środa, 14 maja 2014

Szwajcaria, odcinek 9: Welcome to Zurich


Kurczę, podoba mi się tutaj! – powiedziałam w zasadzie sama do siebie już po kilkunastu minutach oglądania miasta zza samochodowej szyby. Zlokalizowanie naszego hotelu wcale nie było trudnym zadaniem. Po pierwsze dlatego, że znajdował się w samym centrum. Po drugie – prowadziła nas do niego zabrana z Irlandii nawigacja, co okazało się później doskonałym posunięciem. Przemierzanie szwajcarskich autostrad bez GPS-a byłoby o wiele trudniejsze. Z nawigacją było samą przyjemnością, mimo że trzeba było się ostro pilnować, by nie przekroczyć przepisowych 120 km/h.




To, co zobaczyłam po raz pierwszy w niedzielny wieczór, bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło. Zurych to największe miasto boskiej Szwajcarii, liczące sobie około 400 tysięcy mieszkańców. Czasami przylepia mu się etykietkę nudnego i sztywnego. No bo jakie może być centrum szwajcarskiej finansjery, gdzie znajdują się najważniejsze instytucje i największe banki? Z pewnością miastem obrzydliwie nadzianych elegancików, ludzi wyniosłych, tak spiętych i sztywnych, że z powodzeniem wyjęliby tyłkiem korek z butelki.




Nie traktowałam poważnie tego stereotypu. Nie jestem jednak miłośniczką metropolii i betonowych dżungli. Podświadomie bałam się, że zobaczę szare, przemysłowe i nijakie miasto, które w żaden sposób nie będzie w stanie do mnie przemówić. A tymczasem podobało mi się tu. Od pierwszego momentu. Od chwili, kiedy zobaczyłam Stare Miasto, przepływającą rzekę Limmat z zabytkami rozstawionymi po obydwu jej stronach. Od chwili, kiedy w końcu znaleźliśmy parking podziemny, a spotkany tam młody mężczyzna zaczepił mnie i stwierdził, że nie ma potrzeby dźwigania walizki, bo tu jest winda. Wielkie dzięki, ale obejdzie się bez niej. Pomimo odmowy nieznajomy chwilę później znów był w gotowości, by podzielić się dobrymi radami, widząc naszą dwójkę stojącą przed automatem wydającym bilety i analizującą, ile nas będzie kosztować przyjemność pozostawienia auta na tym parkingu. Wiecie, tu wiele parkingów jest darmowych od wieczornych godzin, nie musicie płacić – stwierdził mężczyzna, który jak na mój gust nie wyglądał na rodowitego Szwajcara, ale z pewnością miał wiele z Matki Teresy. Zaimponowała mi i spodobała mi się jego chęć pomocy, ale i tym razem musiałam podziękować.




Na Toyotę Yaris wypożyczoną z Hertza dmuchaliśmy i chuchaliśmy bardziej niż na własnego Rollsa chwilowo porzuconego na dublińskim parkingu. Przez wszystkie dni dobrze nam służyła i nie nabawiła się ani jednej rysy. Jasne, że moglibyśmy zostawić ją na noc na ulicy – zresztą już byliśmy wcześniej do tego zmuszeni, kiedy zarezerwowane przez nas hotele w centrum szwajcarskich miasteczek nie dysponowały własnym parkingiem. To był jednak ostatni dzień naszej współpracy z tym samochodzikiem i koniecznie chcieliśmy oddać go w ręce Hertza w nienaruszonym stanie. A wiadomo, że los bywa podły i lubi płatać niezbyt śmieszne figle. Po co komu szok z samego rana: opuszczamy hotel, idziemy oddać auto, a tam zastajemy tylko puste miejsce parkingowe. Albo wgniecioną karoserię. A bo tak się złożyło, że jakiś podchmielony rozrywkowniś akurat czuł nieodpartą ochotę zarysowania komuś auta. No, thanks. Wolałam uszczuplić portfel o te prawie 30 franków szwajcarskich. Urlop zaczął nam się cudnie i w założeniu tak miał się skończyć.




