wtorek, 3 marca 2020

Życie w służbie ludzkości


Książka Pata Marry'ego "The Making Of a Detective: A Garda's Story of Investigating Some of Ireland's Most Notorious Crimes" okazała się być dla mnie istnym darem niebios i chyba nie mogła wpaść w moje ręce w lepszym czasie.

Zacznę od tego, że usłyszałam o niej przypadkiem, dzięki niezawodnemu RTÉ Radio 1, ale nie przez przypadek zapragnęłam ją przeczytać. Ta tematyka była mi bowiem od dawna bliska, i choć już na tamtym etapie byłam zapoznana z najgłośniejszymi przestępstwami, które wstrząsnęły Irlandią, nie miałam jednak okazji czytać książki, która wyszła spod ręki wybitnego detektywa, a takim właśnie był Pat Marry. Był, bo choć nadal żyje, to jednak już nie jest zawodowo czynny, jako że po 33 latach sumiennej, ale jakże żmudnej i wyczerpującej psychicznie służby w irlandzkiej policji, An Garda Síochána, przeszedł w 2018 roku na zasłużoną emeryturę.
Zamówiłam ją w bibliotece chyba jeszcze tego samego wrześniowego dnia i nie bardzo zdziwiłam, kiedy trafiłam na koniec długaśnej kolejki, nie dającej żadnych nadziei na to, że książka trafi do mnie w najbliższych tygodniach.
Grzecznie czekałam na nią przez te ostatnie miesiące minionego roku, a kiedy już niemal zapomniałam, że takie zamówienie widnieje na moim bibliotecznym koncie, dostałam SMS-owe powiadomienie z biblioteki, że dzieło Pata Marry'ego czeka na odbiór, na co pozostało mi jedynie przyklasnąć.  
Wyczucie czasu miała idealne - tak się bowiem składało, że pakowałam się na sylwestrowy wyjazd do Kerry i potrzebowałam czegoś nowego do czytania, a nie chciałam zabierać ze sobą żadnych podręczników ani "Jesieni cudów" Jodi Picoult -  cegły, którą męczę już chyba trzeci miesiąc i nadal nie mogę skończyć, bo jakoś tematyka mi nie podeszła. Zabrnęłam jednak za daleko, by się poddać i ją porzucić (bardzo nie lubię tego robić).
Sylwestrowy wieczór okazał się być idealną porą na czytanie, bo kiedy dotarłam już na miejsce, nagle zdałam sobie sprawę, że od północy dzieli mnie jeszcze "cała wieczność", a w realizacji mojego planu polegającego na spacerowaniu i podziwianiu pięknych widoków przeszkadza mi... wszechobecna ciemność. Wszechświat zdecydowanie nie był po mojej stronie, bo na sylwestrową noc pechowo przypadł nów. Noc była zatem czarna jak smoła, a ja pomimo największych chęci nie mogłam zlokalizować nawet najmniejszej gwiazdy, która prowadziłaby mnie do mojego prywatnego "Betlejem".
Kiedy przebywa się w takich warunkach na "odludziu", nie widzi się dosłownie nic.
Jak na ironię losu znajdowałam się w pięknych okolicznościach przyrody, ale nie mogłam ich podziwiać. Valentia, na której jest tyle lamp ulicznych, co kot napłakał, spowita była czarnym całunem (i szybko dotarło do mnie, że nic tu po mnie), droga od "mojego" domku do Portmagee - również. A ponieważ wyglądałam jak ninja i od stóp do głów odziana byłam w czerń, prędko zrozumiałam, że spacer w takich warunkach jest tak samo bezpieczny jak skok na bungee... bez zabezpieczającej uprzęży i liny.  
Wróciłam więc do wynajmowanego domku, odkorkowałam szampana o kilka godzin za wcześnie, wypiłam duszkiem o kilka lampek za dużo, a kiedy już zaczynało mi szumieć w głowie, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam czytać książkę Pata, wychodząc z założenia, że to najmądrzejsze, co mogę zrobić.
Istniało dość spore ryzyko, że zasnę, bo narzuta na łóżku była tak mięciutka i przyjemna, a ono samo nieubłaganie mamiło mnie niczym mitologiczne syreny Odyseusza. Wystarczyło tylko zamknąć oczy... Jednak tak samo jak on oparłam się pokusie, bo jak tylko zaczęłam czytać, to już nie mogłam się oderwać. I niech to zdanie będzie najlepszą rekomendacją. Skoro ja (ja! - mająca mniej więcej taką samą tolerancję na alkohol jak noworodek i upijająca się samym jego zapachem) nie zasnęłam, Wy też nie zaśniecie!
