środa, 9 grudnia 2009

Hydraulik 3 - reaktywacja


A volte ritornano – jak mawiają Włosi. Czasem wracają. Kto? A chociażby ja – Połówek we własnej osobie, oddelegowany przez Taitę do popełnienia poniższego tekstu. No i przede wszystkim on. Postrach użytkowników instalacji wod-kan, pogromca pomp w pralkach automatycznych i prześladowca nacieków na suficie. Hydraulik, który na tym blogu znany jest pod imieniem Liam. Jak pewnie pamiętacie, gościł on u nas w domu dwukrotnie. Najpierw montując zmiękczacz do wody, zadbał o zatkanie węża odpływowego od pralki, aby zapewnić sobie fuchę w postaci nieuniknionej (jak myślał) wymiany pompy. Potem, kiedy okazało się, że coś się skrapla na strychu i przez to w łazience wyłazi grzyb, Liam powrócił, by pogromić intruza przy pomocy gąbki kąpielowej, którą następnie beztrosko odłożył po cichutku do ponownego użytku… W obu przypadkach nie daliśmy mu się przechytrzyć, ale coś nam mówiło, że to jeszcze nie koniec naszych przygód z Liamem. I mieliśmy rację.


Jakiś czas temu nadszedł w naszej chatce moment uroczystej inauguracji sezonu grzewczego. Przestawiliśmy tryb ogrzewania z letniego  na zimowy i radośnie napawaliśmy się ciepełkiem płynącym z grzejników. Ten błogostan trwał parę dni. Póki urzędowaliśmy na górze czy też w kuchni, zdawało nam się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nadszedł jednak dzień, w którym postanowiliśmy wybrać się na wieczorną wycieczkę do salonu, by pokwitnąć trochę przed telewizorem.


Nie jesteśmy jakimiś szczególnie zapalonymi telemaniakami, więc posiedzenia przed szklanym ekranem nie zdarzają się codziennie. Ale nawet jako niezbyt części goście salonu, szybko doszliśmy do wspólnego wniosku, że nie jest tak ciepło, jak powinno być. Szybka kontrola grzejnika wykazała, że jest on zimny. Nie zdziwiło to nas zbytnio, bo w końcu znajdowaliśmy się w największym z pokoi, narażonym na przeciągi, a do tego wyposażonym w wyciągający ciepło kominek. Ale co to dla nas? Przecież jednym naciśnięciem można włączyć sobie ogrzewanie i dogrzać salon. Jak pomyśleli, tak uczynili. Czas płynął, a ciepło… No właśnie: a ciepło płynąć nie chciało. Wrodzone lenistwo zakazało mi stanowczo bawić się w sprawdzanie, co jest nie tak, więc wyłączyłem jedynie ogrzewanie i poprosiłem o wsparcie nasz kominek gazowy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Sprawa nie dawała mi jednak spokoju, więc na drugi dzień przystąpiłem do testowania ogrzewania. Szybko ustaliłem, że dwa grzejniki – w salonie i korytarzu – odmawiają współpracy. Wiedziałem, co to oznacza: były zapowietrzone. Postanowiliśmy zgłosić to landlordowi – w końcu to do jego obowiązków należy zapewnienie sprawności podstawowych instalacji. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że może to oznaczać powrót naszego ulubionego hydraulika, ale uznaliśmy, że tym razem niczego nie wywinie. Bo przecież co mógł nabroić przy zwykłym odpowietrzaniu kaloryferów?


Liam zjawił się niespodziewanie. Miał dzwonić i umówić się na wizytę, ale najwyraźniej uznał, że szkoda czasu na takie pierdoły. Wpuściłem go do domu i szybko wyjaśniłem istotę problemu. Jego diagnoza pokrywała się z moją: grzejniki zapowietrzyły się – najpewniej przy okazji awarii, która latem spowodowała gwałtowny spadek ciśnienia wody na całym osiedlu. Liam nie tracił czasu: wnet ruszył do akcji, biegając po całym domu i zakręcając część grzejników. Piętnaście minut później grzejniki w salonie i korytarzu pracowały na pełnych obrotach. Wyraźnie dumny z siebie, Liam zapytał, czy mamy jeszcze z czymś jakieś problemy. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i poprosić, żeby wyjaśnił mi wreszcie, jak działa to cholerstwo, które zamontował pod zlewem – osławiony już zmiękczacz do wody, do którego sól i instrukcję obsługi wiózł nam już od kilkunastu dobrych miesięcy. Niestrudzony hydraulik odrzekł, że to dziecinnie proste – w zasadzie musimy tylko nasypać soli, a on tu zaraz tak ustawi, żeby wszystko działało jak należy. Zanurkował odważnie pod zlew i wziął się za nastawianie zegara w mechanizmie zmiękczacza. Po chwili zameldował mi, że wszystko już poustawiane, więc możemy śmiało zaopatrzyć się w sól i zmiękczać sobie wodę do woli. Więcej pytań i wniosków nie było, więc Liam zapakował się do swojej furgonetki i odjechał w siną dal.


Ale czym byłaby wizyta Liama, gdyby nie niosła za sobą wszelkiej maści niespodzianek? Kilka minut po wyjściu naszego ulubieńca uznaliśmy, że całkiem dobrym pomysłem byłby kubek gorącej herbaty, więc zostałem wysłany z misją do kuchni. I to nas uratowało, bo na miejscu zastałem wodę wybijającą spod szafki pod zlewem. Wydałem z siebie okrzyk alarmowy i sprawnym ruchem (w rzeczywistości na oślep, ale nie rozpowiadajcie tego!) wyłączyłem złośliwy zmiękczacz. Podczas gdy Taita ruszyła ze szmatą w ręce do walki z nadciągającą falą, ja chwyciłem za komórkę, żeby ściągnąć z powrotem sprawcę całego nieszczęścia.


Kiedy Liam wreszcie pojawił się u nas ponownie, kończyliśmy już usuwać wodę z podłogi. Pan Złota Rączka zajrzał pod zlew, chrząknął, westchnął i… walnął się dłonią w czoło. Zapomniał podłączyć węża do odpływu, więc tenże dyndał sobie wesoło za zmiękczaczem i wypluwał brudną wodę do szafki. Ale już całkowicie rozłożyło nas na łopatki stwierdzenie, że pomylił się też z ustawieniem zegara i zamiast włączyć czyszczenie systemu na 6AM, wybrał 6PM. Aż nogi się pod nami ugięły na myśl, że taką niespodziankę mogliśmy zastać o poranku, kiedy nieświadomi zagrożenia zbieralibyśmy się do pracy. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby zmiękczacz oczyścił się rano nieniepokojony przez nikogo. Zwłaszcza, że przez te kilka minut, jakie minęły od wyjścia Liama do momentu wyłączenia tego ustrojstwa, na kuchennej podłodze znalazło się co najmniej 20 litrów wody. Z drżeniem serca pytaliśmy naszego eksperta od siania chaosu i zniszczenia, czy jest pewien, że wszystko jest już zrobione jak należy. Niepewnie potaknął i oddalił się w pośpiechu, a nam pozostało modlić się, by zmiękczacz nie powtórzył rano swego show.


Nasze modlitwy zostały wysłuchane – zmiękczacz pracował należycie. Postanowiliśmy jednak nie ryzykować kolejnych spotkań z Liamem. Nie będziemy go wzywać, dopóki nie pozostanie nam do wyboru jakakolwiek alternatywa. Nie możemy ryzykować zbyt częstych wizyt człowieka, który czego by się nie dotknął, to schrzani. Nie zniszczył nam pompy w pralce zatyczką pozostawioną w wężu odprowadzającym wodę, nie poczęstował nas grzybem czającym się na gąbce, a teraz udało nam się w porę zapobiec poważnemu zalaniu. Ale nie wiemy, co Liam ma jeszcze w zanadrzu. Nie będziemy kusić losu i nie pozwolimy mu zagrażać naszemu zdrowiu i mieniu. I pewnie nie będziecie zdziwieni, drodzy Czytelnicy, jeśli Wam powiem, że na drugi dzień grzejniki znów nie działały prawidłowo. Naprawiłem je osobiście. W myśl zasady „kazał pan, musiał sam”.


Połówek

26 komentarzy:

  1. "Umiesz liczyć licz na siebie" jest gdzieś powiedziane i zaprawdę jak widać święta to prawda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam,ale nie moge sie powstrzymac od smiechu. Pamietam te perypetie z hydraulikiem hehhehe, i znow napisze ,ze Taita ma szczecie ,bo jest w posiadaniu zlotej raczki w domu...Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  3. ~www.kotwbutach.blox.pl9 grudnia 2009 15:05

    hahaha Widzę że nie tylko Taita ma dar do pisania, że Połówek też świetnie pisze:-)) U nas w domu na szczęście tata wszystko naprawia, bo pewnie tez bylibyśmy skazani na takich "speców" którzy robią wszystko żeby naciągnąć na koszty. Mojej kuzynce ostatnio sam (serio!) zapalił się piecyk do wody na grzanie w łazience, a że woda nie leciała to zrobiło się takie ciśnienie że rozwaliło rurś i po podłodze leciała gorąca woda. To było w nocy, wszyscy spali. Rano jak zwykle do łóżka rodziców (kuzynki z mężem) przyszła najmłodsza pociecha z mokrymi nogami. Wtedy się zorientowano że coś jest nie tak. Szwagier poparzył sobie nogi, zakręcił gaz. Ale wszystko: panele, jakieś płytki, szafki do wymiany. Szwagier ma na szczęście duże poczucie humoru bo mówi że teściowa pomoże bo "powodzianom trzeba pomagać" ;-)Pozdrawiam ciepło idę na obiadek. Ciumek

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, tak, Kot ma racje, rasowy pisarz i gawedziarz z Ciebie! Czytalam z wypiekami na policzkach Wasze perypetie z jakims szlencem podszywajacym sie pod hydraulika o niewinnym imieniu.Bardzo Was prosze, NIE WOLAJCIE juz tego swira! Jeszcze jakies nieszczesie sie przytrafi! Swoja droga to rece opadaja. Ale we Fr tez sa tacy "fachowcy" ze uciekac z wrzaskiem w te pedy. Milego i SPOKOJNEGO wieczoru Wam zycze i jeszcze raz gratuluje swietnego, meskiego tekstu;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tego typu przygody zawsze są zabawne... dopiero po fakcie. W momencie ścierania tych 20 litrów wody [wiem, bo akurat wyżymałam sz.matę do kubła o takiej pojemności] miałam ochotę rozszarpać Liama na milion pięćset sto dziewięćset kawałków :) Zalał nam dywan i całą kuchnię. B-u-c, jeden, o! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaka tam znowu złota rączka? Każdy facet potrafiłby to chyba zrobić. No, może poza Liamem ;) Bo jego to nawet McGyver by nie naprawił ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przysłowia mądrością narodów... A ja już wiem, że mądry Polak po szkodzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciiii! Nic nie mów Taicie, że coś dobrze naskrobałem, bo jeszcze się zorientuje i będę musiał częściej pisać ;)A szwagrowi współczuję. Gdyby nie "błąd" Liama, też byśmy mieli taką niespodziankę rano.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Haha! Jeśli kiedyś nie będzie się nic działo na tym blogu przez dłuższy czas, to pewnie będzie oznaczało, że wezwaliśmy Liama i przypłaciliśmy to życiem ;) A tak na poważnie, to nie spieszy nam się do kolejnych spotkań z Człowiekiem-Demolką.PozdrawiamPS: A cóż to za wypieki miałaś na policzkach? Sernik? Piernik? Babeczki? :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Pozdrowienia dla Taiteczki, niech sie kuruje i szybko wraca do nas!

    OdpowiedzUsuń
  11. Nic z tego! To biedna Taita i Polowek w lapach szalenca zestresowaly mnie okropnie! Buziaki dla Szczesliwie Ocalonych;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Współczuję ci, ale tak to już jest jak człowiek sam sie na niczym nie zna. Domyślam sie że guziki przyszywa ci krawcowa a kanapki robi kucharka bo ty zajety jesteś przecież pracujesz nie tak?

    OdpowiedzUsuń
  13. ela@bukowscy.net11 grudnia 2009 10:31

    A ja juz myślałam, ze Tego cudotwórce macie z głowy. Nieźle:) Taicie współczuję sprzątania i wykręcania tych 20 litrów. Pozdrawiam Ciebie i Taitę :)elsa

    OdpowiedzUsuń
  14. Kuchareczko, ależ ja mam się świetnie! :) Zmęczona, zapracowana, ale zdrowa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Mamy go, ale na głowie. Niestety nic nie wskazuje na to, żeby szykowała się zmiana hydraulika. A szkoda, bo Liam to chodzące nieszczęście.

    OdpowiedzUsuń
  16. Liam jest osobnikiem stanowczo niebezpiecznym :-) Myślałam, że naszych norweskich fachowców nic nie pobije, ale widzę, że Liam jest jednak bezkonkurencyjny :-)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Mnie kaloryfery odpowietrzył kolega. A potem się zrobiło zimno, a one nie chciały grzać w całym domu... I już miałam wzywać speca, którego szukałam na stronce Bordgais'u, ale na szczęście mieli taką listę rzeczy do sprawdzenia samemu najpierw. No i sprawdziłam termostat w kuchni - był wyłączony... Jak ustawiłam na 22, to kaloryfery w ciagu 5 minut zrobiły się gorące :) A Liama już nie sprowadzajcie, bo w końcu coś uda mu się zniszczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. O to świetnie, uściski!

    OdpowiedzUsuń
  19. Domyślasz się? Oj, Konradku, nie zajmuj się tak trudnymi rzeczami jak myślenie, bo wyraźnie sobie z tym nie radzisz. Może gdybyś przeczytał posta uważnie, to byś dał radę domyślić się, że musiałem się jednak na czymś znać, skoro ostatecznie sam usunąłem usterkę. Tak się składa, że utrzymaniem sprawności wszelkiego rodzaju instalacji zajmuje się właściciel. Przysyła specjalistę (przynajmniej z nazwy) opłacanego z naszego czynszu. To wynika z umowy najmu. Wiem, że możesz nie bardzo rozumieć, o co chodzi, więc podam prosty przykład. Jeśli zepsuje ci się telewizor, to zrywasz plomby gwarancyjne czy korzystasz z gwarancji? Ja korzystam z gwarancji i wcale nie ma to związku ze znaniem się lub nie na czymkolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  20. Lista "sprawdź zanim zadzwonisz do serwisu" to świetna sprawa. Szkoda tylko, że większość z niej nie korzysta, bo obca jest im stara metoda RTFM. Jako pracownik działu IT przekonałem się o tym niejednokrotnie, kiedy ludzie dzwonili w panice, że monitor im się zepsuł, albo że nie mogą wymienić pojemników z tuszem w drukarce. Przeważnie wystarczało podzielenie się z nimi sekretem, że urządzenie elektryczne zazwyczaj działają znacznie lepiej, kiedy są podłączone do prądu ;)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  21. Moja droga, Liam norweskich fachowców zjada na śniadanie, popijając wodą z pralki ;) Jest niezrównany!Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. Niestety wciąż nam zagraża i nic na to nie poradzimy, bo nawet jeśli chcielibyśmy się go pozbyć, to nie da rady. Hydraulicus destructus jest bowiem gatunkiem chronionym ;)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Bez obaw, capucine. Nie damy się gadowi! :)Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie badz taki skromny moj drogi,bo jednak nie kazdy facet potrafi takie cuda robic..taka jest prawda. Znam rodziny ktore jak kran przecieka czy cosik innego wzywaja specjaliste bo facet nie wie co sie z tym fantem robi...To skarb miec partnera ktory w domu cos naprawi, ulozy laminat czy pomaluje sciany- poza tym ile przy okazji mozna zaoszczedzic prawda? Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  25. Fajnie. Zmiękczacz wody w Irlandii to tak jak lody na biegunie, albo dostarczenie piachu na Saharę. Woda w Irlandii jest miękka, czyli nie zawiera (lub zawiera w bardzo niewielkiej ilości) Ca +2, Mg+2. Można to poznać po czajniku do gotowania wody - na grzałce brak osadu wapiennego. W Polsce w górach, a w szczególności w jurze Krak-Częstochowskiej, woda jest b.bogata w te jony. W czajnikach już po kilku gotowaniach przyrasta "kamień". W Irlandii nie ma tego problemu, bo ze względu na częste opady, woda jest miękka (deszczówka), pozbawiona minerałów - prawie jak woda destylowana.Dla tego powinniśmy pić co najmniej 1 litr wody mineralnej bogatej w Ca i Mg. A ha: Lodówka w igloo - to jest to! Fajne, czy nie?

    OdpowiedzUsuń
  26. Chciałabym, aby tak było. Moją zmorą jest właśnie ten kamień. Niedawno wymieniłam czajnik na nowy, ciesząc się, że wreszcie pozbędę się wody z osadem. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy na drugi dzień w czajniku był już spory osad. Nie mogłam w to uwierzyć.

    OdpowiedzUsuń