wtorek, 25 grudnia 2018

O prezentach + ulubieńcy kosmetyczni minionego roku


Wow! Tego to się nie spodziewałam! Kiedy pisałam w poprzednim poście, że mamy już początek grudnia i teraz to już będzie z górki, wiedziałam, że czas szybko zleci, ale nie sądziłam, że aż tak! Szkoda tylko, że tyle lat musiało minąć, abym zrozumiała, czym powinnam zająć się w życiu - otóż... przepowiadaniem przyszłości! Wychodzi na to, że jestem w tym całkiem dobra!
Mówiąc o Bożym Narodzeniu, trudno nie wspomnieć o podarunkach, a to z kolei otwiera nam drzwi do jakże ciekawej dyskusji z serii "czego nie wypada dawać pod choinkę?", a także "najlepsze/najgorsze prezenty, jakie dostaliśmy".
Jeśli chodzi o to pierwsze, to zauważyłam, że u wielu ludzi dość wysoko na liście niepożądanych prezentów znajdują się kosmetyki, skarpety i kapcie, notabene rzeczy codziennego użytku, bardzo przydatne i praktyczne. I może właśnie na tym polega problem? Że nie są to prezenty, które wywoływałyby efekt "wow!", bo są tak pospolite, że aż nudne? A może istoty problemu należałoby dopatrywać się w samym obdarowanym, a dokładniej w jego braku dystansu do siebie? Słyszałam bowiem opinie, że podarowanie komuś kosmetyków do mycia jest odbierane jako przytyk i zachęta do... przykładania większej uwagi do higieny ciała.
Powiem szczerze, że musiałabym być naprawdę smutnym i podejrzliwym człowiekiem, sztywniarą z kijem od miotły w tyłku, by doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie go zwyczajnie nie ma. Ale może to tylko moja perspektywa wynikająca w dużej mierze z tego, że wychowywałam się w środowisku osób, które bez żadnych podtekstów często obdarowywały solenizantów kosmetykami. Imieniny cioci, urodziny mamy, koleżanki? Żaden problem - kupi się jej dezodorant albo perfumy. Imieniny wujka, Dzień Dziadka? - Skarpety, pantofle, zestaw kosmetyków i alkohol wydawały się zawsze dobrym rozwiązaniem.
To było zupełnie normalne podejście do upominków z tytułu wspomnianych uroczystości, wynikające z absolutnie niewinnych zamiarów i dobrych chęci. Wszyscy jednak znamy powiedzenie o piekle, które jest wybrukowane dobrymi chęciami... Tu chciałabym jednak zaznaczyć, że ja wychowywałam się i dorastałam na wsi. Być może w mieście panowały i nadal panują nieco inne kryteria odnoszące się do tematu obdarowywania bliskich prezentami.
A jak to wygląda w moim przypadku? Jednym z moich najwyraźniejszych wspomnień z dzieciństwa jest to, kiedy stoję przed szklaną gablotką w spożywczaku "Społem" - znajdującym się w centrum naszej wioski - z kieszenią wypchaną drobnymi monetami, i zamierzam kupić mamie na urodziny rajstopy, dezodorant Extase i mydełko Fa tak bardzo świecące triumfy w latach 90. może nawet nie tyle dzięki reklamom co przebojowi disco polo, który nucili dosłownie wszyscy: i duzi i mali.
Do czego zmierzam? Do tego, że od zawsze kosmetyki stanowiły dla mnie normalny prezent. Nigdy bym się nie obraziła, gdybym je dostała i nigdy też nie pomyślałabym, że ktoś inny może poczuć się urażony dostając je w podarunku. Człowiek jednak dorasta i uczy się nowych rzeczy.
Rzecz jasna ważną rolę odgrywa tu też wartość samego podarunku. O ile nie przywiązywało się do niej zbyt wielkiej wagi w latach mojego dzieciństwa, czyli lat 90., o tyle w obecnych czasach wygląda to już nieco inaczej i pójście do kogoś na urodziny z super tanim mydłem i najtańszym dezodorantem nie jest najlepszym pomysłem, no chyba, że bardzo chcecie zerwać z kimś znajomość, ale nie bardzo wiecie, jak to zrobić, abyście za bardzo nie oberwali rykoszetem. Wtedy bardzo polecam kupno kostki mydła z najtańszej półki cenowej - tylko koniecznie nie zapomnijcie wręczyć tego wyszukanego prezentu w plastikowej reklamówce. Tak dla wzmocnienia efektu.
Ktoś może szlachetnie zaoponować: "ale jak to? A co z intencjami? Przecież to one powinny być najważniejsze, nie zaś sama wartość prezentu". To wszystko pięknie brzmi w teorii, w praktyce już nie bardzo, bo jednak sporo osób lubi dostawać piękne i drogie rzeczy, i dlatego jestem w stanie częściowo zrozumieć tych, którzy kręcą noskiem na tanie prezenty pod choinką i oczekują tylko tych luksusowych. Sama bym tak nie postąpiła, ale potrafię w pewnym stopniu zrozumieć takie myślenie.
A przy okazji dzisiejszej tematyki chciałam podzielić się z Wami kilkoma z moich ulubionych kosmetyków, których kupno raczej nikomu nie przyniesie wstydu, a obdarowanemu może za to dostarczyć sporo radości. A gdybyście mieli jakieś wątpliwości, to wiedzcie, że lista jest w całości niesponsorowana, a autorka nie otrzymała za reklamę żadnej gratyfikacji.
Jeszcze stosunkowo niedawno konsekwentnie ściągałam ze sklepów półek tanie płyny do mycia rąk. W moim rodzinnym domu zawsze używało się do tej czynności kostki mydła, ale w minionych latach życia jakoś tak rozwinęłam w sobie preferencje do płynów. Wydawały mi się wygodniejsze w użyciu, bardziej praktyczne [nie wymagały mydelniczki i nie brudziły umywalki], a dzięki zawartości pompki - o niebo bardziej higieniczne od mydła w kostce. Nigdy jednak nie widziałam potrzeby, aby wydawać na nie więcej pieniędzy niż to konieczne. Aż pewnego dnia w mojej pracy pojawiło się w łazience mydło w płynie Jo Malone Lime Basil & Mandarin. Umyłam nim ręce i przepadłam! To energetyczne połączenie zapachów błyskawicznie uwiodło moje nozdrza. Pamiętam, że wzięłam wtedy to mydło do rąk, mówiąc: "Wow! Co to za cudo?


