czwartek, 29 października 2020

Time To Say Goodbye - Salthill (4)


Moja mama zwykła mawiać, że mam spóźniony zapłon, i biorąc pod uwagę fakt, że pierwsi turyści odkryli Salthill na początku XIX wieku, a ja jakieś dwieście lat później i całe czternaście po moim przyjeździe do Irlandii, spokojnie można stwierdzić, że chyba miała poważne przesłanki ku temu i że jak najbardziej może czuć się rozgrzeszona z aktu piętnowania swojej opóźnionej córki. 

 

Na jednej z tablic informacyjnych, na które można natrafić wzdłuż promenady, znajduje się archiwalne zdjęcie z tamtego okresu, kiedy to kąpiel stała się niejako modna, a w wieści o tym, że "częste mycie skraca życie", przestano już dawno wierzyć nawet na francuskim dworze. Choć po tym jak pewna Francuzka (jak na ironię pracownica służby zdrowia!) beształa mnie za mój codzienny prysznic, byłabym skłonna przysiąc, że część francuskiego społeczeństwa nadal wierzy w te farmazony pomimo nadejścia XXI wieku. 

 

Jako że uwielbiam archiwalne zdjęcia dokumentujące życie w dawnej Irlandii, ta fotka na dłużej przykuła moją uwagę. Nie omieszkałam wyobrazić sobie, jak z wielkim poruszeniem spotkałoby się moje pojawienie w dziewiętnastowiecznym Salthill, gdyby jakimś cudem ktoś mnie teleportował do tamtych czasów taką, jaką byłam tego dnia. To też uświadomiło mi, jak wielką drogę przebyliśmy od tamtej epoki - my, jako ludzkość, i jak bardzo wyemancypowałyśmy się, my - kobiety. W swoim sportowym ubiorze i z luźno rozpuszczonymi włosami pasowałabym do tamtych realiów jak wół do karety. 

 

Spoglądałam na ludzi, którzy do Salthill przybywali na rachitycznych, rozklekotanych tramwaikach napędzanych siłą końskich mięśni, nie zaś koniami mechanicznymi. Po ulicach przechadzali się eleganccy dżentelmeni w garniturach i w melonikach, podpierając się laskami. Na ławkach spoczywały kobiety w długich sukniach szczelnie okrywających każdy kawałek ich ciała, i w kapeluszach, pod którymi schowane były starannie upięte włosy. Wśród nich była jedna, która najbardziej mnie zaintrygowała, bo nieco odstawała od swoich sąsiadek "damulek". 

 

Nie miała na głowie żadnego nakrycia, co by mogło sugerować, że była zwykłą chłopką, biorąc pod uwagę fakt, że wielkość ronda kapelusza wyznaczała w ówczesnych czasach także status społeczny. Skryta za czarną suknią i wielkim pledem, w tym samym kolorze, zarzuconym na głowę i tułów wyglądała trochę jak sierotka Marysia. Najwyraźniej jednak w niczym jej to nie przeszkadzało, bo zdawała się twardo spoglądać w obiektyw fotografa. "Who are you, stranger?" - tak bardzo chciałam zapytać, ale jako że nie miałam możliwości dostania odpowiedzi, moja wyobraźnia musiała mi za nią wystarczyć. W mojej głowie nadałam jej zatem tożsamość i przypisałam do pobliskich Wysp Aran. 


 

 

Wiele wody upłynęło w rzece Corrib od tamtego czasu, ale jedno się nie zmieniło. Tak wtedy, jak i teraz, główną atrakcją pobytu w Salthill jest spacer wzdłuż promenady. Wtedy dodatkowo finalizowano go energicznym kopnięciem w ścianę na znak przebycia całej odległości i podtrzymania tradycji "to kick the wall". Sama jednak - pomimo szacunku do tradycji - nie zdecydowałam się na taki krok albo raczej wyskok, bo znając moje zezowate szczęście, połamałabym sobie przy tym zęby i kończyny, albo zwyczajnie kopnęłabym... w kalendarz zamiast w ścianę. Pomimo kolorowego malunku nawiązującego do tego zwyczaju, nie widziałam nikogo kto, by to robił. 

 

Coś innego się za to zmieniło - podczas gdy jeszcze w XX wieku kobiety i mężczyźni kąpali się na oddzielnych plażach (największa i najpopularniejsza z nich nadal zwie się Ladies Beach, będąc jakby przypomnieniem zamierzchłych czasów), teraz panuje tu dużo większa swoboda obyczajowa i nikt nie wydaje się ani zdziwiony, ani zgorszony skąpym bikini, czy też kąpielowymi "brazylianami" będącymi dość mocno wyciętymi figami, mającymi na celu raczej wyeksponowanie krągłości niż ich zakrycie. 

 

I am not a lady, ale to na tej właśnie plaży spędzałam najwięcej czasu. Była najbliżej mojej noclegowni, przez co dawała mi największe poczucie bezpieczeństwa i komfortu - miałam świadomość, że wystarczy zaledwie parę minut, bym przeniosła się z niej prosto do swojego pokoju. Brałam więc kubek kawy i szłam na plażę w poszukiwaniu głazu, który swoim wyglądem i wielkością najbardziej wpasowałby się do kształtu mojego tyłka. A raz usadziwszy go w wygodnej pozycji, trwałam tak przez dłuższy moment, oddając się rozmyślaniom, relaksowi i bawiąc w niegroźnego obserwatora-podglądacza. 

 

Szybko domyśliłam się, kto jest tu stałym bywalcem i zapalonym pływakiem, może nawet morsem, a kto robi to tylko rekreacyjnie albo z doskoku. Tutaj uczciwie muszę przyznać, że to mężczyźni wykazywali się zdecydowanie większym hartem, bo podczas gdy w płytkiej wodzie od dobrych kilkunastu minut stały dziewczęta, trzęsąc się jak osika i nadal najwyraźniej nie mogąc zdecydować, czy chcą się całkowicie zanurzyć czy jednak nie, na plaży pojawiał się ON. 

 

Atletyczna budowa ciała, wyprostowana sylwetka i pewny krok. A przy tym ani sekundy straconej na bezwartościowe dyrdymały. Typ zadaniowca. Przyszedł tu w konkretnym celu i bez dopięcia swego nie wróci. Tak więc, kiedy one traciły kolejne minuty na zastanawianie się, on brał głęboki wdech i jednym płynnym ruchem, z naturalną gracją, zanurzał się w chłodnej wodzie. I "znikał" w niej na długi, długi czas, przemieniając się w międzyczasie w maleńki punkcik na horyzoncie. 



 

Byli też inni: krótkodystansowcy, ale nadal zadaniowcy. Po ruchach tego w granatowych kąpielówkach i w pasiastym czepku we wszystkich morskich odcieniach od razu wiedziałam, że robił to już wielokrotnie i sam pewnie nie byłby w stanie tych razów zliczyć. 

 

Wchodził na plażę, szedł twardo przed siebie, dochodził do skałek, rozsuwał rozporek jeansów, ściągał spodnie i koszulkę, wszystko ładnie układał w jednym miejscu, nakrywał pasiastym ręcznikiem i wchodził do wody. Spędzał w niej zaledwie kilka minut, a potem wracał po swoje rzeczy, przebierał się  w suchą odzież i szedł do domu.   


Ja natomiast chwilę jeszcze tu siedziałam, obserwując jemu podobnych, i nadal nie mogąc wyjść z podziwu, jak bardzo się myliłam, sądząc, że nie ma nic gorszego niż lato spędzone w mieście. 

 

Jak wspominałam we wcześniejszym wpisie, szybko polubiłam swoją nową rutynę, dlatego ostatniego dnia, tuż przed powrotem do domu, postanowiłam urządzić sobie mini maraton plażowy (Barna - Spiddal - Silverstrand), a przy okazji wskrzesić przeszłość. Pierwszą plażą, którą odwiedziłam w hrabstwie Galway, te kilkanaście lat temu, była pobliska Barna. To tam właśnie pojechaliśmy ze znajomymi, robiąc sobie przystanek w drodze na klify Moher. Z tamtej wizyty najwyraźniej zapamiętałam... focha znajomej. Teraz na szczęście nie musiałam znosić jej humorków i całe szczęście - wystarczyło, że musiałam sobie radzić z narastającą we mnie melancholią, która osiągnęła swoje apogeum w trakcie drogi powrotnej do domu i słuchania "Bijou" - wirtuozerii w wykonaniu Briana May. Co ten człowiek potrafi zrobić ze swoimi palcami... Wow. 

(to dla Ciebie, Sokole Oko!)


 

42 komentarze:

  1. Sokole Oko

    Wow !!! mam foto z dedykacją :D ale faktycznie piękna stylówka. Widzisz na całym świecie niektórzy podczas uprawiania sportu muszą świetnie wyglądać ;)

    Ale oczywiście podoba mi się też Twoje oko w obrazie ławka i gin (tak sobie nazwałam) ten cykl porzuconych śmieci też u Ciebie bardzo lubię :D

    A tak po przeczytaniu całego wpisu uważam, że mega bardzo spodoba Ci się serial Outlander ... albo książka bo to jest na podstawie książek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam Ci je pokazać, choć jest kiepskiej jakości (za daleko od niej stałam), bo jak tylko ją zobaczyłam, to od razu przyszły mi na myśl Twoje kolorowe - jakże pieczołowicie dopracowane i imponujące! - stylówki :) Świetny wygląd wpływa pozytywnie na samopoczucie, a komfortowy i lubiany strój to kolejna zachęta do ruszenia tyłka z kanapy :)

      To ja mam jakiś cykl porzuconych śmieci??? ;) Już spieszę z informacją - to nie był gin tylko... organic prosecco extra dry! Organiczne, więc bez wyrzutów można wyrzucać na glebę - samo się rozłoży!

      Sprawdzałam z dwa tygodnie temu, bo nawet miałam ochotę obejrzeć coś w TV - nie ma go na Netfliksie! Myślę, że zdecydowanie by mi się spodobał chociażby przez te cudne szkockie widoki i zamki :) A "Poldarka" koleżanka widziała? Zdaje się, że to podobny klimat - FANTASTYCZNE krajobrazy Kornwalii, do której planuję się kiedyś wybrać, bajeczne konie, ciekawi bohaterowie, piękna muzyka i w ogóle fajna, wciągająca drama :)

      Książki na razie nie przeczytam, bo mi znowu zamknęli bibliotekę na kilka tygodni (mamy tu ponowny lockdown, nieco inny od tego pierwotnego, ale jednak).

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Dokładnie tak to działa :D dzięki, że o mnie pomyślałaś. Nawet nie przyszło mi do głowy komentować jakości zdjęcia bo wiadomo, że nie o to chodziło :)

      Nooo często wrzucasz fotki jakichś porzuconych ubrań niedaleko skał albo jakichś przedmiotów koło ławek nie zauważyłaś ?? chyba już o tym pisałam. Co to organicznych butelek ok, ok ale jednak można je wrzucić do kosza a nie tak na środku porzucić. Dziwnie to wygląda taka butla na trawie. U nas nie wiem czy coś takiego już jest.

      Poldarka mam w kolejce :) podeślę Ci na maila gdzie ja oglądam Outlandera bo nie mam netflixa ;)

      U nas jeszcze nie zamknęli ale pewnie to nastąpi dlatego mam w domu 6 grubych ksiąg. Wczoraj wzięłam 4 z mojej biblioteki tak na zaś jak to mówią.

      Usuń
    3. Nawet nie wiesz, jak często o Was - moich czytelnikach - myślę!

      Ach, o takich "śmieciach" mówisz :) Z tym organicznym prosecco, które rzekomo można bez skrupułów wyrzucać, to był tylko żart (jak się domyślam - nieudany) :)

      To super, że masz go na celowniku - myślę (i mam nadzieję!), że będziesz usatysfakcjonowana. A "Latarnię" już widziałaś, hmm? "Odgrażałaś" się kiedyś, że obejrzysz. Zapomniałaś, czy... Ci się nie podobała? :) Przyznaj się, nic Ci tu nie grozi za negatywną opinię :)

      U mnie podobnie :) Na jednym stosie pięć przeczytanych (z czego aż trzy niewypały!), na drugim siedem do przeczytania.

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Miło nam zatem :D

      Może to ja taka niedomyślna jestem :D nie rób sobie wyrzutów że nie załapałam ;)

      Oooooooooo zapomniałam o Latarni a nawet sprawdzałam czy jest i znalazłam. Kurcze umknęło mi to.

      U mnie stos który na maila Ci posłałam plus jedna którą czyta teraz Lu i sie nie załapała na foto :) starczy na jakieś 1,5 miesiąca bo wszystkie grubaśne po 400 stron

      Usuń
    5. Imponujący stos, nie powiem! Barton to jakieś Twoje tegoroczne odkrycie?

      "Latarnię" bez problemów obejrzysz na cda.pl. Jeśli będziesz miała problemy ze swoim źródłem, to możesz skorzystać z linka, który umieściłam w mojej recenzji. Śmiga bez zarzutów.

      Usuń
    6. Sokole Oko

      Nooo wpadłam do biblio i powiedziałam, że biorę coś do maksymalnego limitu (w jednej filii mogę wziąć 4 książki i akurat Barton leżała w nowościach dopiero co zakupiona i Pani zaproponowała że to też kryminały. Więc wzięłam nie zastanawiając się. Na razie jestem w połowie 1 części i jest ok.

      Tak, tak nawet chyba z Twojego linka patrzyłam ale czemu nie zapisałam nie wiem hmmm ale spoko teraz w jakiś weekend obejrzę na pewno.

      Usuń
    7. Biblioteki to jeden z lepszych wynalazków ever! :) Też zamówiłam sobie parę nowości, na które oczekuję z wypiekami na twarzy, ale niestety wszystko wskazuje na to, że w tym roku już nie zdążę się do nich dobrać z uwagi na kilka przeszkód (między innymi właśnie lockdown i długie kolejki chętnych po te pozycje).

      Ciekawa jestem Twojej opinii - bardzo specyficzny i kontrowersyjny film. Albo pokochasz albo znienawidzisz ;)

      Usuń
  2. Czytam, zdjęcia oglądam i przypomniały mi się słowa kolegi z pracy, Estończyka, który raczył zauważyć, że irlandzkie kobiety, w zdecydowanej większości, niezależnie od wieku i wagi są zawsze ubrane jak na trening w siłowni. I nie wiem, czy był zachwycony widokiem opiętych yoga pants, czy wręcz przeciwnie.
    "to nie był gin tylko... organic prosecco extra dry" Hmmmm? Zabrzmiało, jakby ktoś tu sprawdził czy aby kropelka czy dwie w środku nie zostały. ;) Jakbym widział Maksymiliana Paradysa w kopalni, z kaloszem i butelką w ręku, wymawiającego kultowe słowa - "Nasi tu byli." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kolega Estończyk, to śmiem zaryzykować stwierdzenie, że należał on do tych samozwańczych modowych guru i trendsetterów, co to uważają, że "wearing yoga pants is a privilege, not a right", bo z tego co zauważyłam, to my, mieszkańcy Europy Wschodniej, mamy najczęściej problem z tym, jak wyglądają tubylcy - z ich nonszalancją w ubiorze. Moja znajoma z Belgii stwierdziła kiedyś, co prawda, że Irlandki są niskie, nigdy jednak nie skomentowała negatywnie ich urody, co nagminnie czynią Polacy. Do dziś pamiętam moje oburzenie, kiedy w czasie jednej z wycieczek dobiegł mnie z tyłu samochodu głos mamy Połówka (spoglądającej przez okno): "ale te Irlandki są brzydkie!". Co to, do licha, znaczy, że Irlandki są brzydkie?! Po pierwsze: uroda to pojęcie wysoce subiektywne (mnie na przykład podobają się zarówno Irlandczycy jak i Irlandki, a uwielbiani przez większość kobiet ciemnoskórzy bruneci już niekoniecznie), po drugie: negatywne komentowanie czyjegoś wyglądu - i to jeszcze na głos - to zwyczajny nietakt i grubiaństwo. Jeśli komuś nie podobają się starsze i grubsze kobiety w legginsach, to... tylko i wyłącznie jego problem. Ja nie lubię pasiastych piżam, pstrokatych, wzorzystych bokserek i skarpet, workowatych spodni u mężczyzn, a u kobiet mocnego makijażu, sztucznego wyglądu i stroju na chłopczycę, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, by organizować z tego powodu krucjatę i pozwalać sobie na chamskie komentarze, bo moje preferencje to tylko moje preferencje. Nic więcej. Każdy jakieś ma, ale nikt nie ma prawa ich komuś narzucać.
      Wybacz mi ten wywód, niechcący włożyłeś kij w mrowisko, wywołując ten temat ;)

      Usuń
    2. Ależ nie mam czego wybaczać. Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło, że mam dokładnie takie samo zdanie, jak przedstawione przez Ciebie, a to niestety ucina, być może ciekawą dyskusję. Bo "nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba". Nie pamiętam, skąd ten cytat, ale utkwił mi w głowie przed laty i nijak nie chce mnie opuścić.
      Poza tym, ja ze względu na wiek, mam już problemy ze wzrokiem. Tak więc czego nie dowidzę to zmyślę i dla własnego dobrego samopoczucia, raczej na plus. A tak zupełnie serio, to kiedy czujemy do kogoś choćby cień sympatii, znajdziemy w jego (jej) wyglądzie, usposobieniu lub zachowaniu, coś co przesłoni ewentualne niedoskonałości. Czyż nie?
      A kawa już dzisiaj była? Trzecia, dajmy na to? Bo ja mimo wypicia wielu kolejnych nadal wracam myślami do poniedziałku i lockdown'owej kawy na parkingu pod Mount Leinster i późniejszej przejażdżki wokół komina.
      https://www.facebook.com/photo?fbid=3538976352850562&set=a.918822878199269

      Usuń
    3. Sokole Oko

      Dzięki lineczkowi zapoznałam Zielaka ... no proszę :) miło zobaczyć, pozdrawiam z kraju bezprawia :D

      Usuń
    4. Cóż, nick zobowiązuje. ;) Dziękiuję. Ja także pozdrawiam.

      Usuń
    5. "(...) kiedy czujemy do kogoś choćby cień sympatii, znajdziemy w jego (jej) wyglądzie, usposobieniu lub zachowaniu, coś co przesłoni ewentualne niedoskonałości. Czyż nie?" Tak! Tak! Tak! Zdecydowanie zgadzam się z tym, co napisałeś - u mnie bez wątpienia zachodzi właśnie ten mechanizm. Lubię i szanuję tubylców, stąd takie opinie jak ta przytoczona, uważam za niesamowicie niesprawiedliwe i krzywdzące. I obrazoburcze! A poza tym, to w ogóle nie lubię skupiania się na wyglądzie człowieka i spłycania tego, co najważniejsze, czyli wnętrza. Żadne zewnętrzne piękno nie może równać się z tym wewnętrznym. Jakkolwiek banalnie albo górnolotnie by to brzmiało...

      Oczywiście, że była! :) Jak mogłoby jej nie być? Pierwsza koniecznie zaraz po pobudce (tym bardziej, że spałam tylko nieco ponad pięć godzin), druga jeszcze przed południem, trzecia - po, a wieczornej... wieczornej jeszcze nie było! Koniecznie trzeba to nadrobić :) Picie kawy to jedna z moich małych przyjemności zwykłej codzienności.

      Ech. W dni takie jak ten dzisiejszy też wracam myślami do moich wycieczek, tych wszystkich momentów, ludzi, miejsc, które sprawiały, że autentycznie byłam wtedy szczęśliwa.

      Usuń
    6. Ale żeśmy się dzisiaj tutaj wszyscy zgromadzili :D

      Usuń
    7. Sokole Oko

      Taka wirtualna kawa chociaż u mnie bardziej herbata z imbirem i cytryną bo na kawę już późno o tej porze nie pijam ;)

      Usuń
    8. Też mnie cieszy, tak doborowe towarzystwo. A tak a propos kawy, to Tobie Sokole Oko, przeszkadza jej późna konsumpcja? Bo ja, na przykład, nie mam nic przeciwko cappuccino na dobry sen. Owszem, do dziś wspominam smutnego, samotnego Sylwestra w akademiku, kiedy pozwoliłem sobie na wypicie kawy gęstej jak smoła i rzeczywiście miałem po niej problemy z zaśnięciem. Na tyle duże, że szepty pod oknem, wracających z sylwestrowych imprez i stukot obcasów o chodnik skutecznie przesuwały godzinę zaśnięcia w pobliże południa. :) Ale jak nadmieniłem wcześniej, to było dawno i dzisiaj mała kawa przed snem nie przeszkadza.

      Usuń
    9. Nie mam nic przeciwko spotykaniu się u mnie na blogu zamiast na cmentarzu ;) Sokole Oko, to Ty sobie dla zdrowotności popijaj herbatę z imbirem i cytryną, a my sobie cappuccino zrobimy :) A jak dobrze poszperam w lodówce, to nawet jakiś deser się znajdzie i kawałek ciasta z galaretką :) Jak nastroje, Moi Drodzy? :)

      Usuń
    10. Sokole Oko

      Ja mam herbatę i bezy z 2 białek w sam raz do herbatki a na cmentarzach zapobiegawczo byłam w czwartek. Czułam pismo nosem ;)

      Usuń
    11. A ja - jako że mam spóźniony zapłon, o czym już było na wstępie wpisu - dopiero się wybieram. Muszę jednak najpierw kupić znicze i może jakiegoś kwiatka.

      Chyba nawet wiem, jakie bezy :) Już je kiedyś widziałam na balkonie! ;)

      Usuń
    12. Sokole Oko

      Nieeeee tamte to były chyba kokosanki :D

      Usuń
    13. W przeciwieństwie do Taity, nie mam w Irlandii pochowanego nikogo, komu mógłbym zapalić znicz. Tylko świeczka w oknie, dla tych, którzy spoczywają w polskiej ziemi. I druga dla tych, którzy nie powrócili z morza.

      Usuń
    14. Sokole Oko

      Gdybym ja teraz wyemigrowała gdziekolwiek też bym nie miała komu na grobach świecić :) wszystkich mam w Pl

      Usuń
  3. Sokole Oko

    Raczej nie pijam "kapucziny" bo lubię tylko mocne espresso z żeliwnej kawiarki choć kalam je cukrem i mlekiem. Nie pijam kawy do śniadania tylko popołudniami więc o 18.30 raczej u mnie już pora herbaty :)

    Takem się rozpuściła po wielu pobytach we Włoszech ;) inne lurowate kawopodobne napoje przestały mi smakować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulala! Włoszka pełną gębą! ;) A ja lubię przyprawiać włoskich kelnerów o zawał i zamawiać cappuccino popołudniową/wieczorową porą :) Do dziś pamiętam zszokowaną minę takiego jednego Włocha w Oslo, kiedy usłyszał, czego sobie życzymy :) Dostał za to ładny napiwek, żeby osłodzić mu to gorzkie rozczarowanie obrazoburczą postawą niedouczonych klientów z Polski, którzy nie wiedzą, że każdy szanujący się amator kawy pija cappuccino tylko rano ;)

      Espresso też lubię :) Bywają takie dni, kiedy cappuccino chwilowo przestaje mi smakować, doskonale zatem rozumiem, że te wszystkie mleczno-kawowe napoje mogły przestać Ci smakować :)

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Wierz mi, że gorszej kawy niż amerykańskie americano i ta znana z filmów dolewka z dzbanka to się w ogóle nie powinno zwać kawą. Ohydniejszych kaw niż w Stanach to nigdzie nie piłam ...

      Usuń
    3. Nie wiem, Sokole Oko, czy możesz pamiętać tak zamierzchłe czasy, ale kiedyś w Polsce robiło się kawę w tak zwanych ekspresach przelewowych. Średnio, sypało się około pięć łyżek mielonej kawy na litr wody. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy jeszcze przy trzech łyżkach na półtora litrowy dzbanek, miałem reklamacje, że kawa za mocna. Myślę, że to musiało być coś podobnego jak w Stanach.
      Widzę, drogie Panie, że obie jesteście nie tylko wielbicielkami, ale i znawczyniami kaw. To ja poproszę jakiś blogowy wpis o rytuałach i zasadach delektowania się tym napojem. Bo czuję się troszkę, jakbym w ubłoconych gumiakach do muzeum sztuki zawitał. ;)

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Chyba dawno nie byłeś w Polsce Zielaku ... coś co nazywasz reliktem u mnie w pracy (biurowiec) stoi jeszcze w średnio co 3-cim pokoju i tą kawę nadal się pija. Ile tam kawy sypią to nie wiem ale raczej z takiego przelanego filtra to zawsze będzie smakowo lura nawet jeśli mocna. Nijak się ona ma do kawy z ekspresu nabijanego ciśnieniowego który już jest o niebo lepszy :)

      Usuń
    5. Haha :) Zielaku, proszę Cię nie rozśmieszaj mnie i nie wysuwaj tak daleko idących wniosków - ja nie jestem absolutnie żadną znawczynią kawy, i nie, nie zamieszczę takiego wpisu, bo musiałabym pozować na nią i udawać kogoś kim nie jestem.

      Na szczęście nie jesteś na królewskim dworze, żeby wypić 5 o'clock tea z królową Elżbietą, więc nie obowiązuje Cię żadna etykieta :) Po co niepotrzebnie narzucać sobie jakieś ciasne ramy i ograniczenia? Wystarczy, że nas politycy ograniczają z każdej możliwej strony. Zabrzmię teraz pewnie jak jakiś hippisowski guru, ale róbmy to, co chcemy, kiedy chcemy i jak chcemy, a nie jak nam protokół każe! ;)

      Usuń
    6. Jeśli nie liczyć krótkich odwiedzin, to rzeczywiście dość długo w Polsce nie byłem. Miałem plany na dłuższy pobyt w minione wakacje, ale z wiadomych powodów nie doszły do skutku.
      A Taita, jak ma ochotę wkurzyć Włocha, to nawet do Norwegii poleci. To się nazywa charakterek.:)

      Usuń
    7. Sokole Oko

      No tak. Tegoroczne wakacje niewielu się udały. Mnie akurat wyszły bombowo. Objechałam w 15 dni pół Europy i byłam w 8 państwach czyli zaliczyłam: Czechy, Niemcy, Liechtenstein, Szwajcarię, Włochy, Monako, Francję i Austrię. Pokonaliśmy samochodem 4.544 km

      No ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia czy odwagi.

      Usuń
    8. Hahaha, ale mnie teraz szczerze ubawiłeś, Zielaku! Haha :) Prawdą jest, że mam talent do grania innym na nerwach, ale zapewniam Cię, że do Norwegii poleciałam w stricte turystycznym celu!

      Usuń
    9. Moje też były wystrzałowe, muszę przyznać, mimo że zapowiadały się marnie i nadal tak wyglądają w porównaniu z Twoimi. Nie opuściłam granic Szmaragdowej Wyspy, ale byłam na trzech różnych irlandzkich wyspach i zaliczyłam dziewięć rejsów (głównie po oceanie), ale i tak było cudownie :) Ty za to miałaś maraton po Europie - trochę zazdroszczę, nie będę kłamać, bo gdzieś tam kiedyś zrodził się w mojej głowie pomysł europejskiego roadtripa.

      A co do americano - piję je z mojego ekspresu i nie narzekam. Tego typowego, amerykańskiego nigdy nie miałam okazji pić. Za to na mojej ulubionej stacji paliw w Moycullen, gdzie lubiłam zatrzymać się na kawę Tima Hortonsa, pojawiła się kiedyś "the best coffee in Seattle" zamiast tej Hortonsa - nie dało rady tego wypić. Jakiś czas później jej jakość się poprawiła, ale mam wrażenie, że mimo wszystko nie dorównuje tej poprzedniej.

      Usuń
    10. Osiem państw w piętnaście dni? Szacun, Sokole Oko. A jak to wyglądało pod względem organizacyjnym? Bo w 1996 roku załapałem się na wycieczkę "Osiem miast w osiem dni" z Krakowa do Włoch. Nie pamiętam wszystkich ośmiu, ale na liście były Wenecja, Piza, Florencja, Werona, San Marino, Rimini i Rzym. A prawdziwe zwiedzanie zacząłem po powrocie do domu, wywołaniu filmów i zrobieniu odbitek. To nie była najlepsza wycieczka w moim życiu. :)

      Usuń
    11. Sokole Oko

      Samodzielnie zaplanowanej wycieczki nie można porównać z taką z biura kiedy je się na zawołanie i robi siusiu kiedy przewodnik nakazuje. Organizacyjnie planowaliśmy zajechać do Francji spędzić tam kilka dni na Lazurowym Wybrzeżu i wrócić do domu. Po drodze noclegi mieliśmy po 1 albo 2 w miejscach które chcieliśmy zobaczyć i w których chcieliśmy pobyć więc było całkiem fajnie ;)

      Usuń
    12. Jak wiemy, Droga Taito, stricte turystyczne cele, bywają różne. Jedni latają do Tajlandii inni do Oslo. :D
      I znowu wylądowałem na szarym końcu stawki. Jedna zjeździła pół Europy, druga trzy wyspy na Szmaragdowej Wyspie a ja tylko odwiedziłem mogiłę Dolores i poklepałem po zadzie konia Gaelic Chieftain'a. Ech, starość nie radość.

      Usuń
    13. Prawdę piszesz. Co sobie człowiek sam umyśli to może w trakcie zmienić. Troszkę Ci zazdroszczę tych dwóch tygodni.
      Taicie to zazdroszczę prawie każdej wycieczki. Ale jest światełko w tunelu. Syn kończy szesnaście lat lada chwila i nie będzie konieczności podróżowania po Irlandii całą rodziną, z osłem na tylnym siedzeniu pytającym co dziesięć sekund czy daleko jeszcze. :)

      Usuń
    14. Sokole Oko

      Ja w takim razie byłam dosyć nietypową nastolatką bo dokładnie jak miałam lat 16 pojechałam na wczasy zagraniczne z kuzynem mojej mamy i jego rodziną w zamian za jego córkę która miała wtedy lat 13 i uznała, że nigdzie nie jedzie. Ja byłam zachwycona, że zobaczę coś za granicą, że pozwiedzam czegoś się nauczę. No ale to były inne czasy. Ja wychowana w biedzie jak mogłam do ciotki do Niemiec pojechać na wakacje to czułam że złapałam Pana Boga za nogi ... więc korzystałam ile się dało. Nie wiadomo było czy kiedyś będzie mnie stać na podróżowanie.

      Zatem Twój syn raczej nie odbiega od aktualnej normy ale ... faktycznie takie podejście i zachowane rodzicom też może urlop czy wyjazd zepsuć.

      Usuń
    15. Sokole Oko - ja miałam podobnie :) Jak tylko zdarzyła się okazja, by pojechać na Słowację i na Ukrainę, to byłam co najmniej tak podekscytowana jak Yuri Gagarin przed lotem w kosmos! Nigdy nie przepuszczałam okazji do podróżowania - nawet jeśli było to "tylko" jeżdżenie ciężarówka po Polsce i wiązało się z nocną jazdą i spaniem na siedząco :)

      Usuń
    16. Haha, Zielaku - jak napiszę, że mój podróżniczy cel był jak najbardziej niewinny, to i tak pewnie nie uwierzysz :)

      Usuń
  4. Nas troje, jak widzę w porządeczku. ;)
    Zapałał bym uczuciem do takiej lodówki... ale moja dziś uraczyła mnie tylko sosami mojo verde i rojo. A one raczej nie są specjalnie deserowe i jako dodatek do kawy sprawdzają się średnio.
    Ja także odkryłem zalety kawiarki, ale w przeciwieństwie do Sokolego Oka, dysponuję tylko aluminiową. Tak po taniości poszło. Niemniej kawa z dodatkiem rozgniecionego ziarna (lub dwóch) kardamonu i/lub kawałkiem kory cynamonu, jest o niebo lepsza od tej parzonej w Tassimo, czy też w zaparzaczu.
    Zgadzam się z szanowną gospodynią tego bloga, i nie będę Cię koleżanko droga dyskryminował z powodu upodobań. ;) Tym bardziej, że z kolei ja lubię sobie herbatkę do pracy zrobić w kubku podróżnym. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sokole Oko

      Jam sobie kawiarkę z Włoch przywiozła prawdziwą żeliwną ale małą bo rozmiary są różne. Słynną Bialetti.

      Czasem pijam kawę tzw. 5-ciu przemian bardzo dobra rozgrzewająca i właśnie z takimi fajnymi dodatkami ale to muszę mieć na nią smak :)

      Do pracy na śniadanie zabieram herbatę z domu w termosiku ;)

      Usuń