środa, 31 października 2018

Zabunkrowana


Piszę do Was w ostatni dzień października po przerwie, która jak zwykle okazała się być dłuższa, niż wstępnie planowałam. Co prawda nie wydarzyło się w tych minionych tygodniach nic nadzwyczajnego, ale zwykła szara codzienność okazała się być na tyle absorbująca, że było mnie w sieci mniej, niż bym sobie tego życzyła.
Nie napiszę nic oryginalnego - październik minął mi jak z bicza strzelił, ale, jeśli tak dobrze się zastanowić, to mogłabym to samo napisać o każdym innym miesiącu, odkąd zaczęłam "na poważnie bawić się w życie" i prowadzić żywot zwykłego wyrobnika tyrającego na etacie od świtu do zmierzchu. A o ten ostatni akurat nie trudno w obecnych okolicznościach przyrody. Plus zmiany czasu letniego na zimowy jest taki, że teraz o niebo mi łatwiej opuścić rano ciepłe pielesze i udać się do pracy, kiedy na zewnątrz wita mnie jutrzenka i niebo w różowym odcieniu - co prawda nie codziennie zdarza się taka widowiskowa zorza poranna, ale lepszy rydz niż nic.
Trochę tylko niepokoją mnie te niskie temperatury, których często można doświadczyć rankiem i wieczorem. Parę dni temu złamałam się i uruchomiłam ogrzewanie, by nie zamarznąć na kość, o co wcale nie było trudno, zważywszy na fakt, że... zajechałam mój główny termofor. Nie pytajcie, jak tego dokonałam, bo sama nie mam pojęcia. Po prostu pewnego wieczoru, leżąc na łóżku i czytając książkę, usłyszałam złowrogie kapanie wody na podłogę. Termofor leżał sobie w tym czasie u moich stóp. Zerwałam się na równie nogi, święcie przekonana, że koci maluch właśnie zlał mi się w łóżko, ale sprawcą powodzi okazał się być właśnie termofor, z którego tryskała woda niczym krew po przecięciu aorty [w ciągu kilkunastu sekund zalał mi cały materac, pościel oczywiście do wymiany...] Ku mojej rozpaczy, wszak mieliśmy ze sobą wiele wspólnych gorących nocy, bidok dokonał żywota w moich objęciach. Moja żałoba nie trwała jednak zbyt długo, bo kolejnego wieczoru wyciągnęłam z kuchennych zakamarków mój stary, znacznie mniej używany termofor, bo też mający mniej imponujące rozmiary, ale jednak to nie to samo. Czyli po raz kolejny potwierdza się stara mądrość ludów: size does matter.
A dziś Halloween, które "celebruję" dosłownie zabunkrowana w domu, bo nie nabyłam na tę okoliczność żadnych łakoci, a jak Halloween, to wiadomo - nigdy niekończący się pochód dziecięcej mafii wyłudzającej słodycze. Co prawda istnieje niepisane prawo, wedle którego przebierańcy nie powinni domagać się haraczu od mieszkańców nieudekorowanych posesji, ale jak pokazały wydarzenia z dzisiejszego wieczoru - niektórzy są na bakier z prawem, albo nie potrafią odczytywać subtelnych znaków, bo choć mój dom nie był przyozdobiony ani nawet jednym małym nietoperzem - nie wliczając tu naturalnych, pajęczych dekoracji - na podjeździe nie było samochodu, a wszystkie światła były pogaszone, bo akurat zażywałam sobie relaksującej kąpieli, i tak ktoś ze dwa razy dość agresywnie molestował dzwonek. Sami domokrążcy to jeszcze nie aż tak wielki problem, choć robili tyle hałasu, że umarłego by zbudzili, a co za tym idzie, spokojnie mogłam przewidzieć, kiedy dotrą w moje okolice, bo już z daleka było ich słychać. Zupełnie jak z zobaczeniem błyskawicy i usłyszeniem grzmotu...
Najgorsi byli jednak niespełnieni miłośnicy pirotechniki. Nie wiem, za jakie grzechy pokarano mnie wątpliwą przyjemnością przebywania w obszarze ich działania, ale od dzisiaj jestem już spokojna i mogę umierać w każdym momencie, wszak odpokutowałam już za wszystkie swoje przewinienia. W ogóle to byłabym w stanie przysiąc, że obrabowali jakiś magazyn z materiałami wybuchowymi i że umieścili w moim ogródku co najmniej działo przeciwpancerne, bo z każdym hukiem dom niemal trząsł się w posadach, a ja byłam przekonana, że jakimś cudem teleportowałam się do Strefy Gazy. Tak na marginesie wspomnę tylko, że od dobrych kilku dni ktoś regularnie strzelał z petard, dziś jednak nastąpiła kulminacja. Szczęśliwym trafem "ostrzał" zakończył się w okolicach 22:00, co by mogło sugerować, że te dranie mają jeszcze trochę litości...
Chcąc nie chcąc, miałam zatem bardzo wystrzałowy wieczór. A Wy?

