Szybko polubiłam moją nową wakacyjną rutynę. Życie pozbawione stresu i obowiązków zdecydowanie mi służyło, podobnie zresztą jak zmiana scenerii. Dni upływały w ślimaczym tempie i chociaż nadal budziłam się po szóstej - napędzana siłą przyzwyczajenia albo po prostu światłem wpadającym do pokoju, niczym królewski herold na dwór, by obwieścić dobrą nowinę i nastanie kolejnego dnia - były to pobudki z cyklu tych przyjemnych i nieznających pośpiechu.
Jako że mój kilkudniowy pobyt był tani między innymi właśnie dlatego, że nie zawierał opcji wyżywienia, nie byłam w żadnym stopniu ograniczona godzinami serwowania śniadania. Czasami po prostu wstawałam, rzucałam poduszkę w nogi łóżka, i kładłam się na nim, już bez wchodzenia pod kołdrę, by popatrzeć sobie na świat. Właśnie tam, na drugim krańcu pokoju, znajdowało się małe okno zaprojektowane przez pijanego architekta. Poniżej poziomu łóżka, tuż nad podłogą.
Patrzeć, co prawda, nie było zbytnio na co, bo widok był wyjątkowy szkaradny. I choć regularnie docierały do mnie odgłosy skrzeczących mew, na próżno mogłabym szukać zarówno ich jak i skrawka oceanu. Innymi razy zaś szłam prosto pod prysznic i znów wracałam do łóżka, by w spokoju spędzić w nim kilka kolejnych godzin, całkowicie zatapiając się w książkowym, fikcyjnym świecie - bez zerkania na zegarek, bez konieczności jednoczesnego głaskania kota, bez nieudolnych prób przekonania go, że jak ze mnie zejdzie, to będzie mu jeszcze wygodniej.
By popatrzeć sobie na naprawdę ładne widoki, a zarazem przypomnieć sobie, że nie jestem w więziennej celi, musiałam jednak opuścić swoją komnatę. Codzienne spacery wzdłuż wybrzeża szybko uświadomiły mi, że Salthill zamieszkują niepokorni obywatele i dotyczy to zarówno ludzi jak i zwierząt. Ci pierwsi bowiem nic sobie nie robili z zakazu wyprowadzania psów na plażę, obowiązującego od pierwszego maja do trzydziestego września od 8:00-21:00, ani też z nakazu prowadzenia ich na smyczy.
A mimo to nikt tu na nikogo nie donosił, nikt nikogo nie straszył policją. Panował tu jakiś niepisany rodzaj umowy. Ciche przyzwolenie na takie postępowanie pod warunkiem sprzątania po swoich pupilkach, czego wszyscy skrupulatnie przestrzegali. Ci drudzy zaś często za nic mieli dystans społeczny i bez skrępowania, za to z wrodzoną psią ciekawością, podbiegali do upatrzonych przechodniów, by się przywitać. Wszystko jednak odbywało się w tym charakterystycznym, luzackim irlandzkim duchu - bez zadęcia, za to z pretekstem do uśmiechu i krótkiej, przyjaznej wymiany zdań między obcymi ludźmi.
W małym, ale malowniczo położonym "dziecięcym" parku poświęconym tragicznie zmarłej Celii Griffin, sześcioletniej ofierze (jednej z wielu) plagi głodu, która nawiedziła Irlandię w XIX wieku, dwukrotnie natrafiłam na Irlandczyka z dwoma czworonogami, ale tylko jednym na smyczy. Ten drugi podbiegł do mnie niczym do najlepszego kumpla, mimo że widział mnie po raz drugi na oczy, a dla nas, dwójki nieznajomych, był to tylko kolejny powód do uśmiechu. My dog is following you! - rzekł on, kiedy znów się mijaliśmy. Oh, come on, we have to stop meeting like this! - rzekłam rozbawiona ja.