Kojarzyłam tę markę, wiedziałam, że jest dość ekskluzywna, ale nigdy nie miałam okazji ani potrzeby testować żadnych jej produktów. Tymczasem zaś stało się coś niesamowitego: zakochałam się od pierwszego umycia rąk. Jednocześnie zrozumiałam, jak wielka przepaść dzieli tanie i drogie płyny do rąk. Ten miał wszystko: idealną konsystencję, uwodzicielski zapach cytrusów, a do tego piękne i minimalistyczne opakowanie z klasą. Byłby idealny, gdyby nie to, że cena sklepowa za 250 ml jest dość wysoka i przekracza trzydzieści kilka euro. Dlatego warto kupować go w strefie bezcłowej na lotniskach. Dostajemy go w prostej, kremowej torebce prezentowej z logo Jo Malone. Idealny na ekskluzywny prezent dla miłośniczki dobrych kosmetyków. I do... przyuczania dzieci do mycia rąk. Kosmetyk tak pięknie i intensywnie pachnie, że od razu czuć, czy dziecko umyło ręce, czy tylko kłamie, że to zrobiło. Poza tym tak pięknie pachnie, że może działać jako zachęta do większej higieny.
Zabrzmi to górnolotnie, ale od momentu użycia tego płynu od Jo Malone, moje życie nigdy nie wyglądało tak samo. Nagle dostrzegłam to, czego nie widziałam wcześniej, stosując moje zwyczajne i tanie płyny do rąk. Nagle wszystko zaczęło mi w nich przeszkadzać. Badziewne opakowanie z daleka informujące wszystkich o swojej taniości, ale nade wszystko sztuczny zapach i konsystencja. Ta okropna rzadka konsystencja, która wielokrotnie dosłownie przelatywała mi między palcami, powodowała, że zmuszona byłam kilkukrotnie naciskać pompkę, by mieć poczucie porządnie umytych rąk. To ta sama konsystencja sprawiła, że pewnego dnia po prostu straciłam cierpliwość i sfrustrowana powiedziałam to głośno i wyraźnie: "Mam dość tego gówna!" Nie jestem dumna z tych słów, ale z tego, co nastąpiło później - już tak. Niedługo później zamówiłam przez Internet dwie butelki mydła do rąk z L'Occitane o zapachu werbeny, i to była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam. Był to też swego rodzaju kompromis i test. Kompromis - bo nie chciałam wydawać fortuny na kilka butelek płynu od Jo Malone, a ten od L'Occitane jest znacznie tańszy przy czym ma większą pojemność. To był no-brainer.  Test - dlatego, że nigdy nie stosowałam płynu tej marki, korzystałam jednak z kilku innych jej kosmetyków i miałam uzasadnione podstawy, by sądzić, że to może być dobry zakup. Był. 


Solidna, plastikowa butelka o pojemności 500 ml pojawiła się w mojej głównej łazience w połowie października i co mnie ogromnie cieszy - nie zużyłam nawet połowy pojemnika, a nie jestem osobą, która myje ręce raz na dzień. Płyn jest niesamowicie wydajny i ma gęstą konsystencję - alleluja, już nic nie przecieka mi przez palce! Jak tylko skończył mi się stary i tani płyn w drugiej łazience, z ulgą zastąpiłam go tym od L'Occitane. Obecnie z niecierpliwością odliczam godziny i minuty do dnia, kiedy zużyje ostatnią kroplę taniego płynu z trzeciej łazienki - niedawno bowiem zrobiłam zakupy w Debenhams i kupiłam dwa kolejne płyny tej francuskiej firmy. Ta sama pojemność, inny zapach - lawenda. Tym razem wzięłam jeden w standardowym opakowaniu, a drugi w torebce - po opróżnieniu butelki wystarczy przelać do niej zawartość z torebki. Nie dość, że produkujemy w ten sposób mniej śmieci, to dodatkowo płacimy za płyn znacznie mniejszą cenę. Zdecydowanie polecam! Najpierw kupno płynu w plastikowej butelce [najlepiej w promocyjnej cenie], potem zaś dokupywanie torebek. 


Jo Malone nadal uwielbiam, ale jako że jej produkt jest znacznie droższy, będę się nim rozpieszczać tylko w wyjątkowych okazjach - przede wszystkim wtedy, kiedy uda mi się go kupić kilka euro taniej. W międzyczasie zaś z uwielbieniem będę stosować kosmetyki L'Occitane. Obydwa są jednak mercedesami wśród płynów do rąk! 

