wtorek, 15 lutego 2011

Dunbeg Fort - kamienny fort na skraju klifu


 


Fahan, półwysep Dingle. Brązowo-zielone, łyse wzgórza łagodnie odcinają się od błękitu nieba. Przecina je sieć niewysokich, kamiennych murków. Jakże charakterystycznych dla całej wyspy. Z lotu ptaka tutejszy krajobraz pewnie do złudzenia przypomina naturalny patchwork.


  


U podnóża stoków znajduje się nietypowy budynek. To Stonehouse Restaurant. Wszystko jest tu kamienne. Dach, komin, ściany. Tylko w okiennych futrynach tkwią szyby. Czy coś bardziej mogłoby oddawać istotę tych stron jeśli właśnie nie budynek w całości zbudowany z kamienia?


  


Przed restauracją garstka zaparkowanych samochodów i mała grupka osób siedzących na ławkach. Już nie kamiennych. Niespiesznie posilają się i zbierają siły do dalszej trasy. Część z nich zaraz się rozjedzie. Podążą w różne, sobie tylko znane strony. Ale część z nich uda się w tym samym kierunku. Przejdą przez drogę, by małą, usypaną z kamyków ścieżką podążyć w dół wzgórza. Tuż do urwiska, o które rozbijają się fale Atlantyku.


  


Po lewej stronie drogi stoi zielona tablica. Grube białe litery już z daleka rzucają się w oczy. Prehistoric 500 BC site Dunbeg Fort. Pewnie gdyby nie ten znak, część podróżnych przegapiłaby kamienny fort Dunbeg leżący na skraju klifu.


  


Ścieżka prowadząca do fortu wiedzie między soczyście zielonymi pastwiskami. Na łąkach oczywiście owce. Część z nich ma właśnie sjestę. Wylegują się w ciepłych promieniach letniego słońca. My podążamy do celu leżącego tuż przed nami. Przez kilka minut mamy fort tylko dla siebie.


  


Przemieszczając się pomiędzy jego murami praktycznie nie zauważamy, kiedy dołącza do nas para w średnim wieku. Stoję tuż nad urwiskiem, od którego dzieli mnie prowizoryczne ogrodzenie. Mój Mr Right właśnie zapisuje na pamięci aparatu jeden z widoków rozpościerający się przed nami.


  


Nowoprzybyła kobieta czyta trzymaną w rękach broszurkę, by chwilę potem odezwać się do nas przepraszającym głosem nasyconym amerykańskim akcentem:


-Przepraszam,czy wiecie co znaczy "clocháns"?

Kolejna ofiara hard tourismu? Jasne, że wiemy. O clocháns piszą chyba w każdym przewodniku po Irlandii. Zresztą tuż po zakupie biletu do fortu turyści proszeni są o zapoznanie się z krótkim materiałem audiowizualnym wyświetlanym w pomieszczeniu przylegającym do kamiennej restauracji. Tam też można dowiedzieć się o wspomnianym przeze mnie obiekcie. Pani Amerykanka chyba nie odrobiła pracy domowej.


-Clocháns to gaelicka nazwa niewielkich kamiennych chatek w kształcie uli zwanych często po prostu beehive huts.


-Ach, teraz rozumiem! - radośnie wykrzykuje Pani Amerykanka i milknie na chwilę, by przetrawić dopiero co usłyszane informacje. Gdy dobiegają nas jej następne słowa: "Ciekawe, gdzie oni trzymali te pszczoły??" na naszych obliczach pojawia się wielki uśmiech. Bo w chatkach nie trzymano żadnych pszczół. One tylko wyglądają jak kamienne ule. Stąd nazwa.


  


Beehive huts to dość zaawansowane wiekowo struktury. Takie nietypowe, kamienne ślady bytności wczesnochrześcijańskich eremitów. Dużo ich w tych okolicach. Są o tyle ciekawe, że wzniesiono je bez zaprawy. Niektóre nie są tak stare, jak mogłoby się wydawać. Dawni pasterze budowali je, aby przechowywać w nich plony, jak i narzędzia rolnicze, a nie hodować pszczoły i cieszyć się domowej roboty miodem. Niektóre z nich zamieszkiwane były nawet do XIX wieku.


  


Wróćmy jednak do fortu z epoki żelaza. Dunbeg składa się z czterech wałów obronnych i grubego muru. W środku znajdują się ruiny okrągłego budynku, którego wnętrze zaprojektowano na planie prostokąta. Fort ten nie odbiega specyfiką od innych obiektów tego typu. Także tutaj dopatrzeć się można podziemnego tunelu biegnącego do zewnętrznych umocnień.


  


Część fortu usytuowana tuż nad urwiskiem przedzielona jest siatką. To jego najbardziej niebezpieczna część. Nikt nie powinien się poza nią przedostawać. Za siatką czeka śmierć. Gdyby nie ten niepewny grunt, który usunął się do oceanu jakiś czas temu, Dunbeg miałby bardziej imponujące rozmiary. Kto wie, czy za kilka, może kilkanaście lat całość nie runie do wody?


  

29 komentarzy:

  1. Ależ pogodę udało Ci się trafić! Piękne miejsce, bajeczne krajobrazy, aż się chce tam jechać. Półwysep Dingle, to moja pierwsza wprawka do zwiedzania Irlandii, będąc tam byłem tak zachwycony, że nie wiedzialem, gdzie sie wybrać. Chciałem objechać półwysep dookoła, ale jednocześnie nabrałem ochoty na góry, żałowałem, że wybrałem się tylko na jeden dzień, lecz potem, oczywiście nadrobiłem, na raty, bo na raty, ale nacieszyłem się półwyspem. Za największe rozczarowanie uznałem zimną wodę z Atlantyku i wyjątkowo agresywne meduzy. Co do tej siatki bezpieczeństwa, oddzielającej fort od klifu, taka uwaga, że Polaka nie powstrzymają takie zabezpieczenia. Raz zawiozłem tam małą wycieczkę, towarzystwo mieszane. Koledzy (ciężko mi autorytatywnie stwierdzać, czy był to popis przed koleżankami, czy naturalny głód adrenaliny) postanowili zrobić coś niebezpiecznego: jeden stanął na metalowym kontowniku, z którego jest zrobiony słupek do rozpięcia siatki i tkwił tam, dopóki mu ktoś zdjęcia nie zrobił, a drugi kolega uparł się, że musi zejść po klifie na dół, bo zauważył tam wędkarzy, więc stwierdził, że na pewno da się zejść. Musiałem mu długo klarować, że wędkarze mogli podpłynąć łódką.dr Woland.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezwykłe miejsce i urokliwe. Takie trochę tajemnicze, trochę bajkowe. Po prostu piękne :)A owieczka jest fantastyczna :))Pozdrawiam ciepło Taitko i ściskam mocno :))

    OdpowiedzUsuń
  3. A wiesz Miledo, że w Irlandii pojawiły się już pierwsze tegoroczne owieczki? :) Bardzo lubię małe owce. Mój zaprzyjaźniony Irlandczyk - farmer ma ponad siedemdziesiąt "niemowlaków" w tym kilka tzw "pet lambs" - owiec, które odłącza się od matki i samemu karmi, bo po prostu wymagają szczególnej uwagi, a ich kondycja nie jest najlepsza. Muszę się pochwalić, że regularnie dokarmiam te małe kudłate stworzenia. A w jednej to się nawet zakochałam. Jest biała, maleńka, ma za to ogromne oczy, długie futerko i uroczy czarny nosek. Kiedy zbliżam się do nich, czasami nie może się doczekać butelki i ssie moje palce :) Starsze z kolei lubią człowieka podszczypywać :) Owieczki są świetne, jakoś nie wyobrażam sobie Irlandii bez nich :)Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj doskonale znam to uczucie! Chciałoby się wszystko zwiedzić i zobaczyć, ale się nie da. Trzeba więc odrzucić część atrakcji - zostawić je na następny raz. Moją pierwszą krótką wyprawą irlandzką był wyjazd do Birr [Co. Offaly], gdzie znajduje się uroczy zamek i ogromny teleskop. Taką dłuższą, kilkudniową wyprawą był nasz urlop w płd-zach części hrabstwa Cork. Zakochałam się w tamtych stronach od pierwszego wejrzenia. I pomimo tego, że widziałam wiele pięknych regionów wyspy, tamte strony wspominam ze zdecydowanie największym sentymentem. Potem zwiedziłam inne, bardzo ładne zakątki wyspy, ale już nie było u mnie takiego zachwytu. Im więcej podróżowałam, tym trudniej było mnie zauroczyć. Dlatego na przykład Donegal czy Kerry [które też uwielbiam] już nie wywołały u mnie takiego stanu euforii, w jaki wprawił mnie pierwszy kontakt z pejzażami hrabstwa Cork. Nie kąpałam się w Atlantyku, Połówek za to tak. Też narzekał na zimną wodę. Ja wolałam siedzieć na plaży i czytać kryminał Agathy Christie ;) No i masz rację. Czasami wręcz mam wrażenie, że nasi rodacy uwielbiają łamać zasady i przekraczać niedozwolone punkty. Widać to doskonale na osławionych Cliffs of Moher. Zresztą na każdych innych klifach też... Szkoda tylko, że potem słyszy się o głupiej śmierci tych śmiałków. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O Irlandii wiem niewiele ale dzięki Tobie i Wolandowi nadrobiłam częściowo zaległości. Przepiękne zdjęcia. Zawsze miałam słabość do klifów i kamiennych budowli. Jestem w trakcie czytania poprzednich postów. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisałem już, że tęsknię za hrabstwem Cork. Chociaż mieszkam w miejscu z powalającymi widokami, to Cork ma w sobie coś, co sprawiało, że czułem się tam jak w domu. Poza tym ta bliskość Kerry i Claire...., żyć- nie umierać!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hanno, masz jeszcze mnóstwo czasu, by to zmienić :) Z przyjemnością przybliżę Ci ten ciekawy kraj, jakim jest Irlandia :)A tymczasem pozdrawiam serdecznie i życzę ciekawej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadza się, i ja poczułam się tam, jak u siebie w domu. I kurcze strasznie mi teraz brak tamtych stron, tym bardziej, że moje hrabstwo jest raczej przeciętne pod względem pejzaży. Owszem, są tu ciekawe zabytki, ale jeśli chodzi o krajobrazy, to marnie ono wygląda w porównaniu z takimi hrabstwami jak chociażby Kerry. W tym roku muszę tam powrócić :) O! Takie jest moje spóźnione noworoczne postanowienie ;) Dobrej nocy, Wolandzie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Taito, to ja Ataner i prawie jak ta Pani Amerykanka musze miec wszystko wylozone kawe na lawe. Ubawilas mnie setnie:)Dla Amerykanow wszystko musi byc proste, przejrzyste i latwe. Niektorym nadmiar informacji szkodzi. Oni sa przyzwyczajeni do rozmiarow XXXL i mogli pomyslec, ze ule sa takie duze bo pewnie prawdziwych nie widzieli.No juz dosyc zgryzliwosci, zdjecia bardzo ladne a kamiennej knajpce faktycznie brakuje kamiennych lawek.Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  10. śliczna owieczka ;D a budynki faktycznie już podobne kiedyś u Ciebie widziałam ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Polly, bardzo możliwe, że nawet te same :) Kiedyś już, opisując atrakcje Dingle, wrzuciłam podobne ujęcie tej kamiennej restauracji. Wtedy jednak nie opublikowałam wszystkich postów, więc teraz nadrabiam straty. Pozdrawiam serdecznie z szaro-burej, wczesnowiosennej Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ataner, ja nie znam wielu Amerykanów, mój Połówek może więcej powiedzieć na ich temat, bo kiedyś mieszkał i pracował w USA. A co do Pani Amerykanki, to w poście przytoczyłam tylko fragment dyskusji pomiędzy nią a Połówkiem. On jej jeszcze potem dokładnie tłumaczył co, jak i z czym ;) Ostatecznie podziękowała i powiedziała, że wyszła na idiotkę :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej Taitko!O widzisz, wróciłaś z wojaży skandynawskich i już zdążyłaś opisać fragmencik Dingle a ja tam jeszcze nawet nie dotarłem :-) Również miałem przyjemność zatrzymać się w tym miejscu i zobaczyć ten kamienny fort na skraju klifu. Bardzo nam się spodobał, powchodziliśmy w te różne dziury, wyobraziliśmy sobie jak on mógł wyglądać w przeszłości, jak Ci ludzie w nim funkcjonowali i jak się bronili przed najeźdźcami. Fajny był filmik w tej mini salce kinowej, choć o samym forcie było w nim chyba stosunkowo nie wiele, więcej o całym Dingle Peninsula ale i tak warto było obejrzeć i poznać historię.Co do domków-uli to niestety, nie natrafiliśmy na nie a raczej nie zdecydowaliśmy się ich odwiedzić... Jak wspomniałaś powyżej nie jest możliwością zobaczenie wszystkich ciekawych miejsc w Dingle. Będę miał pretekst aby tam powrócić :-)Muszę się zmobilizować i dotrzeć na Wrobelsach do Dingle. Na razie płodzę na temat fajnego zamczyska nad sporych rozmiarów rzeką.pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo ciekawe. Ruiny siedziby eremity znaleźliśmy kiedyś nieopodał Dublina, podczas pieszej wycieczki z naszego dublinskiego osiedla Firhouse. Co ciekawe, pozostałe, płaskie kamienie usiane były symbolem spirali. Piękna sprawa! PS: W najbliższym czasie wybieramy się na zwiedzanie jednego z polecanych przez Ciebie miejsc :)

    OdpowiedzUsuń
  15. O, proszę! Jakiego? A ja właśnie wybieram się do Tesco ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Cwirku, teraz to mnie naprawdę zaintrygowałeś! :) Już nie mogę się doczekać. A co do beehive huts, to szkoda, że jednak ich nie zwiedziłeś. Przecież w Fahan niedaleko fortu było ich całkiem sporo. No, ale jak piszesz - masz pretekst, by tam wrócić :) Pozdrawiam i lecę na zakupy :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Hehe, zamek Tobie bardzo dobrze znany. Jedyne co może być dla Ciebie nowością to moje na niego spojrzenie. :-) Znajduje się on w mieście, które nie chciało Was wypuścić ;-)A domy-ule, wiem były nieopodal fortu na wzgórzach. Zatrzymaliśmy się co prawda, robiąc fotki wysp przy zachodzie słońca ale nie wracaliśmy do domków, pojechaliśmy dalej.pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  18. Hmm, miasto, które nie chciało nas wypuścić + zamek nad rzeką to musi być Limerick :) Ps. Nie mogę wejść na Twoją stronę. Jakiś błąd wyskakuje.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiem, też nie mogę wejść. Firma, która ma serwer, na którym jest blog zablokowała wszystko. Trwają z nimi negocjacje aby odwiesili. Dowalili się, że mój blog im obciąża jakoś znacząco serwer (?). Dziwna sprawa, mam nadzieję, że się to wszystko szybko wyjaśni...Limerick, zgadza się. Zamek od Janka bez Ziemi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Witaj Taito!! Troche mnie nie bylo i mam do nadrobienia kilka wpisow;)fort bajeczny, zdjecia przepieknie, ale chyba sie powtarzam w tym wzgledzie:D nie moge sie doczekac wiosny, ktora juz czuc w powietrzu, mam nadzieje, ze czas pozwoli nam na zwiedzanie! Bo plany sa ambitne:)Poki co zaznalam zimowego szalenstwa w Karkonoszach:)))odwiedzilismy takze Prage, wrazenia mamy bardzo pozytwne! Nie bez Kozery Praga nazywana jest drugim Paryzem:)))

    OdpowiedzUsuń
  21. Lusin, mam wrażenie, że Twoje życie to jedna wielka podróż. Kiedy Ty kobieto pracujesz? :) Ja od kilku tygodni głównie siedzę w pracy, choć muszę przyznać, że ostatnio wybraliśmy się na małą wycieczkę. Właśnie usiłuję napisać relacje, ale co tu dużo mówić: marnie mi idzie. Nie lubię pisać "na zawołanie", muszę poczuć jakiś impuls, a dziś najwyraźniej jestem nieczuła na wszystkie bodźce ;) Pozostaje mi tylko boleśnie zawyć: weno wraaacaaaj! Miłej zabawy, Lusin :) I wybacz mi brak odpowiedzi na Twojego maila. Powoli nadrabiam zaległości w tym temacie.

    OdpowiedzUsuń
  22. Zamek od Janka bez ziemi to bardzo fajna twierdza :) Mam nadzieję, że wizyta w tym miejscu nie rozczarowała Cię. Cwirku, coś słabo z nimi negocjujesz, bo na bloga nadal nie mogę wejść. Niezbyt fajnie to wygląda, mam nadzieję, że sprawa zakończy się pomyślnie. Ja tylko raz miałam podobny problem z serwerem, na którym mam fotki - to było po jakimś wielkim poleceniu Onetu.Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Houston już nie ma problemu! ;-) Blog powrócił. O tak, zamczysko w Limerick piękne, porwało mnie w pewien sposób. Dużo historii, świetne eksponaty. Jedyne co nam tam nie pasowało to ta ohydna, szklana budowla, która nijak miała się do zamkowego otoczenia... No ale jedyny jej pozytyw to filmy i inne ekspozycje tam wystawione. Na dniach powinno być gotowe, na razie płodzę.pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  24. A Ty znowu płodzisz ;) Houston był wczoraj i widział na własne oczy, że już wszystko gra ;) Poczytałam posta o Twojej motoryzacyjnej pasji i miałam nawet dodać coś od siebie, ale się zniechęciłam. Pewnie i tak nie udałoby mi się opublikować tej wypowiedzi. W każdym razie gust mamy niezupełnie taki sam, ale też nie zupełnie inny ;) Przesyłam ciepłe pozdrowienia. U mnie deszczowo, bo jakże inaczej mogłoby być :)

    OdpowiedzUsuń
  25. ~http://mizielonomi.blox.pl/html23 lutego 2011 21:44

    Taito, dziękuję za tą wycieczkę. Pozwoliłaś mi, choć wirtualnie, na zielone łąki, niebieskie niebo ze słońcem i duuużo wody...Czy tylko ja tęsknie za wakacjami?dobrego wieczorka:))Gusiook

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie mam zielonego pojecia kto tam "mieszkał", to jest niezby znane miejsce i chyba nie ma na jego temat nic w internecie... My byliśmy przedwczoraj ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Naczytałem się, mało nie oślepłem.Już nie te oczy. Po dziesięciu latach zawodowego ślipienia w monitory wolę patrzeć w zielone przestrzenie irlandzkich krajobrazów. Obecnie pracuję fizycznie (co nie jest przez Ciebie nadmiernie chwalone) ale wierz mi, dobrze mi z tym. Poza tym nigdy nie miałem słuchu, więc od lat szkolnych nauka obcych języków przychodziła mi z trudnością i angielski nie jest tu wyjątkiem. Niemały wpływ miało tu też wrodzone lenistwo ;)Dotarłem wreszcie do "podręcznego" archiwum Twoich rewelacyjnych postów i powtarzam - piszesz rewelacyjnie. Owszem zdarzy się wpis jak np "Zabytkowe oblicze Roscrea", który wydał mi się napisany jakby z musu. Może byłaś wtedy zmęczona a może rzeczywiście miasteczko było pozbawione wyrazu i atrakcji, Dość, że odniosłem wrażenie jakbyś w ten tekst nie włożyła tyle serca co w powyższy post, o Edynburgu nie wspomnę. Dziękuję zatem za udostępnienie mi pełnego archiwum i obiecuję czytać wszystko co zechcesz opisać. To na prawdę wielka przyjemność, korzystać z Twego talentu.A Fenagh Steam Rally mogę szczerze polecić, bo byłem i widziałem. Maszyny parowe są CUDOWNE. I poruszają się, choć niektóre mają sporo ponad wiek.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  28. Zielaku, nie rozumiem, dlaczego uznałeś, że niezbyt pochwalam pracę fizyczną? Może źle się wyraziłam w którymś z moich postów, ale wierz mi, to naprawdę nie jest tak. Wspominałam już wcześniej, że jestem osobą, która NIE przywiązuje wagi do wykształcenia [choć sama studiowałam], bo wielokrotnie przekonałam się, że mądrość nie jest równoznaczną z wiedzą, a posiadanie dyplomów z kwalifikacjami. Nigdy nie dyskryminowałam osób, które nie poszły na studia. Co więcej, mam w swoim bliskim środowisku właśnie kilka takich osób - bez studiów, dyplomów, za to z wrodzoną inteligencją, mądrością życiową i umiejętnościami. Nie gardzę osobami, które pracują fizycznie. Brzmi banalnie, ale każda profesja jest potrzebna - cenny jest zawód piekarza, potrzebny jest pracownik do robót drogowych, wielce przydatny jest hydraulik... Naprawdę podziwiam Cię za przeczytanie mojego archiwum. Sama nie odważyłabym się tego zrobić. Dziękuję za obiektywizm - wiem, że moje posty prezentują różny poziom. Z niektórych jestem bardzo zadowolona, z innych prawie wcale. Tak jak piszesz - czasami ma się spadek formy lub cierpi na brak weny, a wtedy efekt końcowy nie jest powalający. Pozdrawiam serdecznie i będzie mi naprawdę miło wirtualnie oprowadzać Cię po Zielonej Wyspie i innych zakątkach Europy :)

    OdpowiedzUsuń
  29. No nie przejmuj się tak tym wykształceniem. Ja również studiowałem, choć studiów nie ukończyłem. I na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że na prawdę niewiele osób, które znam, robi to do czego się kształciło. Jest wśród nich ksiądz, dwóch lekarzy i pielęgniarka, ale zdecydowana większość rozminęła się kierunkami kształcenia. Historyk jest funkcjonariuszem ABW, dziewczyna po Ochronie Środowiska policjantką, pielęgniarka stenotypistką w sądzie, inżynier mechanik zawodowym żołnierzem, drugi inżynier przedstawicielem handlowym itd itp.Ja po dziesięciu latach w księgowości pracuję w warsztacie wulkanizacyjnym. I jak już wspomniałem dobrze mi z tym. I nie odbierałem Twoich uwag jako pogardy dla mniej wykształconych, o nie.Ale prawdą jest, że gros naszych rodaków na obczyźnie pracuje fizycznie. Jak zauważyłem, nawet słabo wykształcony Irlandczyk, lepiej posługuje się językiem angielskim niż 99% Polaków. I trzeba naprawdę BARDZO odpowiedzialnego stanowiska pracy z wysokimi kwalifikacjami, żeby zatrudnić obcokrajowca. Ale to są moje tylko spostrzeżenia i mogą być spowodowane niewłaściwą perspektywą patrzenia. ;)Cieszę się, że Ty i Połówek możecie pracować głową nie rękoma, i że pracy wam nie brakuje. Wasze irlandzkie wycieczki są dla nas (dla mnie i rodziny) inspiracją do odwiedzania nowych miejsc, natomiast zagraniczne niestety tylko do podziwiania na stronach bloga. Recesja...Ale wierzę, że dożyjemy w dobrym zdrowiu czasów gdy Celtycki Tygrys powróci z za grobu.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń