"W
niebie każdy spotyka pięć osób — powiedział nagle Niebieski Człowiek. —
Przekonasz się, że wszystkie te osoby nie bez powodu pojawiły się w twoim
życiu. Wtedy mogłeś nie znać tego powodu. Po to jest niebo. Żeby zrozumieć sens
życia na ziemi".
Byłeś
dla mnie jedną z takich osób.
Jestem
pewna, że nawet nigdy Ci nie przyszło do głowy, jak wiele dobra wnosiłeś do
mojego życia i jak wielki wpływ na nie miałeś.
Nigdy
Ci tego nie powiedziałam, ale uwielbiałam, kiedy na mnie patrzyłeś. W Twoich
starych, umęczonych oczach było tyle ciepła! Zawsze paliły się w nich radosne i
figlarne iskierki. Jak to możliwe, że nigdy nie zgasły po tylu niełatwych
dekadach życia? A przecież musiały być takie momenty, w których zamartwiałeś
się, jak odbudować spalony dom, jak zapewnić godne życie gromadce dzieci, które
razem ze swoją żoną sprowadziłeś na ten świat.
Nigdy
Ci tego nie mówiłam, ale nigdy nie miałam dziadka. Ten po kądzieli zmarł, zanim
się urodziłam, ten od strony ojca nigdy nie dorósł do bycia dziadkiem. Znajdowałam
się 1600 km od domu, kiedy na telefon stacjonarny "moich" Francuzów
zadzwoniła mama. Jedną z wyuczonych formułek, które zapisałam jej fonetycznie
przed moim wyjazdem, poprosiła Isabelle, by przywołała mnie do telefonu, by
przekazać mi te wieści. Rozpłakałam się wtedy. Wiem, że nie byłbyś zazdrosny
ani o jedną z tych łez, ale mimo to powiem Ci, że nie wypływały one z moich
oczu, bo straciłam dziadka. Dla mnie i tak od dawna już nie żył. Rozpłakałam
się wtedy, bo kiedy obwieściłam towarzystwu, co się stało, Francine podeszła do
mnie i bez słowa wzięła mnie w ramiona. I stąd te łzy. Ten gest i ta jej dobroć
mnie wzruszyły. Nie śmierć dziadka, który w życiu nawet mnie nie przytulił, ani
nie powiedział jednego dobrego słowa.
Nigdy
Ci tego nie mówiłam, ale ludzie zawiedli mnie wielokrotnie, więc w którymś
momencie po prostu zaczęłam określać się mianem "mizantropki", ale
chyba bardziej w nadziei, że w ten sposób uodpornię się na całe zło z ich
strony, niż z wiary, że faktycznie nią jestem. Nigdy jednak nie udało mi się
uodpornić na dobro, tak jak nie udało mi się zrozumieć, dlaczego najczęściej
spotyka mnie ono ze strony całkowicie obcych mi ludzi.
Tak
więc płakałam wtedy, w reakcji na to niespodziewane dobro, ale to po Tobie tak
naprawdę rozpaczałam, choć nikt mnie wtedy nie tulił.
Mój
dziadek nie zasłużył nawet na jedną moją przypadkową łzę. Ilekroć myślę o nim,
a nie zdarza się to zbyt często, widzę go wiecznie niezadowolonego i
skwaszonego. Taki właśnie był: mały, naburmuszony i zły na cały świat. Czasami
myślę, że to nie marskość wątroby go zabiła, ale "marskość serca", w
którym nie było miejsca dla jego wnucząt. A Ty? Kiedy na chwilę odzyskałeś
przytomność i zobaczyłeś jedną ze swoich wnuczek, złapałeś ją za rękę i
stwierdziłeś, że jest świetną dziewczynką. A potem zasnąłeś, nadal ściskając tę
jej małą, delikatną rączkę w swojej dużej, spracowanej dłoni... Albo wtedy,
kiedy po kilkunastu dniach leżenia w szpitalnym łóżku, po zbyt długim śnie
udało Ci się wreszcie otworzyć oczy i zobaczyć Twoją synową - pierwsze co
zrobiłeś, to uśmiechnąłeś się, po czym znów odpłynąłeś do krainy snów. This is so you!
Nigdy
Ci tego nie mówiłam, ale zawsze wzruszała mnie scena śmierci Chrisa w
"Into the Wild" i jego stwierdzenie, że miał szczęśliwe życie. Albo
końcowa scena w "The Theory of Everything", w której Stephen Hawking,
patrzy na dzieci i mówi do swojej byłej żony: "Look what we made". Nie
byłeś tak znany jak on, ale wierz mi, że
dokonałeś tylko niewiele mniejszych rzeczy i tylko niewiele mniejszą
gwiazdą byłeś. Obydwaj jesteście moimi bohaterami i autorytetami.