Składając zamówienie w sklepie, postanowiłam kupić też tradycyjne mydło, głównie ze względu na Połówka, bo on lubi najpierw porządnie się namydlić kostką, a potem wyszorować gąbką. Wybrałam dwa zapachy: mleczny i lawendowy o tej samej wadze - 250g. Mydło jest ogromne, przez co idealne dla mężczyzn. Pewnie nie powinnam tego pisać, ale zrobiłam to celowo, jako że nie lubię politycznej poprawności i paranoicznego doszukiwania się seksizmu, ksenofobii i rasizmu tam, gdzie ich nie ma. Piszę o tym w nawiązaniu do gównoburzy, jaka niedawno rozpętała się z powodu chusteczek higienicznych "mansize" firmy Kleenex. Otóż po nagonce, jaką przypuścili na nią przeciwnicy seksizmu, firma postanowiła zmienić nazwę chusteczek z "mansize" na "extra large". Tak jakby było coś złego w określeniu produktu jako "w rozmiarze męskim".  Tak więc kostka mydła z L'Occitane en Provence o wadze 250g ma zdecydowanie idealne wymiary dla męskich rąk. Firma oferuje też mniejsze kostki o 100 gramach, ale zdecydowanie bardziej opłaca się kupować te większe. 

Płyn do rąk z L'Occitane, "suchy" olejek z Nuxe [wiem, że to brzmi jak oksymoron, ale taka jest właśnie nazwa tego kosmetyku] oraz płyn do demakijażu z Lancôme z miodem akacjowym to moje płynne złoto - uwielbiam stosować każdy z nich. Olejek z Nuxe [kolejna francuska firma godna uwagi] ma przepiękny zapach i z powodzeniem można stosować go na twarz, ciało, a nawet robić maseczki na włosy. Można go nabyć w różnych pojemnościach, z tego, co jednak zauważyłam, opcja z 100 ml wydaje się być najlepsza, głównie dlatego, że zawiera atomizer, co znacznie ułatwia aplikację. Olejek odżywia, zmiękcza, naprawia szkody i uzależnia! Jest super, nie polubiłam się jednak z balsamem do ust z tej firmy, mimo że bardzo lubię miód w kosmetykach. Dość niepraktyczne opakowanie [słoiczek] i balsam z lubością "przechodzący" z moich ust na zęby  - to dwa największe minusy.  


Uwielbiam za to płyn do demakijażu z Lancôme. Produkt droższy od tych które możemy nabyć w supermarkecie, jest za to niesamowicie wydajny. Jedna-dwie pompki zdecydowanie wystarczają na porządne umycie całej twarzy. Zabrałam go ze sobą, jadąc w czerwcu na wakacje nad oceanem, gdzie zaczęłam go stosować i nadal mam do dyspozycji ponad pół butelki! Podstawa mojej pielęgnacji twarzy. Używam go zamiennie z innym produktem do demakijażu od Lancôme - gel éclat. Obydwa mają ciekawą konsystencję - ten pierwszy nie lubi się z zimnem, a co za tym idzie, latem jest ciekły, zimą zaś przechodzi w stan "stały". Zastyga, ale nadal można go stosować. 


Gel éclat z kolei po wyciśnięciu na dłoń wygląda bardziej jak klej niż żel. Ze względu na specyficzną konsystencję może być trudno opróżnić tubkę. Jak sobie z tym radzę? Zawsze aplikuję ten żel naciskając na górną część tubki, nie na jej środek. Z tych dwóch kosmetyków zdecydowanie jednak wolę ten z miodem akacjowym, choć obydwa są godne uwagi i dobrze się wywiązują ze swoich ról. 


Kolejne produkty z Lancôme, do których bardzo chętnie wracam, to tusze do rzęs [wszystkie z serii Hypnôse są świetne, mam jednak wrażenie, że najnowsza mascara - Monsieur Big odstaje poziomem], balsam do ciała z linii zapachowej "La vie est belle" [myślę, że ucieszy każdą miłośniczkę tych perfum, jest wyjątkowo trwały i powabnie pachnie] oraz seria Énergie de vie. Jest bardzo przyjemna w stosowaniu, daje fajne, orzeźwiające uczucie. 




Tajemnicą poliszynela jest fakt, że skóra pod oczami jest cieńsza i wymaga specjalnego traktowania. Przez długi czas ją jednak zaniedbywałam, unikając aplikacji kremów w te newralgiczne okolice - zawsze, ale to zawsze kremy przedostawały się do moich oczu i nieznośnie szczypały. Problem rozwiązał się, kiedy natrafiłam na krem z awokado z Kiehl's. Wspaniała, kremowa konsystencja. Nigdy więcej szczypania! Aż chce się powtórzyć slogan reklamowy pewnego szamponu - "no more tears!". 


Produkt, który posiadałam tylko raz, i który od razu bardzo polubiłam, to krem Moisture Surge z Clinique. Był częścią zestawu, który kupił mi Połówek po swojej podróży samolotem [Ryanair sprzedawał go w okazyjnej cenie]. W pudełku znajdowało się także serum pod oczy w formie roll-on, co bardzo ułatwia aplikację, a także mgiełka, którą umieściłam w lodówce, i która to wielokrotnie ratowała mi życie w minione upalne lato. Moje serce skradł jednak nawilżający krem o przyjemnej, żelowej konsystencji. Niestety dość szybko się skończył - kiedyś w przypływie szczerości Połówek wyznał mi, że podkradał mi go z łazienki, bo fajnie nawilżał mu skórę twarzy. 



To by było wszystko. Jestem bardzo ciekawa, czy Wy macie swoich kosmetycznych ulubieńców, a jeśli tak, to jakich? Bardzo chętnie zapoznam się z Waszymi doświadczeniami, więc jeśli wiecie o istnieniu czegoś, co może zrewolucjonizować moje życie, nie bądźcie psem ogrodnika - podzielcie się wiedzą.  
A na koniec życzę Wam przyjemnej końcówki świąt, a także dużo zdrowia, szczęścia i wielu pięknych dni w tym nadchodzącym 2019 roku! Dziękuję Wam, że byliście ze mną nie tylko w tym roku, ale także w tych minionych latach!

18 komentarzy:

  1. Bardzo mocny dobry wieczór!

    No, no, no. Widzę dużo tu mercedesów kosmetycznych.

    Przyznam Ci się, że odkąd mamy w kraju tak wiele manufaktur z mydłami, na nowo pokochałam mydło w kostce. Zawsze kojarzyło się ono z wysuszaniem skóry, jednak nic bardziej mylnego. Po prostu trzeba postawić na mydło dobrej jakości, a nie tanie mydło z drogerii czy supermarketu. Pierwszym takim mydłem naturalnym było mydło z czarnuszki, które świetnie sobie poradziło z moją cerą po antybiotykach. W Polsce korzystam z Ministerstwa Dobrego Mydła czy Czterech Szpaków. Znam historię każdej z tych manufaktur od podszewki i ufam im. Aktualnie twarz myję po demakijażu oczyszczającym mydłem z węgla. Jest to moje trzecie ich mydło, w połączeniu z arganowym kremem Nacomi na noc daje mi świetną cerę.

    Często kupuję mydła w podróży, ale uważnie studiuję składy, ponieważ nagminnie w pozornie naturalnych mydłach jest kancerogenne EDTA czy też pochodne ropy naftowej. Nie obraziłabym się nigdy za podarowane mydło, jednak spotkałam takich, którzy się obrazili;-) Dobrej jakości mydło zwykle nie leży na półce w sklepach, więc dla mnie jest to bardziej symbol dbania o kogoś, że pokazuję mu dany kosmetyk, którego zwykle nie ma w zasięgu ręki.

    Mydła w płynie polubiłam odkąd poznałam polską markę Yope. Nie wysuszają skóry, mają do tego olejki mineralne. Werbena to moje ulubione. Miałam kiedyś z L'occitane żel pod prysznic z werbeną. Chwaliłam sobie. Jednak najlepszy dla mnie od nich był szampon do włosów. Miał jednak bagatelną cenę i długo szukałam szamponu do włosów w przyzwoitej cenie.

    Olejek z Nuxe mam, ale w wersji z brokatem. Kupiłam przed letnim urlopem, wiedziałam, że moja skóra bardzo nie lubi słońca i mimo wysokiego filtru będzie potrzebowała ratunku. Uwielbiam też zapach Nuxe. Polubiłam też żel pod prysznic z drobinkami złota.

    Przez Clinique zaczęłam w ogóle robić makijaż! Trafiłam na próbkę podkładu w gazecie i tak zaczęłam kupować podkład i puder do czasu, aż mi podkład wycofali i się na nich śmiertelnie obraziłam. Takich rzeczy się nie robi klientom!

    Osobiście nie przepadam za perfumowanymi balsamami, zdecydowanie kocham się w odżywczych.

    Do ust polecam markę EOS. Nie znalazłam lepszego balsamu do ust, a próbowałam wiele. Teraz będę próbować Nuxe to dam znać jak mi poszło.

    Maskary na co dzień nie używam, ponieważ w pracy mamy specyficzny mikro klimat i bardzo mnie bolą oczy od pracy przy monitorze i w suchym pomieszczeniu. Maskara tylko pogarszała sprawę, jednak w wolne dni dotychczas korzystałam z tuszów od Yves Rocher czy Estee Lauder.

    Jeśli mowa o szminki to tutaj prym wiedzie Lancome. Jestem obecnie właścicielką czterech czy pięciu szminek tej marki, a to o czymś świadczy;)

    Nie pomogłam Ci za bardzo, ponieważ patriotyczna jestem i wspieram młode, polskie marki. Chętnie buszuję po internetach wyszukując początkujące manufaktury.

    Mimo wszystko lubię takie posty kosmetyczne. Zawsze mogą zrewolucjonizować czyjeś podejście do kosmetyków i prezentów:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam u schyłku grudnia i od razu przechodzę do przeprosin - wybacz, że tak późno się odzywam. Plany miałam piękne: urlop, dużo wolnego czasu, czytanie, pisanie, oglądanie TV, wolno płynący czas... A rzeczywistość jak zwykle okazała się inna.

      Ministerstwo Dobrego Mydła znałam tylko ze słyszenia. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miała mydło ich produkcji. Właśnie przed chwilą weszłam na ich stronę, by rzucić okiem na to, co oferują i muszę przyznać, że niektóre mydełka wyglądają pięknie i zachęcająco.

      Przyznam Ci się, że ja nie bardzo zagłębiałam się w składy i trochę z przymrużeniem oka traktuję te kancerogenne czynniki. Stara cyniczka ze mnie wychodzi, ale co jest bardziej kancerogenne niż samo życie? Oddychamy powietrzem, które nas zabija, zjadamy żywność, która wpędza nas do grobu. Nawet gdybyś chciała, nie wyeliminujesz wszystkich czynników, które mogą przyczynić się do raka. Znam rodzinę, która od narodzin ich pierwszego dziecka chuchała i dmuchała na nie: żadnej przetworzonej żywności, własnoręcznie przygotowane papki, zupki, obiadki. U dziecka wykryto raka jeszcze przed pierwszym rokiem życia. Nie mówię, żeby celowo i nadmiernie eksponować się na działanie szkodliwych czynników, wystawiać się na promieniowanie, zażywać kąpieli w kancerogennych maziach, ale nie można też przesadzać w drugą stronę. Przy czym nie sugeruję, że Ty to robisz :) Podsumowując ten przydługi wywód: jeśli mam możliwość korzystania z naturalnych kosmetyków, to oczywiście to robię, ale jeśli mam do wyboru umycie rąk w "kancerogennym" mydle albo niemycie ich wcale, to i tak je umyję.

      Jeszcze do niedawna werbenę miałam tylko w ogródku, od kilku miesięcy zaś - w łazience, w przetworzonej postaci, jako składnik pewnych kosmetyków i bardzo ją sobie chwalę.

      Ja zużyłam już chyba ze trzy butelki olejku Nuxe o różnej pojemności, ale nigdy nie skusiłam się na tę wersję z drobinkami złota. Bałam się przerysowanego efektu. Ten "normalny" olejek wydał mi się bezpieczniejszą wersją, a ponieważ nie jest to najtańszy kosmetyk, to wolałam nie ryzykować. Domyślam się, że w przypadku tego z brokatem kluczem do sukcesu jest umiar.

      Usuń
    2. No ja mam właśnie resztki pudru Clinique i od dawien dawna poluję na korzystną cenę, ale zawsze jest jakiś ważniejszy wydatek. Generalnie jest to kosmetyk, bez którego mogę spokojnie się obejść. Lubiłam jedna z niego korzystać, bo był łatwiejszy i szybszy w aplikacji niż podkład. Nie mam problemów z cerą, żadnych blizn, przebarwień ani wyprysków, które musiałabym usilnie maskować.

      "Takich rzeczy się nie robi klientom!" - I know, right?! Nawet nie wiesz, jak tego nie cierpię! Mam tak z jednym z moich ulubionych zapachów. Trzeba mieć ogrom szczęścia, żeby go znaleźć w "internetach" albo w drogeriach, bo firma już go nie produkuje. Zdaje się, że wiesz coś o tym.

      A co jeśli perfumowany balsam jest też jednocześnie tym odżywczym? Czyż to nie idealne rozwiązanie? :) Generalnie nie używam żadnych balsamów do ciała, ale "La vie est belle" naprawdę przypadł mi do gustu. Zapach długo się utrzymuje, skóra jest miękka i pachnąca.

      Jestem bardzo ciekawa, jak sprawdzi Ci się balsam do ust z Nuxe. Masz ten w sztyfcie, czy w słoiczku? Mnie niestety pokonał słoiczek - nie lubię takich produktów, bo się totalnie u mnie nie sprawdzają. Mam za długie paznokcie, więc produkt dostaje się pod nie, kiedy próbuję nałożyć go na palec. Jest to mega niehigieniczne. Poza tym balsam z miodem w słoiczku ma bardzo krótką żywotność, bo tylko sześć miesięcy. Owszem, gramatura jest mała, ale produkt jest wydajny, więc możesz go nie zużyć w tym czasie. Jak to miało miejsce w moim przypadku.

      Słyszałam dużo dobrego o "jajeczkach" EOS. Cieszę się, że po świętach jedno wreszcie wpadło w moje ręce i będę mogła je przetestować. I to jeszcze o smaku mango! Mango to jeden z moich ulubionych owoców :)

      Jeśli chodzi o Estee Lauder, to polegam na niej w kwestii podkładu, maskary nie testowałam, bo nie miałam potrzeby. Bardzo dobrze spisywała się u mnie Maybelline Colossal, ale dawno jej nie używałam, więc nie wiem, czy w międzyczasie nie zmieniono jej formuły. Od dawna jestem wierna tuszom Lancome, przy czym nigdy nie próbowałam Grandiose, a Monsieur Black jest moją najmniej ulubioną.

      Wow! Nie sądziłam, że masz aż tyle pomadek Lancome! Jaki odcień jest Twoim ulubionym?

      Pomogłaś, pomogłaś :) Wcale się nie dziwię, że to robisz. Nie mam nic przeciwko polskim markom, ale ponieważ moja sytuacja jest taka, jak jest: mieszkam za granicą, rzadko latam do Polski i nie mam dostępu do polskich produktów, to zwyczajnie wygodniej jest mi wejść na stronę irlandzkiej drogerii i zamówić dostawę do domu niż bawić się w sprowadzanie kosmetyków z ojczyzny. Nie jest to ani szybki, ani przyjemny ani najtańszy sposób.

      [Znowu musiałam podzielić komentarz na części...]

      Usuń
    3. Wiem coś na ten temat. Ja też miałam inne plany na początek roku, styczeń nas zastał.

      Ministerstwo jest świetne, dziewczyny również, jednak kiedy znalazłam tańszą alternatywę-Cztery szpaki to zaczęłam kupować u nich. Mają też boski mus do ciała pachnący ciasteczkami;)

      Masz rację, jednak ja już tyle lat korzystam z naturalnych kosmetyków, że niemal od razu czuję różnicę. Nie mogę już myć głowy w normalnym szamponie z SLS, ponieważ okropnie mnie swędzi głowa.Jasne. Kiedy śpię w hotelu przed wylotem i mam wszystko spakowane, albo spędzam noc u kogoś, a skomplikowałoby mi życie zabranie własnych kosmetyków-myję głowę w takim szamponie jaki jest. Balsamu do ciała użyję takiego, jaki jest jednak nauczyłam się zwracać uwagę na składy, ponieważ bardzo szybko znajduję produkty, które mnie uczulają. Kiedy zaczynałam stosować te kosmetyki, nie było ich niemal w ogóle w sklepach. Teraz są wszędzie i w dobrych cenach, czego niestety nie można powiedzieć o Irlandii. Tam za naturalne kosmetyki płaci się dużo, ba nawet za olej kokosowy w porównaniu z cenami w Polsce płaci się majątek.Fanatyzm w każdą stronę jest zły. Mydło to mały pikuś, bo i tak je za chwilę spłukasz;)

      Uwielbiam zioła i ich zapach. W kuchni też zamiast jedynie solić i pieprzyć wolę dodawać aromatu potrawom za pomocą ziół.

      Ha! Ja jadąc na wakacje oczyma wyobraźni widziałam muśniętą słońcem skórę z drobinkami złota. Dlatego się zdecydowałam. Zdarza mi się czasami używać po kąpieli omijając okolice twarzy i nie jest źle;) Nie świecę się jak bombka na choince (pozostając w temacie świąt), jednak zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim taki kosmetyk pasuje.

      No tak, idealne rozwiązania są w cenie. Ja bardzo lubię takie jedno mydło Babci Agafii, które jest zarówno do ciała, jak i do włosów, do tego cudownie pachnie lasem iglastym. Kiedyś zabrałam je na wyjazd do koleżanki i jak weszła po mnie do łazienki to zapytała czy kąpałam się z kostką do toalety:D W każdym razie dla mnie jest to praktyczne, ponieważ mogę zabrać jedno opakowanie zamiast kilku. Problem jest taki, że jest ono dostępne tylko w internecie, a nawet tam ciężko je znaleźć.

      Balsam do ust mam w sztyfcie, jednak nie miałam okazji go jeszcze użyć. I u mnie nie sprawdzają się słoiczki i małe pudełeczka. Bardzo schną mi usta, jak to typowej gadule i Eos cenię za to, że na długo wystarcza i u mnie przyniósł najlepsze ze wszystkich balsamów efekty. Próbowałam kremy do rąk Eos w pewnym odstępie czasowym, ale te nie wzbudziły mojego zachwytu.

      Z Estee Lauder mam podkład double wear, jednak już wiem, że to postępek jednorazowy. Okropnie mnie przy tym podkładzie szczypią oczy. Używam go rzadko, chociaż naprawdę rewelacyjnie kryje. Na co dzień używam podkładu mineralnego polskiej marki Anabelle Minerals. Anabelle zasłynęła na całym świecie tym, że zawiera składniki odpowiednie dla kobiet muzułmańskich jak i żydowskich:-] To się nazywa dopasowanie do klienta!Podkład nie jest zbyt trwały, jednak na co dzień w pracy nie muszę być aż taka piękna, prawda? Nie mam jeszcze ulubionej mascary, więc kto wie? Może w końcu ją znajdę?

      Na ten moment, a nie wypróbowałam jeszcze wszystkich jest to seria Color Design Lip-odcień 382 NOT AFRAID. Inna, którą mam to:181 RED STILETTO. Kocham ciekawe nazwy kosmetyków;) Zdaje się, że one nie są dostępne w Polsce, ja je kupiłam od koleżanki, która przywozi kosmetyki z USA. Koleżanka, która dzieli ze mną biurko w pracy nazwała te odcienie grzesznymi;]

      Usuń
    4. Nie za bardzo orientuję się w cenach naturalnych kosmetyków w Polsce i w Irlandii, Ty pewnie jesteś znacznie lepiej rozeznana. Ostatnio jednak szukałam olejku Nuxe, bo Boots przestał go sprzedawać, i ze zdziwieniem odkryłam, że kosmetyki Nuxe [a zwłaszcza całe zestawy] można kupić taniej w Polsce i to za całkiem przyzwoitą cenę.

      Za olej kokosowy płaciłam zawsze jakieś osiem euro. Coś koło tego.

      Jaki masz kolor Double Wear?

      Anabelle Minerals widziałam na blogach kosmetycznych - na początku pomyślałam, że to "podróbka" słynnych BareMinerals, wyglądają podobnie. Może ktoś się nimi inspirował? Sława Babci Agafii również do mnie dotarła :)

      Ha, ha, ha! Przezabawna sytuacja z tą kąpielą z kostką WC ;) Trochę przeraża mnie myśl o myciu włosów mydłem. Mam wrażenie, że włosy poplątałyby mi się niemiłosiernie. Rozczesujesz je później bez żadnych problemów? Bo mi niestety niektóre szampony strasznie plączą włosy. Rozczesanie ich jest później katorgą...

      O tak, nazwy niektórych pomadek zwalają z nóg :) Twoje kolory faktycznie bardzo odważne. I chyba masz rację z tym, że nie występują one w Polsce. Znam całkiem dobrze asortyment Lancome, ale w ogóle nie kojarzę tych pomadek. Tutaj bardzo popularne są te z serii L'absolu rouge.



      Usuń
    5. A podzielisz się ze mną tą wiedzą tajemną i powiesz gdzie sprawdzałaś?;) Nuxe u nas nie są na wyciągnięcie ręki. Ja online kupowałam z Ziko Apteki i wyszło dosyć korzystnie cenowo. Są też w iperfumy, ale nie wszystkie produkty. Mam też u siebie w jednej aptece, ale ceny troszkę zniewalają.

      1N1 Ivory Nude mam. Trudno stwierdzić. Ja najpierw zaczęłam ich kupować-bo tradycyjnie wspieram młode, polskie marki, a potem dopiero przeczytałam o nich w gazecie.

      Nie, to mydło ma konsystencję żelu i nie plącze włosów:-)To taka galaretka trochę.

      Udanego tygodnia w pracy!

      Usuń
    6. Serdecznie przepraszam, że tak późno odpowiadam na ten komentarz, ale zupełnie go przeoczyłam! Nie przypominam sobie, bym go czytała. Możesz więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy weszłam na bloga, by wreszcie rozprawić się z zaległymi komentarzami i natrafiłam na ten tutaj.