W drodze na Mutton Island przebiegł koło mnie piękny rudowłosy seter bez smyczy - a jakże - za to z właścicielką sprężystym krokiem podążającą za nim w odległości kilku metrów. Jakiś czas później z kolei miałam następne, ostatnie już, bliskie spotkanie z czarnym owczarkiem, którego właścicielka od razu zaczęła przepraszać i tłumaczyć, że on już tak ma, bo jest niesamowicie przyjazny.
Dla kogoś, kto nie przepada za psami, albo zwyczajnie się ich boi, mógłby to być całkiem spory minus miasta i poważny powód do dyskomfortu. Dla mnie jednak, wychowanej na wsi wśród dużych psów i marzącej jako dziecko o posiadaniu doga niemieckiego mogącego osiągnąć większą wagę niż niejeden człowiek, były to tylko przesympatyczne gesty i powody do nielicznych interakcji z innymi. Bo choć w czasie wyjazdu na ten urlop przyświecała mi idea odpoczynku, a nade wszystko ucieczki od zgiełku miasta i ludzi, zawsze uwielbiałam w Irlandii te niezobowiązujące wymiany myśli i uśmiechów między nieznajomymi, stanowiące swoiste przypomnienie, że jesteśmy ludźmi i powinniśmy traktować się jak ludzie - potencjalni przyjaciele, nie zaś najwięksi wrogowie.
Salthill tak bardzo zaskoczyło mnie na plus. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Przede wszystkim obawiałam się tłumów, masy ludzkiej nieustannie płynącej promenadą, hałasu ruchliwego miasta, może nawet jakichś krzywych spojrzeń przechodniów - pandemia bowiem nadal w najlepsze panowała. Nie wiem, czy to zasługa pogody, koronawirusa, roboczych dni, czy czegoś jeszcze innego, mniejsza o to, najważniejsze jednak, że rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. A ponadto odczarowała mi poprzednią wizytę w tym miejscu, której nie wspominałam z jakimś wielkim rozrzewnieniem.
Tłumów nigdzie nie widziałam, przez co spokojnie można było zapomnieć, że zaledwie trzy kilometry stąd znajduje się centrum Galway - jedno z największych i najbardziej tętniących życiem irlandzkich miast - a tych spacerowiczów, na których natrafiało się na promenadzie, nikt nie traktował niczym trędowatych, potencjalnych nosicieli wszy łonowych, koronawirusa, dżumy czy innej cholery. Nikt się nie krzywił z niesmakiem, nikt ostentacyjnie nie usuwał, mimo że w tamtym czasie okrycia twarzy nie były wymagane (poza środkami transportu) i na palcach jednej ręki mogłabym wyliczyć tych, których przez te kilka dni widziałam w maskach.
Lato w mieście, moja niegdysiejsza wersja koszmaru, okazało się być niesamowicie rozbieżne z moimi wyobrażeniami, ale ani przez chwilę nie było mi smutno z tego powodu. Co najwyżej głupio. Zrozumiałam bowiem, że czasami wcale nie trzeba jechać, nie wiadomo jak daleko od domu, by zaznać ukojenia. Ja znalazłam je właśnie tu, w mieście, spacerując w siąpiącym deszczu z kubkiem kawy w ręce, przesiadując na plaży i przyglądając się toczącemu się życiu z pozycji niezaangażowanego obserwatora.
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńJa wiedziałam kiedy wpaść!
Nie wiedziałam, że taki nakaz w ogóle istnieje, natomiast całkowicie pewna mogę powiedzieć, że psiaki w pobliżu promenady i na plaży są częstymi bywalcami, jednak nigdy mi żaden nie zaszedł za skórę.
Muszę Ci się przyznać, że mnie Salthill urzekło od samego początku, a także Galway. Zapewne bywałam w bardziej tłocznych czasach, ale wyjątkowo tam Ci ludzie mi nie przeszkadzali. Mogłam spokojnie siedzieć z kawą na wynos na kamieniach i kontemplować życie. O tak, to jest dobre wyrażenie.
Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Co do noclegu w 'moim' Bed and Breakfest-byłam święcie przekonana, że już dawno dałam Ci namiar!
