wtorek, 21 października 2008

Babysittingowy happy end

Z przyjemnością informuję, że moje obawy dotyczącebabysittingu okazały się daremne. Były jednak jak najbardziej uzasadnione. Babysittingto zazwyczaj przyjemna forma relaksu, podkreślam jednak słówko „zazwyczaj” ;)Czasami może się niestety przerodzić w prawdziwy koszmar, którego miałam okazjędoświadczyć ileś tam miesięcy wcześniej. W horrorze tym w rolach głównychudział wzięłam właśnie ja i pociechy Mary. Kiedy więc Mary spytała, czy jakimścudem udałoby mi się przez kilka godzin przypilnować jej dzieci, odrzekłam, żeowszem, jest to możliwe, gdyż wyjątkowo mam wolny wieczór, więc doprawdy niewidzę problemu. Zgodziłam się, ale przyznać muszę, że nie byłam jakośhurraoptymistycznie i entuzjastycznie do tego pomysłu nastawiona. Babysittingkończył się mocno po północy, a ja rano musiałam iść do pracy. Co więcej, wpamięci wciąż miałam nieciekawe sceny z poprzedniego razu. W życiu są jednaktakie sytuacje, kiedy nie wypada odmówić. Tak właśnie było tym razem. Mary, jakjuż nieraz pisałam, to naprawdę bardzo sympatyczna Irlandka, którą wprostuwielbiam. Nie mogłam jej więc odmówić.

O umówionej porze podjechałam pod jej dom, licząc, żedzieci będą już sobie smacznie spać i śnić o lalkach, misiach, rowerkach,duperelkach czy innych dziecięcych rekwizytach. Kiedy mimochodem dostrzegłamprzez okno biegające po pokoju dzieci, w pierwszym odruchu miałam zamiar uciec,ostatecznie jednak zmieniłam zdanie. Postanowiłam stawić czoło tym małympsotnicom. Po kilkunastu minutach rodzice opuścili dom, a ja zostałam zdziewczynkami. Ich wyjście spotkało się oczywiście z głośnym płaczem Eimear –najmłodszej z córek. Ku mojemu zadowoleniu Caoimhe nie zapragnęła wesprzećkrzykiem swoją młodszą siostrę. Lepsza solówka niż duet! Zgodnie ze wskazówkamirodziców, zaprowadziłam małą do pokoju, gdzie -już we trójkę– przystąpiłyśmy dooglądania bajki o sympatycznym fioletowym dinozaurze zwanym Barney. Przytuliłammałą, która na widok swojego telewizyjnego ulubieńca przestała płakać i ślademsiostry zajęła się piciem mleka z butelki. Odetchnęłam z ulgą i równieżwlepiłam oczy w ekran telewizora. Prawie poczułam się jak dziecko, z tym, żezamiast zielonego Denvera – dinozaura z mojego dzieciństwa, oglądałam jegowspółczesnego fioletowego kolegę. Nastrojowe piosenki podziałały usypiające nietylko na dzieci, lecz także na mnie. Po chwili mała smacznie sobie spała, aCaoimhe z minuty na minutę coraz mniej kontaktowała, po czym wreszcie odpłynęław objęcia Morfeusza. Aby nie dołączyć do śpiących dzieci, postanowiłam ratowaćsię filiżanką kawy. Pomogło, ale nie na długo. Czytana książka dość szybko mnieznużyła, zdecydowałam się więc poszukać jakiegoś ciekawego filmu na DVD. W ręcewpadł mi „Honeymoon In Vegas”. Zerknęłam na obsadę, a tu niespodzianka: SarahJessica Parker i Nicolas Cage! Już miałam wydać dziki okrzyk radości, ale widokuśpionych dzieci przywrócił mi przytomność umysłu. Film, to było to, czegopotrzebowałam. Lekka, zabawna komedia romantyczna była dla mnie idealnymrozwiązaniem, a urocze i ciepłe głosy Cage’a i Parker działały niczym kojącybalsam dla mojej umęczonej duszy. Po zakończeniu filmu, w ramach maratonu,zafundowałam sobie kolejne DVD. Tym razem wybór padł na „Malice” [Pełnia zła] zgwiazdorską obsadą (A.Baldwin, N.Kidman i G.Paltrow) i dość dobra intrygą. Jakoże film trzymał w napięciu, pozwolił mi zachować trzeźwość umysłu do 1:30,kiedy to wrócili szczęśliwi rodzice, a ja z ulgą udałam się do własnego łóżka:)

