czwartek, 18 sierpnia 2022

Cape Clear: mała wyspa, duże wrażenie

To był mocno zaskakujący dzień.

Najpierw Połówek zgubił jedyną broszurę z mapą, jaką mieliśmy, a później zobaczyłam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. 


Wyspa, do której brzegów przybiliśmy, okazała się być niesamowicie niepozornym, a zarazem egzotycznym miejscem. 


Żar lejący się z nieba, w połączeniu z przezroczystą lazurową wodą, w pierwszej chwili przywodził na myśl właśnie egzotykę: klimat śródziemnomorski, francuską bądź włoską riwierę, a nawet miejsca tak odległe jak RPA. Wynikało to w dużej mierze z samej nazwy wyspy - Cape Clear - kojarzącej mi się z Cape of Good Hope, Przylądkiem Dobrej Nadziei, częściowo zaś powodowane było tym, co tu widziałam: dywanem wrzosów o barwie żakarand kwitnących w Johannesburgu, poszarpaną linią brzegową, bujnie porośniętymi wzgórzami, wysoką temperaturą. 

 

Raz tylko widziałam w Irlandii wyspę o tak bujnej roślinności. Było to dawno temu na Garinish Island. Przy czym Garinish to tak naprawdę "sztuczny twór" - wyspa celowo przemieniona w ogród. 


Nie do końca mogę jednak powiedzieć, że Cape Clear jest jej całkowitym przeciwieństwem - naturalną pięknością nieskalaną "chirurgicznym skalpelem". Bo widzisz, czytelniku, człowiek na Cape Clear zawsze miał pod górkę. Dosłownie i w przenośni. 


Powiedzieć, że Cape Clear w obecnej postaci stworzyła tylko Matka Natura, to nie docenić ogromnej roli, jaką odegrały w jej historii ciężko pracujące kobiety. Tę wysepkę dopieszczała nie jedna matka - było ich wiele. To one były tymi "chirurgami ze skalpelem", które swoim trudem i znojem cierpliwie wydobywały z Cape Clear to, co najlepsze. A wszystko po to, aby im i ich bliskim żyło się na niej lepiej. 

 

Dwie nieregularne części wyspy łączy przesmyk - gdyby jej lewe/zachodnie skrzydło nie było u góry "urwane", kształtem bardzo przypominałaby motyla. Kiedy łódź przybija do North Harbour, jedną z pierwszych rzeczy, które się widzi, jest właśnie ta jej lewa, stroma cześć. Wielkie wzgórze obficie porośnięte zielenią. Bujną roślinnością żywcem wyjętą z dżungli Henriego Rousseau. Albo jakiegoś ogrodu botanicznego. 


Grunt nie był tu urodzajny. Zaczęło się to mocno zmieniać w XIX wieku, kiedy tutejsze kobiety przystąpiły do intensywnego użyźniania gleby. Szły pod tę wielką górę niczym Jezus na wzgórze Golgoty. Umęczone, ale z przekonaniem, że to, co robią, ma sens. Objuczone ciężkimi ładunkami obornika, piasku i wodorostów zebranych z plaży. 


To były inne czasy. Mieszkańców zamieszkujących tę wyspę było niemal dziesięć razy więcej niż teraz. Więcej ludzi, to więcej gęb do nakarmienia. Próbowano zatem użyźnić jak najwięcej nieużytków. Każde poletko było cenne. Należało je więc obsadzić ziemniakami, owsem, pszenicą, rzepą, kapustą. Tym, co kto miał. 


Wyspa, jakkolwiek piękna, wymuszała zaradność. Rozbudzała instynkt przeżycia. Przedsiębiorczość miało się tu niejako w genach. Wysysało z mlekiem matki. Na otaczający krajobraz patrzyło się nie tyle z zachwytem turysty, co z otwartym umysłem wizjonera. Każdy był tu McGyverem robiącym coś z niczego. Z czterech jezior dwa były porośnięte trzciną. Osuszono je, trzcinę wycięto, pokryto nią dachy. Bez wody kapiącej na głowę żyło się lepiej. 


Z bogatych wód wyławiano sardynki, leszcze, molwy, morszczuki, dorsze, śledzie i łososie - transportowano je do Zjednoczonego Królestwa, eksportowano na kontynent. Skuszeni wizją obfitych połowów, przybywali tu nawet rybacy z Francji, Portugalii i Hiszpanii. Ci ostatni nawet okresowo tu pomieszkiwali. Z czasem odpłynęli na swych łodziach pełnych ryb, ale pozostawili po sobie trwały ślad. Do dziś wysepka niedaleko Baltimore zwie się Spanish Island - Hiszpańską Wyspą. 

 

Zawsze znajdowano sposób, by pokonać napotykane przeszkody. Osiemnasty wiek to złota era szmuglerstwa w Irlandii, i choć Cape Clear od stałego lądu oddziela kilka mil, ten trend dotarł także tutaj. Obok South Harbour, portu w którym cumują teraz jachty, wzniesiono nawet posterunek straży przybrzeżnej i obsadzono go dwudziestoma funkcjonariuszami z ich rodzinami. Już nie można było kontynuować wymiany handlowej z holenderskimi i francuskimi statkami. Nie można było pędzić bimbru, whiskey, handlować cygarami, kupczyć rumem, tabaką, czy nawet niewinną herbatą. 

Pomimo czujnego oka, jakie mieli oficerowie straży przybrzeżnej na mieszkańców wyspy, nadal udawało im się skutecznie prowadzić zakazane interesy. Zakazy wzmagały jedynie kreatywność zainteresowanych i podnosiły poziom adrenaliny. Zaradni Irlandczycy potrafili bowiem wydrążyć w polu sekretną komorę, tak zwany tobacco pit, i przechowywać w niej kontrabandę.  Dół był na tyle głęboki, że z powodzeniem mógł się w nim na stojąco zmieścić dorosły mężczyzna. 


Z czasem zlikwidowano posterunek tutejszej straży przybrzeżnej. Miało to miejsce gdzieś w latach 30. XIX wieku. Oficerów odesłano, ale budynek pozostał. Dziś to Youth Hostel, hostel dla młodzieży (i nie tylko) licznie przybywającej tu głównie w jednym celu: podszlifowania znajomości rodzimego irlandzkiego. Cape Clear stanowi bowiem jeden z nielicznych bastionów irlandzkiej mowy. 


Jest to o tyle miłe, że nie zawsze tak było. W czasach, kiedy Irlandia znajdowała się pod brytyjskimi rządami, w szkole nauczano jedynie angielskiego. W dawnym budynku szkoły znajduje się obecnie Heritage Centre - pasażerów łodzi zawozi do niego bus, a cena wstępu wliczona jest w koszt biletu na prom. W czasie pandemii centrum było jednak zamknięte, więc nie udało nam się zobaczyć zgromadzonych w nim eksponatów. 

                                                                            

Dziewiętnastowieczny budynek dawnej szkoły jest skromny, dwupokojowy (jedna klasa, jeden pokój nauczyciela) z oszałamiającymi widokami na ocean. Jak dobrze, że nie dane było mi się w nim uczyć - z pewnością nie mogłabym się skupić na lekcji i wiecznie byłabym na dywaniku u dyrektora. 


Irlandzkie dzieci też nie miały łatwo. Wiecznie szpiegowane przez córkę nauczycielki, musiały mieć się na baczności - jak tylko usłyszała, że którekolwiek z nich komunikuje się po irlandzku, zaraz leciała naskarżyć mamusi. A stąd już tylko mały krok do kar cielesnych. Naukę rodzimego języka rozpoczęto dopiero na początku XX wieku, a nauczał go objazdowy nauczyciel, który spędzał na wyspie kilka tygodni w ciągu roku.

                                                                      

Zapłatą nauczyciela były dary przyniesione przez uczniów - w każdy poniedziałek podopieczni zabierali do szkoły monetę jednopensową, butelkę mleka, jajka, torbę ziemniaków, albo po prostu kawałek torfu. Co kto miał. 


Kiedy pod koniec XIX wieku budowano nową szkołę, czasami zajęcia odbywały się w pobliskim kościele, czasami w opuszczonej latarni na wzgórzu. Wyłączono ją z użytku w latach 50. XIX wieku, jako że zupełnie nie spełniała powierzonej jej roli. Krótko mówiąc, latarnia zbyt często "bujała w obłokach". Spowijały ją chmury albo mgła, przez co rzucane przez nią światło było słabo widoczne. Zastąpiono ją latarnią Fastnet, ale o tym innym razem. W starej szkole reperowano sieci rybackie i traktowano ją jako miejsce rekreacji, aż wreszcie ktoś zaproponował w 1960 roku, by przemienić ją w muzeum.


Początkowo lokalny kler był niechętny edukowaniu mieszkańców wyspy. Tłumaczono to tym, że i bez nauki dobrze sobie radzili: na stołach lądowały złowione ryby, na polach wyrastały posadzone plony, ludzie mieli co jeść i pić, mieli gdzie spać. W oczach kleru to im w zupełności wystarczało. 


Inspekcja przeprowadzona w szkole w XIX wieku stwierdziła jednak co innego. Kwalifikacje uczniów oceniono raczej źle, a młodzi Irlandczycy prezentowali poglądy, które wywołują mój uśmiech, i które zapewne do żywego bulwersowały inspektorów: dzieci wierzyły bowiem, że Anglia jest stolicą Irlandii, a Irlandia należy do Ameryki.


Był to zatem klasyczny przykład dzieci, które słyszały, że dzwonią dzwony, ale nie wiedziały, w którym kościele. W prywatnych rozmowach dorosłych hasło "USA" musiało niejednokrotnie padać  - lokalna ludność, jak i reszta Zielonej Wyspy, mocno emigrowała do Ameryki. Ale nie tylko do niej. Również do Australii. I tak samo jak niegdyś hiszpańscy rybacy pozostawili po sobie ślad w postaci Spanish Island, tak irlandzcy emigranci dali nazwę australijskiemu miasteczku Cape Clear w stanie Victoria, do którego przybywali w czasie trwania gorączki złota. 


 Ciąg dalszy nastąpi wkrótce.

30 komentarzy:

  1. pierwsza !!

    A teraz dopiero lecę czytać i oglądać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no właśnie ponownie czytałam ten wpis w celu korekty i zobaczyłam, że skomentowałaś. Pierwsze, co sobie pomyślałam to: "Ale jak ona zdążyła to tak szybko przeczytać?!". Ja dopiero do połowy się zbliżałam :) Musiałam podzielić ten wpis na dwie części, bo nie wierzę, że ktokolwiek przebrnąłby przez pięć stron A4!

      Mam nadzieję, że wreszcie czujesz się usatysfakcjonowana liczbą zdjęć. Rozgrzeszasz mnie? :) A dostałaś tego mojego maila ze zdjęciami ogrodu przed i po metamorfozie? Bo jeśli tak, to wiesz, wypadałoby chociaż słówko pisnąć, żeby zaoszczędzić mi zgryzot :)

      Usuń
    2. Wreszcie fotki no powinnaś mieć zakaz robienia wpisów bez zdjęć.

      Najpierw zachwycę się fotką z pomarańczowym kutrem i sweterkiem ależ uchwyciłaś no no ... a w ogóle to jakoś nasze nadmorskie statki to mi się kojarzą z obżartymi rdzą kadłubami a tu takie soczyste kolorki jakby co sezon odmalowywali :)

      Zdjęcie 6 faktycznie niesamowita sceneria trochę jak górskie te porosty jakaś kosodrzewinka czy coś. A w ogóle musiałam zerknąć co to żakarand i widzę, że nie kojarzę ale to się u nas pisze jakarand :)

      Zastanawiam się czy widziałam kiedyś czarne krowy ? raczej nie. Ciekawe bydło jest w Alpach Austriackich bo takie całe brązowe ładne ale czarnych nie znałam :)

      Co do tej pary w wodzie to do takiej bym w życiu nie weszła. Brzydzę się wszelkich glonów i wodorostów i jakby był tylko taki przesmyk czystej wody to bym się nie ruszyła.

      Jeśli chodzi o budynek dawnej szkoły to idealnie pierwsza moja myśl to szkoła z Ani z Zielonego Wzgórza z lat 80-tych :D dokładnie taka dwuizbowa była :D czad ... w ogóle nawet ta by pasowała do nakręcenia nowej wersji :)

      Fioletowe kielichy najlepsze foto. Lubię takie rozmazańce w tle a jak to jeszcze jakieś rozpadliny to już w ogóle :)

      Aż już zapominam że takie covid info wszędzie było obecne swego czasu :)

      Teraz przeczytałam aż taka szybka to nie jestem :D

      Usuń
    3. Nawet tak nie żartuj :) Fotki wrzucam tylko wtedy, kiedy wydaje mi się, że mam coś ciekawego do pokazania. Wiesz, ile czasu zajmuje przejrzenie setek zdjęć (bo moje drugie imię to azjatycki turysta), wybranie z nich kilkudziesięciu i poddanie ich obróbce?

      Tak, ten stateczek ma fantastyczny kolor, ale to łódź, którą najgorzej wspominam ze wszystkich moich rejsów - po prostu za dużo nas tam wszystkich było. Czułam się jak na spędzie bydła. Zero miejsca do swobodnego przemieszczania się. Poza tym oprócz pasażerów ta sama łódź transportuje także cargo, a ono też zabiera sporo miejsca.

      To dziecko miało cudowne wyczucie czasu i świetnie się prezentowało na tle statku w tym samym kolorze, ale nie było czasu na lepszy kadr. Mam jeszcze jedno w pionowym kadrze.

      Ta wyspa latem naprawdę miejscami wygląda jak wyjęta z tropikalnego klimatu. Zimą to pewnie inna historia. Irlandzkie wyspy w dużej mierze są płaskie jak naleśnik i łyse jak klata małolata - ta jest górzysta i mocno porośnięta kwiatami (montbrecją, paprociami, naparstnicą, kapryfolium, fuksją, hortensją...), krzewami i drzewami (w 1970 roku posadzono tu wiele olch i świerków, a na początku 1990 roku zasadzono 13 000 nowych drzewek). Miałam dodać te informacje we wpisie, ale jakoś nie udało mi się ich wpleść w tekst.

      Jakarandy zwie się też żakarandami, są piękne i nie pogardziłabym nimi w swoim sadzie albo ogrodzie.

      O tak, krowy znacznie się od siebie różnią. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam do Francji - jako wieśniara z krwi i kości od razu zauważyłam różnicę w wyglądzie bydła w Normandii i tego w moich rodzinnych stronach. Aż musiałam się tym fascynującym odkryciem podzielić z moimi Francuzami ;)
      Piękne, błyszczące i aksamitne było to sfotografowane irlandzkie stado. Najwyraźniej dobrze się pasie na tych cudnych widokach!

      Ta para wyglądała jak z "Błękitnej laguny" - to było moje pierwsze skojarzenie, kiedy ich spostrzegłam.

      Nowsza szkoła jest na piątym i szóstym zdjęciu od dołu, a stara na ósmym. Tak kiedyś było :) I ta płatność w naturze :)

      Usuń
    4. zauważ że sama napisałaś "Fotki wrzucam tylko wtedy, kiedy wydaje mi się" a nam się wydaje inaczej. Myślę, że takie tam właśnie ogrodowe też możesz czasem przemycić ja tam jestem ciekawa nie tylko Twoich wojaży ale i codzienności też :)

      Podróży tym wehikułem nie brałam pod uwagę a jedynie piękny koloryt i super ten pomarańcz bardzo mi sie podoba i jeszcze bohater pierwszego planu idealnie Ci to wyszło. To jest dokładnie to na co się mówi uchwycić moment :)

      Apropo płaskich jak naleśnik miejsc pamiętam jak przyleciały do nas na takie spotkanie biegowe i bieg do Krakowa koleżanki z Danii. Takie zaprzyjaźnione z naszą marką odzieżową (tą kolorową co sama noszę) i one się mega zdziwiły bo nigdy nie były wcześniej w Polsce. Pojechały do Zakopanego, Krakowa, Warszawy i jeszcze gdzieś tam i były zaskoczone, że my tu mamy wszystko a u nich właśnie płasko :)

      Jak wpisywałam w wyszukiwarkę żakarandy to mi nie wyskakiwało tylko właśnie przez jot :)

      Alpejskie krówki też jakoś tak ładniejsze się wydają niż nasze łaciatki. Ale nasze mają urok :)

      Jak widać moje było inne " a fuj !"

      Usuń
    5. Wszystkie uwagi pilnie sobie notuję w kalendarzyku ;) Kto wie, może się nawet kiedyś do nich dostosuję :)

      Jejku, nawet nie wiesz, jak mi brakuje jakiejś podróży statkiem! Poprzednie lata rozpieściły mnie pod tym względem, w tym natomiast posucha. Najchętniej to zapakowałabym się na prom i wyskoczyła na sąsiednią wyspę (UK), bo już się za nią stęskniłam.

      To był zdecydowanie najładniejszy kuter, jakim płynęłam :) Ten pomarańcz bardzo przykuwa wzrok. Niesamowicie soczysty kolor.

      Myślę, że Polska pod względem krajobrazów pozytywnie zaskakuje wielu obcokrajowców. Dania ciągle u mnie na liście krajów do zwiedzenia. Most nad Sundem mi się marzy :)

      No patrz, a u mnie normalnie wyszukiwarka wypluwa pozycje z żakarandami, jak również jakarandami :) Jakaś bardziej wypasiona wersja ;)

      Trawa zawsze się wydaje bardziej zielona po drugiej stronie ogrodzenia - polskie krowy też ładne, choć Milka bardziej egzotyczna :)

      A ja bym tam z chęcią weszła :) Nawet na boso - to musiało być super uczucie w tak gorący dzień.

      Usuń
    6. tylko w "małżeńskim" nie notuj ;)

      Nie wiem co Ty w tych statkach i promach widzisz :D

      Dokładnie tak właśnie. Z reguły są niebieskie albo czerwone a tu taki piękny orendż.

      Heh ... Most nad Sundem też mi się podobał ale nie aż tak żebym za Danią tęskniła. Jakoś tamtejsze strony mnie nie ciągną może jedynie maleńki Bornholm :)

      A mnie od razu poprawiało na jakarandy. Ciekawe ..

      Fuuujjjjj

      Usuń
    7. Spokojnie, nie grozi mi to, bo nie mam małżeńskiego kalendarzyka ;) Ba, ja nawet męża nie mam! ;)

      Mów, co chcesz, a statki są SUPER! No lubię po prostu :) Jako że 99% swojego czasu spędzam na lądzie, to podróż drogą wodną zawsze jest dla mnie atrakcją :)

      A ja od dawna mam Danię na swojej liście, zawsze mnie ciągnęło na północ, na południe za to mniej. O tak, Bornholm byłby świetną destynacją turystyczną :)

      Ale przecież tam, gdzie oni byli/stali, nie było żadnych wodorostów, tylko zwyczajny kawałek piasku. Pewnie ludzie wydeptali ścieżkę w morzu ;)

      Usuń
  2. Jakaż ta nasza Polly sprytna! Najpierw odklepać a dopiero potem czytać. :)
    Ale trzeba przyznać jej rację. Po postnych postach TAKA uczta dla oczu! Mnie bardzo spodobały się fotki 5 i 6. A ekranizację Ani przywołało mi na myśl zdjęcie kościoła. I najmilsze dla mojego oka też wydały mi się dzwonki, tudzież kielichy na tle ruin i zatoki.
    Warto było czekać na ten wpis, choć długo. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuta na cztery nogi! :) Choć doprawdy u mnie trudno nie być pierwszym. Tylu Was tutaj jest... ;)

      Ej no, postne posty też muszą być, bo w przeciwnym razie szybko przejadłaby się Wam ta podróżnicza tematyka. Tak tylko nieśmiało przypominam, że jeszcze parę miesięcy temu mało kto pisał cokolwiek pod fotorelacjami, o! Dopiero jak wywołałam temat nagości i staników, to się znacznie ożywiliście ;)

      Zawsze lubię czytać o tym, które zdjęcia najbardziej przypadły Wam do gustu. Zaskoczyłeś mnie tym piątym, Zielaku, bo na mnie ono nie robi wrażenia i wolę inne :) Szóste doskonale pokazuje tamtejszą dżunglę, dlatego je zamieściłam :) Za to tak samo jak Wam podoba mi się fotka z naparstnicami (sporo ich tam było) na tle ruin i oceanu :)

      Dziękuję za dobre słowo - mam nadzieję, że druga część (już napisana, czeka na swoją kolej) również znajdzie Twoje uznanie :)

      Usuń
    2. Wywołałaś temat na którym coś niecoś się znamy albo przynajmniej coś słyszeliśmy, to i komentarze pod postem pojawiły się. :)
      Mnie to się takie wrzosy na skałach bardzo podobają. Taką dzikością zaleciało. I jeszcze ujęłaś widok tak, że nie sposób zorientować się, czy to kilka skałek na polu za płotem, czy może dzikie turnie w górach.
      No i wiesz, że jeśli któreś podobały się najbardziej nie znaczy, że pozostałe są brzydkie. Wręcz przeciwnie.
      Błękitna Laguna? No, no, no... Ty naprawdę oglądałaś oryginał czy może któryś z sequeli?

      Usuń
    3. Czy Ty, Zielaku, chcesz mi powiedzieć, że jesteś znawcą kobiecych piersi i ekspertem od staników? ;)

      Wrzosy i wrzośce są urocze, a w lipcu było ich tam pełno. Skoro tak Ci się spodobały, to może jeszcze jedno zdjęcie z nimi wrzucę :) Bardziej bym się skłaniała ku tym dzikim turniom w górach. Jeśli lubisz spacerować, to byłbyś wniebowzięty tamtejszymi zróżnicowanymi trasami widokowymi.

      To są jakieś sequele? :) Patrząc na nich, myślałam o "Błękitnej lagunie" z Brooke Shields i Christopherem Atkinsem. Wiem, że to stary film, ale hej - ja też jestem vintage'owy rocznik :))

      PS. Właśnie skończyłam pisać nową, długaśną relację. Będzie miała tytuł, do którego kiedyś mnie zachęcałeś. Mam nadzieję, że będziesz usatysfakcjonowany! :)

      Usuń
    4. Nigdy nie aspirowałbym do miana znawcy czy eksperta. Raczej optowałbym za amatorem bądź wielbicielem. ;)
      "What does going vintage mean?
      The word vintage literally means "of age." With such an open meaning, there are many interpretations. Most antique dealers consider an item to be vintage if it is at least 40 years old. So, in the context of this blog date, a vintage item would be made between 1918 and 1978."
      Z tego wynika, że film owszem ale Tobie jeszcze troszkę brakuje. :)))
      No i teraz nie będę mógł zasnąć czekając na zapowiadane delicje.

      Usuń
    5. A może skromność przez Ciebie przemawia? :) Może o zdanie w tym temacie wypadałoby zapytać jakąś znaną Ci przedstawicielkę płci pięknej? ;)

      Jeśli prawdą jest, że kobiety są jak wino, to pozostaje jedynie cieszyć się starym rocznikiem :)

      Tych delicji to będę mieć trochę dla Ciebie :) Na ten moment aż cztery, a w planach kolejne :)

      Usuń
    6. Zielaku nie ma to jak zająć dobrą miejscówkę a miejsca w pierwszym rzędzie zawsze najlepsze :D

      Tak, tak ja też miałam na myśli kościół a wyszło jak zwykle :D

      Usuń
    7. Haha :) To mówisz, że z pierwszego rzędu lepiej Ci się ogląda wszystkie fotki? ;) Tylko się nie pobijcie następnym razem, żebym nie musiała Was tu rozdzielać i wygrażać palcem :))

      Usuń
    8. wstaw do pierwszego rzędu dwa krzesła to będzie zgoda. Ja poproszę ten fotel uszatek z IKEA jeśli wiesz o czym mówię :D

      Usuń
    9. Haha :) Nie mam w domu żadnych foteli z IKEA, ale mam dwa dość podobne + sofę, to może Wam wystarczy :)

      Usuń
    10. nie wiem czy chcę się z Zielakiem dzielić sofą. Jednak co fotel to fotel ;)

      Usuń
    11. Wcale Ci się nie dziwię ;) Bez obrazy, Zielaku, fajny jesteś, ale nie ma to jak cała przestrzeń dla siebie ;) Ja jestem jak moja kotka i nie lubię, gdy ktoś narusza moją prywatną przestrzeń ;)

      Usuń
  3. Jeśli nie masz mebli z IKEA to jesteś ewenementem na skalę... przynajmniej europejską. ;)
    W pierwszym rzędzie, powiadasz? Wiesz Polly, siedząc w pierwszym rzędzie trudno jest ciągać koleżanki za warkocze. :D
    Czyli obojgu nam się kościół ze szkołą w Avonlea skojarzył. :)
    Wieje dzisiaj. Ale na jutro zapowiadają spokojniejszą pogodę choć i słońca ma być mniej. Może parę kilometrów motocyklem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że chyba faktycznie nie mam żadnych mebli z tego sklepu? Mam za to różnego rodzaju dodatki, w tym ręczniki i komplet dywaników łazienkowych, który nabyłam jakieś 8 lat temu, zaraz po przeprowadzce, i nadal jest jak nowy :)

      Wieje, pada, świeci słońce - niemal wszystko już dziś było :)

      Jak parę kilometrów tylko to chyba rano po świeże bułki na śniadanie ;)

      Usuń
    2. szok ! niedowierzanie i konsternacja !!! no jak to tak. Bez IKEOWSKICH mebli ? ja mam łóżko z IKEA i to już takie z 18-to letnie nawet, krzesła w kuchni i salonie i całą masę kuchennych sprzętów. Jakieś tam rondelki, garnek, czosnkarkę, kubki, miseczki i takie tam.

      Usuń
    3. Stuprocentowej pewności nie mam, bo kiedy się tutaj wprowadziliśmy, to dom był całkowicie umeblowany, a ze sobą przywieźliśmy tylko stolik kawowy, regał i szafkę rtv. Jednak jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy po przeprowadzce, był właśnie wyjazd do IKEA po takie drobnostki jak ręczniki, dywaniki łazienkowe, dywan, świece, szklanki na latte...

      Wspominałam niedawno, że chodzi za mną ochota na jakieś zmiany - od dłuższego czasu zastanawiałam się nad kupnem kolorowej sofy do kuchni, bo mam tam sporo wolnej przestrzeni, ale może lepszym rozwiązaniem byłby po prostu ten wspomniany przez Ciebie fotel? Testowałaś go, polecasz?

      Usuń
  4. No i co ja m Ci napisać ? Jak zwykle pięknie i ze smakiem. Tak ostatnio się zastanawiałam, dlaczego do tej pory nigdy nie byłam w Irlandii i doszłam do wniosku, że tak pięknie wszystko opisujesz, że czuje się jakbym tam już była :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że cokolwiek napisałaś, Elso :) Twój komentarz jest dla mnie dzisiaj jak wodopój na pustyni - bardzo mile widziany :) Jest też chyba najmilszym, co mnie dziś spotkało (męczący dzień w pracy...)

      Po tych wszystkich moich wpisach faktycznie możesz mieć wrażenie, że znasz Irlandię jak własną kieszeń :) Mimo wszystko wydaje mi się, że Zielona Wyspa to trochę nie Twoje klimaty ;)

      Usuń
    2. Cieszę się, ze choć trochę poprawiłam Ci humor :)

      Usuń
    3. Miłe komentarze zawsze dobrze wpływają na humor :)

      Usuń
  5. Fajna ta ą wyspa i naprawdę egzotyczna, a do tego też żar lejący się z nieba :) uwielbiam... Jak się jej przyglądam to mam ważenie że w Norwegii są bliźniaczo podobne wyspy. Ma kilku bylam ale znaczenie więcej jest po zachodniej stronie kraju, bardzo daleko od nas. W tym roku mialm plan na tamtą stronę kraju ale były okropne deszcze i sztormy, no i wylądowaliśmy w Danii :) ale kiedyś tam dojadę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego Norwegia jest mi tak bliska - tak samo jak w Irlandii oszałamia potęga i piękno przyrody. Człowiek nie ma wrażenia, że się dusi w natłoku architektury, bo jeśli ma się dość miasta, wystarczy wyjechać poza jego granice i ma się ogromną przestrzeń do oddechu. I nawet pomimo tego, że jeden i drugi kraj robi się coraz bardziej popularny wśród turystów, to jednak przy okazji chęci można wynaleźć ciche i odludne zakątki.

      A co do Danii, to jak to mawiają - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ja tam jestem zachwycona Waszą wycieczką :) A zachód Norwegii poczeka :)

      Usuń