Rose! Witaj! Chyba sprowadziłam Cię tutaj telepatycznie, bo całkiem sporo dziś o Tobie myślałam. Tak się ucieszyłam z Twojego komentarza, że nawet specjalnie dla Ciebie wyszłam z łóżka, by Ci na niego odpisać :) Doceń gest! ;)
UsuńTy to masz nos! Niczym pies tropiący! Z takiej odległości wyczułaś świeżutki wpis! A przy okazji od razu wiadomo, że nie masz koronawirusa, skoro zmysł powonienia u Ciebie nie szwankuje ;)
Myślę, że ten zakaz to trochę taki pic na wodę, fotomontaż ;) Nie sądzę, by ktokolwiek tego przestrzegał - najważniejsze jednak, że plaża nie jest "zaminowana" z winy nieodpowiedzialnych właścicieli czworonogów.
Dokładnie to robiłam!
Hmmm... Gdybyś mi go dała, to na pewno bym pamiętała! :) A może obydwie byłyśmy wtedy pijane? ;) Aż sama jestem ciekawa, która z nas okazała się być tą zapominalską, a która ma rację :)
Miło mi! Ja również ostatnio sporo o Tobie myślę ;) Doceniam, doceniam! Z uporem maniaka ciągle odświeżałam najnowszy post :P
UsuńNo nie wiem, nie wiem. Nie tak daleko jak w minionym tygodniu chcieli mnie posłać na test, także nigdy nic nie wiadomo ;)
Czyli widzę, że Irlandczycy stosują się do zakazów identycznie jak Polacy;)Chociaż zdaje się, że kultury mają jednak troszkę więcej.
Może nie drążmy tematu, będzie bezpieczniej dla każdej z nas:D
Nie sądziłam, że ktokolwiek skomentuje dziś ten wpis, więc go opublikowałam i grzecznie udałam się do łóżka, by poczytać, a tu takie zaskoczenie - prawie tak duże jak to, że sporo o mnie myślałaś! Nawet miałam wystosować do Ciebie oficjalny list ze skargami i innymi zażaleniami, ale pokonało mnie własne lenistwo ;) Zdecydowanie się Ciebie dziś tutaj nie spodziewałam, czyżbyś miała nockę i się nudziła? ;)
UsuńChcieli, ale Ty nie chciałaś i broniłaś się wszystkimi kończynami? Mój szef miał niedawno robiony wymaz - ponoć cała procedura jest tylko odrobinę przyjemniejsza od kolonoskopii ;)
Te plaże i tamtejsze pejzaże są tak zachęcające, że doprawdy trzeba by być służbistą pokroju Javerta z "Nędzników", by tego grzecznie przestrzegać ;)
A zatem spuśćmy na niego zasłonę milczenia :)
Cieszę się, że po tylu latach blogowej znajomości, wciąż Cię zaskakuję;) Nie ma nudy :D To chyba jednak zniknę i pozwolę, aby list się uprawomocnił ;)W ogóle się nie nudzę. Czeka na mnie wanna i kąpiel, także rezygnuję z przyjemności dla Ciebie:P
UsuńNie zgodziłam się, ponieważ by nam zrobili izolację. Wpakowaliby na kwarantannę wszystkich ludzi z mojej i K. pracy. Poza tym szczerze-nie są to objawy koronawirusowe, mam je od miesiąca.
To prawda, miłe są okoliczności miasta Galway i Salthill.
:D
Zdecydowanie zaskakujesz, ale chyba jeszcze bardziej imponujesz wiernością, lojalnością i pracowitością - tak sumiennej mróweczki jeszcze tutaj nie było! Podejrzewam, że jesteś odpowiedzialna za prawie połowę wszystkich komentarzy na tym blogu (15226)! ;) Pasowałoby Cię za to jakoś wynagrodzić! Masz jakieś (nie)skromne życzenia, które mogłabym spełnić? :)
UsuńO wow, rezygnujesz z relaksującej kąpieli specjalnie dla mnie? ;) To to moje "poświęcenie" wypadło naprawdę blado na tle tego Twojego! Tylko żeby nie weszło Ci to w nawyk, bo K. może mieć później do mnie słuszne pretensje! ;)
Obyś miała rację!
Cały zachód Irlandii jest bardzo miły! :) Już za nim tęsknię! A szczególnie za moją ukochaną wyspą na Atlantyku!
Słyszałam ostatnio to samo od kierownika:P Powiem szczerze, że nawet jest coś, co mi przechodzi przez myśl;)
UsuńWybacz, w końcu musiałam się wykąpać, wszak brudna spać nie chodzę;) K. już dawno śpi jak słodkie niemowlę, a ja jestem po nocce i nie zasnę ot tak.
To prawda, wild, wild west. Nawet nie wiesz jak ja tęsknię!
Co? U swojego kierownika też tyle komentujesz?! ;) Kiedy znajdujesz na to czas i siły? ;) A tak całkiem serio, to czym sobie zasłużyłaś na te wszystkie komplementy? Pochwal się, bo umieram z ciekawości :) Mój ostatnio się na mnie "obraził", kiedy odmówiłam wykonania jego prośby i... zaprojektowania mu etykiety! Stwierdził, że po swoim najbardziej lojalnym pracowniku nie spodziewałby się czegoś takiego i nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie jestem grafikiem komputerowym. Ech, zaprawdę powiadam Ci, dobrze kiedy szef Cię docenia, ale źle, kiedy upatruje się w Tobie umiejętności, których nie masz! Ostatecznie sam sobie poradził, ale na odchodne i tak dodał z "boleścią" w głosie, że nadal wierzy, iż zrobiłabym to lepiej...
UsuńAch, no i koniecznie zdradź mi, co przeszło Ci przez myśl! Tu albo prywatnie :) Nic nie ryzykujesz! A nuż okażę się złotą rybką i spełnię Twoją prośbę? :)
Haha, nawet nie zauważyłam, że zniknęłaś pod wodą! No i witaj w moim klubie - pomimo "zaawansowanego wieku" ;) nadal nie rozumiem, jak można iść spać bez mycia! (mając do dyspozycji własną łazienkę...)
Nie wiem, pracą pewnie;) Zmienił nam się troszkę skład góry. Mój kierownik ma swoich ulubieńców i widział tylko ich dopóki nie przyszła jeszcze jedna kierowniczka;)Generalnie ja jestem bardzo pracowita i multi taskowa, co uważam za swój minus, bo mam skłonności do wyrąbywania się jak koń po westernie;)
UsuńOho! Widzę jesteś człowiekiem od wszystkiego.Mogłaś ugłaskać jego próżność i dać mu cenne, wizualne wskazówki:P
Podzieliłam się już swoją myślą:D Teraz zobaczymy co Ty z tym zrobisz;)
Przez lata nie używania wanny, odzwyczaiłam się od długich kąpieli. Wchodzę na chwilę, zrobię co mam zrobić i wychodzę. K zawsze nie może wyjść z podziwu jak szybko jako kobieta jestem gotowa do wyjścia i jak szybko się kąpię;)
Kiedy tak piszesz o tym, że ma swoich ulubieńców, to brzmi to tak, jakbyś nie zaliczała się do tego uprzywilejowanego obozu, no ale skoro docenił Cię takimi komplementami, to chyba jednak jest inaczej? :)
UsuńChyba Cię zdiagnozowałam - Twoim problemem nie jest pracowitość ani wielozadaniowość tylko nadgorliwość ;) I ciągoty w stronę perfekcjonizmu! I co powiesz na takie zarzuty? ;) Jest w tym źdźbło prawdy, mam rację? :)
Nawet nie wiesz, jak trafiłaś z tym "człowiekiem od wszystkiego". Jakiś czas temu sam przyznał, że z upływem lat zakres moich obowiązków znacznie się zmienił, że jestem "so much more", a dziś tylko to potwierdził ("I always struggle with your title"), kiedy zatrzymał nas policjant na drodze i spytał, gdzie i po co jedziemy ("podrzucam moją pracownicę do domu").
A co do etykiety - wzięło się to stąd, że widział kiedyś moje ręcznie robione zaproszenia i kartki, zachwycał się nimi, i teraz jest święcie przekonany, że ma do czynienia z jakąś artystką na miarę Fridy Kahlo, co jest totalnie błędnym rozumowaniem (i nie, nie jest to fałszywa skromność). Podejrzewam jednak, że bierze się to stąd, że on sam nie ma pod tym względem ani krzty talentu, więc kiedy widzi coś, co wygląda OK, bierze to od razu za dzieło sztuki. Kiedy zatem tłumaczyłam mu, że nie ma szans, bym zrobiła mu tę etykietę, bo to przerasta moje umiejętności, stwierdził, że "jeśli jest choć jednak rzecz, w której jestem naprawdę dobra, to jest to właśnie "arts". Jeśli chciał mnie tym podbudować, to osiągnął odwrotny efekt ;) Zabrzmiało to bowiem tak, jakbym do niczego innego się nie nadawała ;)
Dziękuję za zdradzenie mi Twoich pragnień ;) Nie obiecuję, że Cię zadowolę, ale kto wie... ;)
Ale przecież to... mija się z celem?! :) Po co w takim układzie marnować tyle wody, jeśli chcesz wejść do wanny na błyskawiczną kąpiel? Nie lepiej w takim układzie wziąć szybki prysznic? :) Nie nadążam za Twoim tokiem rozumowania ;) Za to tak samo jak Ty szybko przygotowuję się do wyjścia i nigdy nie potrzebuję na to długich godzin :) Miałam na studiach taką współlokatorkę, której całe wieki zajmowało poranne przygotowanie się do wyjścia (w tym jakieś pół godziny siedzenia przed lustrem i nakładanie makijażu...) Ależ to było irytujące, kiedy z inną koleżanką musiałyśmy na nią zawsze czekać, a potem z językiem na brodzie biec na autobus... Najlepsze jest to, że ona wcale nie potrzebowała tego makijażu, bo miała niemal nieskazitelną cerę, była najładniejsza z nas, ale jakoś ubzdurała sobie, że bez makijażu wygląda niczym strzyga i nie może tak wyjść na ulicę...
Rozgryzłaś mnie. Chyba teraz będę musiała się Ciebie pozbyć :P
UsuńWygląda na to, że fajne masz relacje z szefem, jednak ja się zawsze obawiam jednego-takie relacje zobowiązują.
Co ja tu słyszę? Ręcznie zrobione zaproszenia i kartki? Ejże!Nie bądź już taka skromna, proszę Cię, nie umniejszaj sobie;) Na pewno jesteś zdolna!
Kochana, ja nie wymagam, żebyś mnie zadowoliła, bez przesady;)
Planuję zawsze długą i przyjemną kąpiel, ale potem mnie w tej wannie jakoś nosi..;)Zawsze powtarzam, że gdyby makijaż mi zajmował więcej niż dziesięć minut, nie robiłabym go. Należę do tych osób, które śpią do ostatniej chwili, więc żadne poranne trele z makijażem czy co gorsze myciem i układaniem włosów by u mnie nie przeszły.
Znam takie przypadki;)
Nie wierzę, że pozbyłabyś się mnie z zimną krwią ;) I nawet nie uroniłabyś małej łezki na myśl o tych wszystkich wspólnych latach?! A nawet jeśli to Cię nie rusza, to powinnaś pamiętać, że podpisując wyrok na mnie, podpisujesz go także na wszystkie zwierzaki, którymi się zajmuję i dokarmiam! Jako psia matka musisz, po prostu MUSISZ, mieć to na uwadze! ;) Jaka inna wariatka jeździłaby na wyjazdy z torebką marchewek w bagażniku i nosiłaby do pracy suchą karmę dla kota przybłędy, który wygląda jak zabiedzona wersja mojej ukochanej "małej" kotki?! ;)
UsuńPewnie masz rację z tym zobowiązaniem. Z fajnymi relacjami też - nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze miała szefa, który pozwalałby mi na to, bym rzucała w niego kulką z folii aluminiowej i jeszcze reagowałby na to śmiechem ;) Fajny jest, ale jako że jest też zakręcony jak ruski termos, to są też takie dni, kiedy mnie wkurza (np. nie sortując śmieci...).
Moje ręczne robótki stoją tylko o jeden poziom wyżej od tych wykonanych przez pierwszoklasistów (a z Twoimi się nie porównują), więc please... :) Rozumiem, że komuś może się to podobać - czasami nawet mnie samej ;) - ale nie wynośmy podstawowych umiejętności do rangi sztuki przez duże S! :)
No cóż, wychodzi na to, żeś... w gorącej wodzie kąpana! :) A ja uwielbiam leżeć w wannie i rozmyślać :) To właśnie wtedy często układam sobie w głowie posty i maile do napisania, a także robię przeróżne plany i podsumowania :)
Mam podobnie, dlatego praktycznie nigdy nie zostawiam mycia włosów na rano, z tym że ja nie lubię zaczynać dnia od pośpiechu, więc staram się wstać na tyle wcześnie, by na spokojnie usiąść przy stole, wypić kawę i poczytać jakiś artykuł (rzadziej książkę).
Słusznie. Dobrze już wiesz, że nie zrobiłabym tego, znasz mnie w końcu trochę ;)Wszystkie? To ile ich jest? Przyznaj się? Małe zoo założyłaś?;)
UsuńTaki szef zwykle trafia się raz na całe życie, także szanuj szefa swego, zawsze możesz mieć gorszego;)
Dobra, dobra. Jakoś Ci nie wierzę! Nic a nic! Wydaje mi się, że to tylko skromność;)
Wiesz co jest najgorsze? Woda w końcu stygnie...
Mi zawsze jest szkoda tych minut, w których mogłabym pospać;)
Jeszcze do niedawna to "zoo" było bardziej zróżnicowane, teraz zostały mi już tylko koty.
UsuńTo, że zawsze mogę mieć gorszego, to akurat nie podlega wątpliwości. Szanuję i doceniam, może nawet aż za bardzo.
Dlatego właśnie przed wejściem do wanny zazwyczaj upewniam się, że jest jej wystarczająco dużo i że jest odpowiednio gorrrąca :)
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńTytuł zasugerował mi, że będzie słonecznie i upalnie no ale ... u Ciebie "lato w mieście" to inny wymiar :D
Nie lubię upałów, więc taka zachmurzona wersja lata w mieście zdecydowanie mi odpowiadała. Tak się składa, że ta moja poprzednia wizyta w Salthill, sprzed kilku lat, miała miejsce w gorący letni dzień, więc z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wolę właśnie taką wersję miasta :)
UsuńMiałam napisać i Młoda zaanektowała mi laptopa do szkolnych rzeczy i wyleciało z głowy... ale dotarłam na koniec weekendu :)
OdpowiedzUsuńPatrząc na zdjęcia, można rzec - typowe irlandzkie lato:). Choć trzeba przyznać, że czasami nas rozpieszcza też słońcem.
U nas w miasteczku ludzie też czasem puszczają psy wolno, ale chyba jednak bezieczniej jest trzymać je na smyczy, zważywszy na ruch. Co innego plaża, tam niech sobie szaleją, zwłaszcza, jeśli włąściciel sprząta. To, że psy podbiegają, też mnie nei denerwuje, ani moich dzieci. One zachwycone są wszelkimi zwierzętami, tym bardziej, że w domu nie mamy nic. Co najwyżej sąsiedzką kotkę i psa, którym sie opiekujemy od czasu do czasu.
Ostatnio próbują uprosić ojca o psa. Tylko dlatego, że ja dałam zielone światło. Wiadomo, że to ja bym musiała zajmowac się najwięcej czworonogiem. I przyznam, że mi też się marzy pies... może kiedyś...
Patrząc na zdjęcia, przypomina się mi nasza wizyta w Galway. I nawet podobnie wyglądała woda:) Cały dzień był poodbny, taki bardziej szaroniebieski.
Środek weekendu brzmi lepiej niż jego końcówka (jutro też wolne, hurra!), tak więc dotarłaś na sam jego środek, Aniu :) A poza tym, wiadomo, że lepiej późno niż wcale, więc absolutnie nie będę narzekać!
UsuńMuszę przyznać, że mnie zdecydowanie rozpieściło, bo na wszystkich wycieczkach (szczególnie tych dalekich wiążących się z co najmniej trzema/czterema godzinami w trasie) miałam piękną pogodę, czasami było wręcz za gorąco, przez co później wracałam spalona do pracy (zdradliwe "irlandzkie" słońce!) i straszyłam ludzi ;)
Ach, jaka szkoda, że nie mieszkacie bliżej mnie, nie musiałabym korzystać z usług petsitterki! ;) Jestem pewna, że moje zwierzaki nic na tym by nie straciły, bo zapewniłybyście im wyborną opiekę :)
W minione lato całkiem sporo rozmyślałam o tym, jak by to było mieć psa, a wszystko przez wyjazd do malowniczego Baltimore, gdzie w czasie spacerów natrafiałam na ludzi ze swoimi czworonogami :) No cóż, może kiedyś - teraz pies zdecydowanie nie wpisuje się w mój styl życia. Zresztą, ja już parę lat temu miałam poważne wątpliwości, czy mogę sobie pozwolić na wychodzącego kota, który jest bardziej niezależny niż pies, a co tu dopiero mówić o psie.
Cieszę się, że tak odpowiedzialnie do tego podchodzicie i życzyłabym sobie, by więcej ludzi wykazywało taką postawę, a mniej traktowało zwierzę niczym zabawkę i chwilowy kaprys dzieci. Mieszkałam na wsi, więc to do nas trafiały te psy, które już się znudziły innym (w wersji oficjalnej: "pies nagle okazał się za duży na miastowy ogródek"). Swoją drogą, to ciągle "niezawodna" i nieśmiertelna wymówka, parę miesięcy temu też ją słyszałam - pies z mojego miasta trafił na wieś w "dobre ręce", a parę tygodni później już nie żył... Wracając do mojej przeszłości - tak do mojej rodziny trafił najprawdziwszy owczarek niemiecki, gdzie wcale nie wiódł sielskiego żywota :( A jego poprzedni miastowi właściciele niedługo później zastąpili go... rottweilerem. Najwyraźniej bardziej pasował do ogródka...
Zapomniałam, że to długi weekend! Zatem faktycznie, trafiłam w środek.
UsuńU nas na wsi też zawsze pelno było psów, które ludzie wyrzucali z samochodów. Wszystkie były w końcu przygarniane, chyba, ze neiszczęśliwie zabił je samochód, bo biegały przy trasie.
nienawidze tego w ludziach - kupowania lub brania psa/kota, czy czego tam jeszcze, bo dziecko chce, bo święta, bo urodziny.... Dzieci chcą, a potem im się nudzi. Tydzień, dwa , może czasem miesiąc ekstazy, a potem zwierzę jest zostawione samo sobie lub wyrzucone.
Czasem myślę, że ten brak odpowiedzialności za zwierzę przenosi się potem na ludzi. Może nie zawsze, ale często. Bo jeśli ktoś zostawia zwierzaka samego sobie(och, jakoś tam będzie), to tym łątwiej zostawić przyjaciela, partnera... bo tym bardziej sobie poradzi. Nam się już przecież znudził lub stał niewygodny.
ot, to takie moje przemyślenia
Ja również - zwierzę to nie maskotka ani martwy przedmiot, który można porzucić, kiedy przejdzie nam zachcianka na "zabawkę". Niestety nadal jest sporo osób, które tak właśnie traktują zwierzęta - jako chwilowe kaprysy (dzieci, czasem też dorosłych).
UsuńPodzielam Twoje zdanie odnośnie do braku odpowiedzialności. W ogóle to mam wrażenie, że żyjemy w takich czasach, które sprzyjają chodzeniu na łatwiznę: ogólnie pojętemu wyrzucaniu "zbędnych przedmiotów" i pozbywaniu się ciężaru (w postaci zwierząt i ludzi) niż łataniu i reperowaniu tego, co jest.