21 komentarzy:

  1. Dobrze, ze dziewczynki daly ci chociaz poogladc filmy na DVD :)Mam nadzieje, ze dostalas mojego maila! Rzeczywiscie mam cos z moja angielska poczta...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie ma jak wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa- ja też oglądałam Denvera. Ostatnio nawet udało mi się gdzieś znaleźć jeden z nagranych odcinków ;). Ehhh jak ten czas leci... To mówisz, że dinozaury działają kojąco na dzieci? Zapamiętam :D na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze, że mail w końcu dotarł. Następnym razem będę wiedzieć z którego adresu korzystać. Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, leci, leci... Stary, poczciwy Denver! Ale się roztkliwiłam ;) A tak na marginesie, to w moich czasach bajki były całkiem inne - jakieś takie sensowniejsze. A teraz to kompletna porażka... Z racji babysittingu obejrzałam z dzieciakami parę bajek i prawie żadna nie przypadła mi do gustu. No poza Pocahontas ;) Animowane seriale z morałami zostały prawie całkowicie wyparte przez beznadziejne bajki z niby zabawnymi potworami i innymi kudłatymi stworami.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Ola - Mama Adasia22 października 2008 04:31

    Hey Taita, wpadniesz i do nas w sobote??? Zartuje. Ale masz dobre podejscie.Swoja droga co to za imiona dla tych dzieci? Pierwsze slysze. Sa typowo irlandzkie czy jakies wymyslone?

    OdpowiedzUsuń
  6. Hihi pamietam jak pierwszy raz jechalas dzieciaczki pilnowac i bylas podniecona lekkoscia pracy...Ja wtedy napisalam zebys uwazala bo jak maluch wstanie to pokarze Ci gdzie raki zimuja no i wykrakalam hehehe.Oj pamietam pamietamTeraz sobie super rade dalas...czyzby czas na wlasne malenstwo???Caluski cieplusie Ella

    OdpowiedzUsuń
  7. W sobotę powiadasz? Mogę wpaść ;) W Ameryce jeszcze nie byłam ;) Co do imion, hehe, są to jak najbardziej autentyczne imiona - typowo irlandzkie. Ich fonetyczny zapis brzmi mniej więcej tak: "Kłiwa" [Caoimhe] i Imer [Eimear]. Irlandzkie imiona mają to do siebie, że są zakręcone ;) Nie znając irlandzkiego, pewnie nigdy byś nie wpadła na to, jak je wymówić ;) Masz jakiś pomysł, jak przeczytać Siobhan? Albo Ciara? Good luck ;) Pozdrowienia Olu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ellaaaa! Kobieto, co się z Tobą stało? Czemu nie dałaś żadnego znaku życia? Kiedy weszłam na Twojego bloga, była tam pustka i żadnych namiarów na Ciebie, nic! Cieszę się, że jesteś! :) Całkowicie zrezygnowałaś z blogowej przygody, czy może zręcznie zakamuflowałaś swój internetowy pamiętnik? Chętnie bym poczytała, co u Ciebie.Ściskam mocno! PS. A co do dzieci, to oczywiście miałaś rację :) W końcu jesteś doświadczoną mamą :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Taitaaaa! Kobieto Ja juz od calych 4 dni bloga pisze buhahhaha. na starych adresie www.j-e-r-e-m-y.blog.onet.plA tak na marginesie to dumna z Ciebie jestem za to,ze szafe wysprzatalas heheh Na mnie kolej-ale z tym u mnie jak u Ciebie wczesniej-oj ciezko bedzie sie rozstac ze starymi ciuchami ehhehe. Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  10. to widzisz..jak cos nie pojdzie z praca...to zawsze masz alternatywe :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzielna jesteś, że pomimo poprzednich przeżyć zgodziłaś się przypilnować dzieci Mary :-) A tak na marginesie, to dziewczynki mają prześliczne imiona. Orientujesz się, czy one znaczą coś szczególnego?Duża buźka!