Lubię czuć więź z autorem książki albo chociaż jej bohaterami, i w tym przypadku tak właśnie było. Szybko polubiłam Pata, bo był szczery, prostolinijny, skromny i niczego nie ukrywał. Już w samym prologu szczerze wyznał wątpliwości i frustracje, jakie nim szargały niedługo po tym, jak opuścił mury szkoły policyjnej - bez pleców, które ułatwiłyby mu karierę, za to z głową pełną ideałów i z nieodpartą chęcią, by służyć, pomagać, zmieniać świat na lepsze. Wyjątkowo dobrze było mi znane  zdanie, które i on wypowiedział pewnej letniej nocy: "There has to be more to life than this", kiedy dopadła go frustracja związana z bezsensownością i nudą jego ówczesnej egzystencji, sprowadzającej się tylko do "ochraniania" brytyjskiej ambasady. 
Kolejne strony sprawiały, że autor tylko i wyłącznie zyskiwał w moich oczach: jego upór, konsekwencja, determinacja, kodeks wartości, pracowitość mróweczki i pieczołowitość z jaką wykonywał swoje zadania, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Ale to nie one najbardziej mnie zaskoczyły.
Zdecydowanie najbardziej zdziwiło mnie to, że pomimo trzech dekad babrania się w szlamie, taplania w ludzkim szambie - w tym, co ludzie mają w sobie najgorsze, pomimo oglądania miejsc okrutnych zbrodni, których nie da się "odwidzieć", choć bardzo by się tego chciało i wiele by się za coś takiego oddało, pomimo tego całego zła Pat daleki jest od ferowania wyroków i określania nawet najokrutniejszych zbrodniarzy diabelskim nasieniem.
Ile w tym człowieku jest zrozumienia dla grzesznej ludzkiej natury, ile miłosierdzia i ile troski o to, by nawet największy bydlak traktowany był z godnością i szacunkiem! Ile w nim jest człowieczeństwa! - właśnie to mnie nieustannie zaskakiwało.
Pat nigdzie nie napisał, że jest pełnym zrozumienia, ciepłym człowiekiem. Nie musiał, bo chyba zupełnie nieświadomie taki portret siebie naszkicował. Tak właśnie go sobie wyobrażam - jako dobrodusznego, życzliwego człowieka, do którego przychodzi skruszona bliska mu osoba, mówiąc: "Sorry, I fucked up", a on w odpowiedzi bierze ją w ramiona i nie robi żadnych wyrzutów.
Mordercy, z którymi miał do czynienia na swojej ścieżce zawodowej, odebrali mu prawo do spokojnego przesypiania nocy, być może ograbili go z kilku(nastu) lat życia, dali w zamian nieznośną bezsenność, ale jednego go nie pozbawili -  człowieczeństwa.
Oprócz przenikliwego umysłu, niebywałego atutu każdego szanującego się detektywa,  wysokiego IQ oraz inteligencji emocjonalnej zazdroszczę mu właśnie tego człowieczeństwa, humanitarności i wiary w ludzkość. Podziwiam, że nie dał się psychicznie zgnoić i zdeptać, a o to akurat nietrudno w jego profesji i jego świecie.
Bardzo przyjemnie spędziłam czas, czytając tę lekturę, ale lojalnie uprzedzam, że natrafiłam w niej też na takie fragmenty, przy czytaniu których drżała mi broda, a oczy zaczynały łzawić... Pewnych rzeczy nie mogę zwyczajnie zrozumieć. Na przykład tego, jak można bestialsko zakatować swoją żonę, po tym jak spędziło się z nią kilkanaście lat życia, po tym jak się ją tuliło, całowało, kochało, po tym jak wyznawało się jej miłość na ślubnym kobiercu? Po tym, jak spłodziło się z nią dzieci. Ten konkretny fragment mnie zmiażdżył. Bo co może być bardziej wyrazistym przykładem czegoś, co określiłabym jako "the ultimate betrayal", jeśli nie wsunięcie kobiecie złotej obrączki na palec, a następnie doprowadzenie do zsunięcia jej z jej opuchniętych, posiniaczonych i sztywnych palców przez patologa sądowego przeprowadzającego sekcję zwłok...
Jak można też narazić swoje dzieci na wstrząsający widok zmaltretowanej i zalanej krwią matki? Jak można skazać je na traumę, która pozostanie z nimi już do końca życia?
Jak można kogoś tak skatować, że przez osiemdziesiąt ostatnich minut swojego życia będzie przeżywał piekło na ziemi, usilnie próbował zadzwonić i wezwać pomoc, ale nie będzie mógł wymówić żadnego słowa, bo życie będzie z niego wyciekało niczym woda z pękniętego naczynia?
Jak można brutalnie zatłuc swoją żonę, a potem z pełną premedytacją zadzwonić do jej matki i wysłać ją na miejsce kaźni, doskonale zdając sobie sprawę, że znajdzie ona tam swoją ukochaną córkę, albo raczej to, co z niej pozostało...
No jak tak, kurwa, można?! Powie mi ktoś?
Pat Marry to mój bohater.
Pat Marry to człowiek, który może spać spokojnie - o ile uda mu się już tego snu zaznać - wiedząc, że jego życie nie poszło na marne, lecz przyniosło wiele dobrego.
Chciałabym kiedyś móc powiedzieć o sobie coś takiego, stojąc jedną nogą nad grobem.

16 komentarzy:

  1. Sokole Oko

    Można można ale najgorsze jest to, że z takimi zwyrodnialcami trzeba potem jeszcze pracować i resocjalizować albo wysłać na terapię i ją prowadzić. To jest dopiero nieporozumienie i tego z reguły ja nie rozumiem. Jak można potrafić pracować z takimi osobami i wierzyć, że się je "uleczy" naprawi nie wiem nawet jak to nazwać. Swoją drogą nie potrafię też zrozumieć (mimo, że znam teorię zachowań ofiar przemocy) jak można dać się latami okładać do różnego stopnia i nic z tym nie robić tylko w takim domu siedzieć i czekać kiedy następne lanie. Nie ogarniam tego i też nie rozumiem jak można tak wygasić w sobie instynkt samozachowawczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo wiem, jak można, i sama raczej bym nie potrafiła wykonywać takiego zawodu z pasją i przekonaniem. Moje obserwacje i doświadczenia są bowiem zbyt negatywne, by pokładać wiarę w system penitencjarny i w resocjalizację przestępców. Mam tu na myśli zwłaszcza te ciężkie przypadki - seryjnych morderców, sadystów, damskich i dziecięcych bokserów, pedofili... Wierzę jednak w to, że istnieją idealiści święcie przekonani, iż dysponują mocą nawracającą wszystkich grzeszników na jedyną, prawowitą drogę.

      Usuń
  2. Dobry wieczór!

    To, co pierwsze mnie uderzyło w Twoim poście (nie jest to moja droga jednak uderzenie obuchem,a lekkim puchem) to nie historia Pat'a, ale to jak bardzo jesteśmy podobne. Właściwie nie powinno mnie to już zaskakiwać, ale dziwi nieustannie.

    Wybacz zatem, że troszkę zepsuję koncepcję Twojego posta w komentarzu.

    Najpierw pomyślałam o smsie z biblioteki z informacją o oczekującej książce. Wow! Ja też tak chcę. Potem naszła mnie myśl, że tak jak Ty męczysz Jodi, tak ja męczę ostatnio Mr. Breakfast Carolla. To pierwsza jego książka, którą czytam i nie trafia do mnie zupełnie.

    Nastąpiła lawina, ponieważ: zdaje się, że mamy identyczną (nie) tolerancję na alkohol. Zdaje się, że tej zimy wypiłam jednego, jedynego grzańca na jarmarku świątecznym w pobliskiej miejscowości i K. się popłakał niemal ze śmiechu mówiąc: "Nie wierzę, jeden grzaniec Cię pokonał!" Musiałam mieć wówczas niebywale głupią minę.

    Pat musi być heroicznym człowiekiem. Gdzieś tam głęboko marzę, że jako gatunek ludzki nie jesteśmy źli i każdy z nas chce takim być, jedynie nie każdemu wychodzi. Wiesz? Trzeba mieć niezwykłą osobowość,aby pośród takiego gówna nie zwariować i nieustannie szanować innych ludzi. A ja się czasami poddaję za pierwszym zakrętem.

    Ludzie ludziom potrafią robić wiele podłych rzeczy. Mocno utkwiły mi słowa z filmu Mickybo and me: "Nie ma diabła, są tylko ludzie".

    Można. Są ludzie, którzy potrafią katować żony, dzieci, zwierzęta. Nie wiem jak to jest możliwe. Osobiście wydaje mi się, że nigdy bym sobie na to nie pozwoliła, jednak zdaję sobie sprawę jak działa psychologia. Człowiek często dostaje syndromu gotującej się żaby, wchodzi w rolę ofiary i nie mając ani odrobiny poczucia własnej wartości pozwala robić ze sobą wszystko. Bo wierzy, że nie jest nic wart. Żadnego dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A witam, witam :)

      Wierz mi, życzyłabym sobie, byś częściej "psuła koncepcję moich postów" :)

      Kiedy tutaj przyjechałam, moja lokalna biblioteka wyglądała tylko niewiele lepiej od starej, wiejskiej stodoły. Potem jednak przeszła spektakularną metamorfozę i zamieniła się w nowoczesny obiekt, do którego z chęcią uczęszczają tłumy. I to uważam za wielki sukces, bo pomimo tego, że żyjemy w czasach, które faworyzują elektronikę nie zaś tradycyjne słowo pisane, to w mojej bibliotece nie brakuje młodego pokolenia, które nie tylko chętnie korzysta z multimedialnego zaplecza, lecz także sięga po książki. Nie wiem, może przyczyniła się do tego zmiana polityki (na przykład odejście od grzywien i opłat za zamówione książki, które trzeba było przywieźć z innych hrabstw).

      Co się zaś tyczy samej usługi, to jesteś pewna, że u Ciebie nie ma czegoś takiego? Ja już od dobrych kilku lat dostaję powiadomienia (o czekających na mnie egzemplarzach/książkach, które powinnam już oddać...) drogą mailową bądź właśnie za pomocą SMS-ów.

      Och, "Jesień cudów" szczęśliwie już dawno przeczytana, tego posta pisałam gdzieś na początku roku.

      Nie znam książki, o której piszesz, w ogóle mam małe doświadczenia z Jonathanem Carrollem, jako że czytałam tylko "Zakochanego ducha", którego oceniłam na 4 w mojej skali od 1-6.

      Mam podejrzenia, by sądzić, że jesteśmy bardzo "ekonomiczne" i potrafiłybyśmy upić się jedną butelką wina ;) Tak to jest, jak się nie wyrobiło tolerancji w młodości ;)

      Uwielbiam "Mickybo & Me" :) Muszę go sobie kiedyś przypomnieć!

      "Człowiek często dostaje syndromu gotującej się żaby, wchodzi w rolę ofiary i nie mając ani odrobiny poczucia własnej wartości pozwala robić ze sobą wszystko. Bo wierzy, że nie jest nic wart. Żadnego dobra." - pięknie to ujęłaś. W punkt! To akurat doskonale rozumiem.

      Usuń
    2. Ty to masz kobieto życzenia;) Ponegocjujmy:P

      Zawsze się zastanawiam jak to jest. W drodze do pracy widzę czytających ludzi, w pracy ludzie też czytają, moi znajomi również, a w statystykach podobno niewiele ludzi czyta książki. No jak to jest?

      Jestem pewna, może to się zmieni, kiedy zostanie uruchomiony nowy budynek biblioteki. Zobaczymy.

      Czyli też uważasz, że nie jest to autor wybitny, a jak już o wybitności mowa to jakiego masz ulubionego autora? Uchyl rąbka tajemnicy kochana.

      Słuszne to są podejrzenia;) Tylko czy ta tolerancja jest nam do szczęścia potrzebna?;)

      Mi się również ten film bardzo spodobał i znowu pytanie: jaki jest Twój ulubiony, irlandzki film? Hm?

      Usuń
    3. Oj nie drażnij się już ze mną, bo co tu negocjować, kiedy z góry wiadomo, że moje życzenia i tak nie mają racji bytu ;)

      W moim rodzinnym domu nikt nie czytał poza mną i sporadycznie mamą (ona akurat bardzo lubi książki, ale z racji braku wolnego czasu - nigdy nie usiedzi na miejscu, zawsze musi coś robić - rzadko po nie sięgała). Z moich znajomych tutaj - też prawie nikt.

      Trudno mi go oceniać po zaledwie jednej przeczytanej książce. Każdemu może trafić się gorsze "dzieło". Widzę to po swojej "twórczości" - jedne posty uważam za lepsze, inne za kiepskie. Myślę, że pisarze mają podobnie. Z niektórych swoich książek są z pewnością bardziej dumni niż z innych.

      Jakiego mam ulubionego autora? Oj, to jest niesłychanie trudne pytanie, bo cenię wielu pisarzy, nawet tych, których dzieła nie uchodzą za szczególnie cenione. Bardzo lubię "Pachnidło" Suskinda, twórczość Nicholasa Evansa, Dostojewskiego, sagę Lackberg, "Germinal" Zoli albo "Nieznośną lekkość bytu" Kundery. No i wspomniana książka Pata była bardzo fajna - po tym jak nawiązałam do niej w pracy, przeczytała ją moja tutorka, a potem nawet wciągnęła ją na listę polecanych lektur... To tak na szybko. Gdybym się głębiej nad tym zastanowiła, to powstałaby nieznośnie długa lista.

      "Światło między oceanami" bardzo mi się podobało!!! Właśnie mi się przypomniało :)

      Usuń
    4. Dlaczego nie? Musimy po prostu wspólnie uknuć zajęcie dla K., żebyśmy mogły sobie w spokoju blogować:P

      U mnie w domu też nikt nie czyta, ale jak byłam małą dziewczynką brat często chodził ze mną po książki do biblioteki. Nie czytają, ale włożyli spory wkład w to, żebym ja czytała. Siostra nauczyła mnie czytać, a brat zaprowadzał do biblioteki wypożyczać książki.

      Mnie sama fabuła Pachnidła zniechęca mimo tego, że wielokrotnie słyszałąm dobre opinie. Kundera jest na mojej liście do przeczytania! Też czytałam i słyszałam wiele dobrego.

      Światło między oceanami to nie jest chyba irlandzki film, czy miałaś raczej na myśli książkę? Książki jeszcze nie czytałam.

      Usuń
    5. Nie ma się co zniechęcać fabułą tylko czytać - a nuż przypadnie Ci do gustu. Według mnie ta książka ma sporo głębi, choć po streszczeniu można pomyśleć, że jest zupełnie inaczej. W ogóle to mam ochotę do niej wrócić, ale biblioteka zamknięta, więc nie mam jak jej wypożyczyć. Muszę jeszcze trochę cierpliwie poczekać.

      Podobało mi się jedno i drugie. Najpierw obejrzałam film (te cudne krajobrazy i latarnia!), a jakiś czas później przeczytałam książkę :)

      Usuń
    6. Piszesz o Pachnidle czy Światle między oceanami, bo się zgubiłam;)

      Tak, krajobrazy w filmie cudne, lubię również tą skandynawską aktorkę;)

      Usuń
    7. Pierwsza część komentarza dotyczyła "Pachnidła", bo wspomniałaś, że fabuła Cię nieco zniechęca, a druga "Światła..."

      Chyba nie widziałam tej aktorki wcześniej, ale dobrze się spisała w swojej roli :) Z chęcią kiedyś wrócę do tego filmu. Do książki zresztą też.

      Usuń
  3. Taka lektura na Sylwestra?! No, to ciekawe co czytała Pani czternastego lutego?
    To ja jednak pozostanę przy swojej koncepcji czytania. Jak dla mnie, to książka musi być odskocznią od codzienności i szarości życia, ale w tę optymistyczną stronę. Nie po to zrezygnowałem z TV, żeby katować swą delikatną psychikę takimi treściami. Ja wiem, nie czytałaś tego dla opisów makabrycznych zbrodni.
    A swoją drogą, jak można przed sądem bronić takich zwyrodnialców a potem wracać na łono rodziny z poczuciem dobrze wykonanej pracy? Nie jestem zwolennikiem kary śmierci, ale są w mej opinii zbrodnie za które należałoby taką karę stosować. A za zabójstwo z premedytacją bezwzględne wyłączenie ze społeczeństwa dożywotnio. Ciekawe, czy z takim samym przekonaniem prawnicy broniliby swych klientów, gdyby w razie recydywy odpowiadali za współudział?
    Dobrze, że są detektywi tacy jak Pat i szkoda, że mają aż tyle pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ to była bardzo dobra, wdzięczna i wzbogacająca lektura, Zielaku :) Wiesz, ile cytatów i wiadomości z niej wykorzystałam przy pisaniu swojej pracy? A w walentynki zapewne czytałam jedną z dwóch książek: tę o żołnierzu z zespołem stresu pourazowego bądź tę o nieocenionej roli owadów w ustalaniu czasu zgonu, nie jestem teraz w stanie udzielić Ci precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie. Wziął mnie Pan z zaskoczenia ;)

      O tak, popieram - za wyrachowane zbrodnie ze szczególnym okrucieństwem powinna być kara śmierci. Nie wiedzieć czemu, nie mam zbyt dużej wiary ani w resocjalizację, ani w system penitencjarny.

      Usuń
  4. WOW, brzmi jak doskonała lektura do poduszki. Nic dziwnego, że nie mogłaś zasnąć.
    Przeczytałem niedawno Szczelinę Jozefa Kariki. Ostatnie rozdziały chłonąłem na wdechu. Zasnąłem dopiero jak mi gęsią skórką zeszła - ok drugiej w nocy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mów tak do mnie jeszcze ;) Zaintrygowałeś mnie tą "Szczeliną" i Kariką. Sprawdziłam zatem biblioteczne zasoby, ale mają tylko "Strach" tego autora, a jakby tego było mało, nie można jej zamówić, bo ma status "claims retd", czyli najwyraźniej zaginęła w akcji... A ponieważ już dawno zniesiono kary, to winowajca pewnie wcale nie odczuwa strachu z tego powodu i książka już nie trafi w moje ręce. Ech. Niemniej wpisuję tę rekomendację na swoją listę.

      Usuń
  5. Mam w wersji elektronicznej. Mogę Ci podesłać. Jak nie masz żadnego cwanego czytnika, to na tablecie możesz przeczytać. Ledwie skończyłem "Szczelinę" a zaraz zakupiłem "Ciemność". Do "Strachu" też się przymierzałem, ale uznałem, że nie wszystko na raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak kocham papierowe książki, tak nie cierpię tych "elektronicznych". Odbierają mi całą przyjemność z czytania. Zatem wielkie dzięki za dobre chęci, ale nie skorzystam z propozycji.

      Usuń