarze:

  1. ~Przypadkowy Turysta14 lutego 2014 10:29

    Czemu ja tam nie trafiłem?? Przecież byłem w tym Waterford!!!
    Miasto nie powala urodą i ten fakt chyba spowodował że dałem sie tak zwieść i nie szukałem "smakołyków"...buuuu!
    Po pewnym czasie dopiero znajomy mi powiedział, że jak gdzieś coś jest brzydkie, to należy szukać w okolicy ,bo zawsze działa zasada wagi tzn. brzydkie - ładne.
    Może kiedyś jeszcze tam trafię, ale jak na razie to mam żal do niego, że nie był taki mądry trochę wcześniej...
    Widziałem podobnych czarodziei w hucie Julia w Piechowicach na Dolnym Śląsku - to też trzeba zobaczyć!
    Pozdrawiam i oddaje się w ręce Przewodniczki - prowadź i pokazuj to co mimo woli ominąłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. zauważyłaś, że panowie parający się sztuką robienia tych rzeczy są starsi? wszyscy, bez wyjątku? przypuszczam, że trzeba lat praktyki, aby takie rzeczy robić. i mimo, że za kryształami nie przepadam, to ostatnio oglądałam szklanki do whiskey, bo wyglądały naprawdę przyzwoicie, solidnie i co tu dużo mowić, ładnie. może się skuszę i kupię.
    kiedyś kryształy były baaaardzo modne w Polsce. pamiętam całe regały pozastawiane w domach popielniczkami, kieliszkami, wazonami. moja mama nadal ma gdzieś pochowane;) kiedys dmuchnę kieliszki na wódkę, bo były bardzo ładne. i nawet mnie niespecjalnie interesuje, czy są teraz modne, czy nie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Taito,

    Kryształy od zawsze kojarzą mi się z luksusem, ponieważ zawsze kosztowały krocie. Moja Babcia miała kiedyś ich mnóstwo w domu. Teraz myślę, że są dosyć rzadko spotykane i mało kto zdaje sobie sprawę z ich wartości. Ci panowie tak jak wspomniała Poprzedniczka mają pewnie lata praktyki w zawodzie. Podejrzewam, że to ciężka praca, która na pewno nie jest bułką z masłem. Te żyrandole....bajka! Zawsze kiedy widzę takie piękne przedmioty zastanawiam się czy aby na pewno chciałabym mieć takie w domu. Co to by było stłuc taki kryształ...

    Pozdrawiam Cię i miłego weekendu życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie dlatego, że nie zdążyłam tego miejsca wcześniej opisać na blogu. Jak widzisz, całkowita wina nie leży po stronie kolegi. Dobrowolnie biorę na siebie co najmniej połowę ciężaru Twoich wyrzutów ;) Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Głowa posypana popiołem, pozostaje nadzieja na rozgrzeszenie.

    Bardzo chętnie odwiedziłabym wspomnianą przez Ciebie hutę, ale wszystko wskazuje na to, że w czasie najbliższej wizyty w Polsce będę mieć ręce pełne roboty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zauważyłam, zauważyłam. Nie było tam niestety żadnych młodzianów ;) Z tymi latami praktyki to święta prawda. Przyuczano ich do zawodu przez siedem długich lat. Dopiero po tym okresie zdobywali tytuł "mastera". To zdecydowanie nie jest praca dla każdego. Wymaga zmysłu artystycznego, cierpliwości, a przede wszystkim umiejętności i ogromnej wiedzy.

    Kryształy z Waterford są piękne, ale też kosmicznie drogie. To by wyjaśniało, dlaczego w najbliższej przyszłości nie będziemy stołować się przy tak bogato i pięknie zastawionym stole ;)

    A skoro mowa o dawnej modzie na kryształy, to ja pamiętam tylko meblościanki zastawione różnymi serwisami i szklanymi, kolorowymi łabędziami ;) Poza tym wydaje mi się, że moda na kryształy nie przemija. One są po prostu ponadczasowe. Nadal jest zapotrzebowanie na stare linie produkcyjne kryształów z Waterford.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Rose. Miło znów Cię tutaj widzieć. To znak, żeś cało i szczęśliwie powróciła z grodu Kraka :)

    Mnie również kojarzą się z luksusem. Słusznie zresztą, bo do tanich nie należą, o czym doskonale przekonałam się podziwiając cudeńka w showroomie w Waterford. Niektóre kosztują tyle, że za te same pieniądze można by było spokojnie nabyć świeżo wyprodukowane auto z segmentu E. I tak prawdę powiedziawszy, to właśnie je bym wybrała, gdybym miała taki wybór :) Choć kryształy naturalnie zrobiły na mnie duże wrażenie. Zdecydowanie polecam Ci to miejsce. Nie należy do najtańszych i nie do końca byłoby Ci po drodze, ale myślę, że warto się tam udać. Szczególnie jeśli nigdy wcześniej nie było się w żadnej hucie szkła.