    OdpowiedzUsuń
  12. Miałam nadzieję, że dzieci na tyle już się do mnie przyzwyczaiły, że jak zostaną ze mną, to nie będą płakać. Częściowo miałam rację :) Eimear zalała się łzami, jak rodzice wyszli, ale u niej to normalne. Zawsze płacze - nawet jak Mary zostawia ją z ojcem, albo z opiekunkami w żłobku. To taka mała przylepa.Co do znaczenia imion to Caoimhe znaczy po irlandzku piękna i pełna wdzięku :) A Eimear? Ponoć oznacza bystrą osobę :) W sumie ona właśnie taka jest. Szybko się rozwija i jest bystrym dzieciakiem :)Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj, Gatto, to niezbyt dobre rozwiązanie ;) Wolę pozostać przy mojej pracy ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Heheh, całe cztery dni? Super :) Dobrze, że jesteś! Tylko tym razem nie znikaj tak nagle! Rozpraw się z szafą, bo zima się zbliża, więc trzeba zmienić garderobę ;) A w mojej panuje przykładny ład ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. aga.stankiewicz@onet.eu23 października 2008 09:48

    No to tym razem dzieci dały ci szybko spokój, i szybko padły :))) Przynajmniej mogłaś sobie obejrzeć filmy :))) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Co prawda, to prawda, ale widziałam serię bajek o Barbie, która wciela się w każdym odcinku w inną postać (nawet jest też w polskiej wersji językowej), całkiem fajne te bajki, choć nie oryginalne, a jedynie bazujące na tym, co przekazywano dzieciom z naszego pokolenia. Z tą różnicą, że zamiast narysowanej postaci, mamy trójwymiarową lalkę- ideał wszech czasów.

    OdpowiedzUsuń
  17. Opiekowanie się dziecmi to naprawdę ciężka praca, i łatwo nie jest, ja jakoś cierpliwość do Chrzesniaka mam, ale to moja krew hihihi do własnych też bedę miała, ale do obcych...to mnóstwo wad w wychowaniu zawsze widzę.Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
  18. To fakt, tym razem były dla mnie niezwykle miłosierne ;) A jak tam Twój malec? Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  19. Hehe, zgadza się :) Tak zazwyczaj bywa - do swoich pociech ma się więcej cierpliwości. A co do dzieci.. Mimo że często wyglądają jak aniołki, potrafią dać się nieźle we znaki i stać się prawdziwymi diabłami!

    OdpowiedzUsuń
  20. Aż przypomniały mi się dawno nie oglądane przeze mnie filmy "Doskonały świat" z Costnerem, "Kruk" i "Ostatni Mohikanin" dla mnie klasyka. No i ballady starego dobrego Leonarda Cohena oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  21. No proszę, proszę. Czyżby podobny gust? "Ostatniego Mohikanina" uwielbiam! To fenomenalny film, tylko końcówka taka smutna. Daniel Day Lewis był niezwykle zjawiskowy w tej roli :) I ta piękna ścieżka dźwiękowa - coś fantastycznego! Jeśli masz na myśli "Kruka" z Brandonem Lee, to muszę przyznać, że obejrzałam ten film w dzieciństwie i wywarł na mnie ogromne wrażenie. Do dziś mam do niego duży sentyment. Z chęcią obejrzałabym go po raz kolejny. Tego ostatniego filmu z Costnerem nie oglądałam, nawet nie kojarzę tytułu. Uwielbiam też "Bravehearta", choć on podobnie jak Ostatni Mohikanin wyciska u mnie morze łez.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń