poniedziałek, 16 marca 2015

Thank God It's Tuesday

Jestem styrana jak koń po westernie. Autentycznie czuję się, jakbym objechała cały Dziki Zachód. W jeden dzień. I nie jako jeździec, nawet nie jako pasażer w dyliżansie, ale właśnie koń. Nie jest to najlepsza „opening line” ani najciekawszy temat na posta, ale ponieważ od mojego ostatniego wpisu upłynęły już całe wieki – choć mam wrażenie że zaledwie parę dni – to domyślam się, że kilka dobrych dusz, zatroskanych o moje dobro, może już nieco się zamartwiać lub też niecierpliwić brakiem wiadomości. Dlatego też – z braku perspektyw na szybką publikację czegoś sensowniejszego, a jednocześnie z chęci zapewnienia Was, że wszystko jest cacy – postanowiłam zaserwować Wam dziś takie coś.


W takie dni jak ten, po dziesięciu dość męczących godzinach w pracy, marzę tylko o jednym – świętym spokoju. Ubolewam też tylko nad jednym -  nad tym, że nie dorobiłam się jeszcze gabinetu SPA z personalnym masażystą, który przybiegałby do mnie na każde leniwe skinienie palcem, by ochoczo smyrać, ugniatać i obkładać jakimiś gorącymi kamieniami. Hmm, jak tak teraz czytam to, co napisałam, to wszystko wskazuje na to, że potrzeba mi oddanego niewolnika, a nie masażysty. Gdybyście wiedzieli, gdzie takiego można znaleźć, dajcie znać. Skłonnam w podzięce suto wynagrodzić, jeśli trzeba będzie to nawet pomnik wystawić, albo w testamencie uwzględnić.


Jak zwykła mawiać babcia mojego znajomego: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zafundowałam więc sobie domowe SPA dla ubogich: zapaliłam świece, nalałam do gorącej wody ulubionego płynu do kąpieli z dodatkiem niejakiej camu camu berry i smoczego owocu i zanurzyłam się pod wodą z „o jak mi dobrze” w myślach i z zamiarem opuszczenia wanny dopiero wtedy, kiedy będę wyglądać jak pomarszczona śliwka. Tymczasem jakieś kilkanaście minut po osiągnięciu stanu nirwany, zahaczyłam niezdarnie prawą kończyną o łańcuszek z korkiem doprowadzając do odpływu wody, i pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się ponownie zakorkować wanny. Pokonało mnie własne lenistwo. Bo zamiast się podnieść i zrobić to ręką, jak Bozia nakazała, próbowałam nogą. Ale może to i lepiej, bo gdybym poleżała w wodzie dziesięć minut dłużej, to pewnie zagotowałabym wszystkie narządy wewnętrzne i doprowadziła krew do wrzenia. Żywię bowiem wielkie zamiłowanie do gorącej wody w wannie, a tę letnią toleruję tylko w czasie morskich kąpieli. I żadnych innych.


Transgender wśród zabawek: mysz z ptasim ogonem ;)


Teraz trochę wiadomości z innego frontu. Chciałam niedawno kupić kociakom nowe drzewko do zabawy głównie dlatego, że ze starym już sobie poradziły, doprowadzając je do stanu nędzy i rozpaczy. Poza tym już nieco z niego wyrosły - zdarzało się, że się lekko chybotało w czasie ich harców. Tym razem chcieliśmy coś większego, solidniejszego, coś, co mogłoby stanowić doskonały plac zabaw nie dla jednego kota, lecz dla całej kociej familii. Problem polegał na tym, że u mnie w mieście nie było nic ciekawego, a lokalna Petmania nie dość, że oferowała ubogi wybór, to miała w dodatku dość wysokie ceny jak na tak mało imponujący towar. Pogrzebałam więc trochę w sieci i - ku mojej natychmiastowej uciesze i tej nieco późniejszej kotów - natrafiłam na super stronę [zooplus.co.uk]. Przeglądnęłam kilkanaście kocich drzewek i wreszcie natrafiłam na takie, które wydało się idealne: z hamakiem, z domkiem do spania, z wieloma drapakami i dwoma „leżankami”. Przede wszystkim jednak z wieloma pozytywnymi recenzjami od ludzi, którzy potrzebowali solidnego sprzętu dla swoich milusińskich, często-gęsto o solidnej wadze, a chciałam zaznaczyć, że nasze czworonogi do chucherek nie należą.


