Opowiem
Ci, Czytelniku, bajkę, ale nie będzie to bajka o tym, jak kot palił fajkę, a
kocica papierosa - upaliła kawał nosa. Będzie to jednak opowieść o bezwzględnym
człowieku, który igrał z ogniem, za nic mając sobie panujące konwenanse, w
efekcie czego doprowadził swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem do ludzkiej
tragedii.
Miłość od pierwszego
wejrzenia
Początek
był niczym wyjęty z romantycznego filmu. Neville Presho wypatrzył ją z łódki w
czasie połowu ryb. Zamajaczyła mu na horyzoncie w czasie wschodu słońca. Była
taką "rozkoszną, pomarańczowo-różową wyspą". Od razu zapragnął na nią
dotrzeć. Zafascynowała go.
Powiedzieli
mu, że ta skała na środku oceanu to właśnie Tory Island. Pachniała gnijącymi
wodorostami, ale to mu nie przeszkadzało.
Od
tamtego momentu już zawsze będą kojarzyć mu się właśnie z nią.
Jako
inżynier budownictwa, a jednocześnie filmowiec, zwiedził kawał świata. Był między
innymi w Anglii, Norwegii, USA, Kanadzie, Nepalu. Fascynowała go tematyka
zanikającego stylu życia. Był wniebowzięty, kiedy okazało się, że na wyspie
znalazł właśnie to - nietuzinkową społeczność, która wiodła wymierający styl
życia. Postanowił to uwiecznić tworząc kolejny dokument. Miał ich już kilka na
swoim koncie. Był wielokrotnie nagradzanym dokumentalistą.
W
ten oto sposób powstał dokument "Oileán" ("Wyspa")
poświęcony właśnie Tory i jej mieszkańcom. Oko kamery wychwyciło w jednej ze
scen Patricka - nastolatka pracującego w porcie przy pułapkach na homary.
Neville
nie wiedział wtedy, że kilkanaście lat później ten nastolatek wbije mu nóż w
plecy.
W
tamtym czasie, a były to lata 70. XX wieku, Neville mieszkał w Dublinie, jednak
uwielbienie do Tory sprowadzało go na wyspę 2-3 razy w roku. Nie mógł jej
wyprzeć z pamięci. Ta fascynująca wyspa, ci sympatyczni mieszkańcy, ten inny
świat. Było mu tam tak dobrze.
Myślał,
że chwycił Pana Boga za nogi, kiedy w 1982 roku odkupił za swoje życiowe
oszczędności dom od pary staruszków, która postanowiła resztę życia spędzić na
stałym lądzie.
Dom
nie byle jaki. Urodziwą sześciopokojową, irlandzką chatkę w przepięknej,
centralnej lokalizacji. Dom usytuowany przy samym porcie. Panorama, jaka się z
niego rozciągała, była spektakularna. Niektórzy "zabiliby" dla
takiego widoku. Inni posunęliby się do niewiele mniejszych świństw.
Idylla
nie trwała jednak wiecznie. Jego wagabundzki styl życia zaprowadził go jakiś
czas później do Australii i Nowej Zelandii. Zanim jednak wyjechał z Tory, zabił
okna dębowymi deskami i wręczył klucze swojej dobrej znajomej, Mary. Tak na
wszelki wypadek, aby miała na niego oko. Wandalizmem nie musiał się martwić.
Tak
mu się przynajmniej wydawało.
Kiedy
Neville żył po drugiej stronie kuli ziemskiej, na wyspę Tory wrócił Patrick
Doohan, jej rodowity mieszkaniec. Wyjechał do Londynu jako rybak, wrócił w 1992
roku jako biznesman. Dość już miał parania się pracą na budowie i dorabianiem
jako klubowy ochroniarz.
I
on poczuł zew Tory, tak jak niegdyś miało to miejsce z Nevillem Presho.
Piłat umywa ręce
Realia,
jakie Patrick zastał na wyspie, były nieciekawe. Jeden sklepik z ubogim
asortymentem, kilka traktorów, jeden samochód. Wyjałowiona ziemia, brak torfu
na opał, bo mocno eksploatowane źródła po prostu się zużyły. A na dokładkę:
drastycznie malejąca liczba ryb. Trałowanie denne, które jest zwykłym
skurwysyństwem, zdewastowało dno morskie i mocno zaburzyło ekosystem.
Komercyjne supertrawlery, które - wbrew swojej nazwie - nie mają w sobie nic a
nic z bycia super, już dawno odpłynęły, pozostawiając tubylców sam na sam ze
szkodliwymi skutkami ich barbarzyńskiej działalności.
Wiejski wizjoner
Patrick
pochodzi z małej i zapyziałej wyspy, ale umysł ma światowy. Nie jest tępym
mięśniakiem dobrym tylko w sztukach walki. Jest przedsiębiorczy i zaradny. Ma
umysł wizjonera. Wie, że ratunku należy szukać w przemyśle turystycznym. Aby
jednak sprowadzić turystów na Tory trzeba najpierw mieć odpowiednie zaplecze. Hotel,
restaurację, pub. Przecież nie samymi widokami turyści żyją.
po prawej stronie: wymarzony dom Neville'a Presho, za nim jest stary hotel (autor zdjęcia nieznany)
Uzyskuje
potrzebne zgody i w samym centrum wyspy buduje nowy hotel w miejscu tego starego (patrz: zdjęcie). Jest tylko jeden
szkopuł. Dom Neville'a Presho. Stoi ta opuszczona kolubryna bezpośrednio przed
hotelem. Zasłania najlepszy widok. A tak byłoby pięknie, gdyby jej tu nie było!
Prawowity
właściciel "kolubryny" mieszka od kilku lat w Nowej Zelandii i do
Irlandii na razie nie zamierza wracać. Może nawet rozważyłby sprzedaż swojego
ukochanego, białego domku na wyspie, gdyby dostał sensowną ofertę kupna, ale
taka nie nadchodzi. Patrick, jak na bezlitosnego finansistę przystało, oferuje
Neville'owi maksymalnie 1000£. I ani "grosza" więcej. Neville chce 7
x więcej.
Oferta
jest uwłaczająca, toteż do sprzedaży nigdy nie dochodzi. Neville zapłacił za
ten dom prawie cztery razy tyle - 3810£. To stara, ale solidna chata o grubych
ścianach. Jeszcze przez długi, długi czas może dobrze służyć. No i widok, który
się z niej rozciąga - jest bezcenny.
Na
wyspie Tory zaczynają się dziać dziwne rzeczy. W miarę jak powstaje hotel
Patricka, dom Neville'a systematycznie niszczeje.
Zaczyna
się niewinnie, od uszkodzonego fragmentu dachu. Kiedy budowniczy hotelu próbuje
tę dziurę załatać jedyną na wyspie azbestową płytą, bo w domu Neville'a - bez wiedzy właściciela - nocuje jego
budowlana ekipa, Patrick, który ochoczo deklaruje swoją pomóc, całkiem "przypadkowo"
ją niszczy.
Jakiś
czas później zaś proponuje mężczyźnie zapłatę za wyburzenie domu. Ten, świadom,
że Patrick nie jest prawowitym właścicielem, odmawia.
Alea iacta est
Kości
zostały rzucone, teraz już nie ma odwrotu. Ta wyrwa w dachu wystarcza
szkodliwym siłom natury. Woda ma już do niego dostęp. A niedługo później nawet
ogień. Pewnego styczniowego poranka dom Neville'a częściowo trawi tajemniczy
pożar.
Czas
mija. Hotel Patricka robi się coraz bardziej okazały. Z domu Neville'a już
prawie nic nie zostaje.
Do
Nowej Zelandii do rąk filmowca niespodziewanie trafia urzędowy list z Irlandii,
z którego dowiaduje się, że jego dom na Tory uległ poważnemu zniszczeniu w
skutek sztormu, i stanowi zagrożenie dla innych.
Niedługo
później Neville, wraz z żoną Fioną i dwójką malutkich dzieci, leci do Irlandii,
a następnie wsiada na statek na wyspę Tory. Chce na własne oczy zobaczyć, o co
w tym wszystkim wchodzi.
Na
chwilę obecną nic z tego nie rozumie.
Where is my mind?
Myśli,
że coś z nim nie tak, kiedy jeszcze będąc na łodzi, nie dostrzega swojego domu.
Jak
to w ogóle możliwe? Postradał zmysły?
Przecież
stał tu jak byk: duży, biały, mocny! To nie była rachityczna chatka z
"Trzech małych świnek", którą można z łatwością zdmuchnąć!
Do
jasnej cholery! Gdzie jest jego dom?!
Niegdyś
było tu jego El Dorado. Jego "San Francisco". Teraz pozostało jedynie
"ściernisko". Z niedowierzaniem na nie patrzy. Z ziemi sterczy
piętnaście centymetrów plastikowej rury jego instalacji wodno-kanalizacyjnej.
Na plaży obok leży do góry nogami jego wanna.
Wszystko
przepadło. Marzenia, dom wakacyjny, jego chluba - łódź, którą skonstruował
własnymi rękami w wieku 17 lat. Boli jak cholera.
Tu kiedyś stał dom Neville'a, obecnie jest to przyhotelowy parking
Omerta
Zszokowany
wypytuje kolejnych mieszkańców. Słyszy rozbieżne wersje. Coś tam bełkoczą o jakimś
tornado, o pożarze, ale nic z tego, co mówią, nie ma sensu. Zresztą, nic więcej
mówić nie chcą. Nabierają wody w usta.
Nikt
nic nie widział, nikt nic nie wie. W wiosce panuje zmowa milczenia.
Neville
zderza się ze ścianą niezrozumienia.
Prawdziwy król jest
tylko jeden
Patsy
Dan Rodgers, król wyspy Tory, którego Neville uważa za swojego przyjaciela,
mówi mu, że najlepiej by było, gdyby przestał drążyć i zadawać niewygodne
pytania.
To
utwierdza zdruzgotanego mężczyznę w przekonaniu, że Patsy jest tylko królem na
papierze. Że prawdziwe rządy sprawuje tu Patrick Doohan. Najbardziej wpływowy
człowiek na wyspie. Człowiek, którego mieszkańcy muszą codziennie oglądać. Człowiek,
który najwyraźniej myśli, że stoi ponad prawem.
Patrick
ma czarny pas w sztukach walki. Nikt mu tu nie podskoczy. Dosłownie i w
przenośni.
Loosing My Religion
Nie
tylko tubylcy milczą. Policja i urzędnicy okazują się bezużyteczni, adwokaci
nie chcą podjąć się jego sprawy. Nawet jego psychiatra mu nie wierzy. Kiedy
opowiada mu o tym, że jest dokumentalistą, że miał na wyspie dom, który
zniknął, ten myśli, że to tylko historyjki wyssane z palca.
Wyłysiał,
skurczył się, widać, że coś go zżera od środka. To wszystko już go przerasta.
Ma
dość.
Stres
systematycznie ich wyniszcza. Fiona nie pali, ma prawidłową wagę i ciśnienie
krwi, a mimo to przeżywa dwa udary i cztery poronienia.
Neville
czuje się przytłoczony. Nie jest już w stanie tworzyć filmów. Nic nie idzie
tak, jak powinno. Wszystko się komplikuje. Świat wali mu się na głowę. Nie potrafi
już myśleć o niczym innym, tylko o tym, czego go pozbawiono.
Po prawej stronie hotel Patricka, tu niegdyś stał dom Neville'a
Zaczyna
kopcić niczym parowóz, coraz częściej zagląda do kieliszka. Umiera mu jedyny
brat, a 12h później jego teść. Rozsypuje się jego małżeństwo. Przeżywa
załamanie nerwowe, ląduje w psychiatryku. Dzieci trafiają do placówki
opiekuńczo-wychowawczej.
Czy
może być jeszcze gorzej? Chyba już wszystko stracił.
Wolę
walki przywraca mu niespodziewane spotkanie na łodzi, kiedy w 2003 roku płynie
na Tory. Anton McCabe, świeżo poznany dziennikarz, chce mu pomóc. Daje mu
namiary na odpowiedniego prawnika, podsyca wolę walki.
Uff.
Ktoś go wreszcie wysłuchał. Ktoś uwierzył. Ktoś chce pomóc w tej nierównej
walce o sprawiedliwość.
Is fecit, cui prodest
Stara
rzymska zasada prawna mówi: "ten uczynił, komu przyniosło korzyść". Największą
korzyść ze zniknięcia domu Neville'a mógł mieć tylko Patrick. Wszyscy to
wiedzą, ale nikt głośno nie mówi. Oskarżony oczywiście wszystkiemu zaprzecza.
Hotel wybudowany przez Patricka
Po
długich i wyczerpujących psychicznie latach nadchodzi ten dzień, na który Neville
czekał z utęsknieniem. W 2009 roku decyzją składu orzekającego Patrick Doohan
nie musi odbudować domu poszkodowanemu. Sąd jednak nakłada na oskarżonego
obowiązek zapewnienia Neville'owi porównywalnego lokum na wyspie, ewentualnie
wypłatę jego równowartości. Zasądza również obowiązek zapłaty na rzecz
poszkodowanego kwoty 46000€ tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę.
Zdrowia,
nerwów i straconego czasu mu to nie wróci, ale daje mu namiastkę
sprawiedliwości i upragniony spokój. Bo cała ta walka z urzędniczą hydrą nigdy
nie miała być zemstą.
Neville
wybacza Patrickowi. Tak czuje. Tak nakazuje mu jego wiara. Jednak w ferworze
walki o sprawiedliwość wyspa i jej mieszkańcy stracili na niewinności i uroku w
jego oczach. Już nie patrzy na nich z początkowym zachwytem. Zamiast tego
gorzko konstatuje, że "na Tory każdy jest mile widziany, dopóki wszyscy
się od ciebie nie odwrócą".
Morał
tej historii jest taki: nigdy, przenigdy, Czytelniku, nie czyń drugiemu tego,
co Tobie nie miłe. Nie da się zbudować szczęścia na cudzej tragedii.
Patrick
Doohan już nie jest właścicielem hotelu Óstán Thoraí. Zmuszony był go sprzedać.
W 2011 roku posiadłość przyniosła mu straty w wysokości 161 637€.
Nie
bez znaczenia pozostały tu również koszty sądowe. Przegrany musiał uregulować
nie tylko swój rachunek, lecz także ten Neville'a opiewający na zawrotną kwotę
191 000€ tytułem kosztów sądowych.
Patrickowi
udało się jedynie umieścić Tory na turystycznej mapie Irlandii.