      Kurczę, to było tak dawno temu... Ale nawet teraz po szybkim wpisaniu "kosmetyki Nuxe" w wyszukiwarkę, wyskoczyła mi strona apteki eskulap [zdaje się, że m.in. tu byłam poprzednim razem], gdzie można kupić bardzo fajny zestaw. No sama popatrz:

      https://www.aptekaeskulap.com/nuxe-zestaw-huile-noel-olejek-huile-prodigieuse-100ml-prodigieux-olejek-pod-prysznic-100ml-creme-fraiche-de-beaute-skora-normalna-30m-swieca-prodigieuse-70g-p-25268.html

      Dwa olejki, krem i świeca za nieco ponad 110 zł! Bardzo korzystna cena, gdzie w Irlandii sam olejek o tej samej pojemności potrafi kosztować 32 euro!
      Ceneo pokazuje, że sam olejek można mieć już za 75 zł.

      1N1 jeszcze nie miałam, testowałam na sobie dwa kolory 1N2 Ecru, potem jakiś inny, który był fajny, ale którego nazwę zapomniałam [miałam próbkę], a teraz mam 1W1 i też sobie chwalę.

      Ach, jak konsystencja żelu to wiele tłumaczy!

      A propos galaretki, to dziś urządziłam sobie po prysznicu małe SPA i nałożyłam na twarz zieloną galaretowatą maseczkę z błyszczącymi drobinkami. Ale ściągnęła mi skórę, czuję się jakbym była sparaliżowana ;) Za niedługo będę ją ściągać, jestem ciekawa efektu :)

      Usuń
  2. To ja jestem taki odszczepieniec, bo wcale nie patrzę na sklad. Może dlatego że nigdy nic mnie nie uczulalo, nie podraznialo... Tanie, drogie, wszystko jedno.
    Makijaż lubię zmywac mydłem z węglem. Efekt widzę po tym, że po przemyciu wodą różana, wacik jrsj potem czysty. Właśnie, wodą różana z apteki to kolejna rzecz, która mam na półce. Dobrze ściąga resztki tuszu do rzes. Tusze mam najtańsze, bo inne mi opadaly(mam bardzo głęboko osadzone oczy) i dopiero przypadkiem trafiłam na jakąś podróbkę, która trzyma się fantastyxznie. Podobnie eyeliner, bez którego oko to nie oko w moim przypadku.
    To, co uwodzi mnie w kosmetykach to zapach i nic na to nie poradze.

    Mam takue momenty w cyklu,kiedy czuję lekkie przesuszenie skóry. Będąc w kuchni nałożę dobie oliwy z oliwek albo oleju koosokokos i tyle...

    Tato, nie masz pojęcia,jak bardzo wkurza mnie to szukanie problemu w okresleniach "dla mezczyzn", "męski" itp. A co w tym złego? To jest po prostu normalne!

    Ja też jestem ze wsi i też kosmetyki czy ubrania byly super prezentem. Nigdy się nie doszukuje dlaczego coś dostalam, to chore.
    Moje dzieci nauczyłam że niewaznico dostana w prezencie, maja podziękować i się usmiechnac, bo te kredki od babci to coś, co dala im choć nie musiala.

    Lubię polskie firmy,ale podobnie jak ty, mieszkam tu.

    O, zapomnialabym... To co kupuje dość drogo to naturalne indyjskie farby do elosow khadi. Używam czarnej henny i indigo i za to place tyle ile trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam podobnie. Raz tylko coś mnie strasznie uczuliło, ale to były stare dzieje - miało to miejsce w szkole średniej. Od tamtego czasu nie miałam żadnych problemów z podrażnieniami. Inaczej sprawa wygląda z biżuterią. Tu unikam pewnego rodzaju kolczyków, które powodują u mnie dyskomfort, bo zdaje się, że mam uczulenie na nikiel.

      Zaciekawiłaś mnie tą wodą różaną. Obojętnie jaka czy polecasz konkretną markę? Polubiłam testowanie kosmetyków, chętnie zapoznałabym się z tą wodą. A nuż przypadnie mi do gustu i na stałe wejdzie do mojej kosmetycznej rutyny?

      W moim przypadku makijaż oka ogranicza się tylko do nałożenia mascary, ewentualnie jeszcze bazy pod tusz, bo rzęsy prezentują się wtedy bardziej spektakularnie. Nie robię żadnych kresek, bo mam wrażenie, że nie wyglądam w nich dobrze. Cieni również nie stosuję.

      Tak! Zapach ma ogromne znaczenie. Podobnie zresztą jak konsystencja. Dlatego tak uwielbiam używać płyn z miodem akacjowym od Lancome i olejek Nuxe. Ważne, żeby stosowanie kosmetyku było przyjemnością, nie zaś przymusem. Tak do tego podchodzę. Jeśli coś mi z jakiegoś względu nie odpowiada [konsystencja nie taka, odstraszająca woń, ogólnie kiepska jakość], to już nie wracam do takiego kosmetyku.

      Właśnie o to mi chodzi. Naprawdę ludziom przeszkadzało to, że Kleenex miał duże chusteczki noszące nazwę męskich? Przecież producent nigdzie nie zastrzegł, że jest to tylko i wyłącznie produkt przeznaczony dla mężczyzn i że kobiety mają kategoryczny zakaz używania go...

      Bardzo dobrze postępujesz. O to właśnie chodzi. Ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli podarował prezent i te chęci powinny być docenione. Nie każdego obdarowującego stać na nabycie drogiego i ekskluzywnego prezentu.

      Problem farb mam na szczęście z głowy :) Od drugiej połowy 2015 roku nie farbuję włosów, co pozwoliło mi zaoszczędzić sporo pieniędzy i czasu. Jak zacznę siwieć na potęgę, to wrócę do farbowania, bo nie wyobrażam sobie mieć siwych włosów [może jak zostanę leciwą staruszką] ;) Okropieństwo.

      Usuń
    2. Sorry, że dopiero teraz, ale Najstarsza wyjeżdżała....

      Woda różana pod linkiem, tylko ta jest z oczarem, a ja miałam samą.

      http://www.ricesteele.com/skin-care/witch-hazel-rosewater-.199.html

      ja włosy farbuję rzadko, często chodzę z pasemkami siwych; nie mogę jednak powiedziec, że nie farbuję. tyle, że teraz są to zioła i oprócz koloru odżywiają mi włosy.


      Usuń
    3. Dziękuję, że pomimo zabiegania znalazłaś czas na podrzucenie linka! :)

      Usuń
  3. Ps. Przeraszam za literowki, pisałam z telefonu.
    Miało być Taito, a nie tato😉 i wiele innych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyśliłam się, nie ma problemu :)

      Kto z nas jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem ;) Wszyscy mamy to na swoim koncie ;)

      Usuń
  4. Sokole Oko

    No dobra już tu byłam ... nawet kilka razy ale ja jestem całkiem nie kosmetyczna i w sumie nie mam co napisać. Nie mam ulubionego błyszczyka a co się na coś skuszę to jestem niezadowolona. Nie używam kremów (jak mi ktoś sprezentuje to tak ale po to żeby nie wywalić) dostałam raz tołpy na matowanie cery i nawet z tego jestem zadowolona. Kremu do rąk nie znoszę. Nie używam wolę mieć wysuszone zimą niż czymś obsmarowane. Balsam po kąpieli mam co rusz to inny. W zasadzie wrzucam jak popadnie jak sie kończy. A mydła w płynie kupuję najtańsze jakie dostanę.

    Kompletnie nie mam się tu czym wykazać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak to nie masz? Bardzo ciekawe rzeczy mi tu napisałaś, naprawdę! Nie miałam pojęcia, że tak to u Ciebie wygląda. Zaskoczyłaś mnie, oj zaskoczyłaś.

      Nie da się ukryć, że jesteś nietypową kobietą!

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Z dzieciństwa mam taką traumę, że moja jedna babcia miała kremową fazę. Zanim szła spać smarowała sie kremami dosłownie cała od twarzy przez dekolt, ręce a nawet nogi. To było wieki temu więc tym kremem była nivea jej zdaniem dobra na wszystko. Pamiętam, że tego nie znosiłam. Pachniała tym kremem i cała się świeciła od tłuszczyku kremowego. Ne lubiłam u niej nocować bo musiałam spać z nią w jednym łóżku i właśnie wąchać ten krem. A jeszcze się cała kleiła. Nieeeeee tego nie znoszę.

      Właściwie ze stałych kosmetyków używam tylko kredki do oczu i cieni. Raz na kilka miesięcy tuszu (z reguły zaschnie i wywalam) a szminki tylko latem jakiś błyszczyk ale często w ogóle o nim nie pamiętam. Nie mam nawet ulubionego szamponu. Patrzę tylko żeby był do mojego rodzaju włosów i tyle.

      Trochę to pewnie nie typowe ale cóż. Raczej mi się już nie odmieni. Nie przeraża mnie ani to, że owiśnie mi skóra na szyi ani to, że pierzchną dłonie ani że będę miała wory pod oczami. Nie lubię też robić zakupów ciuchowych i może mi to zająć góra godzinę potem jestem zmęczona i sfrustrowana. Więc jak ostatnio spędziłam 40 minut w H&M żeby kupić spodnie a wciąż coś mi nie pasowało i wymieniałam rozmiary i modele i nadal wyszłam z niczym to mam dosyć zakupów na miesiąc. Wolę robić 2 h spożywcze zakupy niż spędzić 1 h w galerii z ciuchami.

      Usuń
    3. Hehe, coś mi to przypomina! U mnie z kolei mama zawsze smarowała się kremem Nivea, więc wiem, co masz na myśli :) Na szczęście nie całe ciało, tylko głównie twarz i chyba szyję, a także ręce.

      Też nie lubię tłustego filmu na skórze, jakie zostawiają niektóre kosmetyki. Lubię, jak się szybko wchłaniają i niczego nie brudzą.

      Zaskoczyłaś mnie tą kredką do oczu i cieniami! Chyba nie zauważyłam ich u Ciebie.

      Ale przecież nikt nie mówi, że to złe, więc nic nie musi Ci się odmieniać :)

      Też nie cierpię chodzenia od sklepu do sklepu, żeby kupić jakieś ubrania. Na szczęście od dawna robię to internetowo i bardzo sobie chwalę. Zamiast chodzić wkurzona po sklepie, często też przegrzana, bo w niektórych przybytkach jest za wysoka temperatura i nieświeże powietrze, siedzę sobie wygodnie przed komputerem, popijam kawę/herbatę i dorzucam kolejne rzeczy do koszyka. W większości przypadków są to udane zakupy, bo wiem w jakie rozmiary i firmy celować, a nawet jeśli coś nie przypadnie mi do gustu, to z reguły nie ma problemu z odesłaniem towaru.

      Usuń
  5. Ja tak tylko na marginesie grudnia i prezentów. Czy tradycja irlandzka przewiduje jakąś drogę komunikacji zwrotnej ze św. Mikołajem? Czy ewentualne uwagi należy kierować bezpośrednio do jego elfów? A jeśli tak, to jak długo trwa proces rozpatrywania wniosków? Bo ostatnio jeden z elfów dostarczył mi potężną pakę prezentów, która okrężną drogą z Laponii przez Irlandię i Polskę dotarła do mnie w sam raz przed Świętami. Otwieram jeden prezent po drugim ale nigdzie nie znajduję najmniejszego nawet vouchera na czas wolny od pracy, biura i stania w korkach! Voucher mógłby być choćby kilkudniowy, najlepiej połączony z jakimś pobytem w spa, ale nie koniecznie ;)

    OdpowiedzUsuń