Jeśli
prawdą jest, że na wszystko musi przyjść odpowiednia pora, to nie pozostaje mi
nic innego tylko głęboka wiara w to, że ponad trzy lata temu pora była
wyjątkowo nieodpowiednia. To właśnie wtedy po raz pierwszy zarezerwowałam
nocleg w Portmagee, by ostatniego dnia roku spełnić swoje marzenie i tuż przed
północą udać się na tamtejszą paradę.
Paradę
nie byle jaką, wypadałoby dodać. Nie określiłabym siebie jako wielkiej
miłośniczki pochodów, ale gdy tylko dowiedziałam się o paradzie z Portmagee, od
razu zapragnęłam wziąć w niej udział. Wydała mi się szalenie interesującym
wydarzeniem. Czymś nietypowym, oryginalnym i... romantycznym (przyznaję to z
rumieńcami wstydu)! Mało bowiem instrumentów muzycznych potrafi mnie
doprowadzić do takiego ekstatycznego stanu jak irlandzkie dudy, uilleann pipes,
zwłaszcza te znajdujące się w rękach wirtuoza, jakim niewątpliwie jest Davy Spillane. Mojego guru, Davy'ego, na paradzie miało nie być, ale już inni
kobziarze - tak, bo to właśnie oni ją otwierają.
Parada
w Portmagee jest o tyle ciekawa, że jej korzenie nie dość, iż sięgają prawie
trzystu lat wstecz, to do tego są jeszcze zagraniczne, a konkretnie francuskie.
To tu w XVIII wieku, do tej - jakże uroczej i spokojnej! - osady rybackiej,
przybył statek pod francuską banderą. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego -
nie on pierwszy i nie ostatni! - gdyby nie to, co zrobiła jego załoga w
sylwestrową noc. A mianowicie zrobiła niezłe show dla miejscowych, urządzając
sobie pochód, w którym symboliczny stary rok ginie i robi miejsce dla tego
nowego. Całkiem niespodziewanie zatem zaszczepiła w tubylcach chęć kultywowania
tego obcego dla nich zwyczaju.
Irlandczycy
ze swoją charakterystyczną otwartością i chęcią dobrej zabawy zaadoptowali nowy
zwyczaj, "uczynili go swoim" i na tyle atrakcyjnym produktem
"eksportowym", że w obecnych czasach wcale nie brakuje chętnych,
którzy przybywają tu w sylwestrową noc specjalnie po to, by zobaczyć tę paradę
na własne oczy i poczuć jej atmosferę. Taką osobą byłam właśnie ja. Bo choć
trzy lata temu zmuszona byłam anulować wyjazd, przez co nie wzięłam w paradzie
udziału, to jednak nigdy o niej nie zapomniałam. Tymczasowo tylko odłożyłam ten
plan na półkę z napisem "innym razem".
Rzadko
- zdecydowanie za rzadko! - mam momenty, w których wykazuję się taką
stanowczością i determinacją, jaką zademonstrowałam w czasie drugiego podejścia
do sylwestrowego wyjazdu do Portmagee. Już na początku września, kiedy
dokonywałam rezerwacji noclegu, wiedziałam, że tym razem nikomu i niczemu nie
dam się odwieść od realizacji tego pomysłu. Przyznam, że łatwo nie było, bo im
bliżej było wyjazdu, na tym więcej prób byłam wystawiana i bezlitośnie kuszona
niczym Jezus na pustyni (w tym między innymi przez koncert Walking On Cars,
który odbywał się w tym samym czasie w Dublinie).
Nie
uległam, nie poddałam się i nie zrezygnowałam, dlatego też, jadąc do Portmagee,
miałam jak najbardziej uzasadnione powody do satysfakcji i zadowolenia. Miałam
też momenty melancholii na widok porozrzucanych po okolicy domów wypełnionych ciepłym
bursztynowym światłem, ale grudzień już ma to do siebie, że - jak żaden inny
miesiąc - potrafi skutecznie zaprowadzić człowieka do wrót raju albo do samego
przedsionka piekła.
Nie
wiem, jak byłoby te trzy lata temu, gdyby mój wyjazd doszedł wtedy do skutku.
Nie mogę tego wiedzieć. Jednak te 36 miesięcy później było niemal idealnie i to
praktycznie pod każdym względem. Gdybym była bardziej uduchowiona,
uwierzyłabym, że los robi wszystko, by wynagrodzić mi te trzy lata oczekiwania
- i to w dodatku z nawiązką. Chcesz ładnej pogody? Nie ma problemu! Pstryk! Oto
przyjemna, łagodna grudniowa temperatura. Ponad 10 stopni, bezwietrznie,
bezdeszczowo, sucho. Coś jeszcze? Ach, prawda, zatęskniło ci się za ciepłem
domowego ogniska, za uśmiechem bliskiej osoby, która widzi cię w progu drzwi,
od razu uśmiecha, mówi: "o, jesteś!" i bierze w ramiona? Mówisz,
masz: nie jest to co prawda nikt ukochany, ale w tym momencie najbardziej
podobny do kogoś takiego. A żeby ci wynagrodzić brak precyzji w realizacji tego
pragnienia (a sama wiesz, że nie było to takie hop-siup!), to masz tu
przyjacielskich duszków w postaci gospodyni i jej sympatycznego kociaka, który
sprawi, że choć trochę poczujesz się jak w domu.
I
tak właśnie się czułam, kiedy przyjacielsko przywitała mnie gospodyni i
oprowadziła po włościach swojej posiadłości - dom był stosunkowo nieduży, ale
ciepły i nastrojowo oświetlony lampkami, przez co całość sprawiała niesamowicie
przytulne wrażenie. A jakby tego było mało, na stole czekał już poczęstunek -
talerz łakoci, do tego przekąski: miseczka prażonych orzechów, paczka popcornu
i chipsów, czekoladowe cukierki... I choć niewiele z tych rzeczy dopuszczałam
do swojego jadłospisu, nie mogłam nie docenić gestu, a gospodyni chyba nic
więcej nie mogła już zrobić, bym poczuła się bardziej ugoszczona. Tego właśnie
potrzebowałam!
Portmagee,
które kilka godzin wcześniej wyglądało na najbardziej osamotnioną osadę świata,
przed północą nie przypominało jej nawet w najmniejszym stopniu. Małe i ciasne
uliczki oraz zakątki pękały w szwach od zaparkowanych pojazdów, a drogą i
chodnikami sunęła żywa ludzka masa, wraz z nią ja. Podekscytowana i
rozentuzjazmowana. Przez moment nawet poczułam się częścią tej społeczności, bo
już nie tylko biernie przyglądałam się kolejnym powitaniom sąsiadów i
znajomych, ale sama ze zdziwieniem witałam się z moją gospodynią, na którą
natrafiłam, zmierzając do centrum wioski.
Żałuję
tylko, że nie wyszłam z domu nieco wcześniej, bo pierwsze dźwięki dud
rozbrzmiały, zanim udało mi się znaleźć najdogodniejsze miejsce obserwacyjne.
Chwilę później pochód zbliżał się już do końca swojej trasy, bo osada jest
maleńka, zatem przemierzenie jej z jednego krańca na drugi zajmuje zaledwie
parę minut. Szczęśliwie jednak po dotarciu do mety, zawrócił i udał się w
kierunku startu, dając takim gapom jak ja ponowną szansę dokładniejszego
przyjrzenia się paradzie.
Co
tu dużo mówić - był to widok, który skutecznie rozgrzewał moje serce: pod
osłoną nocy maszerowali muzycy, wysyłając w eter magiczne dźwięki wydobywające
się z dud, za nimi wlókł się pomarszczony, ledwo zipiący staruszek symbolizujący
stary rok, a za nim cała reszta - ludzie z kuflami piwa i kieliszkami wina, jeszcze do niedawna bawiący
się w pobliskich pubach.
Nie
mogłabym zapomnieć tutaj o mężczyznach niosących pochodnie, z których buchał
ogień i emitował przyjemne ciepło na wszystkich tych, którzy akurat znaleźli
się w ich pobliżu. To właśnie oni eskortowali pochód i nadawali mu
klimatycznego, romantycznego charakteru.
Ja
zaś uświadomiłam sobie coś, co dalekie było od romantyzmu - mam więcej z
neandertalczyka, niż bym chciała. Nie tylko neandertalski fenotyp: urodę,
wzrost, kolor oczu i włosów, ale także upodobania ;) Przypomniał mi się bowiem
czytany jakiś czas wcześniej artykuł, w którym autor ubolewał nad współcześnie
budowanymi domami, pozbawionymi kominków i ognia. Martyna Jakubowicz śpiewała,
że "w domach z betonu nie ma wolnej miłości", on z kolei twierdził,
że domy pozbawione prawdziwego ognia płonącego w kominkach są najzwyczajniej
smutne. To z kolei źle odbija się na jego mieszkańcach, bowiem nasza
przyjemność z wpatrywania się w ogień sięga czasów prehistorycznych, kiedy to
ludzie pierwotni gromadzili się koło wznieconych przez siebie ognisk - i to nie
tylko w celu funkcjonalnym, ale tak po prostu, dla przyjemności. Cóż, w takich
okolicznościach, nie mogłam odmówić mu racji - ponurą zimową porą faktycznie
niewiele jest przyjemniejszych rzeczy od leżenia w silnych ramionach
neandertalczyka i wpatrywania się w płonące polana ;)
Od
tych jakże przyjemnych scenek oderwał mnie głośny odgłos wystrzału, na co
zareagowałam odruchowym wzdrygnięciem i niekontrolowanym - acz szczęśliwie
krótkim! - wrzaskiem, który sprawnie wymieszał się z tymi innymi. Znaczyło to
jedynie tyle, że starzec właśnie zginął - 2019 rok odszedł do przeszłości, a
tłum zaczął z ekscytacją skandować 5... 4... 3... 2... 1..., by następnie
wybuchnąć unisono: Happy New Year!!! Uściskom i życzeniom towarzyszyły odgłosy
radości, którym nieśmiało akompaniowało zderzające się w toastach szkło kufli,
butelek i kieliszków.
Zabawa
nie ustała jednak z nadejściem północy - po prostu przeszła w kolejną fazę, tym
razem zaś noworoczną. Muzyka nadal sączyła się z głośników, jakby dla
przypomnienia, że noc jest jeszcze długa, wodzirej skutecznie zabawiał tłum, a
widownia ochoczo brała udział w zabawie w "pociąg jadący z daleka".
Przyglądałam się rozbawionym uczestnikom i już wtedy wiedziałam, że tej nocy
nie mogłabym być w lepszym miejscu. Na drugi dzień zaś tylko utwierdziłam się w
tym przekonaniu, stojąc na szczycie Valentii, łopocząc na wietrze niczym flaga
i patrząc na leżącą w oddali latarnię... Doszłam wtedy do jednego wniosku:
muszę częściej witać Nowy Rok w tak pięknych okolicznościach przyrody!
:)
Żadna z Ciebie patriotka! Prawdziwy Polak powinien bawić się tego dnia przy muzyce Zenona Martyniuka albo Sławomira, najlepiej na jakimś „Sylwestrze Marzeń”!
OdpowiedzUsuńA na poważnie: Ach zazdroszczę i tej parady i swojskiego portowo-irlandzko-noworocznego klimatu i tej Walentii następnego dnia! Zazdroszczę tym bardziej, że już tak dawno nie byłem w Portmagee! Ciekaw jestem czy nadal jest tam ten O'Sullivan Garage, gdzie kupowałem kiedyś 13 letniego swifta, a na moje pytanie o tablice rejestracyjne, właściciel zawołał do pracownika "hej boy, gimmeanyplatesfromthewall" - i przykręcił pierwsze z brzegu. Ale poznaję znajome miejsca, a szczególnie Fisherman’s Bar. Czy wciąż w porcie zrzuca się z kutrów potężne homary, które można jeszcze żywe kupić po €10 za sztukę? Muszę tam kiedyś wrócić!
Portmagee, małe miasteczko, w zasadzie wioska, ale ma ciekawy epizod w swojej historii. Znawcy lub fani „Gwiezdnych Wojen” zapewne już wiedzą. Niedaleko zachodnich wybrzeży Kerry znajdują się skaliste wyspy Little Skelig i Skellig Michael (ga. Sceilig Mhichíl). Ta druga jest monumentalna. W 1996 roku wpisano ją na listę UNESCO ze względu na znajdujący się na niej średniowieczny klasztor. Został on założony prawdopodobnie w VII wieku i był użytkowany do XIII wieku, kiedy to mnisi przenieśli się na stały ląd. Na Skellig Michael znajdują się także dwie latarnie morskie. Wyspa stała się tłem planu filmowego „Przebudzenia Mocy”. Podczas kręcenia scen, ekipa filmowa stacjonowała kilka tygodni właśnie w Portmagee, a sam Mark Hamill, wcielający się w Luke’a Skywalkera, uczył się nalewać Guinnessa w Bridge Bar, a ekipa stołowała się w The Moorings. Ciekaw jestem Taito, czy te knajpy nadal funkcjonują w miasteczku?
Ciiii! Nawet nie wypowiadaj tych zdań na głos, bo jak usłyszą to narodowcy, to mnie rozbiją w proch i pył, i już nie doczekasz się żadnych relacji z Portmagee ani Valentii ;)
UsuńWidzę tylko jedno remedium na Twoje bolączki: koniecznie musisz tam wrócić, najlepiej ostatniego dnia grudnia (sama też planuję to powtórzyć!), a do tego wpaść na kufelek Guinnessa albo shota Johnnie Walkera do The Bridge Bar :) Bar nadal funkcjonuje, a jakże, choć ostatnio był tymczasowo zamknięty ze względu na remont.
W Portmagee czas płynie powoli, rybacy pewnie nadal łowią homary, choć pewnie teraz trzeba za nie zapłacić nieco więcej niż za Twoich czasów ;)
Czy to wielki obciach stwierdzić, że nigdy nie oglądało się żadnej części "Gwiezdnych Wojen"? Wiem za to, gdzie nocowała ekipa filmowa (w pensjonacie Portmagee Heights) ;) Skellig Michael mam od dawna w planach, bynajmniej nie ze względu na "Star Wars".
I jeszcze jedno... czy Black Parade, to rzeczywista nazwa tego wydarzenia, czy to po prostu Twój tytuł postu? Mi kojarzy się My Chemical Romance :)
OdpowiedzUsuńHehe, no nie, to nie jest nazwa tej sylwestrowej parady, ale sam przyznaj, czyż nie pasuje do tematyki wpisu? :)
UsuńPomysł na tytuł zaczerpnęłam - jak słusznie zauważyłeś - z My Chemical Romance, którego ostatnio non-stop słucham. "Welcome To The Black Parade" to jedna z moich ulubionych piosenek tej grupy.
A w Portmagee wszyscy wiedzą, o jaką paradę chodzi, bo to wydarzenie na ogromną skalę i przyciąga tłumy turystów. Tak mi przynajmniej powiedziała moja gospodyni, kiedy oznajmiłam jej, że przyjechałam tu specjalnie dla tej parady. Niestety nie byłam żadnym wyjątkiem, bo takich jak ja było tam na pęczki ;)
Puk, puk, puk. Jest tu ktoś? Tak sobie nieśmiało zaglądam.
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że Twoja relacja brzmi wybornie. Tak sobie pomyślałam-to niesamowite jak czasami całkiem obcy ludzie stają nam się w momencie bliscy, prawda? Znam doskonale to uczucie, o którym piszesz. To uczucie, które każe mi wracać do tak wielu miejsc w Europie i sprawia, że na sercu robi mi się ciepło.
Nawet nie wiesz jak się cieszę z Twojej dobrej zabawy. Nawet ja się tak dobrze nie bawiłam w Sylwestra:D Hihi
Ah! Ci rudzi irlandczycy....jak możesz wstawiać takie zdjęcia, no jak?:D
Jestem, już jestem! :) Właśnie niedawno wróciłam z kina, mam nadzieję, że nie zmokłaś i nie zmarzłaś, czekając na mnie i dobijając się do mych wrót ;)
UsuńAch, lejesz miód na moje uszy i serce, a ja nie lubię się lepić ;) Całe szczęście jeszcze się nie myłam ;)
Ostatni dzień roku był wprost fantastyczny, a do tego ta wspaniała pogoda - koło północy nadal było 10 stopni! Nigdy nie obchodziłam sylwestra, ale chyba zrobię sobie z tego nową tradycję i nowy rok będę witać w pięknych okolicznościach przyrody :)
Myślałam dziś o Tobie w czasie zakupów, a przed pójściem do kina. Nawet coś dla Ciebie mam ;)
Statki i rozbrajający Irlandczycy znaleźli się tu specjalnie dla Ciebie. Nie musisz dziękować ;) Zastanawiałam się, czy ten po prawej przypadnie Ci do gustu ;) Bardzo lubię to zdjęcie i nawet zastanawiałam się, czy go sobie nie wydrukować i nie przyczepić do lodówki :) Ilekroć na nie patrzę, uśmiecham się od ucha do ucha - to kwintesencja irlandzkiej zabawy i luzu ;) Zobacz, ile oni mają kufli piwa przy sobie ;)
No w końcu! Ile można czekać przed drzwiami w wietrznej Irlandii?;)
UsuńMiodu w życiu nigdy zbyt wiele, nie sądzisz?;)
Okoliczności przyrody i Sylwester-brzmi wybornie:D
Myślałaś o mnie w trakcie zakupów? Jak to możliwe? Taito! Ależ mi miło, że ktoś o mnie dziś myśli, bo miałam potwornie upiorny dzień (celowo użyłam tych dwóch zwrotów). Cóż takiego? Mów mi tu szybciutko!
Ja chcę takiego Irlandczyka z dostawą do domu, teraz, natychmiast!:D Bądź moją złotą rybką;)Please, please, please!
Kochana, to był w końcu Sylwester! Martwi mnie jedynie, że jest palaczem, ale kto wie, może dla mnie i mojego uroku osobistego rzuci:P?
Oj tam, oj tam - coś mi się przecież od życia należy ;) Nie moja wina, że wpadłaś akurat, jak załatwiałam sprawy na mieście, a przecież nieraz mówiłam, że nie lubię niezapowiedzianych wizyt ;) Żeby w przyszłości uniknąć podobnych sytuacji, to chyba muszę popracować nad tresurą moich kotek - mój polski kot potrafił otwierać drzwi, czas przyuczyć moje Irlandki do tego ;) Tylko z przekręceniem klucza mogłyby mieć problem ;)
UsuńTak mocnego wiatru już dawno tutaj nie widziałam i nie słyszałam ;)
W życiu może faktycznie nigdy zbyt wiele, za to w diecie - tak ;)
Potwierdzam, myślałam! :) A jak to możliwe? No cóż, lubię sobie umilać życie fajnymi myślami :) I zapomnij! Nie powiem, bo nie będziesz mieć niespodzianki!
Co ja czytam?! Masz szczęście, że K. nie zagląda na moją stronę, bo chyba byś mu, dziewczyno, serce złamała tym jednym okrutnym zdaniem! I nie, nie, nie - nie mieszaj mnie w to! ;) Mówiłam Ci, że masz o niego dbać, więc nie licz, że przyłożę swoją rękę do tego niecnego procederu! Nic dobrego z tego nie wyjdzie, a ja mogę później w dodatku beknąć za przemyt i handel ludźmi ;) Wiesz, ile za to grozi?! Nie mogę sobie pozwolić na to, by być notowaną!
Widzę, że tak samo lubisz palaczy jak i ja :) Przybij piątkę! ;)
No dobra, to powiedz chociaż na czym w kinie byłaś:P Wybacz, nie będę już wpadać;) Kot otwierający drzwi to byłoby coś;)
UsuńCiekawa jestem jak tam samoloty u Ciebie lądują;) Powiadają, że miód zdrowy jest.
Ej! Ale jak to? No jak?
Kto wie czy nie zagląda (ups). K. nie chciał dziś mnie odwiedzić, więc niech ma za swoje:P O mnie też trzeba dbać, żebym się gdzieś nie zgubiła (hihi). No nie. Nie chciałabym, żebyś była notowana, ale obiecuję, że jakby co będę przysyłać paczki:D
Nie lubię, nie toleruję. Piątka przybita;)
Byłam na "The Gentlemen". Bardzo chciałam iść też na "The Lighthouse", który miał niedawno swoją premierę, tylko niestety nie emitują go w moim kinie, ani nawet w najbliższej okolicy! Musiałabym jechać specjalnie do Dublina albo Galway, jeszcze tylko nie zdecydowałam, czy aż tak bardzo chcę go zobaczyć ;)
UsuńNie wiem i nie chciałabym być na jego pokładzie w czasie tak mocnych podmuchów!
Twoje protesty na nic się zdają, oszczędź sobie fatygi ;)
Miałaś potwornie upiorny dzień, a on nie chciał Cię odwiedzić?! O nie, tak nie może być! Daj no mi namiary na niego, szybko i zwięźle (no dobra, może tylko "szybko"...) wytłumaczę mu, jak traktuje się niewiasty w potrzebie! Wiem, że to kiepskie pocieszenie, ale w razie czego masz jeszcze mnie! :)
I masz rację - sam się o to prosił, skoro pozostał nieczuły na Twoje potrzeby ;) Niech nie liczy, że stanę po jego stronie! ;)
Jeśli mogę Ci coś doradzić- The Lighthouse możesz poszukać w internetach;)
UsuńNo sama widzisz jak to wygląda z tymi facetami;) Mówisz wprost, nie trzeba się domyślać, a oni z jakiegoś powodu jak mówisz,że masz zły dzień wolą się trzymać daleko. Jak żyć? Całe szczęście, że na kobiety zawsze można liczyć:D
No to to teraz rozumiem:D Zamiast przyjechać mnie pocieszyć, utulić to nic. Nie, nie był po południu w pracy ani nie miał żadnych ważnych obowiązków:P
Chwilę po tym jak opublikowałam tamten komentarz, ze zdziwieniem zobaczyłam, że ten film jest dostępny na pewnym polecanym przez Ciebie portalu (ale numer!). W takim układzie nie muszę już jechać do kina :) Zostawię go sobie jednak na czwartek albo piątek, bo dziś już za późno na seans filmowy.
UsuńA może on był zajęty przygotowywaniem jakiejś niespodzianki dla Ciebie z okazji zbliżających się walentynek, hmm? Może nie powinnyśmy go tak od razu skreślać? :) Jakby nie patrzeć: jest niewinny, dopóki nie udowodnimy mu winy :)
Dokładnie. Nie musisz się nigdzie włóczyć;)
UsuńDobra, dobra:D Z niespodziankami nie idzie mu najlepiej:P Kochana idę spać, o 10.00 mam masaż;)
Ale ja chciałam się trochę powłóczyć, bo wielkimi krokami zbliża się mój urlop! :)
UsuńI dlatego ma chłopak pretekst, by udowodnić Ci, że się mylisz, i że wcale nie jest pod tym względem taki beznadziejny ;)
Jeszcze nie opowiedziałaś mi o tym poprzednim masażu, koleżanko! Zatem życzę Ci dobrej nocy i żebyś jutro trafiła w dobre ręce :)
U la, la. Czy Ty nie masz moja droga zbyt wielu ostatnio tych urlopów?;) Dokąd się wybierasz? Mów mi tu szybciutko!
UsuńHi,hi,hi. Zobaczymy;)
Poprzedni masaż świecą był ciekawy, ale moim faworytem nadal pozostaje masaż gorącymi kamieniami. Ani świeca, ani czekolada nie są tak gorące jak kamyczki, które niezmiernie mnie relaksują. Masaże są świetne, bo zwykle są z olejami, więc nawilżają ciało no i nie wiem jak Ty, ale mi stres i nerwy bardzo gromadzą się w ciele, więc mam je całe obolałe i pospinane.
Sugerujesz, że się opierdzielam zamiast pracować? ;)
UsuńZapragnęłam "survivala", więc wybieram się na dziki zachód Irlandii, z dala od cywilizacji, telewizji, Internetu, zasięgu telefonicznego i wi-fi. Maila Ci nie napiszę, ale w któryś długi wieczór rozjaśniany przebłyskami latarni, kiedy za oknem będzie wył wiatr, ocean rozbijał się o klify, a w kominku płonął ogień, napiszę Ci najprawdziwszy list i wyślę, jak już trafię do cywilizacji i znajdę jakąś skrzynkę :)
Aż musiałam sobie "wyguglować" ten masaż świecą, żeby pozbyć się kosmatych myśli, które podsuwała mi wyobraźnia ;)
Dotrzymałaś obietnicy, a to się ceni.
UsuńZauważyłam, że Ty masz moja droga często kosmate myśli;)
Widzisz, tak się składa, że przywiązuję dużą wagę do składanych obietnic. Gdybyś wzięła na spytki moje towarzystwo z pracy, to byś usłyszała, że zawsze dotrzymuję danego słowa :)
UsuńZupełnie nie wiem, o czym mówisz :D
Elegancka impreza. Dobrze wiedzieć, że gdzieś w Irlandii jest miejsce, gdzie ludzie świętują nadejście nowego roku z właściwą temu pompą. Fajerwerków wprawdzie nie było, ale był fajer, także już blisko. Z tymi pochodniami to ta parada wyglądała ciut jak najazd wieśniaków na bagienko Shreka 😉
OdpowiedzUsuńNawiasem mówiąc, wbiłem sobie Portmagee w Google, żeby zobaczyć co i jak. Dopiero zdjęcie The Moorings uświadomiło mi, że ja już tam kiedyś byłem. W The Moorings zakończyłem moja przygodę z Ring od Kerry - najbardziej przereklamowaną atrakcją Irlandii w mojej skromnej opinii.
Bro, kilka wieków temu spaliliby Cię na stosie za głoszenie takich herezji ;) Co więcej, ja sama jako pierwsza bym odpaliła zapałkę ;) Nawet gdybyś mnie związał, podtapiał, torturował, łaskotał po stopach, głodził, kazał całymi dniami i nocami słuchać hip-hopu i oglądać mecze Interu Mediolan, to i tak nie przyznałabym Ci racji! :) Klify Moheru, Giant's Causeway, Blarney, Newgrange - you name it... Wszystko, tylko nie Ring of Kerry!
UsuńUwielbiam Wasze skojarzenia - najpierw dowiedziałam się, że to zdjęcia z "czarnej mszy", a teraz to :))
Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem. Chcesz powiedzieć,że lubisz takie perwersje jak wiązanie, podtapianie i mecze Interu, czy też faktycznie stawiasz Ring of Kerry powyżej Grobli Olbrzyma?
UsuńDuh! Biorąc pod uwagę fakt, że Kerry to jedno z moich ukochanych hrabstw, to oczywiście, że Ring of Kery stoi w moim rankingu o kilka pozycji wyżej niż Grobla Olbrzyma! :)
UsuńCzy może być gorsza perwersja niż kibicowanie Interowi? Nope! ;) Wiązanie i podtapianie chyba faktycznie niefortunnie znalazły się w tym zestawieniu ;)
Też jestem fanem Kerry, ale raczej okolic Gap of Dunloe i MacGillycuddy's Reeks. Ring of Kerry było dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem - jestem za to gotów spłonąć na stosie :).
OdpowiedzUsuńCzyli gdybyśmy się kiedyś spotkali w pubie na meczu Juve vs Inter, to kibicowalibyśmy tej samej drużynie!? Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy Taito :)
Nie spłoniesz na stosie, wszak jesteś wrogiem mojego wroga (Interu), a zatem jesteś moim przyjacielem :) I tu dochodzimy do odpowiedzi na Twoje pytanie - nie tylko kibicowalibyśmy tej samej drużynie, ale nawet po każdym zdobytym przez nią golu stawiałabym Ci kufelek Guinnessa albo shota Jamesona, żebym miała do kogo wznosić toast moim Jackiem Danielsem ;)
Usuń... i założyłabyś koszulkę w zeberkę?
OdpowiedzUsuńGdybyś mnie podstępnie upił (a to trudne nie jest!), to pewnie bym to zrobiła, plus kilka innych rzeczy, z których niekoniecznie byłabym na drugi dzień dumna (jak odśpiewanie hymnu Starej Damy po tym jak łaskawie podsunąłbyś mi tekst) ;)
UsuńTak na marginesie, nigdy Cię o to nie pytałam - a jak pytałam, to musiałam być pijana, bo nie pamiętam odpowiedzi ;) - ale w przeszłości wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego akurat Newcastle Utd, a nie akurat Manchester, Liverpool albo Arsenal? Mam jednak swoją teorię na ten temat :) Albo wpłynął na to Twój fetysz do biało-czarnych barw ;) Albo zaważyły na tym lata 90. (tak jak to miało miejsce u mnie). To która wersja jest prawdziwa? :)
A Ty nie za młoda jesteś, żeby lata 90te na czymkolwiek u Ciebie ważyły ;)
OdpowiedzUsuńW punkt Taito. Tylko pikniki kibicują ekipie, która aktualnie jest na topie. Prawdziwy kibic, gdy raz poprzysiągł barwom, to na dobre i na złe. A mnie w latach 90tych skusili dwaj wirtuozi. Najpierw Baggio, który i Tobie nie powinien być obojętny :), a potem Shearer. A że zbiegiem okoliczności obaj nosili więzienne pasiaki, to nie jesteś pierwszą, która mnie o fetysz czerni i podejrzewa.
Masz na myśli zdrajcę Roberto? Jeśli tak, to nie wiem, o kim mówisz i dlaczego miałby coś dla mnie znaczyć ;) Nie lubię "pszczółek" skaczących z kwiatka na kwiatek, dlatego moje serce od zawsze należało do pewnego wybitnego obrońcy ACM za jego godną podziwu lojalność :) Takich jak on już nie produkują...
UsuńA tam za młoda! Tylko parę lat młodsza od Ciebie, Big Bro ;)
Sam się prosiłeś o takie podejrzenia ;)
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńCzyżbyś to nadejście Nowego Roku świętowała bez Połówka ?? jeśli tak to trochę sobie tego nie wyobrażam :)
Piękne zdjęcia choć tak nisko osadzone okna w domach są porażające. Ja się niestety nie nadaję ani do mieszkania na parterze ani bez firan. Chyba się nigdy nie pozbędę tego że zwyczajnie nie lubię ludziom zaglądać do okien i żeby mnie zaglądano też nie.
Rudzielce na końcu od razu widać skąd ;) jednak czasem po twarzach da się rozpoznać narodowość :)
A pieseł oznaczający No parking ... ale uchwyciłaś ...
Ale dlaczego? Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego ani dziwnego. Może dlatego, że sylwester nigdy nie był dla mnie ważnym dniem ani powodem do świętowania. Gdyby nie to, że parada przypadała akurat na ten dzień, tego minionego roku też bym go nie obchodziła hucznie. Dzień jak co dzień :)
UsuńA wiesz, że nawet nie zwróciłam uwagi na te nisko osadzone okna?! Gdybyś nic na ten temat nie napisała, to nawet bym tego nie zauważyła ;) Ja z kolei oduczyłam się żyć bez firanek, choć pamiętam, że zaraz po przyjeździe do Irlandii brakowało mi ich, a okna wydawały się być dziwnie "łyse" ;) Była to jednak kwestia przyzwyczajenia. Jak nie chcę, by ktoś mi zaglądał do domu, to opuszczam rolety, albo zasuwam zasłony :)
Ten pies w ogóle był niesamowitym agentem! Mieszkał w jednym z tych domów przy ulicy. Ktoś otworzył mu drzwi, by sobie wyszedł, wybiegł więc na ulicę, pokazał jaki ma olewający stosunek do wszystkich zasad i reguł, a potem, jak gdyby nigdy nic, obszczekał mnie (więc mu odpowiedziałam "happy New Year to you, too!!!), i wrócił z powrotem do domu :)
Sokole Oko
UsuńBardziej chyba miałam na myśli, że taka fajna parada to wolałabym w niej uczestniczyć w towarzystwie a Sylwester traktuję mało zabawowo ale miło o północy złożyć sobie z drug połową życzenia żebyśmy się nie pozabijali w kolejnym jako i w tym się nam udało ;) nie wyobrażam sobie może nie tyle Sylwestra sama co tego rozpoczęcia samotnie Nowego Roku. No ale jeśli Połówek pracował no to i tak nie było opcji.
Nie lubię zwyczaju składania sobie życzeń, tym bardziej, że większość osób podchodzi do tego - delikatnie mówiąc - lekceważąco, przez co zamiast czegoś kreatywnego słyszy się najczęściej niewymagające "wzajemnie". Bardzo lubię święta i wigilię, ale tej części z życzeniami zawsze nie znosiłam. I bardzo niezręcznie czułam się, całując rodzeństwo i tatę. Brr, nawet teraz wzdrygam się na tę myśl.
Usuń