Czy ktoś lepiej od nich mógłby zareklamować kocie drzewko La Digue?


Do zamówienia dorzuciłam jeszcze nową kuwetę i dwie torby suchej karmy, bo ich cena była korzystniejsza niż w Tesco. Nie skłamię jeśli stwierdzę, że na kuriera z dostawą czekałam bardziej niż na św. Mikołaja, a z tego drzewka to chyba ja miałam większą frajdę niż koty. Generalnie jestem bardzo zadowolona z zakupu i z czystym sumieniem polecam tę stronę właścicielom zwierzaków, a jedynego minusa przyznałabym za czas oczekiwania na dostawę. W moim przypadku wyniósł on równy tydzień.


Kiedy patrzę na nie, to czasami żałuję, że nie jestem kotem :)



Choć drzewko spisuje się  świetnie, to jednak mój plan wykolegowania kotów z pokoju nie do końca się powiódł, bo niektóre oporne sztuki nadal preferują wylegiwać się na łóżku. Liczę jednak na to, że z biegiem czasu „zaludnią” drzewko, a pokój zostawią w spokoju. W międzyczasie zaś mamy niezły ubaw obserwując, jak się bawią i wygłupiają. Kocia mama to wręcz mogłaby robić karierę jako… tancerka na rurze. Tak zwinnie owija się wokół rury-drapaka, a jednocześnie tak pociesznie, że tylko boki zrywać ze śmiechu.



Ile razy mam powtarzać?! Nie wrzucać mi tu żadnych ulotek!!!


Zabawa ptaszkiem ;)


Jutro wtorek, narodowe święto Irlandii, Dzień św. Patryka, a co za tym idzie – dla wielu ludzi dzień wolny od pracy [w tym także dla mnie]. Na paradę raczej się nie wybieram, więc nie spodziewajcie się relacji. W poprzednich latach brałam w nich udział, ale chyba już mi się „przejadły”. Przede wszystkim rozczarowały mnie: co roku w zasadzie to samo, mało interesujących i zabawnych pokazów, za dużo autopromocji w wydaniu lokalnych biznesów. Dlatego od jakiegoś czasu małomiasteczkowe pochody z okazji 17 marca kojarzą mi się z nudą i kiepską organizacją. Jeszcze żadna z butów mnie nie wyrwała, a nie dojrzałam jeszcze do tej decyzji, by pchać się na paradę do Dublina.



Potrzeba matką wynalazków. Połówek kupił tulipany i z braku wolnych flakonów umieścił je w... dzbanku. Oryginalnie i praktycznie.


Co poza tym? Chyba trzeba będzie przemycić trochę słowiańskich zwyczajów do Irlandii i czym prędzej utopić Marzannę, by przywołać prawdziwą wiosnę, bo choć ta irlandzka kalendarzowa teoretycznie już trwa, to zima nie chce dać się zdetronizować. Zdarzają się jeszcze opady śniegu, bardzo zimne noce i ujemne temperatury rano, a niedługo po nich ocieplenia i naprawdę słoneczne dni, kiedy słupek rtęci dobija nawet do 17 stopni! Ot takie tam przepychanki zimy i wiosny. Co by jednak nie mówić, czuć i widać tę wiosnę. Nie każdego dnia, ale widać. Z wszystkim znanych znaków: dzień się znacznie wydłuża, kwitną żonkile, hiacynty, tulipany i prymulki, z objawów znanych tylko mnie: spada mi miesięczna średnia przeczytanych książek, a to zawsze świadczy tylko o jednym. Zbliża się cieplejszy sezon. W styczniu i lutym przeczytałam łącznie czternaście książek, w marcu zaś jedną – „Pan Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza i muszę stwierdzić, że dawno się tak nie wynudziłam. W zasadzie to dziwię się sama sobie, że nie dałam sobie z nią spokoju choćby po setnej stronie [ach te moje masochistyczne skłonności…], kiedy to fabule nadal nie udało się mnie wciągnąć, a losy głównego bohatera były mi zupełnie obojętne. Mogliby go na moich oczach poćwiartować i posolić, a ja bym nawet nie drgnęła. Zdecydowanie nie sięgnę po kolejne tomy tego cyklu i po raz kolejny dochodzę do wniosku, że fantastyka to nie jest jednak moja para butów. Ale to jeszcze nic. Po skończeniu lektury weszłam na BiblioNETkę, by wystawić książce odpowiednio niską ocenę, a tam… tyle zachwytów nad nią i tak wysoka średnia. Poczułam się wyalienowana. Nie ogarniam fenomenu. Chwilowo więc daję sobie spokój z eksperymentami i wracam do sprawdzonych gatunków, tematyk i autorów.