    Zdobycie tytułu "mistrzowskiego" wymagało od nich siedmiu lat nauki. A praca ciężka, jakże by inaczej - kto by chciał być codziennie oglądany przez tyle par oczu? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wróciłam, wróciłam. To był dobry czas, pełen wrażeń i doznań:) Teraz byle do kolejnego urlopu...;)

    Domyślam się, że kosztują majątek. Ale szczerze pisząc nie przywiązuję aż tak wielkiej wartości do rzeczy materialnych, więc podejrzewam, że ani kryształy, ani samochód by mnie nie zadowoliły. Nie dałyby mi niczego, co potrafi nadać smak mojemu życiu i sprawić, że czuję się szczęśliwa i wolna. Jak wysoko ta huta zajmuje u Ciebie miejsce w rankingu atrakcji Szmaragdowej Wyspy? Mniej więcej mam już ułożony zakres atrakcji w głowie, muszę jeszcze dopracować moje plany i zmierzać coraz bardziej ku ich realizacji;) Stawiam bardziej na dziką przyrodę niż jakiekolwiek wnętrza. Poza tym po cichu liczę na bardzo sprzyjającą aurę pogodową. Trochę jestem jeszcze w szoku i wyjazd ciągle jest dla mnie czymś jak zza mgły, nierealnym, choć już całkiem urzeczywistnionym, ale o tym może wkrótce w mailu.....

    Takiego fachu nie zdobywa się tak po prostu. Trzeba mieć wiele umiejętności. Wiele par oczu wbrew pozorom jest do przeżycia na co dzień;)

    P.S. Jaki masz kolor oczu?

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Przypadkowy Turysta15 lutego 2014 08:53

    No cóż Córko, może i zgrzeszyłaś, ale ja Ci to odpuszczam.Puk.Puk. :):):)
    Odpisuje tak szybko, bo nie chcę abyś tkwiła w poczuciu winy:):)
    Ja mam na pewno więcej grzechów na sumieniu, z racji wieku ...ale ich nie pamiętam, tez chyba z racji wieku:) Jak widać nie są aż tak ciężkie, żebym nie mógł przez nie spać...
    Przyznam się, że jadąc do Irlandii posiłkowałem się trochę Twoimi sugestiami i dobrze na tym wyszedłem bo ...com zobaczył u Ciebie na blogu tom widział w naturze..:) Dziękuję Ci za to!!!
    "..ręce pełne roboty.." - czyżbyś myślała o jakiejś chałturce w starym kraju? Nie, no żartowałem :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję Ci, Ojcze! Kamień młyński spadł mi z serca! :) Przez całą noc nie spałam, przewracałam się z boku na bok, zgryzoty przyprawiały mnie o nowe zmarszczki, ale teraz znów mogę żyć pełnią życia, a raczej... w spokoju zabrać się za porządki w domu ;) Uroki soboty i braku sprzątaczki ;)

    Nie, nie, nie. To złe rozumowanie jest. W wieku dwudziestu paru lat można tyle nagrzeszyć, by zawstydzić diabła, ale można też przez całe swoje osiemdziesięcioletnie życie przejść z czystym sercem św. Franciszka :)

    Ogromnie się cieszę, że moja pisanina nie poszła na marne! Tak nieskromnie pożyczę Ci kolejnych udanych wycieczek po Irlandii. Koniecznie z moim blogiem ;)

    No niestety, recesja odbiła się na Irlandii, trzeba jakoś zarobić na emeryturę, bo z pensji zmywakowej ciężko wyżyć ;)

    Sympatycznego weekendu życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrze, że przychodzisz z dobrą nowiną. Teraz czekam na jakąś relację z wyjazdu. Właśnie zaglądnęłam na Twojego bloga, potwierdziły się moje przypuszczenia: obijasz się ;)

    Ja też nie przywiązuję nie wiadomo jak wielkiej wagi do rzeczy materialnych. Nie muszę mieć brylantów, dywanów perskich, iPhone'ów, kryształów i szpilek od Blahnika, czy Louboutina by być szczęśliwa. Nie widzę jednak niczego złego w posiadaniu dobrego auta, szczególnie jeśli dużo się podróżuje. Tu chodzi o swoje bezpieczeństwo i wygodę.

    Dość wysoko bym ją uplasowała, ale nie chcę Cię do niej wpychać. Myślę, że i tak będziesz mieć mnóstwo atrakcji do zobaczenia. Z lotniska do fabryki jest około dwóch godzin drogi. Co do aury, to z tym akurat NIGDY nic nie wiadomo. Tutejsza pogoda jest po prostu nieprzewidywalna. W tym tygodniu mieliśmy już mocne opady śniegu, grad, ulewę, wichurę i intensywne słońce. Teoretycznie maj powinien być bardziej "ułożony", ale to Irlandia. Tu wszystko jest możliwe :)

    PS. Strassnie pospolity!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakby to powiedzieć? Obijam się, ponieważ nie ma mnie jeszcze w domu;) Mam nadzieję, że mi wybaczysz to jakże haniebne ociąganie się;) Co więcej nie wiem, kiedy relację zamieszczę, ponieważ potem mam maraton w pracy. Mogę być średnio przytomna i zdolna do logicznego myślenia;)

    Części wymienionych rzeczy nie znam:D Wiem, wiem. Dużo podróżujecie i macie prawo jazdy, a to robi znaczną różnicę, a nie tam od razu, że dobry samochód to coś złego. Myślę, że to niesamowity komfort.

    Jak zwykle za dużo. Już podczas ostatniego urlopu nie zdołałam zobaczyć wszystkiego, co zaplanowałam. Z którego lotniska?;) Ostatnio mam 'szczęście' do aury pogodowej. Gdzie się nie pojawię tam są klęski pogodowe, wiec miej się na baczności. Jak zauważysz jakieś niewiarygodne anomalie pogodowe to będzie znaczyć, że przybyłam;)

    P.S. A są jakieś niepospolite? Do Twojego koloru włosów pasowałby niebieski;)

    OdpowiedzUsuń
  12. I jeszcze jedno: spodobało mi się to zdanie "Ale to Irlandia. Tu wszystko jest możliwe". Baardzo mi się spodobało;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale mnie zmyliłaś tą swoją aktywnością internetową. Pomyślałam, że wróciłaś do domu. Skoro przed Tobą maraton, to wyciśnij z tego urlopu tyle, ile się da! Dobrej zabawy życzę!

    Teraz też pewnie nie zdążysz, bo plan masz bardzo ambitny. A to chyba nie o to chodzi, by w jak najkrótszym czasie zaliczyć jak najwięcej atrakcji, tylko o to, by jeszcze poczuć ich klimat.

    Dwie godziny drogi z Dublin Airport.

    Mówisz, że przyciągasz same anomalie pogodowe? To w sumie dobrze się składa, że taki miesiąc sobie wybrałaś na podróż po Irlandii :) W tym miesiącu pogoda akurat jest mi obojętna, bo mam dwie komunie w Polsce, a poza tym w tym okresie nie przewiduję żadnego urlopu na wyspie ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pod względem pogody zdecydowanie wszystko jest tu możliwe. Mieszkam tu już prawie 8 lat, więc wiem, co mówię ;) Dziś na zmianę [żeby nie było zbyt nudno]: intensywne słońce i opady.

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak właściwie to urlop już mi się kończy i teraz średnio czuję, że go mam. Postanowiłam w końcu zadbać o swój wygląd, żeby zacząć z powrotem przypominać człowieka. Wczoraj byłam u fryzjera, a dziś siedzę właśnie z henną na włosach;)

    Właśnie o to chodzi. Zwykle dopiero na miejscu okazuje się, gdzie chcę spędzić trochę więcej czasu albo zawitać dwa razy, więc planu przygotowanego przed podróżą nigdy nie traktuję jako kwestii życia i śmierci. Najzwyczajniej w świecie trzeba odpoczywać.

    Nie wybieram się na południe:) Jak już to będę chwilę na południowym zachodzie, a Waterford to wschód.

    To straszne, co piszesz. Tak bym się mogła choć trochę łudzić, że może przypadkiem gdzieś Cię spotkam;) Całe szczęście, że komunie są tylko w maju i zostaje jeszcze czerwiec;)

    OdpowiedzUsuń
  16. A ja mam osobistego fryzjera w postaci Połówka :) Stał się nim po tym, jak odesłałam do diabła swoją byłą fryzjerkę. Sorry, ale moje włosy to mój skarb i nikt nie będzie bezkarnie pozbawiał mnie połowy z nich ["a bo pani ma takie gęste, to spokojnie możemy wycieniować"]. Tysiąc razy powtarzałam jej, że nie lubię mocno wycieniowanych włosów, bo po związaniu mam wtedy mysią kitkę, ale niestety kobieta należała do tych, co to wiedzą najlepiej, i są głuche na sugestie klientek. Grubo ponad rok zajęło mi wyrównywanie ich długości. Wreszcie nie wyglądają tak, jakby były po chemioterapii. Ups, ale się rozpisałam. Rozwiązałaś mi język tą fryzjerką. Mam nadzieję, że Ty masz kogoś, kto naprawdę zna się na rzeczy, i nie lekceważy Twoich próśb.

    Ja też go tak nie traktuję, jednak zawsze jadę na urlop z głową wypełnioną pomysłami na to, co zobaczyć i zwiedzić. Mam zarezerwowane bilety na dwa urlopy zagraniczne, ale nie wiem, czy będę wcześniej "bukować" noclegi. Boję się, że któreś z odwiedzonych miejsc tak mnie zauroczy, że nie będę chciała się z niego ruszyć, by pędzić tam, gdzie mam nocleg.

    A szkoda! Uwielbiam południe Irlandii: Kerry, Cork - bajka. A Waterford Crystal chyba faktycznie powinnaś odpuścić. Musisz sobie zostawić coś na następne urlopy ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Kryształy towarzyszyły mi przez całe życie. Moja mama pochodzi z miejscowości, w której była fabryka szkła i kryształów. Ś.p. pradziadek w niej pracował, pozostały po nim kryształy i cudowne bombki, których niestety coraz mniej. U mojej babci i mamy pełno kryształowych wazonów, kieliszków, szklanek, mis, miseczek, cukierniczek, popielniczek a nawet koszyczków. Mama pilnowała, by nie dotykać, a Babcia dawała do zabawy - lalki Barbie kąpały się w kryształowych misach-wannach ;) Nigdy nie wydawały mi się luksusowe czy szczególnie eleganckie, nigdy nie miałam zamiaru ich kolekcjonować, nie miałam pojęcia ile mogą kosztować.
    Dopiero w Irlandii trochę za nimi zatęskniłam, kupiłam sobie kilka kieliszków, z Waterford mam jedną sztukę. Malutka rodzinna manufaktura jest w Carrick-on-Shannon, byłam w ich salonie, ale nie było zachwytu. Szkoda, bo nastawiłam się na zostawienie tam oszczędności ;)
    Świetny wpis, bardzo podobała mi się wycieczka z Tobą, bo choć produkcja kryształów nie jest dla mnie zagadką ze względu na rodzinne tradycje, to nigdy nie widziałam tego na własne oczy. Pozdrawiam, Dagmara.

    OdpowiedzUsuń
  18. Witaj, Dagmaro. Wielkie dzięki za ciekawy komentarz. Przeczytałam go z zainteresowaniem, i chciałam napisać Ci, że masz przesympatyczne wspomnienia z dzieciństwa. Moje lalki Barbie niestety nie miały tyle szczęścia: nosiły głównie ciuchy szyte przeze mnie, a poza tym mieszkały w tekturowym domku, również zrobionym przez dziecięce ręce. O kąpielach w kryształowych misach i o różowych cadillacach mogły tylko pomarzyć ;)

    Co do bombek, to ja pamiętam, że dawniej mieliśmy takie z prawdziwego zdarzenia - były szklane, barwne i ciekawie zdobione. I tradycją stało się to, że każdego roku jakaś się stłukła.

    Z tematem kryształów bliżej zapoznałam się dopiero tutaj, w Irlandii. Bardzo miło wspominam tę wycieczkę, i ogromnie cieszę się, że udało mi się w poście przemycić jej niepowtarzalny klimat. Dziękuję za miłe słowa. Naprawdę je doceniam.

    OdpowiedzUsuń
  19. Złoty chłopak ten Twój Połówek. Mężczyzna, który radzi sobie z obcięciem gęstych włosów swojej kobiety? Niewiarygodne. Ja niestety też miałam sporo fryzjerskich wpadek, więc wolę nie ryzykować. Przez ostatnie miesiące nosiłam fryzurę przypominającą Króla Lwa, ale wytrwale czekałam, aż nadarzy się okazja, żeby pojechać do mojej wieloletniej fryzjerki. Sama niestety nie potrafię się obcinać. Moje włosy lubią żyć własnym życiem i nie są łatwym materiałem do pracy. Swoją drogą ciekawe jest to, że podobnie jak i ja jesteś posiadaczką gęstej czupryny:)

    Szaleństwo. Ja mam bilety kupione na najbliższy urlop. Za to noclegi zarezerwowane prawie na cały rok:) Rozumiem doskonale Twoje rozterki. Sama takowe miewam, ale kolejne noclegi motywują mnie, żebym nie spędziła zbyt wiele czasu w jednym miejscu, co pozwala mi poznać kolejne.

    Kobieto, litości;) Nie zobaczę za jednym zamachem całej Irlandii, czego bardzo żałuję oczywiście:) Znając mnie mój plan będzie bardzo napięty, ale trzeba mieć motywację żeby jeszcze wrócić. Teraz wracam po moje serce, które tam zostawiłam, ale obawiam się troszkę, że ono wcale nie będzie chciało ze mną jechać, ponieważ utknęło tam na dobre.

    OdpowiedzUsuń
  20. Aż tak bardzo mu nie ufam, by pozwolić mu ściąć moje włosy ;) Zresztą sam by też tego nie chciał zrobić. "Fryzjerem" został z konieczności, nie z zamiłowania ;) A poza tym on mi je tylko podcina i farbuje. Myślę, że to nie jest wielka sztuka. Włosy zapuszczam, by wyrównać ich długość, więc jakieś poważne cięcia nie wchodziły w grę. Tylko podcinanie końcówek. Wcześniej były mocno wycieniowane przez fryzjerkę. Za mocno.

    Krów Lew :) I like it! Żeby się do niego w 100% upodobnić, musiałabyś zafarbować się na blond, albo chociaż na jasny brąz :)

    Czy ja wiem? Myślę, że gęste włosy nie są znowu aż taką rzadkością.

    Ja nadal nie rezerwowałam noclegów, ani auta. To może jeszcze poczekać, nie wyjeżdżam w najbliższych dniach. A poza tym trzeba dać odpocząć karcie kredytowej ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. ludzie tutaj pracujący to mają naprawdę wielki talent :)

    OdpowiedzUsuń
  22. "Tylko podcina i farbuje". Czy Ty siebie czytasz?;) Zdecydowanie nie doceniasz Połówka!;)

    Blond? No way! Aczkolwiek gdybym Ci pokazała moje zdjęcia z dzieciństwa pewnie byś mnie nie poznała, ponieważ byłam blondynką;)

    Nie wiem czy są rzadkością czy też nie, ale do dziś pamiętam jak miałam włosy długie za pas. Co to była za udręka, marzyłam żeby je w końcu ściąć. Kiedy nadeszła ta wielkopomna chwila okazało się, że nie ma na tyle dzielnego fryzjera, który by się tego podjął. Od tamtego czasu nigdy już nie zapuściłam aż tak włosów.

    Auta? Jak to? Noclegi zwykle są najdroższe, więc ja nie czekam. Poza tym tak prawdę mówiąc ogromnie się niecierpliwię;) Nie posiadam karty kredytowej i też sobie radzę z rezerwacjami. Mam swój ulubiony, fenomenalny portal:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Osobiście nie przepadam za kryształami, ale fabryka robi wrażenie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. ~Przypadkowy Turysta19 lutego 2014 10:46

    Witaj Taito :)
    "Grzeszyć każdy może, jeden lepiej a drugi gorzej..." - coś nie mam talentu do śpiewania :) więc wyszło mi to jakoś osobliwie. Do grzeszenia też z resztą nie, ale na pewno nie ma podstaw do obwołania mnie św. Franciszkiem .
    Przewodniczko droga, wpierw życz mi spełnienia wycieczki do Irlandii a potem po Irlandii - ostatnio włącza mi się jakiś komplikator życiowy i z tymi zagranicznymi podróżami jakoś mnie wyhamowało :( Nie zmienia to faktu że nadal bardzo chętnie czytuję o Twoich podróżach :):) i wtrącam swoje trzy albo i cztery grosze...
    Ty na zmywaku...hehe:) a to dobre... Zmywak dobry jest na zaczepienie się, ale nie na karierę zawodową... po 8 latach pobytu :) Co prawda dla niektórych to i tak szczyt marzeń, ale nie wierzę że dla Ciebie !! Masz jednak przed sobą jeszcze wiele, wiele lat do emerytury:) i tego się trzymaj.
    Pozdrawiam bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Ależ magicznie opisałaś tą wycieczkę! Niby byłam i widziałam, ale tak się skupiałam na procesie i technologii, że rozmarzyłam się dopiero po wyjściu z fabryki i przejściu do części sklepowej. Choć oczywiście masz rację - w procesie wytwarzania tych kryształów kryje się coś więcej niż zwykła chemia i fizyka. Może pracownikom w wyczarowywaniu tych kruchych cudów sprzyja irlandzkie szczęście? :-)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  26. AMI!!! TY żyjesz! :) Dobrze że się odezwałaś, bo ta cisza na blogu mocno mnie zastanawiała. Cieszę się, że jesteś i że nie porzuciłaś pisania. Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  27. Wszystko w swoim czasie, Przypadkowy Turysto! Wierzę, że za jakiś czas uda Ci się wyjść na prostą i odbyć choć jedną zagraniczna wyprawę :) A nawet gdyby się nie udało, to zawsze możesz wirtualnie podróżować ze mną. Wiem, wiem, kiepska to alternatywa, ale lepszy rydz niż nic. Trzymam mocno kciuki za Ciebie! :) Na pewno dopniesz swego!

    OdpowiedzUsuń
  28. Robi, robi. Nie mam w domu żadnych kryształów, nie muszę ich mieć, ale to nie oznacza, że jestem obojętna na ich urodę. Niektóre są naprawdę piękne. Pozdrowienia przesyłam, Kama! :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Prawda, to akurat nie podlega dyskusji :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Ha! Natura wie lepiej! Skoro urodziłaś się jako blondynka, to pewnie wcale nie byłoby Ci źle w tym kolorze.

    Gęste włosy potrafią dać w kość. Moje nie należą do najrzadszych, ale też nie do najgęstszych. Znam osoby, które mają ich jeszcze więcej niż ja, ale nie zazdroszczę im tego :)

    Strasznie wygodnicka się zrobiłam i nawet za granicą preferuję przemieszczać się autem. Nie lubię transportu publicznego, unikam go za wszelką cenę. Wiadomo, że są miejsca, w które nie ma sensu jechać autem, ale jeśli omija się metropolie i skupia na prowincji, to auto jest świetnym wyborem. Poza tym są kraje, w których wypożyczenie samochodu jest po prostu tanie i głupio byłoby tego nie zrobić ;) Wypożyczony samochód daje ogromną wygodę, czyni turystę "elastycznym", a w wielu przypadkach pozwala nawet zaoszczędzić pieniądze [transport publiczny nie zawsze jest tani - mowa tu o większej liczbie podróżujących osób].

    OdpowiedzUsuń
  31. ~Przypadkowy Turysta27 lutego 2014 08:36

    Dzięki serdeczne za mentalne wsparcie :) Perspektywa zwiedzania świata z Twoim blogiem wcale nie jest kiepska - ach ta Twoja kokieteria:) .... Zobaczymy się później.
    Pozdrawiam gorąco i życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i pełni kondycji turystycznej.

    OdpowiedzUsuń
  32. Do usług! :) Zawsze możesz liczyć na moje duchowe wsparcie :)

    Dziękuję bardzo za troskę. Już jest dobrze. Przeszło mi niedługo po tym, jak Ci się wyżaliłam :) Dobrze jest czasami podzielić się z innymi swoimi zgryzotami ;) Jak pokazuje mój przypadek, może to przynieść nie tylko ulgę duchową, ale i fizyczną ;)

    Miłego weekendu życzę :)

    PS. Wypożyczyłam z biblioteki książkę Nesbo: "Headhunters". Nie było drugiego tomu cyklu o Harrym.

    OdpowiedzUsuń
  33. Dorzucę drobiazg - zdjęcie z naszych zakładów. Nie tylko mężczyźni!
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152045657959032&set=ms.10152045658049032.10152045658054032.10152045657959032.10152045658159032.10152045657954032.10152045658059032.10152045658144032.10152045658154032.bps.a.10152045657899032.1073742099.308958934031&type=1&theater

    OdpowiedzUsuń
  34. O, dzięki! Nie sądziłam, że kobiety też się tym zajmują. Jak widać, nie jesteśmy w niczym gorsze od mężczyzn ;)

    OdpowiedzUsuń