Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 października 2023

Krótkotrwałe babie lato

Ależ przyjemny i ciepły weekend za nami - nie spodziewałam się, że w drugi tydzień października wejdziemy z temperaturą wynoszącą 23 stopnie! Sobota i niedziela były co prawda o dwa stopnie chłodniejsze, i choć nie do końca była to aura na paradowanie po plaży w bikini, to mimo wszystko udało mi się wysuszyć w ogródku mnóstwo rzeczy.

Niestety te dwa cieplejsze dni nie osuszyły wystarczająco gruntu, więc trawa nie nadawała się do koszenia. Pozostaje nadzieja, że jeszcze uda się ją skosić przed nadejściem zimy. Jej zieleń potrafiłaby zmylić niejednego - w takie łagodne dni, jak te minione można z powodzeniem zapomnieć, że mamy już jesień, a nie lato. O tym drugim nie dają mi zapomnieć moje kwitnące kwiaty. Chciałam wywiesić jesienny wieniec na drzwi, ale jakoś tak dziwnie, kiedy jeszcze nie przekwitły letnie kwiatki. Dam sobie jeszcze trochę na wstrzymanie. 


Tu muszę wspomnieć o moim tegorocznym odkryciu - gazanii. Jaka to wdzięczna i bezproblemowa roślina! Wypatrzyłam ją kilka miesięcy temu na dziale ogrodniczym Woodie's, a ponieważ od razu wpadła mi w oko, a do tego nie była droga, bez wahania zapakowałam ją do koszyka, usprawiedliwiając się w myślach, że jeśli nawet ją niechcący uśmiercę, to nie będzie wielkiej straty, bo nie zapłaciłam za nią chyba nawet 3 euro.

O tym, jak małej wiary człowiekiem jestem, doskonale świadczy fakt, że wcisnęłam ją do doniczki wraz z bratkami, spodziewając się, że pewnie za jakiś czas zobaczę uschniętego kikuta. Ku mojemu zaskoczeniu gazania rosła jak magiczna fasolka i była wdzięcznym obiektem do obserwacji. Zamykała swoje pąki na noc, w ciągu dnia z kolei ochoczo wystawiała główkę do słońca, przez co wyglądała jak minisłonecznik. 


Jak niedawno wspominałam, miałam właśnie w tym czasie być w Szkocji, ale ostatecznie do wyjazdu nie doszło. Nieco żal mi było tego niedoszłego urlopu, ale już mi całkowicie przeszło. Monitorowałam bowiem tamtejszą pogodę i z ulgą odnotowuję, że u szkockich sąsiadów źle się w tym czasie działo. Co ciekawe, było znacznie chłodniej i bardziej mokro niż w Irlandii. Zamiast rozpaczać, że nie włóczę się po szkockich klifach i nie oglądam się za przystojnymi Szkotami w kiltach, od razu poczułam się lepiej. Nic tak nie poprawia humoru jak niedola sąsiada! 


W ramach wyrabiania dobrych nawyków zaczęłam częściej pisać, jak być może już zdążyliście zauważyć. Do tej pory wyglądało to tak, że mój perfekcjonizm/OCD, albo nadmierny samokrytycyzm - sama nie wiem - nie pozwalał mi tego robić. Bowiem postów, z których naprawdę byłam dumna i zadowolona było w rocznym rozrachunku może kilka. Z pewnością można by było zliczyć je na palcach jednej ręki. Jak się można domyślić, blokowało mnie to - część wpisów nigdy nie ujrzała światła dziennego, bo wylądowała głęboko w szufladzie, część nigdy się nie narodziła, bo temat umierał śmiercią naturalną, niegodzien w moich oczach, aby go w ogóle poruszać. Sabotowałam samą siebie, ale przy okazji sami obrywaliście rykoszetem. Nie pokazałam Wam przez to wielu wspaniałych i naprawdę ciekawych miejsc. 


Chciałabym to zmienić. Nie piszę żadnych rozpraw habilitacyjnych, które muszą być na tip-top, bo inaczej źle odbije się to na mojej karierze naukowej. Piszę zwykłego bloga. Nikogo nie przymuszam do czytania. To jest mój prywatny pamiętnik - jeśli kogoś interesuje, to czyta, jeśli nie, nie musi. W sieci nadal jest zatrzęsienie innych stron internetowych. Przy odrobinie wysiłku każdy znajdzie coś dla siebie.

Muszę przyznać, że taki sposób rozumowania okazał się dla mnie bardzo wyzwalający. Fajnie jest dać sobie pozwolenie na bycie niedoskonałą. Sama zresztą czytam trochę blogów i nie każdy wpis jest dla mnie tak samo interesujący, jedne uważam za lepsze, inne za gorsze - zupełnie normalna rzecz. To TYLKO blogi - wirtualne pamiętniki. Kiedy jednak zastanawiam się nad tym, co jest dla mnie najważniejsze w przypadku tych blogerów, to za każdym razem udzielam tej samej odpowiedzi - to że są i że piszą. 


Fajny to był weekend. Ponownie zagraliśmy w grę planszową "Marvel Zombies: A Zombicide Game", jednak po raz pierwszy z wszystkimi pomalowanymi figurkami. 


Połówek dokonał niemożliwego i ukończył malowanie wszystkich postaci (a było ich prawie 100). I nawet całkiem fajnie mu to wyszło. Podziwiam jego cierpliwość i zaangażowanie. Ja bym z pięć razy jajo zniosła. 


Po raz drugi w tym jesiennym sezonie zrobiłam szarlotkę - jedną dla szefa (ciamkał w zachwycie), i jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Zrobiłam też placki ziemniaczane, do czego zainspirował mnie Połówek, stwierdzając "zjadłbym coś dobrego". Trochę wjechał mi tym stwierdzeniem na ambicję - stałam się straszna nudziarą w kuchni, i już sama jakiś czas temu doszłam do wniosku, że już najwyższa pora nieco poeksperymentować z nowymi daniami. Macie coś, co uwielbiacie, a co jednocześnie jest szybkie i proste? Nie cierpię długich i skomplikowanych przepisów. 


Chciałam też zrobić jakieś przetwory na zimę, najlepiej to ukisić ogóry, ale niestety w polskim sklepie same nieciekawe i miękkie fajfusy! Szkoda na nie zachodu. Czas chyba zadzwonić do znajomego, który sam hodował i sprzedawał ogórki gruntowe. Może jeszcze nie jest na to za późno?

niedziela, 24 października 2021

A lato było piękne tego roku

 

Jesień znowu mnie zaskoczyła niczym zima polskich drogowców. Zaabsorbowana codziennością nawet nie zauważyłam, że po lecie zostało już tylko wspomnienie.

Nieco dziwnie się czuję, kiedy rozglądam się wokół i zatrzymuję wzrok na sąsiednich domach udekorowanych na nadciągające Halloween. Albo wtedy, kiedy zauważam, że na trawniku coraz więcej złotych liści. U mnie w ogródku tymczasem pełnia lata. 

 

Jako że część roślin posadziłam dość późno, w lipcu dopiero, nadal mogę się cieszyć ich widokiem. Feeria barw trwa w najlepsze. I to głównie za ich sprawą stoję w rozkroku: jedną nogą w lecie, drugą w jesieni. 


Z reguły jestem wierna przetestowanym kwiatom - po wielu latach prób i błędów, wiem już doskonale, co się u mnie sprawdza, a co nie. W tym roku jednak pozwoliłam sobie na trochę eksperymentów za sprawą "nowego", świetnego sklepu ogrodniczego. Nowego w cudzysłowie, bo na dobrą sprawę, to on mógł istnieć już tam od roku bądź dwóch, a ja mogłam żyć w błogiej nieświadomości.

 

Zazwyczaj kupowałam rośliny w Woodie's, Tesco, czasami w Lidlu bądź Dunnes Stores. W tym pierwszym jednak przeważnie były drogie, a ich jakość pozostawiała sporo do życzenia. I nie było to tylko moje odczucie - w czasie którejś wizyty i błąkania się między regałami przystanął koło mnie pewien starszy Irlandczyk, by z wyraźną dezaprobatą w głosie skomentować scenkę, która rozgrywała się przed naszymi oczami: pracownicę sklepu "subtelnie" podlewającą kwiaty. Równie dobrze mogli nająć do tego strażaków - efekt byłby ten sam.  


W nowym centrum ogrodniczym jest wszystko, czego zawsze mi brakowało w tych innych: ogromny wybór przepięknych i zadbanych kwiatów, ceny przyzwoite, a obsługa bardzo miła i pomocna. Kupili mnie już w czasie pierwszej wizyty. W foliowym tunelu stała kobieta w średnim wieku i z wielką czułością doglądała kolejne pelargonie. Kiedy skomentowałam jej pracę, odpłaciła mi równie miłym komplementem, z kolei nieco później, kiedy stałam na dziale z ziemią, i chciałam załadować worek do wózka, jej kolega podszedł i stwierdził, żebym tego nie robiła - on zadba o to, żeby trzy worki ziemi czekały na mnie przy kasie, bo po co mam ciągnąć ciężki wózek po całym sklepie. Małe, ale piękne gesty zawsze mnie urzekają. 


Od tego momentu stałam się ich stałą klientką, w moim ogródku zaczęło brakować miejsca na kolejne kwiaty i wkrótce jasnym się stało, że jeśli nie zaprzestanę wizyt w tym miejscu, zbankrutuję. Chciałam więc dać się przyłapać na kradzieży, by mnie stamtąd wyrzucili, a na drzwiach wywiesili plakat z moją podobizną i słowami: "tej klientki nie obsługujemy!"


Największym zaskoczeniem okazały się dla mnie dalie i aksamitki. Nie kosztowały praktycznie żadnego wysiłku, a przez całe lato cieszyły oczy swoimi żywymi barwami. I jak łatwo było pozbywać się uschniętych pąków! W przeciwieństwo do pelargonii, które zawsze kupuję, deszcz nie wpływa na nie negatywnie, nie brudzą też parapetu/betonu swoimi płatkami. Zdecydowanie będę po nie sięgać w przyszłości. 

 

Największym rozczarowaniem okazała się z kolei alstroemeria. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia - w sklepie prezentowała się cudnie, niczym krzyżówka moich ulubionych rododendronów i azalii, jednak zupełnie nie sprawdziła się w moim ogrodzie. Może dlatego, że umieściłam ją w tej samej donicy co aksamitki. Podczas gdy te ostatnie rosły w niej jak na drożdżach, jej nie udało się "rozwinąć skrzydeł". 

 

Powoli przyzwyczajam się do jesiennej rutyny. Połowa/koniec października to chyba mój ulubiony jesienny okres. Drzewa nie straszą gołymi i łysymi konarami, złote i miedziane liście miło szeleszczą pod nogami, a wiatr jeszcze nie jest tak przejmująco zimny jak w późniejszych miesiącach. Wieczorami robię to, co uwielbiam. Czasem obejrzę coś ciekawego (ostatnio "Squid Game"), najczęściej jednak siedzę pod kocem obłożona książkami, a często też kotami, relaksuję się w gorącej i pachnącej kąpieli, albo po prostu zatapiam w fotelu, wpatrując w migoczący płomyk świec i słuchając najnowszej płyty Rogera Taylora - "Outsider". Jego kojący głos i jej melodyjność są doskonałym zwieńczeniem męczących dni w pracy. Przesłuchałam ją już kilka razy i nadal nie mam dość. 

 

Jesień to też taka pora roku, kiedy - jak nigdy wcześniej - doceniam wszystko co mam. Zdrowie, życie, dach nad głową, moich bliskich. Wygodne łóżko, jedzenie w lodówce, kraj, w którym mieszkam... Październik to moje jedno wielkie Święto Dziękczynienia! 


A lato? Lato było piękne tego roku. I niekoniecznie mówię tu o pogodzie. Udało mi się zrealizować kilka mniejszych i większych marzeń. Wreszcie stałam się dumną posiadaczką wełnianego "swetra z Wysp Aran", a nawet dorobiłam się kolorowych drzwi frontowych, do których od dawna wzdychałam. Potem zaś, płynąc na fali zmian, zdecydowałam się na małą metamorfozę przedpokoju, teraz z kolei myślę nad zmianami w moim "gabinecie", jako że od dawna marzy mi się porządne biurko. I chyba konieczna będzie też jakaś nowa szafka, bo moje postanowienie o niekupowaniu dla siebie książek, spektakularnie trafił szlag. A książki gdzieś trzymać trzeba. 


Chciałam też coś zmienić w swoim wyglądzie, może przefarbować włosy na jaśniejszy blond, ostatecznie jednak zdecydowałam się na ścięcie jakichś 15-20 centymetrów. Z farbowaniem chyba jeszcze poczekam. Wizja robienia tego regularnie skutecznie odwodzi mnie od tego pomysłu - strata pieniędzy i czasu. 


Lato to kilka cudownych irlandzkich wyjazdów i kolejne przepiękne wspomnienia. I choć nie było ich tyle, ile bym chciała, wszystkie przeszły moje oczekiwania i sprawiły, że na nowo zakochałam się w Irlandii. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że to jest moje miejsce na Ziemi. 


Lato to kilogramy zjedzonych pomidorów, ponad dwadzieścia kilogramów ukiszonych ogórków, to ciasta owocowo-jogurtowe... Jednym z nich zrobiłam tak dobrze szefowi, że jeszcze tego samego dnia dostałam podwyżkę, haha. To z kolei nieco "skomplikowało" mi sprawy, bo w czasie ostatniego lockdownu nieśmiało fantazjowałam o tym, że jesienią/zimą tego roku będę już "wesołą bezrobotną", a nawet szukałam jakiegoś przytulnego domku do wynajęcia w Connemarze... 

 

Nie boję się zimy. W zasadzie to z utęsknieniem czekam na przerwę świąteczną. Już nie mogę się doczekać wybierania choinki! Mam już nawet gwiazdę betlejemską! W czasie wczorajszych zakupów w Dunnes Stores natrafiłam na nietypową gwiazdę betlejemską w różowym kolorze, a ponieważ mam słabość do tego koloru, to nie mogłam się jej oprzeć! I tym małym słodziakom też nie! 


Jak przystało na dobrze zorganizowaną i pracowitą mróweczkę, mam już większość upominków na święta. Mam też problem -  najchętniej pozbyłabym się ich już teraz! Po pierwsze - trudno mi już przechowywać kolejne pudła, po drugie - nie mogę doczekać się radości obdarowanych! Walczę ze sobą, by nie zacząć pakować prezentów! Tak, wiem, jestem wariatką!