Niederdorf, gdzie znajdował się nasz hotel, okazało się być gwarną sceną nocnego życia. Ładny brukowany placyk tętnił życiem, mimo że pora była dość późna. Jak w ulu – pomyślałam sobie otwierając okno na oścież i patrząc na to, co dzieje się na placu. Stoły w restauracjach już dawno były pozajmowane i wcale nie świeciły pustkami. Niejeden dietetyk osiwiałby patrząc nie tylko na wysokokaloryczne dania spożywane przez klientów, lecz także na tarczę zegarka. Wokół roznosił się specyficzny zapach serwowanego fondue i innych, bliżej niezidentyfikowanych potraw.





Nocny spacer po okolicy szybko ujawnił brutalną prawdę. Kiedy po raz kolejny minęłam night-club i przypadkowo znalazłam się przed wejściem do kina dla erotomanów, szybko dotarło do mnie, że to okolica obfitująca nie tylko w restauracje, bary, sklepiki i antykwariaty, lecz także mała „Sodomia i Gomoria”. Z plakatów spoglądały na mnie wyuzdane panienki z minami, które w zamierzeniu zapewne miały być niezwykle kuszące, a niejednokrotnie kojarzyły się z ostrą postacią zaparcia, na jaką zapewne cierpiały sfotografowane kobiety.




Zurych jest właśnie taki – nowoczesny, liberalny, wyzwolony. Kosmopolityczny. Nie ma nic z zaściankowości. Dobrze poczują się w nim ci, którzy szukają nie tylko uciech dla kubków smakowych, dla oczu, lecz przede wszystkim uciech cielesnych. Prostytucja jest w Szwajcarii legalna, a klubów, w których można popatrzeć na roznegliżowane panienki, nie brakuje. Można też dotknąć, jeśli samo patrzenie nie wystarczy. Oczywiście za odpowiednią cenę. Panie uprawiające najstarszy zawód świata spotkać można nie tylko w burdelach, lecz czasami w niektórych stronach miasta.




Dlatego Zurych jest miastem dla wszystkich. Zapewne na dłuższą metę nie każdy czułby się w nim jak ryba w wodzie, ale na krótki pobyt jest to całkiem dobre miejsce. Miasto oferuje wiele atrakcji: od kilkudziesięciu muzeów, poprzez ciekawe zabytki, relaks wodny, bogate życie nocne i kulturowe. Zakupoholicy z wypchanym portfelem będą wniebowzięci. Bahnhofstrasse, najsłynniejsza ulica handlowa, gdzie znajdują się eleganckie i drogie sklepy przywodzi na myśl oazę zakupów w Mediolanie i Paryżu. James Joyce stwierdził niegdyś, że spokojnie mógłby zjeść zupę prosto z tej ulicy i nie potrzebowałby do tego talerza. Starówka w istocie jest czysta, a to kolejny atut miasta.



22 komentarze:

  1. Byłaś w Zurichu i nic nie powiedziałaś???? Ja mieszkam rzut beretem od Zurichu!
    Ja trochę inaczej postrzegam Szwajcarię ponieważ tutaj mieszkam...
    To co nienawidzę w Szwajcarii to postrzeganie nas Polaków jako biednego narodu!
    Mój szwagier boi się nawet polskimi liniami lotniczymi na mój ślub lecieć, rodzina męża boi się autem do Polski przyjechać....
    Zurich jest bardzo drogi, jest dużo obcokrajowców! Dla turystów jest na pewno ciekawy....
    Ostatnio byłam w Zurichu na spotkaniu z Elizabeth Gilbert :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Taito,

    Zurych faktycznie ładnie wygląda z Twoich zdjęć, jednak jak niemal każda stolica na pewno nie jest dobrym miejscem do życia. Tak jak napisałaś, może na chwilę. Przyjemnie popatrzeć na zadbaną Szwajcarię, nie do końca jestem pewna czy odpowiadałby mi ten kosmopolityzm. Dobrze poczuć się wyzwolonym światowcem na chwilę, ale potem jeszcze lepiej wrócić na jakąś wioskę, gdzie wokół oczami smakuje się pejzaże przyrody.