Odtrutka na "Pana Lodowego Ogrodu". Na "A house in the Sky" czekałam chyba ponad miesiąc. Oby była tego warta.

14 komentarzy:

  1. A już myślałam, że tylko ja jakaś dziwna jestem i nie zachwycam się paradą, tą samą od 10 lat! które spędziłam w tym mieście. Myślałam, że Portarlington to takie maisteczko-wioska i dlatego tutaj wygląda to tak samo co roku. Identycznie! Ja nawet nie dorosłam do tego, aby wybrać się do stolicy hrabstwa na paradę, nie wspominając o Dublinie. A mieliśmy dziś okazję, bo małżonek pracuje(szpital niestety działa :)) i zabrał samochód, więc mogliśmy jechać wszyscy. PIerwszy raz zobaczyłabym to cudo w stolicy. Ze względu na obowiązek rodzicielski(najmłodsza maszeruje w paradzie) muszę wybrać się jednak na lokalny pokaz. Dlatego bardzo Ci zazdroszczę spokojnego Patryka w domowym zaciszu...
    "Pan lodowego .." obiło mi się to o uszy i zapytałam o opinię męża, bo on w tym siedzi, można powiedzieć, i nie był jakoś zachwycony - delikatnie rzecz ujmując:)
    Pospiesz się z topieniem marzanny, to może wiosna na dobre się zacznie!

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam to uczucie. Wydaję mi się, że wpis dodawałam tydzień temu, wchodzę na bloga, a tam cisza od miesiąca...

    Nie pamiętam kiedy sobie zafundowałam nawet takie domowe spa. Ciągle brakuje wieczorem czasu dla siebie. Szybka kąpiel, depilacja... i spać. Dzień trwa zdecydowanie za krótko.

    Nie zapeszając do mnie dzisiaj przyszła wiosna. Słoneczko świeci, przyjemny wiaterek. Idealny dzień, żeby spędzić go w ... pracy ;-)

    Z pozdrowieniami! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam je prawie cały czas. Dobrze jednak, że są wierni czytelnicy, którzy sprowadzają mnie na ziemię i upominają się o nowe wpisy.

    A Ty, koleżanko, dzielnie nadrabiasz straty. Wpis za wpisem. Pozazdrościć efektywności.

    Ja generalnie wolę prysznic niż kąpiel, ale od czasu do czasu korzystam z jej dobrodziejstw - szczególnie w takie dni, jak ten wczorajszy, kiedy potrzebuję relaksu. Dobra namiastka profesjonalnego SPA.

    Trzymam zatem kciuki, by się u Was rozgościła :) U mnie nawet przyzwoita pogoda, ale i tak nie wychylam nosa z domu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciężko się zachwycać czymś, co nie daje nam powodów ku temu. Nie lubię robić dobrej miny do złej gry, dlatego - jak ktoś mnie pytał o paradę - odpowiadałam, że te w poprzednich latach mnie rozczarowały i znudziły, dlatego odpuszczę tegoroczną.

    Mam nadzieję, że na Waszej paradzie nie było tak źle. Ja dotrzymałam słowa i pochód przesiedziałam w domu. Jeszcze nie dopadły mnie wyrzuty sumienia. Chciałabym, naprawdę bym chciała, by okazało się, że zrobiłam błąd zostając w domu. Może dzięki temu w następnym roku nie miałabym już żadnych wątpliwości: iść czy nie iść?