To
takie ważne, by móc powiedzieć na łożu śmierci, że miało się dobre życie.
Uśmiechnąć się na wspomnienie przeżytych lat i odejść w nieznane bez lęku i
rozpaczy, za to z pogodą ducha i uśmiechem na twarzy. Byłeś dzielny do końca
swojego życia i nawet w takim krytycznym dla nas momencie zachowałeś się z
klasą, dając nam tym samym ostatni podarunek od siebie - świadomość, że nie
paraliżował Cię lęk i obawa, że to już koniec. Odchodziłeś honorowo, niczym
kapitan na tonącym statku.
Nigdy
Ci tego nie mówiłam, ale kiedy zamykam oczy i przywołuję Twój obraz, widzę
spojrzenie innego "staruszka". Gdyby przeliczyć jego psie lata na te
ludzkie, myślę, że byłby Twoim rówieśnikiem. Stawy odmawiają mu posłuszeństwa,
porusza się zatem mniej więcej w takim samym tempie, w jakim Ty to robiłeś,
nierzadko przy tym upadając pod swoim własnym ciężarem. Mamy więc swój
wypracowany rytuał, który ma zminimalizować jego wysiłek. Kiedy on leży, a ja
niosę mu strawę, zawsze podsuwam mu ją najbliżej nosa, a on wtedy rozsuwa swoje
przednie łapy, bym mogła wsunąć miskę między nie. Kiedy zaś zaczynam się
prostować i podnoszę głowę, nasze spojrzenia się krzyżują. Nie patrzy na to, co
ma w misce - zawsze patrzy mi w oczy. I robi to w bardzo specyficzny sposób.
Nie wiem, co widzi w moich, za to ja w jego wielkich brązowych oczyskach widzę
tylko ogromną wdzięczność. I to charakterystyczne, dobrze mi znane ciepło. Ty
tak właśnie patrzyłeś. Z wdzięcznością. Jakbyś miał jakiś dług wdzięczności do
spłacenia. Nie miałeś żadnego. Może głupio to zabrzmi, ale obydwaj mieliście ze
sobą coś wspólnego - to Wasze ciepłe, miłosierne spojrzenie, które mogłoby
roztopić nawet stal.
Nie
wiem, ile udało Ci się zakodować z tych ostatnich dni, kiedy leżałeś w obcym, szpitalnym
łóżku, ale wiedz, że nawet na moment nie byłeś sam. Nikt nie zniósł myśli, że
mógłbyś odejść z tego świata w samotności. Twoje życie przecież było dalekie od
niej. Twoja oddana żona, z którą spędziłeś pięć dekad swojego życia, czuwała
przy Tobie za dnia i nocy, popłakując ukradkiem i udając dzielniejszą, niż
jest, mimo że w głębi duszy musiał paraliżować ją strach przed długimi,
ciemnymi i samotnymi nocami, których tak nie znosi. Dzieci i wnuki robiły to
samo. Ciasnym wianuszkiem oplatały Twoje łóżko... Masz wspaniałą rodzinę,
wiesz? Zazdroszczę Ci jej.
Też
chciałam Cię odwiedzić, wiesz? Spytałam Twoich bliskich, czy będę mogła Cię
zobaczyć w szpitalu, nie jestem przecież Twoją rodziną, a Twój kochany syn
powiedział, że z chęcią mnie zabierze, jeśli tylko tego zechcę, szybko jednak
dodał, że nie chcę widzieć obrazka nędzy i rozpaczy, którym się niechcący
stałeś. Powiedział, że już odszedłeś i że ta powłoka cielesna na szpitalnym
łóżku to nie Ty. I że nawet on nie mógł znieść tego widoku.
Miał
rację. Nie chcę Cię zapamiętać w takim stanie. Chcę zawsze pamiętać Cię tak jak
teraz - z tym dobrotliwym uśmieszkiem na twarzy, z pełnymi ciepła oczami
wyglądającymi spod jakże bujnej siwiutkiej czupryny. Nie chcę mieć przed oczami
Twojego wychudzonego, zmizerniałego wizerunku i nienaturalnego koloru skóry. Ty
przecież nosiłeś się z godnością - życie dawało Ci w kość i nakładało na barki
kolejne ciężary, ale mimo to nigdy Cię nie złamało. Nie odebrało Ci
imponującego wzrostu. A ten Twój krąglutki brzuch, w którym według Twojej
dowcipnej i niesfornej wnuczki miały znajdować się bliźnięta, tylko dodawał Ci
uroku. Wyglądałeś dzięki temu trochę jak święty Mikołaj. Ale i on zanikł, tak
jak systematycznie ulatywało z Ciebie życie. A jeszcze przecież niedawno
żartowano sobie z Ciebie, że jesteś jedyną osobą, która trzy razy w tygodniu
chodzi na siłownię i... tyje. A Ty chodziłeś do centrum fitnessu, bo uwielbiałeś
jacuzzi i pogadanki o polityce i GAA. Potrafiłeś znaleźć wspólny język z
każdym. Wiesz, że doczekałeś się tam małego fanklubu? Tak, właśnie tam, wśród "młodzieży".
Może właśnie dlatego, że nigdy nie zwykłeś mawiać z pogardą, że za Twoich czasów
młodzież była inna - lepsza, nie to co teraz.
Pamiętasz
nasze ostatnie spotkanie pod koniec roku, kiedy zapytałeś, czy mam ubraną
choinkę, a ja przyznałam Ci się, że nie, bo nie czuję świąt w sercu?
Odpowiedziałeś, że Ty też nie masz i dodałeś "don't bother!". Potraktuję
te Twoje słowa jako Twoją ostatnią poradę, swoisty drogowskaz, i przekuję na
inne dziedziny życia. Postaram się skupiać tylko na tym, co w życiu istotne, bo
Ty byś tak zrobił, i przestać przywiązywać wagę do rzeczy, które na to nie
zasługują.
Nie
udało mi się odwiedzić Cię w szpitalu. Będę Cię jednak odwiedzać na cmentarzu.
Obiecuję. Zawsze będę mieć dla Ciebie kwiaty albo świeczkę, bo Twój uśmiech był
dla mnie światełkiem i promykiem słońca w najbardziej pochmurne dni. Opowiem
Ci, jak mija nam życie bez Ciebie, jaką pustkę nam uczyniłeś i jak zmieniają
się Twoje wnuczęta. Opowiem, co ciekawego wyczytałam w Twoim ulubionym
"Irish Farmers Journal", opowiem, jak pięknie zielenią się pastwiska
i jak radośnie brykają po nich nowonarodzone owieczki. Jako farmer z krwi i
kości na pewno byłbyś tym zainteresowany. Opowiem też o małych ironiach losu, z
których utkane jest życie. Na przykład o tym, jak znalazłam prawdziwy dom ponad
2200 km od tego polskiego, i o tym, jak stałeś się moim dziadkiem... I o tym,
że od teraz każde moje urodziny będą jednocześnie Twoją rocznicą śmierci...
Wiem, że uwielbiałeś droczyć się i robić psikusy, ale tego mogłeś sobie
darować, bo to były moje najgorsze urodziny.
Oddałabym
pięć lat swojego życia za pięć Twoich. Oddałabym nawet może więcej, bo moje
życie nie jest w połowie tyle warte ile Twoje, gdybym tylko wiedziała, gdzie
się udać i z kim próbować dobić tego targu.
Nie
wiem, jak przeżyję Twój jutrzejszy pogrzeb, skoro już dziś pękło mi serce,
kiedy zobaczyłam Cię w trumnie. Bez życia, bez tego Twojego zawadiackiego
uśmieszku... Jestem za to niemal pewna, że jutro nie znajdzie się ani jedna
para oczu, z których nie popłynie żadna łza...
Mam
nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Dziadku, i że zobaczę w Twoich oczach
to doskonale mi znane ciepło!
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńWspółczuję bardzo tej straty. Widać, że bardzo to była ważna dla Ciebie osoba i, że pewnie nigdy pustki po niej nikt inny nie zastąpi. Takie osoby stają na naszej drodze i żadne później nie są w stanie choć trochę sie zbliżyć do tej relacji.
Dzięki, kochana!
UsuńRequiescat in pace...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kochany Zielaku! It means the world to me...
UsuńPięknie napisane pożegnanie wyjątkowego bez wątpienia człowieka. Ściskam...
OdpowiedzUsuńPięknie Ci dziękuję za te słowa, Kochany Michałku!
UsuńCześć Taito,
OdpowiedzUsuńTo może ja Cię po prostu mocno przytulę, co? W zanadrzu mam też całe duże opakowanie chusteczek. Postawię Ci dobre wino, upiekę coś dobrego i otulę kocykiem, abyś mogła odpocząć po trudach życia. Mogę?
Dziękuję, Kochana Rose!
UsuńJak tam piątek? Czyżby weekendu początek?
UsuńTak, wreszcie! Czekałam na niego z utęsknieniem, bo pracowałam w minioną sobotę, a poza tym niedziela, poniedziałek i wtorek umęczyły mnie psychicznie...
Usuń