16 komentarzy:

  1. Ha,ha,ha!!! :D
    W tym roku także nie celebrowaliśmy Halloween. Nawet dyni nie kupiliśmy. Jakoś tak nie po drodze nam było z tym "świętem". Owszem, w latach poprzednich były i dynie i treat'sy, ale kiedy dziecko nam wyrosło, to i ochota przeszła. Mało tego, mam nieodparte wrażenie, że Halloween można już wrzucić do jednego worka z Walentynkami. Boję się, że także Boże Narodzenie zmierza w tym samym kierunku - niemożebnej komercjalizacji. Tak, jakby najważniejsze w świętowaniu było nabijanie kabzy sprzedawcom wszelkiego "dobra". Też tak odbieracie zmiany w kulturze i tradycjach?
    My także mieliśmy "wystrzałowy" wieczór. Normalnie, jakbyś opisywała wydarzenia pirotechniczne, mieszkając za płotem. :) A kiedy przyjdzie witać nadejście Nowego Roku, to będzie cisza jak makiem zasiał. No cóż, co kraj to obyczaj. Całe szczęście, że jeszcze 17 marca jest po staremu - z Guinnessem i znajomymi w pubie i na paradzie.
    A dzisiaj wspominamy Tych, którzy odeszli. Palimy wirtualne znicze w aplikacji Grobonet 2.6 i świeczki w realu. Taki wieczór zadumy...
    Widziałaś już A Star Is Born? Kurczę, Lady Gaga nie jest z moich czasów, ale po seansie postanowiłem zapoznać się z jej twórczością i jestem miło zaskoczony. Cooper też okazał się wszechstronnie utalentowany. Może film nie jest wart AŻ TAKIEGO szumu medialnego jednak mnie osobiście przypadł do gustu w zalewie komputerowych produkcji, gdzie efekty i akcja mają załatwić wszystko.
    Miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie "Bezdyniowców", Zielaku! :) Nigdy nie byłam jakąś wielką fanką Halloween, ale w przeszłości zdarzało mi się kupić dynię i trochę w niej podłubać, co zresztą kiedyś nawet uwieczniłam na fotce na blogu. To znaczy sam rezultat, a nie czynność dłubania ;) "Zawsze" jednak chciałam odwiedzić farmę z dyniami i w tym roku poważnie rozważałam wzięcie udziału w imprezie organizowanej przez Lidl w Ladytown, Newbridge, ale ostatecznie rozeszło się po kościach. Zabrakło mi chętnych. Wracając do meritum - w tym roku nie przygotowałam dosłownie nic na Halloween i nie miałam żadnych słodyczy, musiałam zatem pozostać w bunkrze i udawać, że mnie w nim nie ma :) To znaczy znalazłyby się dwa opakowania ciastek, które kupiłam do mojego pudełka po butach [akcja Team Hope w ramach Shoebox appeal, też praktykujecie?], ale nie chciałam się ich pozbywać, bo jak znam życie, obdarowani nie byliby ucieszeni takimi zdobyczami. Straszne jest to, że praktycznie wszystkie dzieci, które znam są niestety rozpieszczone i nie doceniają drobnych gestów. Wczoraj byłam świadkiem pewnej scenki. Siedmiolatek dostał od znajomej jego babci paczuszkę słodyczy z okazji Halloween, ale nie w ramach "trick-or-treat" tylko tak zwyczajnie z dobroci serca, otworzył, wygrzebał wszystkie słodycze, po czym... się rozbeczał, bo nie było w niej żadnych słodyczy, które on lubi! Oczywiście nie padły żadne słowa podziękowania, tylko narzekanie. Strasznie mnie to uderzyło, bo ja jednak w innych czasach się wychowałam i każdy, ale to dosłownie każdy podarunek był dla mnie czymś na wagę złota. Może to dlatego, że nigdy nie byłam rozpieszczana i zasypywana prezentami. W obecnych czasach dzieci mają wszystko, czego zapragną, pokoje pełne zabawek, dostatek słodyczy, a i tak tego nie doceniają. Jakoś tak nie potrafię przejść koło tego obojętnie, bo nadal mam w pamięci czasy, kiedy dziecko było wdzięczne za tabliczkę czekolady. Byle jakiej. To tak a propos demoralizacji i upadku wartości.

      I słusznie zauważyłeś - nawet z okazji Nowego Roku nie ma tu tylu fajerwerków i zabaw z petardami, co właśnie w Halloween. Jeśli chodzi o mnie, to to święto mogłoby nie istnieć. Służby porządkowe, strażacy, lekarze mieliby mniej pracy, a zwierzęta więcej spokoju.

      Jakże odmienne jest nasze Święto Zmarłych od "diableskiego" Halloween!

      No właśnie jeszcze nie widziałam, ale trailer mnie zaciekawił i naprawdę z przyjemnością bym obejrzała! Obsada tylko mnie do tego zachęca!

      Usuń
  2. Sokole Oko

    Widzę że wpadłyśmy w odwiedziny równocześnie :)

    Ja siedzę chora od sobotniej nocy więc wczoraj nigdzie nie wychodziłam jak i poprzednie dni. Ale o dziwo choć kiedyś się zdarzyły jakieś tam pielgrzymki halołinowców to wczoraj cisza jak makiem. Nic ... nullo. Może rodzice nie chcą żeby po blokach dzieciaki się snuły obcych.

    Co do piromanów to może już na Sylwestra ćwiczą ??? oby nie ! u mnie zaczynają około 20 grudnia już te swoje ćwiczenia :/

    I widzę, że też wstyd próbujesz październikowy zakryć tym wpisem ... ehhh u mnie też nie lepiej. Sama nie wiem czym ja się tak naprawdę zajmuję. Chyba zakładką "czytam"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Telepatia, koleżanko, telepatia :)

      U mnie z tymi pielgrzymkami to różnie bywało w przeszłości - były takie lata, że dzieciarnia wciskała się niemal oknami i kominem, ale były też słodkie lata błogiej ciszy :)

      Haha, rozpracowałaś mnie! To prawda. Chciałam poprawić statystyki, bo dwa posty na miesiąc to za mało w moim odczuciu, wyprodukowałam więc "zapchajdziurę", a przy okazji pokonałam swoje zatwardzenie intelektualne, na które cierpiałam od dłuższego czasu. Od dobrych paru tygodni zabierałam się za pewną relację i jakoś mi to nie wychodziło. Teraz zaś jestem dobrej myśli i czuję, że ten wpis powstanie najpóźniej w niedzielę.

      U nas w sylwestra dość oszczędnie dawkują sobie te pokazy sztucznych ogni, za to w Halloween - hulaj dusza, piekła nie ma... Choć ja zdecydowanie nie zgadzam się z tym ostatnim. Piekło jest, o czym wczoraj się przekonałam. Dziś za to podwójnie doceniam ciszę na osiedlu, nie ma zatem tego złego, co by na dobre nie wyszło :)

      Zdrowiej, chorowitku ;)

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Zdarza nam się nie raz i nie dwa :)

      Za granicą to już od dawna przyjęty zwyczaj u nas "raczkuje" :)

      Ja nawet mam o czym pisać ale jakoś nie mogę przysiąść i się zabrać. U mnie to raczej lenistwo i brak czasu niż zatwardzenie. Patrzyłam w pusty ekran 31 października bo tak samo jak Ty chciałam jeszcze coś na szybko ten tego ale ... jednak nie wyrobiłam i wyszło już na listopad :D

      U mnie za to jakieś roboty pod oknami, plac zabaw remontują i od rana 7.00 już koparki i takie tam ... no ale L-4 mam to się i tak byczę nie narzekam.

      Dzięki już ok, jutro się chyba na groby wybiorę bo taka piękna u nas pogoda.

      Usuń
    3. Naprawdę piękna? Nie mam zielonego pojęcia, jak teraz jest w Polsce, pamiętam jednak, że czasami niektóre damulki wędrowały na cmentarną rewię mody w futrach i kozakach.

      Trochę zazdroszczę, bo u nas kolejny naprawdę zimny dzień. Rano oczywiście trzeba było rozmrozić szybę w aucie, bo w nocy było kilka stopni na minusie, w ciągu dnia tylko trochę lepiej. Niedawno wróciłam z pracy i od razu włączyłam ogrzewanie, bo czuję się, jakbym była w kostnicy.

      Skoro ze zdrowiem już OK, to teraz współczuję robót drogowych! :)

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Ano 20 stopni mamy i słoneczko cały tydzień piękna polska złota jesień :)

      Usuń
    5. Marzenie! U nas pogoda zdecydowanie bardziej zachęca do lenistwa w domowym zaciszu niż do aktywności na zewnątrz, dlatego bez wyrzutów sumienia planuję czytać książki i oglądać seriale/programy na Netfliksie. Wieczorem być może wyskoczę na szybkie zakupy do Tesco, bo nawet nie ma z czego obiadu zrobić...

      Usuń
  3. Czy tylko ja, w tym znakomitym towarzystwie, jestem blogowo-niepiśmienny? Pleaseeeee! Niech odezwie się ktoś jeszcze nie prowadzący bloga, bo poczułem się strasznie samotny w swojej niepełnosprawności.
    Oczywiście chętnie dołączyłbym do braci blogerskiej, ale wygląda na to, że oprócz umiejętności pisania wypadałoby mieć jeszcze o czym pisać, a z tym u mnie krucho.
    Ale całkiem dobrze radzę sobie z czytaniem, więc czytam, czasem komentuję i czekam na kolejne wpisy.
    A dziś prawdziwa, dżdżysta i wietrzna irlandzka jesień...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sokole Oko

      Cóż ... Zielaku może się ktoś odezwie ale raczej zwykle tych co to jedynie podczytują jest mniej niż tych co wzajemnie się odwiedzają :) niestety nawet ja piśmienna jestem choć ostatnio się opuszczam jak Taita.

      Usuń
    2. Drogi Zielaku, nie bądź wobec siebie taki ostry! Toż to żadna niepełnosprawność, wręcz przeciwnie - powinieneś czuć się wyjątkowy! :) Po pierwsze, jesteś tutaj naszym drogocennym rodzynkiem, jedynym męskim głosem, jako że żaden inny pan się tutaj nie udziela. Na starym blogu miałeś zacne męskie grono: MiSzA, Peadairs, Ćwirek, Przypadkowy Turysta, ale wszystko wskazuje na to, że teraz zostałeś sam na placu boju, osaczony przez same kobiety ;) To zarazem wyróżnienie ale także przekleństwo ;)

      A na koniec chciałam jeszcze dodać, że komentarze od "bezblożników" zawsze bardzo cenię, bo wiem, że są pozostawione bezinteresownie, a nie w ramach polityki namiętnie uprawianej przez wielu blogerów "follow za follow", "komentarz za komentarz".

      A u mnie dziś właśnie nastąpiła odmiana. Piątek był zimny, wietrzny i nieprzyjemny, idealny do wylegiwania się na dywanie koło kominka, za to sobota była ciepła, choć nieco deszczowa [momentami nawet bardziej niż "nieco"]. Silnego wiatru nie odnotowałam.

      Usuń
    3. Sokole Oko prawdę pisz - tak to już jest, że w sekcji z komentarzami przeważają wpisy od blogerów, w wielu przypadkach jest to po prostu forma zapracowania sobie na komentarz na swojej stronie, czego ja osobiście nie praktykuję, bo nie podoba mi się takie przedmiotowe podchodzenie do komentowania.

      Jeśli chodzi o obecny stan, to po przeniesieniu bloga mam bardzo mało czytelników - za to elitarną grupę, co mnie bardzo cieszy! - i wiem tylko o dwóch osobach, które (być może) czytają, ale nie mają blogów: wspomniany Peadairs i Dorotka z Cork.

      "Opuszczam jak Taita" - no ładnie :) Widzę, że już na stałe weszłam do Twojego słownika i tylko patrzeć, kiedy będziesz straszyć mną dzieci ;) Taita - kobieta zło :) Ewentualnie "uosobienie zła" :)

      A tak w ogóle, to chciałam zaznaczyć, że wcale się nie obijam, jako że jeszcze nie ma końca roku, a mnie już niewiele brakuje, by pobić zeszłoroczny "rekord" dziewiętnastu wpisów, ha! I co Ty na to? :)

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Ja miewam ostatnio takie zaległości blogowe, że trudno w moim przypadku mówić o jakiejkolwiek wymianie. Poza tym bezczelnie zaczęłam czytać kilka ale już nie komentuję i czekam kiedy mnie zbanują bo jakoś okazało się po wielu miesiącach, że nie moje klimaty i tematy. A żeby napisać: "ja tu byłam" to jakoś tak bez sensu.

      Poza tym faktycznie ja sama wywalam takich co się przez rok blisko u mnie nie odezwali bo wychodzę z założenia, że też przestali czytać.

      Chyba u mnie ta wymiana nie działa. Choć kilka osób już zauważyło, że z reguły jak wrzucam u kogoś komentarz to oznacza, że u mnie coś się pojawiło. Ale bywa tak dlatego, że ostatnio czytuję cudze wpisy jak mam luźniejszy dzień czyli najpierw nadrabiam u siebie a potem w pozostałym czasie idę do Was.

      He he wiedziałam, że opuszczam jak Taita nie przejdzie bez echa ... :DDDD

      Ja muszę podgonić żeby wyszło tyle samo co rok temu :)

      Usuń
    5. To prawda, sama też nie lubię zostawiać tego typu komentarzy, bo nic nie wnoszą. Ja to w ogóle wychodzę z założenia, że komentuję tylko te wpisy, kiedy mam coś do powiedzenia.

      Rok milczenia to faktycznie sporo czasu - może sugerować, że czytelnik już nie zagląda na bloga, choć też wcale tak być nie musi. Mówię z własnego doświadczenia, bo mam parę takich blogów, które czytam, ale nie komentuję, albo robię to bardzo rzadko. To głównie bardzo popularne strony, mające mnóstwo komentarzy pod każdym wpisem, na których prowadzący nie ma w zwyczaju odpowiadać na wszystkie wpisy czytelników.

      Sorry za późną odpowiedź. Wcięło mnie na na jakieś dwa tygodnie. I jak zwykle nie wiem, kiedy to zleciało!

      Usuń
  4. My bardzo podobnie :)

    Zupełnie jak u was, również sie zabunkrowaliśmy. Nie otworzyliśmy nikomu, pomimo że przez dłuższy czas namiętnie korzystali z naszego dzwonka :) Postanowiliśmy jakiś czas temu, może z 3 lata wstecz, nie obchodzić Halloween. Dzieci nie mają z tym problemu, choć przypuszczam, że gdybyśmy zmienili zdanie, to by się ucieszyły :) Zresztą dzis mamy już 3 tygodnie od tego czasu i na horyzoncie święta Bożego Narodzenia - to oraz wcześniejszy Mikołaj liczą się teraz najbardziej :)

    Dzieci się cieszą i oczekują a u mnie zaczyna się wzmożony czas w pracy. Z 5 tygodni narastającego szaleństwa zakupowego - trochę się stresuję ale wiem czego się spodziewać, bo będą to już moje 10 tego typu grudniowe dni :)

    Mam nadzieję, że u Ciebie w pracy spokojniej?

    Pozdrawiam serdecznie!

    ps. Który to już mój powrót do blogosfery? Pogubiłem się już z liczeniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, Ćwirku, spóźnioną odpowiedź, przegapiłam Twój komentarz.

      Nieco mnie zaskoczyłeś tym, że nie obchodzicie Halloween, chyba jesteście jedyną znaną mi rodziną, która ma małe dzieci i tego nie robi.

      Jak dziesiąte, to Ty już jesteś starym wyjadaczem, który spokojnie może powiedzieć, że nic, co ludzkie nie jest mu obce ;)

      Ja z kolei z wielkim uśmiechem na twarzy wyczekuję tego przedświątecznego okresu, bo to oznacza, że zostało mi tylko piętnaście dni pracy, a potem długie wakacje zimowe :) U mnie nie ma wzmożonego ruchu z powodu świąt.

      Ja również się pogubiłam, bo jesteś jak Murzyn na przejściu dla pieszych, pojawiasz się i znikasz, ale gorąco Ci kibicuję i mam nadzieję, że tym razem zagościsz w sieci na dłużej! ;)

      Usuń