    O, proszę! Jestem pozytywnie zaskoczona, bo skoro to klimaty Artura, a mimo to mu się nie podobało, to chyba wszystko ze mną w porządku ;) Cieszę się, że nie jestem jak to dziecko, w baśni "Nowe szaty cesarza", krzyczące: "Cesarz jest nagi!"

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Taito:-)

    Mam nadzieję, że udało Ci się choć troszkę odpocząć. Martwisz mnie troszkę tym zapracowaniem ( nie żeby przyganiał kocioł garnkowi).

    Ty to jesteś dobra dusza. Nawet koty uszczęśliwiasz najbardziej na świecie.

    Ja również nie przepadam za fantastyką. Może to kwestia realizmu i mocnego stąpania po ziemi?

    Jak już znajdziesz tego niewolnika to i ja chętnie skorzystam;)

    Pozdrawiam ciepło z nastrojowego zachodu:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Rose :)

    Niepotrzebnie się martwisz, uwierz mi. Fakt, w poniedziałek byłam naprawdę wypompowana, ale po wieczornym relaksie i wtorkowym nicnierobieniu znów jestem zwarta i gotowa do akcji :) Dziś też pracowałam 10h, ale nie odbiło się to jakoś szczególnie na moim samopoczuciu ani zdrowiu. Co więcej, ucieszyłam się, kiedy okazało się, że będę potrzebna w pracy w dwie kolejne soboty. Więcej pracy, to więcej pieniędzy, a tych nigdy za dużo :) Za coś trzeba kupować kotom drzewka i karmę ;)

    Koty w pełni zapracowały sobie na wszystkie zabawki i łakocie, jakie dostają. Tak się zastanawiam... jak ja mogłam żyć tyle lat bez kota? Zapomniałam, jak fajnie jest mieć swojego ukochanego czworonoga, ale na szczęście teraz nadrabiam zaległości.

    "Pana Lodowego Ogrodu" skradłam ze stosu książek Połówka. Wcześniej podprowadziłam mu "Pułapkę Tesli" [dobrze mi się ją czytało, choć miejscami pozostawiała niedosyt], więc pomyślałam, że sięgnę po kolejną jego książkę. Tym razem nie była to najlepsza decyzja. On jest miłośnikiem fantastyki, ja nie bardzo. Zdarzało się jednak, że czytałam coś z tego gatunku i byłam bardzo zadowolona.

    O nie, nie! Chyba prosisz o zbyt wiele. Niewolnik ma być tylko mój ;) Mogę Ci go ewentualnie odstąpić, kiedy będzie w stanie spoczynku [czyt. nieużywany przeze mnie] :) Nie wiem jednak, czy będziesz miała wtedy z niego jakikolwiek użytek :)

    Trzymaj się ciepło. Ja tymczasem będę uciekać, bo jutro znów czeka mnie pobudka o szóstej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Taka to pożyje. Kąpiel w gorącej wodzie... Ja mogętylko pomarzyć o takich luksusach. Na prawdę nie wiem, czy to nasz dom jest taki "felerny" czy może jest to przypadłość większości świeżo wybudowanych irlandzkich siedlisk. W naszym domu nie ma czegoś takiego jak przepływowy ogrzewacz wody, bojler jest mikroskopijnych rozmiarów (chyba 80L), a grawitacyjny system rozprowadzania wody powoduje, że bez ekstra pompy, woda ledwie kapie ze słuchawki prysznica. Takie ciśnienie, że bez przedłużonego węża prysznicowego, wannę po umyciu trzeba było spłukiwać dzbankiem.
    Paradę, podobnie jak Panie powyżej, też sobie odpuściliśmy w tym roku. Chciałem, i owszem, wziąć w niej udział na motocyklu, ale oskrzela zdecydowały za mnie. Był tylko spacer rodzinny nad rzeką.
    Jeszcze tylko słówko o fantastyce. Tytuł nudziarstwa nie jest mi znajomy, jednak zalatuje mi gatunkiem fantasy. Mogę się mylić, ale później sprawdzę i ewentualnie napiszę sprostowanie. Z fantasy, urzekł mnie Tolkien. Za młodych lat czytałem jeszcze serię o Conanie, i w tamtym czasie nie znając Tolkiena, byłem zachwycony. Dziś wolę SF. Dla niektórych czytelników to bujanie w obłokach (Gwiezdne Wojny na przykład) a dla niektórych futurologia i psychologia (Dzienniki Gwiazdowe). Można to czytać dosłownie lub jako pewną metaforę. Czasem jako ostrzeżenie przed igraniem z siłami natury (Ostatni dzień stworzenia). Ale zgadzam się, nie ta książka jest dobra, która jest dobra, ale ta która nam się podoba.
    Pozdrawiam Autorkę bloga i Panie komentujące. ;)

    PS. Głosuję za utopieniem Marzeny, bo mnie się również zima przejadła.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zerknąłem. Wygląda, że tytuł jest nieco zwodniczy. Rzeczywiście powieść (czy może cykl powieści) posiada cechy fantastyki i fantasy. Chyba zapoznam się z pierwszym tomem, choć będę nieco uprzedzony, bo jakoś tak magia do mnie nie przemawia. Zresztą, Cyfral też mnie do siebie nie przekonuje. Jedna książka, którą czytałem i traktowała o czarach zwała się "Jednym zaklęciem". Może nie jakieś cudo, ale dało się przeczytać i pomyśleć, że jeśli człowiek nauczy się czegoś w życiu na prawdę dobrze i do tego będzie maiał trochę szczęścia, to może osiągnąć sukces a być może i szczęście. Choć to raczej naciągane.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj, Zielaku w to sobotnie słoneczne popołudnie :)
    Od razu przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam na Twoje sympatyczne i ciekawe komentarze, ale miałam dość pracowity tydzień i dopiero niedawno wróciłam z pracy. Zatem ogłaszam uroczyste rozpoczęcie jednodniowego weekendu :)
    Ponarzekaliśmy na zimę i proszę - u mnie kilka ostatnich dni było naprawdę ciepłych i słonecznych. Pomijam wczesne poranki, bo ciężko oczekiwać, by o siódmej było już kilkanaście stopni ciepła. Nie wiem, jak było u Ciebie, ale u mnie nici z oglądania zaćmienia Słońca. Jak na ironię niebo było całe zachmurzone, a kiedy zaćmienie się skończyło, pogoda praktycznie od razu się polepszyła. Taki numer.

    "Taka to pożyje." - dobre :) Ogromnie Ci współczuję tego kiepskiego ciśnienia. U nas na szczęście nie ma większych problemów z wodą, ale zdarzyło mi się parę razy, że weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę, a tam smętnie parę kropel wypłynęło. Słabe ciśnienie wody strasznie podnosi mi ciśnienie krwi. Gdybym miała z nim do czynienia na dłuższą metę, to na bank wydarzyłaby się jedna z dwóch rzeczy: albo by mnie to wykończyło nerwowo, albo musiałabym ogolić się na łyso. Mam długie i gęste włosy, więc zawsze myję je pod prysznicem. Ze słabym ciśnieniem zwyczajnie nie idzie umyć głowy, bo jak tu dobrze namoczyć włosy, a później wypłukać szampon?

    Jak pewnie łatwo przewidzieć, nie czytałam ani Harry'ego Pottera ani żadnego Władcy Pierścieni :) Może kiedyś się zdecyduję, gdy już nie będę mieć nic ciekawszego na celowniku. Póki co oswajam się z myślą o przeczytaniu drugiego tomu "Pieśni Lodu i Ognia". Połówek ma już za sobą trzeci albo czwarty, a ja dopiero "Grę o tron". Kiedyś już zaczęłam czytać ten drugi tom, ale jedyne co z niego pamiętam to to, że był strasznie nudny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli lubisz takie klimaty, to - jakby to powiedział ślepy koń przed Wielką Pardubicką - nie widzę przeszkód :) Jak już wspomniałam w poście, ten tom ma naprawdę wysoką średnią - aż 5,13 z 3590 ocen, więc powiedziałabym, że jest spora szansa na to, iż przypadnie Ci do gustu :) Moim zdaniem akurat nie powinieneś się sugerować. Jeśli chodzi o gatunki fantastyki, to najbardziej podchodzi mi fantasy [pewnie dlatego tak dobrze czytało mi się "Sagę o Ludziach Lodu" Margit Sandemo i cały cykl "Miecza Prawdy" Goodkinda], a najmniej science-fiction. Brr.

    OdpowiedzUsuń
  11. No hej!
    Właśnie wróciłem z Kilkenny, patrzę... a tu odpowiedź na komentarze. Hurrrraa!!! ;)
    Tak, u nas też cieplej i ładniejsza pogoda, nawet "motórem" do pracy jeżdżę.
    "Dane nam było, Słońca zaćmienie,
    Następne będzie, może za sto lat."
    Jejku, jak oni to kalkulowali. Ja przeżyłem już trzy albo cztery, a sto lat jeszcze nie minęło. U nas też było pochmurno, ale ściemniło się na tyle, że trzeba było światła w warsztacie zapalić. A po południu prawie bezchmurnie. To się nazywa "zezowate szczęście", nie?
    Wiesz, moje weekendy, poza bank holiday'owymi, zawsze są jednodniowe. Dziś dostałem namiary na tapicera w Kilkenny, więc po pracy zabrałem młodego i przejechaliśmy się "motórem" sprawdzić gdzie się mieści ten zakład. Dzięki temu w tygodniu będę mógł podskoczyć w czasie przerwy lunch'owej bez szukania i błądzenia, i zostawić siodło do obicia.
    Z niskim ciśnieniem wody męczyliśmy się dwa lata, ale w czasie remontu łazienki zamontowałem pompę i od tamtej pory da się żyć. Krzysiek, nasza starsza latorośl też wyhodował długie włosy i potrzebował nieco więcej wody do mycia włosów. Ja poszedłem w kierunku ogolenia się na łyso. ;) Oprócz skrócenia czasu mycia zmniejszyło się zużycie szamponu. :)
    Pottera czytałem. Dzięki temu miałem wspólne tematy z Krzyśkiem. Adam jeszcze nie czyta tak poważnych książek. "Władca pierścieni" nakręcony przez Jacksona mimo, że rewelacyjny, ma się tak do książki jak "Ogniem i mieczem" Hoffmana do powieści Sienkiewicza. Ale to jest klasyczne fantasy. "Grę o tron" męczy Ula na przemian z "Nędznikami". Ja na razie ograniczyłem się do serialu. A jeśli chodzi Sci-fi, to zdecydowanie najlepsze są opowiadania i nowele. Jedną z pierwszych książek tego gatunku, które czytałem była "Głowa Kasandry" Marka Baranieckiego. Akcja dzieje się w kilkanaście lat po jądrowej apokalipsie i opowiada o próbie ratowania resztek ludzkości przez samotnego łowcę rakiet. Ale nie będę Ci streszczał, bo może kiedyś sięgniesz po nią z ciekawości. Baraniecki pisał to w czasach zimnej wojny, kiedy globalna wojna atomowa była bardziej realna niż dzisiaj. Duże wrażenie zrobiło na mnie również opowiadanie "Wynajęty człowiek" tegoż autora - to dla miłośników komputerów i gier komputerowych. Ciekawe czy dziś też by mi się tak podobało? Albo takie opowiadanie Andrzeja Drzewińskiego "Prawda o przyjacielu". Wiesz Taito, Sci-fi nie zawsze jest umiejscowiona w odległych wszechświatach a prawie zawsze odwołuje się do zachowań ludzi w sytuacjach typowych i nietypowych. Oglądałaś "Avatar"? Pięknie zrobiony film. Typowe Sci-fi, prawda? A teraz przyrównaj ten film do historii konfliktów amerykańskich osadników i Indian - jakieś analogie? ;)
    Ostatnio przeczytałem "Grę Endera". Najpierw obejrzałem film, potem przeczytałem i obejrzałem ponownie. Książka o niebo lepsza. Ale to norma. Do dnia dzisiejszego widziałem jeden film, który był tak dobry jak książkowy pierwowzór (Tańczący z wilkami) i jeden lepszy (Jak rozpętałem II Wojnę Światową). Ale też niewiele w życiu przeczytałem i obejrzałem, więc nie mogę być wyrocznią pod tym względem.

    Miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ale żyjesz jeszcze?


    PS. A tutaj czytelnia on-line, chyba Ci się spodoba.
    http://royallib.com/read/rzewiski_ndrzej/Stao_si_jutro.html#0

    OdpowiedzUsuń
  13. Żyję, żyję, dziękuję za troskę, Zielaku, tylko czas tak szybko ucieka! Przerażające!

    PS. Dzięki za linka. Opowiadanko całkiem, całkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja właśnie znów uświadomiłam sobie, że od tego komentarza upłynęło tyyyle czasu. Czas strasznie szybko mi ucieka. W ostatnich dniach zdarzało się, że po powrocie do domu nawet nie korzystałam z komputera. Pochłaniały mnie inne zajęcia, w tym między innymi czytanie sfotografowanej książki "A House in the Sky". Wciąga! Ale to dobrze, bo potrzebowałam czegoś takiego.

    Ha! Muszę się pochwalić, że wiem, skąd pochodzi ten cytat :) Wiem, wiem, to żaden powód do dumy, ale jak już Ci kiedyś wspominałam, nie jestem jaką wielką fanką tej grupy, więc czasami mogę grzeszyć ignorancją.
    Prawda - ja też musiałam ratować się włączeniem świateł, bo zrobiło się strasznie ponuro i przygnębiająco. Ja w ogóle nie lubię ciemnych pomieszczeń z małymi oknami i niedostateczną ilością promieni słonecznych. Jakoś tak depresyjnie na mnie działają. W wymarzonym domu miałabym częściowo przeszklone ściany [a do tego najlepiej jakiś piękny widok], albo przynajmniej duże okna.

    Równowaga w przyrodzie musi być, więc to zapuszczenie włosów przez syna i zgolenie Twoich wcale mnie nie dziwi :) Ja jednak nie zdecyduję się na tak radykalny krok. Co najwyżej na mocne cieniowanie, bo gęste włosy to nie tylko zaleta, ale czasami także wada.

    "Nędzników" widziałam na dużym ekranie, i chyba mi to wystarczy. Połówek pokusił się na przeczytanie książki, za co go podziwiam. Ponoć nie obyło się bez długich i nudnych fragmentów. Wolę innych francuskich klasyków. Jakoś bliżsi są mi Balzac, Zola i Camus.

    Nie wypowiem się na temat "Avatara", bo mimo że nagrodzono go Oscarami i było o nim głośno, to jednak nie oglądałam go i chyba nieprędko obejrzę. Gatunek i czas projekcji trochę mnie odstraszają.

    Prawda, filmy przeważnie są słabsze od pierwowzorów książkowych. Dla mnie wyjątkiem jest jednak serial "Dexter" inspirowany książkami Jeffa Lindsaya. Przeczytałam wszystkie tomy i stwierdziłam, że zdecydowanie wolę serial. Tak sobie myślę, że być może winę ponosi w tym wypadku polski przekład - nie dość, że brzydkie okładki książek, to jeszcze głupsze tytuły i w ogóle irytująca narracja.

    "Niewiele" to pojęcie bardzo względne. Z pewnością nie jest tak źle, jak sugerujesz, i z powodzeniem znalazłoby się mnóstwo osób, które nie przeczytało nawet połowy tego co Ty. I tym optymistycznym akcentem kończę mój komentarz i lecę do "A House in the Sky", bo MUSZĘ wiedzieć, co będzie dalej ;)

    Pozdrawiam serdecznie i przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na moją odpowiedź. Przy okazji mam nadzieję, że sprawa z tapicerem pozostała pomyślnie załatwiona i jesteś zadowolony z efektu :)

    OdpowiedzUsuń