Nie trzeba być surferem ani maklerem, by na własnej skórze przekonać się, że w życiu jak na giełdzie: raz hossa, innym razem bessa. Czasem sprzyja fala i gładko na niej suniesz, innym razem zaś spadasz z deski, albo ‒ co gorsza ‒ dryfujesz do góry brzuchem. Jak śnięta ryba.
Mój poprzedni wpis nie jest postem, z którego jestem dumna, ale mimo wszystko cieszę się ogromnie, że go napisałam. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co mnie dręczyło, po raz kolejny okazało się mieć terapeutyczne właściwości. Od razu poczułam się lepiej ‒ a mówią, że nie powinno się narzekać! Kiedy to takie oczyszczające ‒ każdemu polecam takie katharsis :) W przeciwieństwie do SPA nic nie kosztuje, a człowiek czuje się później niczym nowonarodzony!
Co więcej, po zatwardzeniu umysłowym, objawiającym się u mnie nieprzyswajaniem wiedzy i brakiem weny, pozostało już tylko wspomnienie. Wróciła mi chęć do pisania, teraz więc tylko czekam na dogodny moment, aby usiąść i zacząć spisywać swoje kolejne wspomnienia. Chwyciłam też byka za rogi i przerobiłam kolejną część materiału ze swojego kursu ‒ uff, tym razem poszło jak z płatka! Chyba jeszcze będą ze mnie ludzie :)
Nie wiem, czy to jakaś dobra dusza słała w moim kierunku moc pozytywnych myśli, czy może zbawienne właściwości kofeiny, ale wczorajszym popołudniem doznałam nagłego przypływu energii. Przestałam być śniętą rybą i zaczęłam być różowym króliczkiem Duracella ;) Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się, dlaczego kobiety nazywane są kameleonami, to już spieszę z odpowiedzią. Właśnie dlatego: przemiana od kręgowca do ssaka, a to wszystko w zaledwie kilka godzin, ha! To jaka jest Twoja supermoc?
Jakoś mniej więcej wtedy spłynęła na mnie pewna mądrość. Jeśli uważaliście na lekcjach języka polskiego, to pewnie kojarzycie Voltaire'a i jego przypowiastkę filozoficzną z XVIII wieku ‒ "Kandyd, czyli optymizm". Właśnie tam padają słynne słowa o potrzebie uprawiania swojego ogródka. Wczoraj potraktowałam je wybitnie dosłownie. Zamiast od samego rana chłonąć złe wieści ze świata, unikałam ich jak diabeł wody święconej, choć algorytm YT robił wszystko, by mnie sprowadzić na złą drogę. Nie dałam się jednak. Posłuchałam Voltaire'a i zajęłam się swoim prywatnym ogródkiem, bo to właśnie jest kluczem do szczęścia. Nie mogę zrobić porządku w cudzym, ale w swoim ‒ jak najbardziej.
Szczęście zdecydowanie mi sprzyjało. Udało mi się bowiem skosić trawę, zanim nadciągnęły ponure, ciemnoszare chmury, a nawet odpocząć na ogródkowej ławeczce w towarzystwie filiżanki cappuccino, kotów i ciekawej książki.
Miałam też nadzieję, że uda mi się nasycić oczy widokiem stada "zaprzyjaźnionych" ptaków (lubią wygrzebywać robale zaraz po skoszeniu trawy), ale tym razem, kiedy polowałam na nie z aparatem, jak na złość żaden nie chciał przylecieć. Może ucięły sobie popołudniową drzemkę?
Ostatecznie moja cierpliwość została wynagrodzona, ale co się naczekałam, to moje. Najpierw przyleciał jeden szpak, zobaczył rozsypane na trawie okruchy, przekonał się, że nie są trujące, odleciał, a po minucie, albo dwóch ‒ kto by tam odliczał czas w takich okolicznościach ‒ powrócił w towarzystwie swojego ptasiego potomstwa (a o to właśnie mi chodziło).
Z reguły w ogródku jest ich całe stadko, a ja uwielbiam się im przyglądać. Zawsze rozbrajają mnie te małe szpaki ‒ pocieszne z nich bambaryłki! Gabarytowo większe niż rodzice, ale same sobie nie upolują jedzenia, tylko oczekują, że starzy je nakarmią. Nawet jeśli obok nich leży jakiś pokarm, to zamiast się schylić i zjeść, rozdziawiają dzioby i prują się, ile im fabryka dała! Trzeba jaśnie państwu prosto do dzióbka zapakować, żeby łaskawie ucichły.
Widok skoszonej trawy od razu zaprowadził poczucie porządku i harmonii, nie tylko w ogródku, ale też w moim umyśle. Swoją drogą, bardzo interesująca jest ta korelacja, nie sądzicie? Ci, którzy uwielbiają porządek i ład, pewnie doskonale teraz wiedzą, co ma na myśli. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie umiem odpoczywać w bałaganie.
Zmieniłam też pościel na świeżą, bo to jedna z tych małych przyjemności, a poprzednią wyprałam i rozwiesiłam na świeżym powietrzu. A właśnie! Tu czuję na sobie cywilny obowiązek przestrzeżenia Was przed kupnem białego prześcieradła z IKEA o nazwie DVALA. Otóż ono wcale nie jest białe, tylko jakieś takie kremowe/ecru! Jakość chyba nie jest najgorsza, nie wiem, bo wyprałam je dopiero raz (zaraz po kupnie, zawsze piorę świeżo zakupione rzeczy), ale kolor to zdecydowana porażka. Na stronie internetowej prezentowało się bardzo obiecująco, a przede wszystkim BIAŁO. Miało też dobrą ceną i pozytywne opinie użytkowników.
Na tym plusy się kończą. Niestety po upraniu, w czasie jego prasowania, a także białej pościeli (kupionej a Arnottsie), którą zmieniłam parę dni wcześniej, okazało się, że jest kolosalna różnica w kolorze! Pewnie nie miałoby to większego znaczenia, gdybym miała kolorową pościel, jednak już jakiś czas temu wspominałam Wam, że najbardziej lubię białą. Mam co prawda ze dwa komplety "kolorowej", a raczej lekko wzorzystej, jednak cała reszta jest śnieżnobiała. A to prześcieradło wygląda przy nich jak stare, sfatygowane i pożółkłe. Oczywiście nie jest to koniec świata, nie zawalił mi się on na głowę, ani też nie zbankrutowałam, tak tylko wspominam ku przestrodze, gdyby ktoś z Was miał, tak jak ja, hopla na punkcie detali.
Bardziej zmartwił mnie nalot szkodników ‒ to jest właśnie ten fant, z którym nie bardzo wiem, co zrobić. Teoretycznie mogłabym potraktować kwiaty chemicznym środkiem owadobójczym, z doświadczenia jednak wiem, że lubią sobie to odchorować. Zawsze też pozostaje opcja bardziej ekologiczna, rozcieńczony ocet, nie wiem tylko, czy takie działanie nie zaszkodzi pszczołom, które odwiedzają moje kwiaty. Jakieś pomysły? Bo jak tak dalej pójdzie, to niedługo zostaną mi same kadłubki.
Niestety po raz kolejny okazało się, że w moim ogródku najbardziej sprawdza się geranium (pięknie kwitnie), którego mszyce zdecydowanie nie lubią. Z moich obserwacji wynika, że uwielbiają petunie i surfinie. Geranium, bratki, fiołki, aksamitki, nemezja, calibrachoa, alstromeria, osteospermum, dalia czy smagliczka są za to całkowicie bezpieczne (nie dotyczy jednak wszystkożernych ślimaków, bo te są bezlitosne i nie biorą żadnych jeńców). Choć ta ostatnia też ostatnio nie bardzo chce rosnąć. Już sama nie wiem, w czym tkwi problem.
A na moim biurku zagościł piękny bukiet kwiatów, co oczywiście nie pozostaje bez znaczenia dla mojego samopoczucia. Drugi zaś, tym razem z czerwonymi różami, został umieszczony na kuchennym stole, a co sobie będę żałować? W życiu trzeba skupiać się na tych małych przyjemnościach. Pamiętajcie o tym.