    Panie z najstarszego zawodu świata mnie przerażają. Nigdzie tak jak tu, gdzie mieszkam nie rzucał mi się ten zawód tak w oczy.

    Szwajcaria z pewnością jest jednym z miejsc, które chciałabym odwiedzić. Na mojej top liście zdecydowanie bliżej niż Italia i inne turystyczne miejsca. Wybrałabym wtedy zapewne nie stolicę, ale te bardziej przyjazne miasta.

    Muszę Ci napisać, że wspaniale piszesz te swoje posty. Bije z nich Twoja duża wiedza, elokwencja i mądrość (i nie nabijam się ani nie szydzę tym razem). Naprawdę doskonale się je czyta. Znam przynajmniej dwie rodzime podróżniczki, które mogłyby się nauczyć pisania od Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Przypadkowy Turysta17 maja 2014 08:46

    Dzień dobry :)
    "To tyla pikne co cud..." W tym powiedzonku starego górala zawiera się moja recenzja :) Powinnaś dostać jakąś nagrodę za krzewienie estetyki i pokazywanie że dbałość o otoczenie to taki styl życia a nie przypadłość psychiczna :)
    Oj, chciało by się tam pojechać, ale chyba drogo tam jest? Na zdjęciach widać ogólną zamożność i wynikającą z niej jakby naturalną dbałość o otoczenie, o drobiazgi, mimo usilnych starań turystów o zaznaczenie swojej obecności - a to butelka po wodzie koło kosza a nie w nim, a to pudełko po pizzy na stoliku - ale tragedii nie ma tak jak np. w Paryżu . Nasze i mniej zamożnych krain warunki i możliwości niosą niestety pewne ograniczenia - również te estetyczne . Poza tym nie widzę na zdjęciach najazdu ludów zasiłkowo-koczowniczych. Chyba dla nich też za drogo...
    Jak wygram na loterii albo w Lotto, to dopiero pozwiedzam świat ... :) a na razie jakieś pojedyncze i krótkie wyskoki. Jakiś plan jest :)
    Pozdrawiam przy kawie ale niestety z pracy (w sobotę !!!... brrr).
    Trzymaj się ciepło - u nas ledwie 8 st. i mocno mokro :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Paulino! :) Miło mi znowu Cię tutaj widzieć. Myślałam, że wyłączyłaś się z blogowego życia, a tymczasem spotkała mnie miła niespodzianka :)

    Post o Zurychu to wspomnienia z urlopu, który miał miejsce jakiś czas temu. Muszę się pospieszyć z publikacją wpisów z tego cyklu, bo nadchodzą kolejne wakacje, a ja ciągle wałkuję poprzednie ;)

    Co do postrzegania Szwajcarii, to ja ją odbieram jako kraj piękny i niezwykle atrakcyjny dla turystów. Nie wypowiadam się na temat charakteru jej mieszkańców, bo zwyczajnie nie mam wiedzy na ten temat. Tym, z którymi miałam krótki kontakt w czasie wakacji, nie mam nic do zarzucenia. Jedyny Szwajcar, którego poznałam w Irlandii, powiedział Połówkowi "you have a beautiful wife' [nie wiem, co brał, że miał taki odlot], więc sama rozumiesz, że nie mogłabym go nie lubić i mieć o nim złego zdania ;)

    Myślę, że taki stereotyp panuje w wielu krajach zachodnich, nie tylko w Szwajcarii. Rozumiem jednak, że to może być bardzo uciążliwe i denerwujące.

    Z tą Elizabeth Gilbert od "Eat, Pray, Love"? Czytałam jej książkę jakiś czas temu. A ja właśnie dziś przez przypadek odkryłam, że ominęło mnie spotkanie z Harlanem Cobenem! Był niedawno w Dublinie. Grrr!!! I nic o tym nie wiedziałam...

    Tak, to prawda. Bardzo drogi. Nie umknęło to uwadze mojego portfela ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Rose :) Moje zdjęcia pokazują prawdę i tylko prawdę :) Nie chciałabym tam mieszkać, bo moim przeznaczeniem są zdecydowanie mniejsze i mniej wyzwolone miasta, ale Zurych jako cel podróżniczy był dobrym pomysłem.

    Dobrze piszesz, mam dokładnie takie same odczucia. Nawet jeśli podoba mi się jakaś metropolia, to potem jednak z ulgą wracam do swojej "zapyziałej" Irlandii, do swojego zielonego świata i nudnego życia w małym mieście :) Grunt to żyć tam, gdzie się nam podoba.

    Współczuję oglądanych obrazów i niechcianych scenek. Zapewne nie jest to najsmaczniejszy widok. Ja z kolei prawie zapomniałam, jak wyglądają wspomniane panie - tak długo już nie miałam z nimi do czynienia.

    Miło mi to czytać, bo jestem miłośniczką Szwajcarii :) Nawet gdybyś trafiła do Berna, to mogłoby Ci się tam spodobać. To przyjemne miasto z fajnym klimatem i atrakcyjną starówką [na liście UNESCO]. Ładne i czyste, co nie zawsze jest pewnikiem w przypadku stolic. Małe miasteczka to jest jednak TO! :)

    Rose, takie słowa uznania to marzenie chyba każdego blogera :) Wielkie dzięki za nie. Nie wiem, czy aby czasem mnie nie przeceniasz, ale mimo wszystko ogromnie cieszę się, że dobrze czyta Ci się to, co piszę. Dobrze to wiedzieć, jako że nie jestem wolna od przeróżnych blogowych rozterek, i czasami nawiedzają mnie myśli typu: "a może nie warto więcej tego robić?". Jeszcze raz dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypadkowy Turysto :) Nawet nie wiesz, ile prawdy kryje się w tym Twoim krótkim "dzień dobry" :) Po ostatnich dwóch tygodniach maja, które nie grzeszyły urodą i słońcem, nadeszło lato z dużego L ;) Od trzech dni mamy bardzo ładną pogodę. Całe 23 stopnie wczoraj, dziś też ponad 20. Wyobrażasz to sobie? :) Znów wpadłam w wir prania kocich kocyków, pościeli i wszystkiego, co wpadło mi w ręce :) Trzeba korzystać, póki słońce świeci, bo ponoć już jutro ma być ochłodzenie. Krótkie to lato było ;) I tylko żal mi ściska [nie powiem co], że w moich ulubionych stronach wyspy temperatury są o dobre kilka stopni niższe. Na plażę chciałoby się pojechać, wiesz? Choć z moim obecnym gruźliczym kaszlem to chyba jednak powinnam z daleka trzymać się od kąpieli morskich.

    Tak, tak. Tu kiwam głową na potwierdzenie Twoich słów: nawet bardzo drogo, o czym zresztą wspominała pierwsza komentatorka, Paulina, a ona zdecydowanie wie, co mówi, bo mieszka niedaleko Zurychu. Wspominałam w poście, że za pozostawienia w nocy auta na parkingu zapłaciliśmy 30 franków. Duuużo. Dobrze, że oddaliśmy je z samego rana, bo samochód w Zurychu byłby dla nas przysłowiowym piątym kołem u wozu. Niepotrzebnie generowałby wydatki.

    Co się zaś tyczy Paryża, to rzecz jasna, nie znam go jak własnej kieszeni, nie byłam [i nie chciałabym być] we wszystkich dzielnicach, ale jakoś nie wspominam go źle. Brud aż tak nie rzucał mi się w oczy. Pewnie byłam zbyt podekscytowana pobytem w nim, by zwracać uwagę na śmieci ;) Zdecydowanie gorzej wspominam tamtejszych kelnerów. Boże, co za brak profesjonalizmu... Co za oschłość i nieuprzejmość. Mogliby przyjechać na nauki do Irlandii. Zdecydowanie wyszłoby im to na dobre.

    To ja może potrzymam kciuki za tę wygraną - tak dla Ciebie, jak i dla mnie, bo wiesz, też nie śmierdzę groszem ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż to jest prawda? Zapytaliby Sokrates czy Platon;) Czasami mi się wydaje, że trzeba zamieszkać w dużym mieście, żeby chcieć potem resztę życia spędzić w jakimś odludnym, bardziej cichym miejscu.

    Zapyziały świat i zielona Irlandia nie są złe, jeśli ma się swojego Roysa i drugą osobę obok:) Twoje ostatnie zdanie w tym akapicie powinnam sobie wpisać do kalendarza.

    Niestety w Katowicach jest więcej takich niesmacznych obrazów i chyba nigdy się do nich nie przyzwyczaję. Podobnie jak do mentalności tutejszych ludzi.

    Tak, tak. Pamiętam jak się o nim rozpisywałaś:) Mimo swojego uroku są miejsca, które są mi bliższe niż Szwajcaria. Dania, Norwegia, Węgry, Finlandia...

    Bardzo proszę. To nie takie kurtuazyjne słodzenie. Trochę książek w życiu przeczytałam i naprawdę Pani Wojciechowska czy Pawlikowska mogłyby się sporo nauczyć. Pod względem pisania jedynie Cejrowskiemu nie mam nic do zarzucenia. Blogowe rozterki? No wiesz Ty co ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty mi tu wyciągasz Sokratesa i Platona, a ja posłużę się słowami mojego ulubieńca, Seneki: "prawda nie lubi czekać" :) A czym jest prawda? Ciężkie pytanie. Czasami dla każdego jest ona czymś innym. To powiedziała wiejska filozofka, Taita.

    Jeszcze będziesz musiała trochę poczytać o Szwajcarii, bo nie zakończyłam tego cyklu :) Finlanda, Dania i Węgry ciągle znajdują się w kręgu moich zainteresowań. Gdyby tylko połączenia lotnicze były lepsze... A do tych trzech państw dorzuciłabym jeszcze Islandię.

    Zdaję sobie z tego sprawę i tym bardziej jestem wdzięczna :) Swoją drogą, zaskoczyłaś mnie tym stwierdzeniem o Pawlikowskiej. Tak często ją cytowałaś, że myślałam sobie, iż należy ona do Twoich ulubienic. Podoba mi się styl Cejrowskiego. Ma bardzo oryginalne, lekkie pióro. Nie za bardzo lubię go słuchać, ale chętnie sięgam po jego książki. Szkoda, że nie ma bardziej imponującego dorobku literackiego.

    OdpowiedzUsuń
  9. Senekę też lubię. Arystotelesa najmniej. Nie lubi, to prawda. Wiejskiej filozofki Taity nie miałam niestety w obszernych historiach filozofii i innych składach książek i kserówek. Idąc tropem początkującej filozofii tak jak i prawda, tak i człowieczeństwo będzie dla każdego czym innym.

    Postaram się dzielnie przetrwać, choć wolałabym Twoje posty o Irlandii;) Bardziej niecierpliwię się też do wieści z jednego z Waszych przyszłych urlopów:) Oj tak. Islandia również. Z Irlandii całkiem nie daleko do Islandii. Widzę, że Norwegii nie umieściłaś. Celowo czy zapomniałaś?

    Lubię ją ogólnie, jednak i ją i drugą Panią łączy to, że piszą książki, aby na nich zarobić. Robią to na potęgę, co odbija się na czytelniku. Ostatnia część Kobiety na krańcu świata była dla mnie trudna do przeczytania, a podkreślanie samej Martyny w książce tego jak jej się trudno pisze tą książkę nie pomagało. Pawlikowskiej książki podróżnicze rzadko się udają. Lepiej pisze poradniki, ale z tymi ostatnio przesadza. Nie sądzę, aby była kompetentna pisać o ludzkim zdrowiu. Cejrowski jest z tych trzech moim zdaniem najbardziej inteligentny i ma największą wiedzę. Zajmuje się raczej tymi rzeczami, o których ma jakiekolwiek pojęcie, a jego książki o ludach, które już dzisiaj się nie zdarzają mają znaczenie z punktu widzenia antropologicznego. Swoje książki pisze latami. Dlatego tak ich mało. Śmierdzi mi tu zdolnym perfekcjonistą, który nigdy nie jest zadowolony tak naprawdę z siebie.

    Wykupienie biletu na jego 2-godzinny skecz jest jedną z najlepszych inwestycji, czas mija jak przysłowiowe pstryknięcie palcem, wszyscy wokół się śmieją. Nawet jeśli nie do końca zgadzają się z tym, co mówi. Jest to tak dalekie od nieustannego pisania Pawlikowskiej, że świat jest tak bardzo, bardzo zły. Tu chemia, tam oszustwa. Ok, może i jest, ale trzeba dostrzegać to, co dobre. Kobieta tyle podróżuje, że mogłaby opowiedzieć wiele dobrego o świecie, który ogląda. Najzwyczajniej w świecie nie wychodzi jej to.

    Chciałabym poczytać kiedyś Pana Marka Kamińskiego.

    Dobrej niedzieli Taito! Tymczasem ja się muszę zbierać do pracy...

    OdpowiedzUsuń
  10. O Senece zawsze najchętniej się uczyłam, cała pozostała "banda" była mi raczej obojętna. Tak sobie teraz z sentymentem wspominam te czasy, kiedy uczyłam się łaciny. Podobało mi się. Owszem, sporo rzeczy pozapominałam, jak to zwykle bywa, ale - o dziwo - pamiętam jeszcze wiele łacińskich sentencji.

    Wybacz, będziesz musiała się jeszcze trochę pomęczyć. Zawsze możesz ich nie czytać ;) Prawie wszystkie posty o Szwajcarii znajdują się w czołówce najbardziej popularnych wpisów w całej historii mojego kilkuletniego blogowania, a to dla mnie znak, że warto pisać o tym kraju. Niektórzy lubią poczytać o innych państwach, nie tylko o Irlandii. Monotematyczność bywa męcząca na dłuższą metę. Nie martw się jednak. Nie mam zamiaru porzucać irlandzkiej tematyki.

    Całkiem niedaleko, to prawda, ale co z tego, skoro nie ma żadnych bezpośrednich lotów. Właśnie sprawdzałam - ani Ryanair ani Aer Lingus tam nie latają. A wydawało mi się, że kiedyś ten drugi oferował połączenie do tego kraju... Norwegii celowo nie umieściłam, bo choć to interesujący i piękny kraj, to jednak już tam byłam i raczej nie wybiorę się ponownie. Po prostu szkoda mi urlopu na kraj, który już kiedyś zwiedzałam. Koncentruję się na państwach, do których jeszcze nie dotarłam. Interesują mnie Szwecja, Dania i Finlandia. Do tej ostatniej też nie ma połączeń. Kiedyś były.

    Kiedyś dość często sięgałam po książki Pawlikowskiej. Jednak po którymś tam razie powiedziałam sobie dość. Miałam dość kupowania [nie miałam możliwości wypożyczenia] miniaturowych książek podróżniczych liczących sobie niewiele ponad 100 stron. Z czego 1/3 to były zdjęcia podpisane fragmentami wcześniej zamieszczonego tekstu. Ewidentne nabijanie kabzy i odcinanie kuponów. Zgadzam się z Twoim zdaniem - Cejrowski jest kontrowersyjny, można o nim mówić wiele negatywnych rzeczy, ale nie można mu odmówić bystrego umysłu, inteligencji i ciętego języka. Ciekawa, "kolorowa" postać.
    Nie czytałam nic autorstwa Marka Kamińskiego.

    Wzajemnie :) U mnie lato się skończyło i po wczorajszym upale nie ma już śladu. Pogoda nie zachęca do spacerów. Nawet kot z narzekaniem powrócił do domu, otrzepał się z deszczu i zaległ wygodnie na łóżku. Chyba pójdę w jego ślady :) Pasowałoby coś poczytać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubiłam łacinę. Bardzo lubiłam.

    Pisz, pisz gdziekolwiek jedziesz, w końcu ciekawie piszesz.

    Racja, do Islandii nie ma, ale do Finlandii moja droga są bezpośrednie loty z Dublina Norwegianem. Może ceny nie te same co Ryanair, no ale nie dolecimy wszędzie tanimi liniami. Islandia bliziutko, ale kicha bo, żeby nie zapłacić majątku trzeba by kupić lot z okropnie długimi przesiadkami. Właśnie! Zapomniałam o Szwecji. Bardzo chciałabym zobaczyć Sztokholm i Kopenhagę i w ogóle dużo bym chciała jeszcze zobaczyć;)

    Dokładnie tak. Pawlikowska pisze głównie po to, żeby mieć z tego pieniądze na podróże. Nigdy się z tym nie kryła. Z poglądami niekoniecznie zawsze się trzeba zgadzać, nie odejmuje to jednak nikomu elokwencji. Ja mimo tego, że nie zawsze się zgadzam z Cejrowskim to go uwielbiam. Idealny poranek to oglądanie jego bosych podróży do śniadania.

    Ojojoj. Zaklinaj te lato, a ja zaklinam razem z Tobą. Niech ono wróci, może nie już, ale za jakiś tydzień to trzasnę porządnego, kobiecego focha jak nie wróci. Ja lepiej nie będę czytać. Wczoraj tak się zaczytałam w przewodnik, że zdecydowanie za późno poszłam spać. A miało być tylko pół godziny....

    OdpowiedzUsuń
  12. No nareszcie wróciłaś z tej pracy! :) Już się nie mogłam doczekać. Pomyślałby kto, że tak się za Tobą stęsknię ;)

    O, proszę, nie wiedziałam, ale to też dlatego, że nie sprawdzałam innych linii lotniczych. Droga ta impreza ;) Aż tak bardzo mi na tej Finlandii nie zależy ;) Może kiedyś polecę do Skandynawii będąc w Polsce na długim urlopie. Już wcześniej rozważałam taką opcję. Wydaje mi się, że byłoby łatwiej, a być może nawet taniej.

    Wróci, wróci, będzie dobrze :) Sama mówiłaś, że irlandzka pogoda Ci sprzyja. I tym razem nie będzie inaczej!

    Mniemam, że to irlandzki przewodnik był. Z jakiego korzystasz? Moje przewodniki na tegoroczne wycieczki leżą na szafce nocnej i cieszą oczy. Jeden przyleci do mnie w wakacje wraz z gośćmi z Polski, ale czuję, że do tego czasu jeszcze jakiś zamówię. Mam do nich słabość. Bedekerów nigdy za dużo :) Obecnie są to jedyne książki, jakie kupuję, bo wiem, że sięgnę po nie więcej niż jeden raz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wierzę ;) Zaczyna mi być istotnie głupio z powodu tak nadgorliwego komentowania. No worry! Od jutra mogę tu bywać naprawdę rzadko, a potem długi czas w ogóle;)

    Rewelacyjne połączenia ze Skandynawią ma Gdańsk. Strasznie im zazdroszczę, do Norwegii to z Gdańska można sobie na jedną noc polecieć i wrócić. Tą noc to ja bym się przespała na lotnisku. Też o tym myślę podczas urlopu w Trójmieście. Nie wiem jeszcze jednak kiedy tam będę.

    Oby, bo zaczynam jednak mocno rozmyślać nad jakąś kurtką porządniejszą.

    Przewodnik w języku polskim, ale oczywiście o Irlandii. National Geographic. Wczoraj pochłaniałam historię. Byłam oburzona, że nie wspomnieli przy muzyce ani słowa o The High Kings! Rzadko korzystam z przewodników. Właściwie jego kupno to był przypadek. Wiele razy będąc w Krakowie pytałam w taniej książce czy go mają. Ostatnio weszłam i Pan zaskoczony mówi, że mieli ale dobre kilka lat temu. I w następnej taniej książce czekał na mnie z rażącą gwiazdką i ceną 9,90. Podróż zaplanowałam sama posilając się internetem, rozkładami, w ogromnej części mapą i blogowiczami:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Przestań opowiadać głupoty :) Nadgorliwi komentujący to sama przyjemność! :) Nie wiesz tego jako blogerka? Chyba nie chciałabyś, aby nikt nie komentował Twojego bloga? Tak się właśnie zastanawiam, jak ja przeżyję Twój wyjazd. Chyba zrobię strajk i nic nie będę pisać przez ten okres :) O, to jest dobra myśl :)

    Właśnie wiem o tym. Dlatego plan jest taki, że następnym razem, jak polecę do Polski na długi urlop, to wyskoczę gdzieś za granicę :)

    Bez przesady, porządniejsza kurtka w maju/czerwcu? To tylko dla słabeuszy i maruderów wiecznie narzekających, jaka to brzydka pogoda w Irlandii, jak zimno, jak deszczowo, jak upiornie :) Ty się do nich nie zaliczasz przecież. Przeciwdeszczowa powinna spokojnie Ci wystarczyć.

    A ja bardzo lubię przewodniki i to na nich bazuję. Opracowuję trasy w oparciu o to, co wyczytam i zobaczę. Dlatego lubię kolorowe bedekery, gdzie oprócz treści są zdjęcia. Jestem niepoprawnym wzrokowcem :) Blogowiczami się nie posiłkuję. Nie znam żadnych blogerów, którzy "nadają" z krajów, do których się wybierałam/wybieram.

    OdpowiedzUsuń
  15. oj, warto, warto.... Pozdrawia Dorota z Cork :)

    OdpowiedzUsuń
  16. ~Przypadkowy Turysta26 maja 2014 13:42

    Dzień dobry:)
    Jakiś czas nie miałem dostępu do komputera... I tym sposobem dałem Ci odpocząć od moich wtrętów :) Mam nadzieję, że ten czas wykorzystałaś należycie...
    U mnie żadnych nowości, a tym bardziej żadnych fajerwerków - weekendy to przede wszystkim kosiarka, bo trawa rośnie po deszczach jak szalona i tyle mi to czasu zajmuje, że na nic poważnego już go nie starcza :( A czasu będę miał jeszcze mniej, bo szykuje się remoncik w mieszkaniu córy - znajomi wyjechali za granicę i dali jej mieszkanie pod opiekę w zamian za jakieś drobne prace, no a te prace to wiadomo na kogo spadną...:/ Nawet nie mam czasu zagrać w Lotto żeby się obłowić i wyjechać...
    I tak to się wszystko jakoś kręci :) W sumie nie jest źle i narzekać nie powinienem - no i więc nie narzekam. Wydłuża się jednak lista rzeczy , które oczekują na moje wolne moce przerobowe.....
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję :) Również przesyłam ciepłe pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Za to ja nie dam Ci odpocząć, bo za chwilę mam zamiar opublikować długiego posta z wycieczki, która miała miejsce na początku kwietnia :) Napisanie relacji zajęło mi całe wieki. Cieszę się jednak, że już mam to z głowy - nie tylko dlatego, że ten niedokończony post nie dawał mi spokoju sumienia, ale przede wszystkim z uwagi na to, że za niedługo znów wyruszam w trasę i nie chciałabym mieć zbyt dużych zaległości w opisywaniu. Tym razem wybieram się do mojego ukochanego Kerry. Jestem bardzo podekscytowana tym wyjazdem. Nawet nie wiesz, jak bardzo stęskniłam się za tym hrabstwem... Oby tylko pogoda dopisała, o cała resztę sama zadbam.

    Prawda, trawa rośnie jak szalona. Podejrzewam, że jakieś złośliwe gnomy codziennie wieczorem zakradają się do mojego ogródka i podlewają ja nawozami :) Jedyny plus jest taki, że przy okazji zraszają moje kwiatki, które z dnia na dzień stają się coraz bardziej okazałe. Dziś nawet pojawiła się u nas pewna Irlandka. Miała dość nietypową prośbę - przyszła zapytać, czy mogłaby wziąć od nas szczepkę jednego z kwiatków, bo bardzo przypadł jej do gustu i chciałaby cieszyć się nim także w swoim otoczeniu :)

    Trzymam kciuki za to, byś znalazł czas, chęć i energię na zrobienie tego, co samo się nie zrobi :) Przesyłam Ci też dużo pozytywnych wibracji, bo jakoś tak smutniej dziś brzmisz. Coś czuję, że będą Ci potrzebne :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Siedzenia ze znaków są po prostu rewelacyjne. Ktoś miał pomysła :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mnie również się spodobały :) Ciekawe i oryginalne.

    OdpowiedzUsuń
  21. Hm z tego co mi wiadomo to Zurich nie jest stolicą Szwajcarii.

    OdpowiedzUsuń