Jadąc do Sligo wiedziałam, czego się spodziewać, ale mimo to byłam mocno podekscytowana na myśl o weekendowym planie obfitującym w liczne atrakcje. Parę lat wcześniej przeznaczyłam dwa dni urlopu na zwiedzenie okolicy i to mi w zupełności wystarczyło, by zapoznać się z największymi atrakcjami tego hrabstwa. Zazwyczaj fortuna bywa dla mnie wyjątkowo łaskawa, bo na wycieczkach najczęściej cieszę się dobrą i słoneczną pogodą, ale wtedy było inaczej. Sligo podświadomie zapisało się w mojej pamięci jako deszczowe i pochmurne hrabstwo. Ilekroć tam byłam – nawet przejazdem – pogodzie daleko było do idealnej.
Zatem nie bardzo zdziwiłam się, kiedy dojechałam do Sligo i okazało się, że mam identyczną pogodę, jak w czasie wspomnianego urlopu sprzed kilku lat. Widać takie moje przekleństwo - pomyślałam wtedy. Nie padało, ale ponure i szare niebo wydawało sie wygrażać nadchodzącym deszczem. Niezbyt wysoka temperatura szybko dała się we znaki, mimo że daleko mi do bycia zmarzluchem. Co prawda popołudniowe spacery i zwiedzanie odbywałam w bezrękawniku i kardiganie, ale już wieczorem musiałam przyodziać się dodatkowo w ciepły polar Połówka. W przeciwnym razie już po kilkunastu minutach zrezygnowałabym z nocnego spaceru na rzecz gorącej kąpieli w hotelowej wannie.
Ku mojej uciesze klątwa została zdjęta, bo kiedy na drugi dzień obudziłam się i wyjrzałam przez okno wychodzące wprost na tajemniczą górę, na której ponoć pochowano mitologiczną królową Meave, było słonecznie. Było też do tego stopnia pogodnie, przyjemnie i ciepło, że zaraz po prysznicu z mokrymi jeszcze włosami wyszłam na taras, by wypić filiżankę kawę i popatrzeć na miasto, które mimo wczesnej pory wcale nie spało. Za to wydawało się posyłać mi daleko idące obietnice – zapowiedź niezwykle ekscytującego i miłego dnia.
Zwiedziłam nie tylko nowe miejsca, ale także przetarłam stare szlaki, a te w słonecznym świetle przedstawiały się jeszcze lepiej. Tamtejsze krajobrazy – jak już wspominałam – były mi znane, zatem obeszło się bez większych ochów i achów. Nie to mnie tam najbardziej urzekło. Niezwykle miłe okazały się przypadkowe spotkania z tamtejszą ludnością. Od tamtego weekendu mieszkańcy Sligo zawsze będą dla mnie synonimem życzliwości, otwartości i sympatii. Już w czasie poprzedniego urlopu poznałam przesympatycznych właścicieli pewnego B&B, ale o ile ich niesamowitą życzliwość sceptycy mogliby podważyć jako interesowną, o tyle w tym przypadku nie mogłoby być o tym mowy. Bo ludzi, o których tu napiszę nie łączyły ze mną „powiązania usługowe” i nie były żadnym wynikiem dbałości o kontakty na linii klient-usługodawca.
Niezbyt ciekawa sytuacja na irlandzkim rynku w ostatnich latach sprawiła, że niektórzy Irlandczycy z wyrzutem zaczęli spoglądać na wszystkich emigrantów, a w szczególności na Polaków, których jest tu naprawdę ogrom. Bo „przyjeżdżają i zabierają nam pracę”. Prawdę powiedziawszy kiedyś jakoś chętniej przyznawałam się, że jestem z Polski – reakcje zawsze były pozytywne. Po paru latach pobytu, w czasie których miała miejsce garstka nagonek na polskich emigrantów, nadal przyznaję się do polskiego pochodzenia, ale jakby z nieco mniejszym entuzjazmem. Co prawda nigdy osobiście nie spotkałam się z rasistowskim zachowaniem, ale chyba jakoś podświadomie bałam się, że pewnego dnia na stwierdzenie jestem z Polski usłyszę coś w stylu fucking Poles everywhere!
Spotkanie pewnego Irlandczyka w Sligo sprawiło, że na nowo uwierzyłam, iż nie brakuje tu ludzi, którzy żywią do nas wielką sympatię. Zaczęło się zupełnie niepozornie. Weszliśmy do pewnego baru, bo choć mieliśmy w samochodzie babeczki upieczone przeze mnie poprzedniego dnia, chcieliśmy zjeść coś ciepłego. Na pytanie, czy można tu coś przekąsić, barman odpowiedział, że niestety z powodu choroby kucharz nie wstawił się dziś do pracy. Przyjąwszy tę informację do wiadomości, pożegnaliśmy się i wyszliśmy z baru. W drzwiach stał pewien mężczyzna, który na widok nieznajomych mu osób, najwyraźniej domyślił się, że sprowadziły nas tu nasze puste żołądki.
Dziś nie ma kucharza - rzucił w naszym kierunku starszy Irlandczyk. Za dużo wypił i nie przyszedł do roboty - zupełnie otwarcie stwierdził nieznajomy. Chcieliście coś zjeść, prawda? Gdzie by można było tu zjeść? – bez czekania na naszą odpowiedź Irlandczyk zaczął usilnie dumać, jakby udzielenie nam odpowiedzi na to pytanie było dla nas jedynym ratunkiem od niechybnej śmierci.
Nie wyglądaliśmy jak wygłodniałe dzieci z Afryki, ale mimo to mężczyzna nie zważał na nasze zapewnienie, że to nic poważnego, bo tak naprawdę to mamy jedzenie ze sobą. A skąd jesteście? - spytał wreszcie wyłapując, słusznie zresztą, mój obcy akcent. Z Polski - odrzekłam. A Ty też jesteś z Polski? – po sekundzie padło pytanie w stronę Połówka, któremu świetnie wychodzi naśladowanie różnych akcentów. Połówkowe „tak” spotkało się z natychmiastowym wyrazem aprobaty i koleżeńskiego uścisku dłoni ze strony mężczyzny. I już, wydawać by się mogło, nie byliśmy obcymi, a dobrymi znajomymi.
Zna ktoś tego pana? :)
Irlandczyk szybko przeszedł do opowieści o swojej młodości spędzonej za sterami samolotu ciągle pozostawiając rozbrajająco otwartym i szczerym. Jak byliśmy młodzi, to nie szanowaliśmy Polaków - wyznał staruszek. Nie mieliśmy pojęcia o tym, przez co przechodzili. Nasza przyjemna i niespodziewanie długa pogawędka zakończyła się równie serdecznym pożegnaniem. Uścisnęliśmy sobie dłonie niczym dobrzy znajomi. Cold hands, warm heart! – tym oto przysłowiem nowy znajomy skomentował moje zimne ręce. Oh yes, she’s lovely – Połówek potwierdził ochoczo, mimo że wcale nie przykładałam mu noża do gardła. It was nice to meet you - rzekłam całkiem szczerze na pożegnanie, uśmiechając się przy tym serdecznie. Bye, love – usłyszałam w odpowiedzi. And you take care of her! - pouczył Połówka (nie)znajomy. Jeszcze tylko brakowało, by wymierzył w niego groźnie palcem, i niczym Liam Neeson w „Taken” zakończył groźbą: or I will find you. And I will kill you!
Może nie powinnam się tym niepotrzebnie ekscytować, ale ciągle doceniam tego typu gesty. Po takich spotkaniach chce się rzec: takie rzeczy to tylko w Irlandii. Wchodzisz do nieznanego baru lub pubu, a tam spotykasz ludzi, którzy traktują Cię jak starego, dobrego kumpla. Za to właśnie uwielbiam tubylców i ich kraj. To właśnie to mnie tu urzekło już od pierwszych dni pobytu.
Później było podobnie. Na naszych ścieżkach jeszcze trzykrotnie pojawiali się serdeczni ludzie, którzy sami nas zaczepiali. Jak w czasie porannego spaceru na Rosses Point, kiedy chciałam sfotografować rozpościerający się przede mną pejzaż. Irlandczyk wracający ze spaceru z psem i próbujący przekonać swojego czworonoga, by wszedł do auta, zapytał, czy jesteśmy tu na wakacjach. Zupełnie nieproszony zaoferował, że może zrobić zdjęcie mi i Połówkowi. Yyy – zabłysłam elokwencją jako, że nie mam parcia na bycie na każdym zdjęciu i wolę mieć na nich same pejzaże bez mojej facjaty. Nie chciałam jednak odmawiać, by nie sprawić przykrości mężczyźnie. Zgodziłam się. I była to świetna decyzja, bo zdjęcie zrobione przez nieznajomego okazało się być naprawdę ładne i po powrocie do domu wylądowało na pulpicie komputera.
wszystkie konie moje są!
Sligo jest właśnie takie. Raczej nie jest najładniejszym hrabstwem Irlandii, ale doskonale rozumiem nostalgię Yeatsa i jego sentyment do tego zakątka ziemi. Sligo przesympatycznie zapisało się w mojej pamięci. Nie tylko dlatego, że pogoda dopisała, że wycieczka obfitowała w same pozytywne przeżycia i emocje, ale głównie z powodu jego otwartych i miłych mieszkańców. Moim skromnym życzeniem jest, abym jak najczęściej natrafiała na takich ludzi. Dla nich warto pokonywać nawet setki kilometrów.
Wspaniali są tacy bezinteresownie zainteresowani tubylcy :) lubię takie historie. One powodują, że pewne miejsca podświadomie bardziej i pozytywniej zapadają w pamięć niż inne.
OdpowiedzUsuńCo do polskości to niestety przyznaję, że i ja często nie przyznaję się do swojego pochodzenia tak to się potoczyło niefajnie. Pierwsi nasi emigranci to byli ludzie wykształceni na poziomie i z przeważnie inteligencją na wyższą skalę (mam na myśli tych z czasów powojennych i stanu wojennego) natomiast teraz sama obserwuję kto wyjeżdża. Głównie wielodzietne rodziny nie zamierzające pracować lecz żyć z socjalu na dzieci, ludzie bez wykształcenia nie raz i nie dwa z kryminalną przeszłością i cwaniakujący o niskim morale i często podkradający tu i tam. Oczywiście nie generalizuję bo przecież wyjeżdżają też tacy jak Wy z Połówkiem ale niestety odnoszę wrażenie, że aktualnie jednak więcej wyjeżdża takich co to bez przecinków zdania nie sklecą ....
Sligo jest na mojej liście do zwiedzania, ale kiedy, to się okaże. Zdjęcia wstawiłaś piękne. Z tą uprzejmością ludzi też spotykamy się wielokrotnie podczas naszych podróży. A wiesz, że my też trafiliśmy na pub, gdzie kucharz się nie pojawił, bo zapił poprzedniego dnia? Tylko my byliśmy wściekle głodni i mieliśmy do tego 5 dzieci. Na szczęście lokalni skierowali nas do wspaniałego pubu, gdzie przyjęli ochoczo dwie rodziny z chmarą rozhasanych dzieciaków.
OdpowiedzUsuńJa czasem też troszkę obawiam się przyznać do tego, skąd jestem, ale oni i tak prawie zawsze rozpoznają mój akcent :) Z Polski? Z Europy
wschodniej? - pytają. Nigdy jednak nie spotkałam się jeszcze z niemiłą reakcją.
Nie do końca zgadzam się też z wypowiedzią poprzedniczki, że wyjeżdżają w większości rodziny wielodzietne - sami mamy 3 dzieci,a byłaby 4 nawet - czy to już jest wielodzietność? Dzieci dorobiliśmy się tutaj i nasi znajomi Irlandczycy podkreślają z uśmiechem, że powinniśmy mieć ich więcej, bo dwójka, to jest za mamę i tatę, a dopiero trzecie idzie dla Irlandii :) Tych ludzi, których tutaj znam od lat, uważam za bardzo sensownych, ciężko pracujących i dających dobry przykład tubylcom, którzy narzekają, że im zabieramy pracę, a sami siedzą na socjalach po kilkanaście lat, bo nie potrafią jej znaleźć.
Jak to jest, że ja, nie szukająca pracy, dostała już 3 oferty?! (jedną w bibliotece :) )a oni nie mogą nic znaleźć? Mój mąż też wiele razy słyszał, że "zabrał" pracę,a kiedy powiedział, chodź, złóż ofertę w szpitalu, to odpowiedź była: w psychiatryku? oszalałeś? ja tam pracować nie będę! Część z nich - szczególnie młodych, zaraz po gimnazjum, chciałaby dostać posadę managera i najlepiej nic nie robić, bo lata dobrobytu w tym kraju nauczyły ich lenistwa i roszczeniowości. Starsze pokolenie rozumie, że aby do czegoś dojść, trzeba na to zapracować, ale to młodsze już nie. tylko obarczyć winą za złą sytuację emigrantów... tak jest najłatwiej. A i oczywiście konkretnych emigrantów, bo pewnych grup się nie tyka, oni są cool.
I odnośnie naszego przeklinania... czy tubylcy tak odbiegają od nas? Nauczycielki, które prywatnie rozmawiają ze sobą używają non stop słów "bitch", fu...ing, f...ck, itd. czy u nich to brzmi lepiej dla naszych uszu? Moje dzieci już nawet przywykły do wszechobecnego angielskiego przeklinania, czasem się tylko uśmiechną i stwierdzą: o, nasza sąsiadka ma gorszy dzień, bo już co drugie słowo leci f...
Nie twierdzę, że nie przyjeżdżają tutaj rodziny, czy ludzie samotni nastawieni tylko na zasiłek, ale przykro mi słuchać, kiedy ktoś z moich rodaków patrzy na nas i komentuje - o trójka dzieci, proszę, proszę... to nachapiecie się child benefitu! Szkoda że te osoby nie pomyślą, że kiedyś te dzieci będą też pracować na ich emerytury. Też spotykam ludzi, za których mi wstyd, ale nie mówmy o sobie, że tacy wśród nas przeważają, bo opluwamy sami siebie!
Są wśród nas ci, którzy udzielają się społecznie, są cenieni w społecznościach irlandzkich, biorą udział w lokalnych wydarzeniach. I to powinniśmy również promować i być z tego dumni, a nie tylko podkreślać wady.
Sorry, że odbiegłam od tematu Twojego posta.
Hrabino - nie miałam na myśli wszystkich rodzin wielodzietnych :) oczywiście, że takie jak Twoja wyjechały nie z powodów socjalnych ale akurat w ostatnim czasie wokół mnie mam same takie przykłady. Moja koleżanka z pracy matka 4-ki dzieci (z czego co najmniej 2 nieplanowanych) wyjechała właśnie dlatego, że już nie chciało jej się pracować i stwierdziła wprost, że leci do Anglii bo tam dostanie mieszkanie, zasiłki na dzieci i dopłaty do mieszkania. Namówiła ją na to koleżanka która też tak zrobiła i kilku jej innych znajomych. Więc to moje bliskie otoczenie. Stąd takie przykłady. Co do przeklinania oczywiście, że i Anglicy i Irlandczycy i wszyscy inni przeklinają bo w każdym kraju są i tacy i tacy. Ale sporo podróżuję dziennie komunikacją miejską i słyszę opowiadania w autobusach tych polaków co to teraz pracują w Holandii, Anglii, Irlandii i przyjeżdżają na kilka dni do Polski i opowiadają kolegom napotkanym w kraju jak to jest im łatwo za granicą i jak głupi są tamtejsi pracodawcy i jak ich można łatwo oszukiwać. Namawiają na to samo, dają telefony i oczywiście te opowieści są okraszone samymi przecinkami a opowiadający chwali się jak to już do samolotu wsiada nieprzytomnie pijany wracając do Pl na kilka dni. Stąd poniekąd taki mój komentarz. Nie mówię, że sami tacy jadą ale ostatnio takie mam przykłady po prostu.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak - całkowicie się z tym zgadzam. Dla mnie duże znaczenie ma to, jacy ludzie zamieszkują dane miasto/kraj. Źle bym się czuła w otoczeniu ponuraków, złośliwców i gburów. A w Sligo chodziłam jak na haju - gdzie poszliśmy, tam natrafialiśmy na ciekawych i sympatycznych ludzi. Czasami mam wrażenie, że ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, jak taki mały gest może wpłynąć na innych. Mieliśmy super weekend: zwiedziliśmy różne zabytki, byliśmy na emocjonującym meczu, nocowaliśmy w ładnym i przyjemnym hotelu z miłą obsługą, ale gdyby nie uprzejmość ludzi, nie wspominałabym tego wyjazdu aż tak sympatycznie.
OdpowiedzUsuńNiestety, muszę przyznać, że doskonale wiem, o czym piszesz. Znam trochę takich osób, widuję ich nazwiska w lokalnej kronice kryminalnej [ten przyłapany na jeździe po alkoholu, bez opłaconego podatku i ubezpieczenia, tamten urządził sobie w wynajętym domu małą plantację marihuany, inny został zatrzymany za pobicie, niszczenie mienia albo kradzież...] Jeszcze inni siedzą na zasiłku od dobrych kilku lat, "bo nie opłaca im się iść do pracy", mają domy socjalne i wszystkie możliwe zasiłki. A i tak narzekają na tę cholerną Irlandię i jej "gupich" mieszkańców. Zero jakiejkolwiek wdzięczności, brak poczucia wstydu i mocno elastyczna granica obciachu. Muszę mówić, jak nie znoszę takiej postawy?
W Irlandii jest przekrój całej polskiej społeczności, ale niestety ci wulgarni, pijani i obciachowi najbardziej rzucają się w oczy. Spotkanie kulturalnego, ciekawego i fajnego rodaka to zawsze miła odmiana i mile widziana rozrywka.
Ciekawa jestem, czy przypadłoby Ci do gustu. Mówię tu teraz o samym mieście, bo co do hrabstwa, to raczej nie mam wątpliwości. Są góry, megality, zabytki średniowieczne, jest ocean, kilka fajnych plaż - jest w czym wybierać. Słyszałam różne opinie o mieście - mnie akurat przypadło do gustu. Metropolia to to nie jest, ale ja akurat wolę małe miasteczka niż betonowe dżungle niczym Nowy Jork [do którego, swoją droga, wcale nie jest mi spieszno].
OdpowiedzUsuńJak widać, poniedziałkowa/"poweekendowa" choroba to dość częsta przypadłość w tutejszych pubach i nie tylko ;)
Polacy mają dość charakterystyczny akcent. Tylko nielicznym udaje się go doskonale ukryć. A Irlandczycy nawet jeśli go nie rozpoznają, to często i tak zgadują, a w efekcie trafiają. Tylko ślepy by nie zauważył, że jesteśmy tu najliczniejszą mniejszością narodową [jeśli wierzyć w zapewnienia mediów, bo osobiście nie przeprowadzałam spisu powszechnego] :)
Troje dzieci to już rodzina wielodzietna, nie tylko wedle moich kryteriów. Dla wielu Irlandczyków to nie jest wielka rodzina, bo przecież oni często mają po czworo, pięcioro, a nawet sześcioro rodzeństwa.
Aniu, jak mogłaś pogardzić pracą w bibliotece? ;) Przecież to spełnienie marzeń niejednego mola książkowego ;) Moja mama zawsze powtarzała w żartach, że powinnam pracować w bibliotece. Póki co, nie udało się ;)
My, na szczęście, nigdy nie usłyszeliśmy, że zabraliśmy komuś pracę. Nie do końca zgadzam się z takim stwierdzeniem, bo uważam, że skoro ktoś został wybrany przez pracodawcę na dane stanowisko, to po prostu oznacza to, że był najlepszy ze wszystkich kandydatów. To wszystko. Nie ma tu z czym polemizować [pomijam przykłady nepotyzmu, mówię o uczciwie przeprowadzonej rekrutacji, a nie pracy otrzymanej w "spadku" po teściowej, wujku czy dzięki znajomej]. Owszem, z punktu widzenia przegranych [innych kandydatów] zabraliśmy im pracę, ale to już inna sprawa. My nie powinniśmy być za to obwiniani - przyczyna takiego stanu leży często w samym poszkodowanym.
Poza tym, jak zapewne zauważyłaś, jest wiele prac fizycznych, których tubylcy niekoniecznie chcą się podjąć, a które emigranci przyjmują niemal z pocałowaniem ręki.
Co do pracy w psychiatryku, to przyznam, że kamień spadł mi z serca, kiedy moja mama przestała w nim pracować, i kiedy trafiła do ośrodka zdrowia. Nie dość, że praca bardzo obciążała psychicznie, to w dodatku wiązała się niekiedy ze sporym niebezpieczeństwem. Dla mnie osobiście przerażające było to, że pacjent z chorobą psychiczną mógł [praktycznie bez konsekwencji prawnych] okaleczyć personel, bo przecież "on jest niepoczytalny".
Przeklinanie. Dla mnie oznaka posiadania - albo i nie - kultury osobistej, a nie kwestia narodowości, wieku, wykształcenia czy przynależności do danej grupy zawodowej. Ja akurat nie mam zbyt wiele do czynienia z "przeklinaczami", ale przyznam, że bardziej rażą mnie swojskie wulgaryzmy. Tutejsze "fucki" jakoś łatwiej przechodzą przez gardło i nie wydają się mieć takiej mocy rażenia, a to wszystko dlatego, że nikt mi od dzieciństwa nie wpajał, że są czymś złym.
Nie wiem, kto przeważa wśród Polaków, bo zwyczajnie nie ma możliwości sprawdzenia tego. Margines zawsze najbardziej rzuca się w oczy. Ale to nie oznacza, że nie ma na wyspie wspaniałych i wartościowych Polaków, a twierdzenie, że wyjeżdżają tylko sami nieudacznicy życiowi, jest jednym z wielu przykładów krzywdzącego generalizowania.
Takie odbiegnięcie od tematu, to żadne odbiegnięcie :)
So true, so true. Wolałabym napisać, że nie wiem, o czym piszesz, i że to stek bzdur, ale wtedy musiałabym skłamać.
OdpowiedzUsuńDzięki za dorzucenie Twoich trzech groszy, Sokole Oko. Przykłady z własnego podwórka bardzo mile widziane.
A co do emigrantów przyjeżdżających do kraju na urlop i zachwalających swoje zagraniczne życie - trzeba brać poprawkę na ich "gawędy". Często są to zwyczajne fantasmagorie :) Mam w swoim środowisku takich mistrzów szpanu. Za każdym razem, jak przyjeżdżają do Polski, opowiadają kolejne kłamstwa. W jednym roku kupili sobie dom [w rzeczywistości mieszkają w socjalnym], w innym firma męża zaczęła świetnie prosperować [a tak naprawdę tak "słabo przędzie", że żona musiała iść do roboty], itd, itp. Dodam, że zawsze przed wyjazdem muszą zmienić auto na nowsze i bardziej ekskluzywne, by rodzinę i znajomych szlag trafił z zazdrości :) Dawno temu znajoma wpadła niemal w załamanie nerwowe, bo stanęła przed perspektywą jechania do Polski zwykłym, pospolitym i mało szpanerskim Fiatem Punto.
Ale to chyba podróż, z trochę innej pory roku, po tak cieplutko i słonecznie :) Podobają mi się te Twoje podróże, czuję się jakbym tam była :)
OdpowiedzUsuńTo i ja pozwolę sobie na trzy grosze.
OdpowiedzUsuńZ moich osobistych doświadczeń wynika, że generalnie Irlandczycy 55+ są nastawieni przyjaźnie nie tylko do nas Polaków ale do całego Świata. Wielokrotnie zdarzały mi się podobne pogawędki, jak ta opisana przez Ciebie Taito. No... może nie do końca, bo mój angielski jest zdecydowanie poor. Inaczej wygląda sytuacja z młodszymi - i tu im młodsi tym mniej przychylni naszej w Irlandii obecności.
Jak wiesz, pracuję fizycznie i w ciągu przeszło dziewięciu lat pracy widziałem tylko dwóch Polaków i jednego Irlandczyka, którzy pytali o pracę i zostawili CV w zakładzie, w którym pracuję. Więc jak wygląda owe "odbieranie" pracy?
W przeciwieństwie do koleżanek, wypowiadających się powyżej, nie mam oporów z przyznawaniem się do swojej narodowości. Być może dla tego, że nie jestem skłonny do wrzucania do worka wszystkich przedstawicieli danej nacji i pewnie tego samego oczekuję w stosunku do siebie. Obym się nigdy nie "przejechał" na tej swojej naiwności. Owszem, najbardziej widoczną częścią emigracji jest ta bezrobotna i hałaśliwa, bo ta bardziej kulturalna (żeby nie powiedzieć lepsza), pracuje od rana do wieczora i nie bardzo ma możliwość zaprezentować wysoką kulturę "w godzinach najwyższej oglądalności". I tu podobnie jak wszyscy powyżej i pewnie kolejni komentujący w czambuł potępię chamstwo i wulgarność językową i wizualną.
Jak już zauważyła Sokole Oko, wielu (zdecydowanie zbyt wielu) naszych rodaków nie grzeszy zbyt obszernym zasobem słów i stąd chyba owa powtarzalność słów "warczących" do kilku razy w każdym zdaniu. A swoją drogą, czy nie jest im trudno pojąć sens wypowiedzi interlokutora skoro co drugie słowo to "krzywa"? No chyba, że nie chodzi o sens wypowiedzi a o przekazanie jej wagi emocjonalnej. ;)
Na szczęście mogę ubogacać słownik swojej latorośli słowem pisanym i cieszę się, że syn czyta również samodzielnie co w emigranckiej rzeczywistości normą niestety nie jest.
Pozdrawiam,
Zielak
Witaj Taito,
OdpowiedzUsuńSligo jest na liście miejsc do odwiedzenia, ale przed Sligo jest jeszcze Donegal, o którym marzę. Szczególnie latarnia i Rope Bridge śnią mi się po nocach. Ładne to Sligo na Twoich zdjęciach. Świetna jest irlandzka pogoda. Rano może być mgliście i nic nie zapowiada dobrego dnia, po czym po dwóch godzinach przyświeca pełne słońce.
Próbowałam zastanowić się czy w innych krajach spotkałam się z podobną życzliwością, która uwiodła mnie od początku u Irlandczyków, ale rzeczywiście chyba nie. Kojarzę miłe niuanse z Malty jeszcze, ale nie rzucało się to aż tak w oczy.
P.S. Dziękuję za życzenia świąteczne!
Zgadza się, Sherlocku, wycieczka odbyta latem :) Choć powiem Ci, że teraz jest tylko odrobinę bardziej szaro [trawa jest nadal baardzo zielona!], a i na temperatury nie można narzekać, bo grudzień jest znacznie cieplejszy niż powinien być. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że z powodu ponadprzeciętnej ilości opadów w niektórych regionach wyspy doszło do podtopień i wielu, wielu zniszczeń...
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne spostrzeżenia. Moja ulubiona grupa wiekowa Irlandczyków, to właśnie ci w co najmniej średnim wieku. Najwięcej życzliwości zaznałam właśnie u ludzi po pięćdziesiątce, czasami nawet sześćdziesiątce. Młodzi często niestety są rozpuszczeni przez dobrobyt. Zaliczam tu także dzieci Polaków. Mam w swoim otoczeniu sporo polskich nastolatków [13-16 lat] i niestety praktycznie w każdym przypadku można u nich zaobserwować roszczeniową postawę: mam mieć najnowszego iPhona, ja chcę tablet na gwiazdkę, markowe buty i sprzęt. Mowę mi tymczasowo odebrało, kiedy dzieciak znajomych skomentował kiedyś telefon Połówka: co to za shit?! Rodzice przyzwyczaili go do tego, że liczą się tylko iPhone'y, więc dla niego wszystko, co nie wyszło z fabryki Apple i Samsunga jest obciachowym badziewiem. Możesz wierzyć lub nie, ale ja jako dziecko taka nie byłam. Miałam kilka zabawek, a każdą z nich szanowałam i za każdą byłam wdzięczna. Współczesne dzieci są wprost zawalane prezentami i zabawkami. Z połowy nawet nie korzystają. Założę się, że gdyby im zabrać z pokoju z dziesięć zabawek, nawet by tego nie zauważyły. Poza tym dzisiaj już kilkulatki mają swoje markowe telefony i tablety. O tempora, o mores... Im jestem starsza, tym bardziej drażni mnie konsumpcjonizm i komercja. Tym większą mam potrzebę pozbycia się wielu rzeczy...
OdpowiedzUsuńPraca fizyczna nie jest żadną hańbą ani ujmą dla człowieka, który ją wykonuje. Szkoda tylko, że tak dużo ludzi traktuje takich pracowników z góry, przyjmując, że są niewiele warci lub nie grzeszą mądrością. Nie dla każdego szczytem marzeń jest praca za biurkiem i codzienne paradowanie w niewygodnym garniturze. Ja sama coraz częściej łapię się na tym, że najchętniej to zajęłabym się jakąś pracą ze zwierzętami... Nie wykluczam, że kiedyś nie wyląduję w jakiejś stadninie sprzątając końskie boksy i opiekując się końmi. Coraz częściej zastanawiam się nad pracą albo chociaż wolontariatem w SPCA. A jeśli kogoś będzie kuła w oczy moja profesja, to już jego problem. Nie mój. Taka mała dygresja...
Cieszę się bardzo, że nie należysz do tych, którzy po jednym lub kilku negatywnych doświadczeniach z tubylcami, wrzucają wszystkich do tego samego wora. Drażni mnie takie zachowanie. W dużej mierze dlatego, że sama nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji. Kto z nas lubi, kiedy ktoś niesłusznie przylepia nam krzywdzącą łatkę? Ja nie uważam się za cholerną emigrantkę, która przyjechała tu tylko po to, by czerpać garściami z systemu socjalnego. Odkąd tu jestem, nie dostałam od państwa irlandzkiego ani 1 euro za darmo. Sumiennie pracuję tu już dziewięć lat.
Mam nadzieję, że Twój syn, Zielaku, wyrośnie na przykładnego Polaka, a w dodatku na mola książkowego. Zresztą, innej opcji nie widzę :)
Dobrze, że cokolwiek w Irlandii jest jeszcze na Twojej liście.
OdpowiedzUsuńDonegal jest w moich planach na następny rok. Dawno już tam nie byłam, a chciałabym przetrzeć stare szlaki i zobaczyć kilka nowych miejsc. Na mostku w Antrim byłam już w tym roku, więc na razie się tam nie wybieram.
Sligo przypadło mi do gustu. Uważam je za ładne i przyjazne miasto. Lubię też samo hrabstwo.
Irlandzka pogoda jest nieobliczalna, o czym doskonale świadczą ostatnie huragany, powodzie i wysokie grudniowe temperatury.
Pewnie, że jest. Zamierzam tam jeszcze wrócić. Wiele jeszcze miejsc do odkrycia. Donegal, Sligo i koniecznie Dingle do powtórzenia, choć jak czytałam o tej szarej pogodzie, która Cię spotkała pomyślałam o tej szarości w Dingle, które mi się tak marzyło. Mimo to było piękne, mgła i niskie chmury dodawały tylko uroku.
OdpowiedzUsuńTak, widziałam, że nieźle u Was tam wieje. W Polandii też ciepło. A mi się marzy śnieg.
Pozdrawiam niedzielnie.
Wiesz, po tym, jak przeczytałam o tych głupich, leniwych, prymitywnych i rzygających Irlandczykach, to już niczego nie mogłam być pewna...
OdpowiedzUsuńNa szczęście już się uciszyło. Tylko powodzian żal.
Mnie też się marzy. Wszystko jednak wskazuje na to, że mogę zapomnieć o białych świętach. Już się oswoiłam z myślą, że życie na Zielonej Wyspie to zielone święta.
Piękne zdjęcia, masz oko do kadru :) Przyznam Ci, że nie we wszystkich sytuacjach wyjawiam kraj pochodzenia, zwykle milczę. Np kiedy do sklepu weszła grupka Polaków, pachniało od nich alkoholem, albo gdy w autobusie inni Polacy rozmawiali między sobą i padały teksty "wódą od ciebie jedzie". Z dialogu wynikało, że do pracy jadą, a jeden był w stanie wskazującym. I powiedz mi jak oczyścić nasze dobre imię od złych skojarzeń za granicą, skoro nawet ja zaczynam twierdzić, że stają się słuszne?
OdpowiedzUsuńTo taka moja jedyna bolączka na obczyźnie.
Byłam w podobnych sytuacjach. Przeważnie wtedy się nie odzywam po polsku, na wszelki wypadek, gdyby towarzystwo chciało się "bratać", bo przecież "my, Polacy, musimy trzymać się razem".
OdpowiedzUsuńTrzeba robić swoje. Świecić dobrym przykładem. Być ambasadorem Polski na obczyźnie. Niełatwa praca, ale konieczna. Ktoś musi udowadniać, że Polska to nie tylko pijacy i złodzieje [a doskonale wiesz, że mamy taką łatkę w niektórych krajach]. Dla mnie np. alkohol może nie istnieć. Do niczego nie jest mi potrzebny, a wódki wręcz nie cierpię.
Taaaaaa i napić się razem ;] Mam wrażenie, że polskie spotkania nie mogą się obyć bez procentów.
OdpowiedzUsuńWszystko jest dla ludzi, można wypić sobie lampkę wina wieczorem ze znajomymi, albo iść na piwo do baru, ale nie trzeba zaraz kończyć pod stołem.
Ambasada, myślałam kiedyś o takiej akcji, żeby działać na rzecz oczyszczenia Nas ze złej renomy, ale widząc co dalej wyprawiamy, odechciewa się.
Staram się być dobrym przykładem, mimo tego jestem jednak w mniejszości jak się okazuje.
Czasami nawet nie trzeba wypić z nimi bruderszafta, by od razu zaczęli nazywać cię po imieniu.
OdpowiedzUsuńNiektóre faktycznie nie mogą. Mam takiego znajomego, dla którego każdy dzień jest dobry do wychylenia kieliszka, a weekend to już w ogóle... Wytłumaczenie? "Należy mu się jak psu micha". Pije więc - światek, piątek czy niedziela - a jego dziecko dzwoni do nas i pyta, czy może wpaść, bo rodzice właśnie piją... Przykre.
Zgadza się. Wszystko jest dla ludzi, ale kiedy traci się umiar, to nieciekawie to wygląda.
Aniu, nie od razu Rzym zbudowano. Małymi krokami można wiele zdziałać. Jeśli swoim postępowaniem uda Ci się zmienić czyjeś negatywne nastawienie do Polaków, to i tak będzie to sukces! A poza tym, to nie jestem przekonana, czy faktycznie jesteśmy w mniejszości.
Wiem, wiem... poniosło mnie może trochę, bo sama wielokrotnie słyszałam(i to nawet od niektórych Irlandczyków), że teraz to "zarobię" na beneficie. Zdaję sobie sprawę z istnienia tych, którzy tylko przylatują po zasiłki, kombinują, itd. i rozumiem, że można się wstydzić przyznawać do swej narodowości, ale właśnie dlatego przyznaję się i przy okazji imprez w naszym miesteczku, podkreślam, że tak, jestem z Polski, że tak, moje dziecko, które zajęło jakieś miejsce dla irlandzkiej szkoły - jest Polakiem, że moje dziecko z irlandzkiego jest świetne, ale uczę go polskiego, bo nie można zatracić swojej tożsamości narodowej(w ramach ujednolicania się w UE). Jedni patrzą krzywo, inni się uśmiechają, a za plecami obgadują,a inni podchodza do tego normalnie.
OdpowiedzUsuńI tak, jak nasi kombinatorzy jadą do innych krajów oszukiwać, tak samo tutejsi, którzy są nastawieni tylko na łatwe pieniądze, wszyscy oni są skłonni do krytyki, chamstwa i szukania winnych wśród społeczeństwa.
Nie da się ukryć, że jesteśmy chyba największą mniejszością narodową w Irlandii, więc na nas się skupia wszystko.
Myślę, że spodobałoby mi się wszystko, bo każde nowe miejsce chłonę i nie pamiętam, kiedy byłam czymś zawidziona tak do końca. Właśnie takie małe miejscowości kryją skarby, może dlatego, że nie nastawiasz się na "niewiadomoco!". Rozczarowania czasem przychodzą przy szeroko promowanych miejscach, np. Fota Wildlife park, ale i tak na koniec dnia byliśmy zadowoleni.
OdpowiedzUsuńNie mogę sobie pozwolić na pracę w takich godzinach, jak ma biblioteka, ale masz rację, to byłoby to! tak naprawdę, to mogłabym też pracować w parku Emo - też moje ukochane zajęcie z roślinami, ale tam już na full time,a przy tym, na początku jako wolontariusz, więc to jakby nie wchodzi w grę, bo musiałabym wynając opiekunkę do 3 dzieci z zajęciami w ciągu tygodnia,a więc dopłacać do tego, żeby pójść popracować :) liczę jednak, że w którymś momencie, jak tylko dzieciaki będą bardziej samodzielne - wedle prawa również - znajdę to, co lubię. Póki co, to moje marzenie, ale bardzo realne. I powiem tak, gdybyśmy byli w bardzo złej sytuacji, to wzięłabym wszystko, cokolwiek, żeby tylko utrzymac dom,a nie tylko kręciła nosem, bo to praca fizyczna, ciężka, albo poniżej mojej godności.
Właśnie to "odbieranie pracy" tak jest widziane i mój małżonek nawet takim gadaniem się nie przejmuje; ja może bardziej, ale też już nauczyłam się ripostować w czasie rozmowy.
Wiesz, w jakim szoku ja byłam - naprawdę, nie przesadzam - kiedy dwie moje koleżanki nauczycielki, zaczęły normalną rozmowę i sadziły "fuck'ami" i nie tylko, aż uszy więdły. Przez długi czas uważałam je za naprawdę na poziomie, a tu taka niespodzianka. Widze też popularność powiedzenie: lepiej, kiedy przeklinasz, bo przynajmniej jesteś szczera i nie udajsz grzecznej. To była riposta mojej sąsiadki, kiedy tłumaczyłam dzieciom, że ludzie używający przekleństw mają bardzo ubogi język i nie potrafią wyrazić swych uczuć inaczej.
...ale co tam to wszystko... przeżyjemy :)
Doskonale rozumiem, przy tutejszych kosztach za opiekunkę, to się nie bardzo opłaca. Ale nic na siłę. Skoro sytuacja finansowa Was do tego nie zmusza, to siedź w domu jak najdłużej. Dzięki temu Wasze dzieci zawsze będą mieć mamę w razie potrzeby, a poza tym wszystkie inne korzyści płynące z Twojej obecności: ciepły obiad domowej roboty, przytulny i czysty dom... Dla mnie naprawdę jesteś przykładem mamy niemal idealnej [bo ideałów nie ma, wiadomo] :) Takich pomysłowych i zaradnych matek jest coraz mniej. To, co Ty robisz, jest naprawdę niesamowite. Mam tylko nadzieję, że dziewczyny zawsze będą Cię za to doceniać, a kiedy dorosną, pójdą w Twoje ślady i będą poświęcać swoich pociechom tyle czasu, ile Ty poświęcałaś swoim.
OdpowiedzUsuńCo za głupia wymówka z tym przeklinaniem. To błędne zakładanie, że wszyscy przeklinają - i to jest jak najbardziej OK - a jedynie fałszywi ludzie tego nie robią. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Poza tym, od kiedy to należy robić to, co wszyscy, szczególnie wtedy, kiedy "ci wszyscy" robią coś, co nie należy naśladować?
Właśnie to przeklinanie tak mnie wnerwia i ta popularnośc tego! Ja wiem, że czasem wyleci coś mocniejszego, ale nawet moja nieżyjąca już babcia mówiła: w najlepszym towarzystwie czasem trzeba użyć dosadnego słowa. No właśnie, czasem, to słowo robi różnicę. Jak byłam na studiach, miałam przyjaciela geja: bardzo elegancki, ułożony i taki męski, że dziewczyny za nim szalały :) i to właśnie on powiedział kiedyś przy stole: damy? jakie damy? teraz nie ma prawdziwych dam. Wszyscy się oburzyli i próbowali udowodnić, że to nieprawda. Najbardziej krzyczały dziewczyny, które przeklinały najwięcej :)
OdpowiedzUsuńTu, w Irlandii, Artur niedawno został sprowokowany do kłótni. To znaczy nasza sąsiadka próbowała to zrobić, ale trafiła na faceta, któy pracuje z ludźmi trudnymi i mąż poradził sobie wyśmienicie. W pewnym momencie, kiedy zasób jej słów ograniczał się tylko do "fuck'ów", sięgnęła po stwierdzenie: how you dare aproach a lonely lady?! Artur na to spokojnie, rozglądając się wkoło: lady??? where????
Właśnie, to jest takie podsumowanie według mnie: ludzie chcą zachowywać się dowolnie, ale potem być uznawanaymi za takich z manierami, za lady, itp.
Wiesz, z tą moją idelanością masz więcej niż rację - nie jestem nawet bliska ideału! Aktualnie poszukuję kogoś, kto miałby na zbyciu z tonę cierpliwości:) Robię to wszystko w domu także dla siebie, żeby nie zwariować, Zajmuję się robótkami, bo to moja pasja, podobnie, jak rośliny i czytanie. Nie chcę się czuć, że straciłam tyle lat(wiem, że tak naprawdę nie straciłam, ale czasem tak się czuję), bo nie pracowałam zawodowo. W domu poszerzam wiedzę z ogrodnictwa - tym razem po ang., wciąż uczę się i uczę angielskiego, żeby jeszcze lepiej go znać, żeby ten pobyt w domu nie był tylko związany z dziećmi i myciem okien. ale są dni.... kiedy bym to wszystko rzuciła i tylko słowa mojej mamy, teściowej czy ludzi, którzy napiszą coś takiego, jak Ty, naładowują mnie od nowa energią. Dziękuję za nie.
Prawdą jest, że ciężko w dzisiejszych czasach znaleźć prawdziwe damy, zwłaszcza wśród młodych dziewczyn i kobiet. Obserwując młode pokolenie, z przykrością stwierdzam, że wiele dziewczyn się nie szanuje: przeklinają co drugie słowo, zbyt mocno i wulgarnie się malują, ubierają się wyzywająco lub tandetnie. Nie wspomnę o tym, jak zachowuję się na imprezach... Może mam wygórowane oczekiwania, ale uważam, że prawdziwa dama nigdy nie pozwoli na to, by ktoś ją widział w stanie nietrzeźwości, a także nie pozwoli, by z jej ust wydobywało się rynsztokowe słownictwo. Kobieta z klasą to nie ta, która ma na stopach drogie szpilki Blahnika czy Loubutina, w ręce torebkę Celine, a na ustach czerwoną szminkę. To ta, która porusza się z gracja, inteligentnie przemawia i która się szanuje.
OdpowiedzUsuńCierpliwość. Czasami proszę Boga, by mi dał dodatkowe pokłady, bo te obecne się wyczerpują. Tak ciężko się czasami opanować...
Wspaniale czytać, że cały czas się rozwijasz, Aniu. Ja nad tym pracuję, ale nie zawsze kończy się to sukcesem.
Bądź dzielna. To, co robisz, wbrew pozorom, nie jest syzyfową pracą.
Ćwirku, to już oficjalnie potwierdzone: napisałeś najdłuuuższy komentarz w ośmioletniej historii tego bloga ;) Wielkie dzięki za Twoje zdanie i za czas poświęcony na napisanie komentarza. Bardzo to doceniam.
OdpowiedzUsuńNie powiedziałabym, że mam jakiś dar rozmawiania z nieznajomymi. Sama raczej nie szukam kontaktu, bo nie należę do super otwartych osób, ale jeśli już ktoś do mnie zagada, a ja ewidentnie widzę, że nadajemy na tych samych falach, to z przyjemnością ciągnę rozmowę. Na wielu wycieczkach nie poznaję nikogo nowego. Po części dlatego, że często szukam ucieczki od ludzi i wybieram dość ustronne miejsca na swój krótki pobyt na łonie natury.
No nareszcie! Nareszcie ktoś rozpoznał pana Ferrarę! Nie spodziewałam się, że któraś z czytelniczek będzie wiedzieć, o kogo chodzi. Ty mnie natomiast nie zawiodłeś - od razu widać, żeś fan piłki nożnej :) Ależ oczywiście, mój drogi, że był autograf. Nie tylko od niego zresztą. Wspólnych zdjęć nie robiliśmy, bo sam autograf został zdobyty cudem - trener bardzo się spieszył. Muszę jednak przyznać, że Ferrara nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, jakiś taki chłodny się wydawał. Piłkarze byli za to zdecydowanie sympatyczniejsi. No poza Stefkiem El Shaarawym, który wyglądał na mocno zblazowanego. A może to też dlatego, że okoliczności za bardzo nam nie sprzyjały. Popędzano ich do autobusu, więc nie było czasu na długie rozmowy. W pubie mogłyby się niektórym rozwiązać języki ;)
Konia ze zdjęcia dopadła najwyraźniej choroba grzybiczna. Wygląda mi to na parchy. Mimo wszystko nie mogłam mu odmówić należytej porcji pieszczot :)
Ja również przyznaję się do bycia Polką, ale jednak teraz robię to jakoś mniej entuzjastycznie niż kiedyś. Kłamanie mija się z celem. Mam wrażenie, że dekadę temu byliśmy tu jakoś bardziej mile widziani, i że teraz Irlandczykom coraz bardziej "przejadają się" emigranci. Może to tylko moje odczucia.
Otóż to. Wszędzie i w każdej narodowości są ludzie dobrzy i źli. Nie ma narodu, który byłby tylko zły, tak jak nie ma takiego, który byłby tylko i wyłącznie dobry.
Technologia jest nieodłączna częścią naszego życia. Dobrze, że świat idzie z postępem - dzięki temu nasze życie staje się łatwiejsze, a my możemy dysponować teraz sprzętem, o jakim nasi rodzice nawet nie marzyli. Wszystko jest dla ludzi, ważne by zachować umiar i nie przesadzać z tymi dobrodziejstwami technologicznymi.
Zgadzam się - hrabstwo Sligo ma bardzo dużo do zaoferowania. Dla każdego coś fajnego :)
Trzymaj się ciepło, Ćwirku :)
W Sligo byłaś i nawet słowem o planowym przyjeździe nie wspomniałaś, ach Ty!
OdpowiedzUsuńNie lubię się wpraszać ;) A poza tym to relacja ze starego wyjazdu :)
OdpowiedzUsuń