I tym pozytywnym akcentem kończę ‒ jeśli jest tu ktoś, kto czuje się jak śnięta ryba, to pamiętajcie, że wszystko kiedyś mija. Nawet najdłuższa żmija! Dziś możesz być pod wozem, kamienie mogą boleśnie obijać Ci tyłek, ale hej ‒ to nie znaczy, że jutro nie możesz siedzieć na tym wozie niczym basza! Trust me, bro ;)
Och, ja bardzo często narzekam na bycie taką śniętą rybą, albo śpiącą rybą :D Ale gdy tylko spojrzę w oczy mojego synka, który uśmiecha się o czwartej nad ranem mówiąc tym samym "jestem wyspany", to dostaję takiego powera, jak nigdy w życiu nie miałam. Teraz to ja mam cel, motywację największą z największych, sens życia :) Cudownie, że ogród tak na ciebie wpływa... sama kocham naturę i wiem, że może wzbudzić w człowieku naprawdę wiele pozytywnych emocji :) U mnie też jest trochę szpaków :D ach te ich małe pociechy. Trochę jak niektórzy ludzie, tacy mało samodzielni :D Wszystkiego dobrego życzę, samych serdeczności! :)
OdpowiedzUsuńWiem, o czym mowa, Klaudio :) Zawsze zastanawiałam się, skąd moja mama ma tyle siły w sobie (dla mnie to ona powinna mieć przydomek Siłaczka), aż któregoś dnia zrozumiałam, że to my, jej dzieci, jesteśmy jej źródłem. Jestem pewna, że nieraz jechała na oparach (całe życie pracuje zawodowo, a do tego prowadzi dom) i tylko myśl o swoich bliskich trzymała ją przy życiu.
UsuńOj tak - kontakt z przyrodą jest lekiem na wiele bolączek, zdecydowanie relaksuje, choć jak widzę zaśmiecone rowy, lasy, trawniki, to przyznam się, że otwiera mi się wtedy scyzoryk w kieszeni. Nie powiem, co zrobiłabym tym wszystkim ludziom, którzy śmiecą i nie szanują pracy innych (bo przecież o tę czystość w wielu miejscach dba lokalne grono wolontariuszy).
Co do szpaków, to tak :) To samo sobie pomyślałam :) Zaszłam nawet dalej, bo wg mnie to one symbolizują współczesne pokolenie młodych ludzi o roszczeniowej postawie, przychodzących na gotowe ;) A tak serio, to wyczytałam na mądrych stronach, że one odbywają w ten sposób szkolenie, które trwa jakieś dwa tygodnie. Po tym czasie powinny już być samodzielne :) I coś w tym jest, bo widzę postęp w ich zachowaniu, zdecydowanie są już bardziej samowystarczalne, ale jeszcze trzymają się rodziców :)
No i na taki wpis czekałam. Jak ja się cieszę, że Twój pysio już się cieszy i pozytywne oraz radosne myśli zagościły w Twoich progach :) Niech już tak zostanie jak najdłużej...
OdpowiedzUsuńCo do robali... miałam okrutną mszycę na róży. mojej ukochanej białej róży. Rozcieńczony z wodą płyn do naczyń, wedle instrukcji mądrzejszych ode mnie, użyłam, ale na tych paskudnych robalach nie zrobił większego wrażenia.
No i pojechałam z chemią... konkretnie jakiś środek dedykowany właśnie mszycom, który miałam w domu od kiedyś tam. Pomogło od razu. Robaki poszły won, obcięłam tylko poniszczone przez nie liście, a dzisiaj moja róża jest cała w pąkach, pewnie niebawem ją pokażę, jak już zakwitnie.
Czasem trzeba użyć radykalnych środków, żeby osiągnąć zamierzony efekt.
Bukiecik śliczny sobie poczyniłaś i ja też uważam, że należy sobie robić drobne przyjemności.
Jednak obcowanie z ogrodem leczy... wiem to już na pewno :)
Całusy gorące!!!
Haha, no pysio zdecydowanie bardziej uśmiechnięty i pogodny niż w ostatnim czasie :)) A po Twoim przemiłym komentarzu nawet jeszcze bardziej :)
UsuńUprzejmie donoszę, że skorzystałam z Twojej rady :) Dzisiaj skończył się dzień dobroci dla robali - wyciągnęłam grube działo i potraktowałam mszyce środkiem owadobójczym. Mam nadzieję, że pomoże. Chyba muszę też poszukać jakiejś nowej odżywki do petunii, bo mamy dopiero początek lipca, a cześć z nich nie wygląda już tak imponująco jak wcześniej, przed nalotem intruzów. Chciałabym się jeszcze nimi nacieszyć przez kolejne tygodnie.
Wielkie dzięki za Twoją nieustającą obecność i wsparcie, Iwonko - nie zapomnę Ci tego! (w dobrym znaczeniu, oczywiście) :)
Mam nadzieję, że w dobrym znaczeniu hahaha :) :) :)
UsuńJa z tych, co nawet much nie lubią krzywdzić, więc nic Ci nie grozi z mojej strony :)
Usuńpiękna zdjęcia :O
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńSzpaki, odkąd mieszkam w BE, ich nie widziałam, tak samo jak bocianów... Fajnie, że u Ciebie są :-) Zaiste wszystko mija, szkoda tylko, że czasem zbyt często wraca, co bywa dość uciążliwe, ale nic człek nie poradzi.
OdpowiedzUsuńBocianów to i ja nie widziałam całe wieki, ostatni raz pewnie w Polsce jeszcze jako dziecko. Szpaków natomiast mamy tutaj mnóstwo. Na zdjęcia pechowo załapała się tylko jedna rodzinka, często uda mi się naliczyć 30-40 sztuk. Zupełnie mi nie przeszkadzają, wręcz przeciwne, są pożyteczne, bo mogę chętnie zjadają kuchenne "odpadki". Dziś na przykład nakarmiłam je jabłkami, odkryłam też, że bardzo lubią winogrona i mozzarellę :) Małe szpaki ponoć powinny dostawać jak najwięcej protein, więc robię, co mogę ;) Mamy też sporo wróbelków, są kosy, kawki/kruki, rzadziej sikorki, gołębie, sporadycznie zdarzają się też... mewy! Mimo że nie mieszkam nad morzem.
UsuńTo prawda, żeby tak minęło i już nie wróciło, byłoby pięknie :)
Dzięki za wizytę i komentarze :)
Gratuluję ogrodu, piękne kwiaty :) mnie od razu poprawia się nastrój patrząc na zieleń trawy i kolorowe kwiaty :) pozdrawiam serdecznie i życzę Ci dobrego humoru i pozytywnego nastawienia :)
OdpowiedzUsuńKontakt z przyrodą ma na mnie zbawienny wpływ. Ostatnie pół godziny spędziłam w ogródku patrząc z przyjemnością na ptaki kąpiące się w wodzie :D Mamy dziś bardzo ciepły i słoneczny dzień, więc mój "basen" utworzony z dwukomorowej kociej miski miał ogromne powodzenie wśród szpaków, nawet się o niego biły i przepychały :) Taka mała rzecz a cieszy :)
UsuńPiękne podziękowania za sympatyczny komentarz :)
Kochana, cukierkowe i pełne lukru życie pozostawmy Instagramowi! Tu w blogosferze zawsze jest miejsce, by podzielić się tym, co leży nam na sercu, lub na... wątrobie ;-)) To nie słabość... to prawda o każdym z nas. Tworzysz tę przestrzeń i od Ciebie tylko zależy, czym się z nami podzielisz, a efekt... piorunujący i oczyszczający! Powróciła energia, wena... i radość z drobnych przyjemności ;-))
OdpowiedzUsuńNiestety, w kwestii ekologicznych środków owadobójczych nie pomogę, bo u mnie się nie sprawdziły... aby nie stosować chemii na kwiaty doniczkowe, w tym roku postawiłam wyłącznie na pelargonie - ich nic nie rusza! Pomimo mszyc, kwiaty w donicach prezentują się wspaniale! Oj, trzeba troski, by tak bujnie kwitły!
Pełne soczystych kolorów i energii zdjęcia cudownie ozdobiły Twoje słowa, a my cieszmy się z nawet małych rzeczy... one budują naszą codzienność :-))
Życzę Ci słońca i dużo powodów do radości na kolejne, letnie dni!
Anita
Jak zawsze mądrze prawisz, Anitko, ale mimo wszystko czasem czuję jakiś taki wewnętrzny impuls, by nie pisać tu wszystkiego i nie wprowadzać do tej mojej blogowej przestrzeni zbyt trudnych tematów, bo jednak mam wrażenie, że nie wszyscy czytelnicy chcą o tym czytać. Zapewne wielu by przyklasnęło takiej idei, bo to jednak nadaje autentyczności i ludzkości (w końcu każdy z nas jest tylko człowiekiem i ma czasami gorsze dni), inni z kolei wolą omijać trudne tematy i czytać tylko o tym, co fajne i miłe. Jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził ;) Stara prawda, a jakże aktualna :)
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam - pelargonie są jak wozy pancerne, tylko trochę ładniejsze :) Uwielbiam je nie tylko za to, że pięknie się prezentują i długo kwitną, ale także za tę ich odporność. Bezproblemowe i wdzięczne rośliny :)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, kochana, dziękuję za ten wspaniały komentarz, i razem z Tobą odliczam dni do urlopu :) Na pewno będzie cudownie!
Też to mam, trzeba się po prostu wygadać. I blog staje się wtedy faktycznie terapeutyczny.
OdpowiedzUsuńChoć lepiej wygadać się komuś, ale ostatnimi czasy to trudniejsze, bo zbieżność wolnego czasu nie zawsze daje się ustawić.
W drugą stronę nasza "kameleonowość" niestety też działa. Miła sympatyczna i nagle wiedźma. XD
Super wygląda to zdjęcie filiżanki postawionej na zachmurzonym niebie... O_O
Trochę mnie zaskoczyłaś, myślałam, że nie miewasz gorszych okresów w życiu.
UsuńHaha, bardzo słuszna uwaga, jak najbardziej działa to też w drugą stronę ;) Albo piękna i oszałamiająca nocą (bo w pełnym makijażu), a rano po pobudce... strzyga i trzeba szybko wybierać numer do wiedźmina ;)
Miło, że mój "niebiański" stolik wpadł Ci w oko ;)
Zgadzam się z Tobą w 100%! Po burzy zawsze wychodzi słońce! Tej prawdziwej i jakże optymistycznej wersji zawsze trzeba się trzymać. Chociaż powiem Ci, że jak jest dobrze, to gdzieś z tył głowy mam strach że coś może się popsuć...
OdpowiedzUsuńPrzyznam Ci się, że czasami mi się to zdarza, aczkolwiek dzielnie praktykuję wdzięczność i staram się nie zatruwać głowy czarnymi scenariuszami. Zamiast tego codziennie wieczorem przed snem robię sobie w głowie listę rzeczy, za które jestem wdzięczna, i które przyniosły mi radość tego dnia :)
UsuńCzasem zły czas trzeba po prostu przeczekać. Dobrze jest móc złapać kogoś wtedy za rękę, albo choćby zająć się swoimi pasjami. Ja ogrody kocham. A śledząc literaturę o samorozwoju zauważyłam, że są piękną metaforą ludzkich emocji i myśli. To, co siejesz i pielęgnujesz, wzrasta i wydaje plon. To, co myślisz, wyraża się w tym co przekazujesz innym i jak postępujesz.
OdpowiedzUsuńNa szkodniki stosuję olejek Neem. Jest naturalny. Jeśli jest problem to spryskuję rośliny i sprawdzam codziennie, czy nie wróciły. Masz piękne kwiaty. Pozdrawiam serdecznie 🤗
O tak, to zdecydowanie dobry pomysł, warto sobie wtedy wmawiać, że to tylko przejściowy stan, i że jutro, albo pojutrze na pewno będzie lepiej, bo przecież kiedyś musi :) Żadna nawałnica nie trwa wiecznie.
UsuńJak najbardziej rozumiem Twoje zamiłowanie do ogrodów, jako że sama uwielbiam kontakt z naturą i doskonale odpoczywam na jej łonie. Nieustannie zachwyca mnie finezja (i pomysłowość!) Matki Natury - przecież niektóre kwiaty są tak misternie "wykonane", że przypominają małe dzieła sztuki :)
Wielkie dzięki za wizytę i miłe słowa, MaB. Życzę Ci miłego dnia :)
Jak w komentarzu pod poprzednim postem- i u mnie jest lepiej, dużo lepiej. Leżę sobie na łóżku, z nogą na poduszce, pralka nastawiona, chałupa wysprzątana, zaglądam na blogi, książka leży pod ręką, zjadłam moje bananowe ciastko fit :) popiłam kawusią z mlekiem i jest mi dobrze. Ogródka nie posiadam, ale pamiętam, jak wielką przyjemność sprawiało mi pielęgnowanie roślinek na działce mamy. Ogrodnictwo to fantastyczna sprawa, jak się się to lubi. Odwdzięcza się nam pięknie obfitością zbiorów i pięknem natury.
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to czytać, Małgosiu! Wielkie dzięki za ten - bardzo ekspresyjny - opis, samej zrobiło mi się od niego przyjemnie, bo to wszystko, o czym tu wspomniałaś, to właśnie te małe i zwyczajne przyjemności, które nadają życiu smaku :) Jak najwięcej takich chwil Ci życzę :)
UsuńKiedyś, jako dziecko, wcale nie rwałam się do pracy w polu (a mieliśmy sporo upraw), teraz jednak jestem w takim wieku, że doceniam te wszystkie warzywka z domowej działki, i doskonale rozumiem, dlaczego mama zawsze tak bardzo o nie dbała.
Życie jest nieustanną sinusoidą w której dobre chwile przeplatają się z tymi gorszymi. Warto się skupiać na tych lepszych fragmentach i na ich podstawie budować coś fajnego. Ja też nie jestem dumny z każdego wpisu na blogu, nie wszystkie historie potoczyły się jakbym chciał, ale koniec końców one tworzą nasz szczery obraz, który potem można głęboko wspominać. Przepiękne, letnie kadry, cieszę się że mogłem tutaj do Ciebie trafić i dziękuję bardzo za odwiedziny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam niedzielnie! :)
Otóż to, Maks! Gdyby człowiek chciał na jednym obrazie przestawić ludzkie życie, to wykres z sinusoidą byłby chyba najlepszym pomysłem na jego zobrazowanie.
UsuńNie mamy mocy dłubania w przeszłości i zmieniania wydarzeń, które miały miejsce, więc skupianie się na teraźniejszości (bez zbytniego babrania się w przeszłości), to chyba najlepsze, co możemy dla siebie zrobić.
Pozdrawiam Cię serdecznie, a także dziękuję za wizytę i pozostawiony po sobie ślad :)
I pięknie, niech tak dalej u Ciebie będzie, tylko niech Ci ślimaki kwiatków nie zjadają ;)
OdpowiedzUsuńU mnie też plejada tych paskud ;)
Póki co nie jest źle pod tym względem, bardziej dokuczliwe były mszyce ale już chyba opanowałam ich inwazję :)
UsuńHah, nigdy nie widziałam małych szpaków, rzeczywiście wzrostem nie przypominają maluszków. Z pewnością obserwowanie ich jest mega przyjemne i radosne. :D Ja teraz przeprowadziłam się do domu, który jest w trakcie remontu. Bałagan jaki tu panuje z względu na prace budowlane jak i tylko jedną małą półkę do dyspozycji niestety wpływa na moje samopoczucie i to niestety czasem bardzo... a jeszcze tyle pracy przed nami. :( O ogrodzie nie wspomnę! Jeszcze wpadliśmy z partnerem na pomysł, aby wprowadzić się ze szczeniakiem... jak się okazało był to trochę strzał w kolano, ciężko się na czymś skupić, żeby maluch nie łobuzował. Jednak efekty jakie widzę wynagradzają mi to wszystko. <3
OdpowiedzUsuńI to jeszcze jak :) Oglądanie poczynań szpaków w moim ogródku to mój ulubiony kanał na Animal Planet ;) Mam takiego oswojonego, któremu coś się stało w nóżkę i kuśtyka - wyraźnie czeka na zewnątrz, aż coś mu wpadnie z pańskiego stołu do dzióbka ;)
UsuńO wow, ależ zmiany u Ciebie! Nie miałam pojęcia o Twojej przeprowadzce i nabyciu szczeniaka! Brzmi jak wyzwanie, na pewno się nie nudzicie! ;) Powodzenia ze wszystkim Ci życzę :) No i dużo cierpliwości i spokoju :)
nie od dziś i nie od wczoraj wiem, że blog działa terapeutycznie i, że warto czasem się tu wygadać. Dobrze zrobiłaś zresztą poniekąd widać też jaki ma na nas wpływ pogoda. Na mnie deszcz i szaruga też źle wpływają. Bardzo fajny wpis, dużo kolorów i ogródka a ja lubię do Ciebie pozaglądać jak mieszkasz bo to mnie zawsze ciekawi. Oczywiście praca w ogródku dla mnie nuda i nie pomogę z mszycami, ślimakami i robalami ale popatrzyłam z radochą na ptaszory i resztę.
OdpowiedzUsuńA prześcieradła kupuję kolorowe choć nie lubię np. ciemnych jak bordo. No ale ja lubię kolorowe pościele więc to co innego. A prześcieradła preferuję z Lidla akurat te z gumką jakoś tanio i jakość też spoczko.
Zazdroszczę, że skleroza minęła bo u mnie nie pójdzie z tym tak łatwo :D
Tylko, że ja mimo wszystko jestem skryta i mam opory, żeby o wszystkim otwarcie pisać, zresztą nawet nie chcę, by obcy (nie mówię o dobrych znajomych blogowych) wiedzieli, co mi siedzi w głowie ;) To jest zarezerwowane tylko dla wybrańców. Może kiedyś, jeśli zamknę bloga, będę bardziej otwarta. Na razie treści na bloga są mocno filtrowane.
UsuńMszyce to coroczny powracający koszmar, a ślimaków jakoś mało w tym roku. Za to szpaków dużo - może jedno powiązane z drugim? ;)
Białe są takim hotelowym standardem, wyznacznikiem czystości, sama też je lubię, ale czasem mi się nudzą i wtedy korzystam z jakiejś kolorowej. Byleby tylko nie była zbyt pstrokata, bo od takich wzorów dostaję oczopląsu! Co do prześcieradeł to ja tylko tych z gumką używam.
To mija i wraca, niestety.
problem skrytości chyba nigdy mnie nie dotyczył choć oczywiście po to mam zamknięty blog żeby obcy nie czytali o moim życiu.
UsuńNo i ta telewizja ... dobrze, że jednak byłam poza krajem bo nie wiem jakie zadaliby pytania i jakby się okazało, że o moich przejściach dowie sie pół polski z wiadomości to jednak podziękuję :D
Na ślimaki (te łysole) narzeka siostra bo wpierniczają jej wszystko co posadzi.
Właśnie tego nie lubię w hotelach. Sterylności białej pościeli i ręczników. Na takim ręczniku jak tylko źle zmyjesz makijaż od razu widać wszystko nawet krew jak się zatniesz przy goleniu nóg. Kto o zdrowych zmysłach lubi białe ręczniki ? wolę jednak kolorowe :)
No ale po to się różnimy żeby było ciekawiej. No ja też gumka ale jakoś lidlowe polubiłam :)
Nigdy Cię o to nie podejrzewałam, nie musiałam nawet zaglądać do polecanej przez Ciebie książki, by wiedzieć, że mamy zupełnie inną osobowość i temperament ;) No i sporo różnych preferencji, co od czasu do czasu wypływa na światło dzienne :)
UsuńO! Zapomniałam poruszyć wątek telewizyjny na blogu, dobrze, że mi przypomniałaś :)
To są klasyczne wyznaczniki czystości i elegancji, nie przez przypadek w hotelach, zwłaszcza tych o dobrej renomie, masz bielutką pościel. Kolorowa już nie wyglądałaby tak imponująco ;) Powiem Ci, że ja w domu mam w większości kolorowe ręczniki, ale mam też kilka białych. Z makijażem nie mam problemu, bo zawsze dokładnie zmywam płatkami nasączonymi wodą micelarną i schodzi bez problemu. Przyznam jednak, że zawsze boję się używać tych białych ręczników w obawie, że je przypadkowo pobrudzę i wezmą mnie za flejtucha i brudasa ;) Czasami specjalnie zabieram na wyjazd swój ręcznik, zwłaszcza w "te" dni ;)
Z instagramowych rolek ludzi, którzy prowadzą Airbnb wiem, że bardzo często mają problem z uświnionymi białymi ręcznikami. Część nawet specjalnie zaczęła się zaopatrywać w takie małe czarne, przeznaczone właśnie do demakijażu. Choć ja nadal nie rozumiem, jak ludzie brudzą ręczniki makijażem? To ile tej tapety mają na twarzy? I czy nie używają kosmetyków do demakijażu???
Otóż to, mnie zawsze bardzo ciekawią te różnice - przecież to fascynujące, jak ludzie mogą zupełnie inaczej spostrzegać świat i mieć totalnie odmienne preferencje :)
boję się co jeszcze może wypłynąć :)
UsuńO widzisz no to poruszysz :)
W takim razie ja się do elegancji nie nadaję bo mnie stresuje. Wiele razy mam ślad z zaciętej łydki przy goleniu na ręczniku, z "tych" dni też sie zdarzało. A makijaż też zmywam wacikami i płynem ale i tak czasem tusz zostaje i gdzieś przybrudzi. Także ja w domu mam jeden biały ręcznik (Lu go miał) i w zasadzie jest nieużywany.
Doprać te plamy to jedno ale te ręczniki niestety prędko szarzeją i wtedy wyglądają niechlujnie i ogólnie feee
Ty jesteś takim kolorowym ptakiem, jak papuga ara, więc absolutnie mnie nie dziwią Twoje preferencje w tym temacie. Powiem więcej - nawet bardzo mi to pasuje do Ciebie :)
UsuńMówisz o tych białych ręcznikach czy czarnych? Bo jeśli o białych, to nie zauważyłam, żeby szarzały, natomiast z czarnymi t-shirtami mam regularnie problem. Parę razy wyprane i już robią się wypłowiałe! Jak mnie to denerwuje! Piorę więc w niskiej temperaturze, 30-40 stopni, bo nie są brudne, przeważnie trzeba je tylko odświeżyć, ale mam wrażenie, że to nie robi zbyt dużej różnicy.
Z białą bielizną hotele i inne B&B ponoć radzą sobie w ten sposób, że ją regularnie wybielają. Niektórzy twierdzą nawet, że białe rzeczy są lepsze do prania niż kolorowe! Kiedyś oglądałam na YT taką rodzinę, w której dzieci, a było ich dziesięcioro, nosiły najczęściej białe t-shirty. Matka bardzo dbała o ich wizerunek, nie kupowała żadnych pstrokatych ubranek, tylko stonowane kolory (białe i szare), do tego rodzina zakładała jeansy. Według niej pranie było bajką. Rodzice też nosili się w ten sam sposób. Ojciec czasami zakładał czarną albo szarą koszulkę, ale generalnie to królowała u nich biel.
mówię o białych. Często się zdarza tam gdzie nocujemy, że ręczniki kiedyś były białe ale dawno nie są. Są poszarzałe i sprane.
UsuńCo do czarnego to nie mam problemu bo dla mnie to kolor żałoby i smutku. Nie noszę czarnych ubrań i nie posiadam to i nie wiem czy sie kolor spiera czy nie. Łukasz też nie nosi czerni bo w lato mu za gorąco woli jasne kolory więc u mnie tego problemu nie ma
To ja chyba nocuję w nieco lepszych miejscach, bo przeważnie są bieluśkie i puchate w dodatku :) Takie sprane, poszarzałe i szorstkie to najgorsze, co może być. Chociaż gorszy byłby chyba brak ręcznika ;) Ostatnio kupiłam kilka nowych, bo tak się przyzwyczaiłam do starych, że nawet nie zauważyłam, iż się trochę zużyły. Dopiero jak nowe dotarły, zobaczyłam ogromną różnicę!
UsuńA ja go absolutnie tak nie kojarzę, więc mam sporo czarnych rzeczy - głównie spodni, bielizny, no i czarnych t-shirtów Połówka (bo lubi takie, choć ma też kolorowe).
z pewnością nocujesz w lepszych miejscach. My zawsze mamy mocno ekonomiczne miejscówki bo ja wolę kasę przejeść :D
UsuńJa nigdy nie lubiłam czarnego ale i może dlatego, że wyglądam w nim koszmarnie. Niby nie mam jasnej karnacji ale jak sie ubiore w czarną koszulkę to jednak wyglądam bardzo źle.
I to jest właśnie zasadnicza różnica między nami :) My już "wyrośliśmy" z tanich i byle jakich noclegów (no i jeszcze nie napisałam posta na ten temat!) Po prostu w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że takie rzeczy jak wygodne łóżko, fajny pokój, dobry prysznic też mają duże znaczenie na odbiór urlopu. Poza tym ja jestem estetką, muszę mieć ładnie wokół siebie, bo inaczej szlag mnie trafia ;) Ach, no i teraz wychodzę z założenia, że jak jechać gdzieś na nocleg, to tamtejszy standard musi być co najmniej taki jak w domu. W przeciwnym razie się nie ruszam ;) A co do jedzenia, to ja lubię gotować w nowych miejscach, zdecydowanie rzadziej od Was jadamy na mieście, ale zdarza się :)
UsuńTobie nie pasuje czarny :) Ja jestem blondynką, więc lepiej w nim wyglądam ;) A Ty pięknie prezentujesz się w tych wszystkich kolorach :)
hmmm my chyba prędko nie wyrośniemy. Ale wiemy, że inaczej spędzamy czas na urlopie niż Wy i stąd też te różnice. My tylko nocujemy i całe dni jesteśmy poza domem a Ty tam gotujesz, jadasz, śpisz i czasem czytasz książki :)
UsuńA no więc właśnie. Czarny blondynkom bardziej pasuje.
Pamietam ,ze najwiekszym plusem posiadania ogrodu w Irlandii byla bujna, dobrze nawodniona roslinnosc. Wiadomo, pogoda i temperatura. Piekne i zdrowe masz kwiaty u siebie. Niestety slimaki tez nie przyplusowaly u mnie bo zjadly mi nawet aksamitki. U mnie co lato to susza , chyba kaktusy w przyszlym roku posadze ;-)
OdpowiedzUsuńOjejku, przegapiłam Twój komentarz - wybacz, że tak późno na niego odpowiadam.
UsuńTak, to nie przypadek, że Irlandia nazywana jest Zieloną Wyspą :) Co do moich kwiatów, to niestety kilka sztuk strasznie zbrzydło i/lub całkowicie padło - jakaś choroba je dopadła. Poza tym zbliża się jesień i niektóre już kończą okres kwitnienia. Ech, będzie mi brakowało tych kolorów w ogródku. I suszenia w nim prania! Nie lubię rozwieszać go w domu, czy ładować do suszarki bębnowej.
Kaktusy to nie taka głupia opcja ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie :)