Druga
noc w domku latarnika nosi znamiona tej pierwszej. Łóżko nadal jest tak
wygodne, jak było do tej pory, ale mimo to nie przespałam tej nocy niczym
beztroski niemowlak. Moja przerywana noc przypominała bardziej sen kogoś, kto
ma wiele na sumieniu. I po części było
to prawdą - miałam na sumieniu za dużo wypitej szkockiej whisky.
W
nocy było mi zatem za gorąco, a do tego miałam bardzo osobliwy sen. Śniłam o
Eugenie. Irlandczyku, którego w życiu nie widziałam na oczy, z którym nigdy nie
zamieniłam nawet słowa, i który nawet nie wiedział o moim istnieniu. Od żony
Gerarda wiedziałam jedynie, że Eugene dogląda latarni (i zazwyczaj nie ma nic
przeciwko, by oprowadzić po niej gości), a z materiałów informacyjnych leżących
w zabytkowym Carnegie Box - mini biblioteczce powstałej dzięki hojności
bogatego biznesmena i filantropa, Andrew Carnegie - wywnioskowałam, że Eugene
prawdopodobnie mógłby być moim ojcem. Liczyłam zatem po cichu, że uda mi się na
niego natrafić i że zaprowadzi mnie na latarnianą galerię, na którą spoglądałam
pożądliwym wzrokiem od momentu przyjazdu. Jednak Eugene nie przyjechał. Tak jak
nie pojawił się pierwszego ani drugiego dnia.
Po prawej Carnegie Box - wspomniana biblioteczka, która niegdyś umilała życie latarnikom
Mimo
to mogłam uważać się za szczęściarę. Przez ten krótki pobyt udało mi się bowiem
załapać na okienko pogodowe, dzięki któremu obeszłam latarniane włości, mając
za towarzystwo jedynie zimno i wiatr (a nie zimno, wiatr i ulewny deszcz -
zdecydowanie bardziej niewdzięczną kombinację), a nawet co nieco zwiedzić
okolicę, choć na urocze klify Slieve League już nie dotarłam z powodu
gwałtownego załamania pogody i intensywnego gradobicia.
Miałam
też, dzięki uprzejmości przemiłej żony Gerarda, dwie dodatkowe godziny na
wymeldowanie, co sprawiło, że praktycznie odzyskałam utracony czas, jako że
pierwszego dnia zjawiłam się tutaj z dwugodzinnym opóźnieniem. Ta
niespodziewana nadwyżka czasu okazała się niebywale pomocna, jako że z łóżka
zwlokłam się dopiero o 8:30, a przepisowe wymeldowanie miało mieć miejsce już o
10:00. A ponieważ mogłam to zrobić dopiero z wybiciem południa, tego ostatniego
dnia pobytu nie musiałam się spieszyć, co bardzo doceniałam.
Co
ciekawe, trzeciego dnia mojego pobytu tutaj domek latarnika prezentował się o
niebo lepiej niż mój dom - z fotek podesłanych mi WhatsAppem przez petsitterkę
wyraźnie było widać, co moja kotka myśli o takim fanaberyjnym wyjeździe swojego
otwieracza do puszek. Zrzucony obraz i przewrócona lampka nocna przedstawiały
bardzo wymowny obraz kociej agresji.
Jako
że tego konkretnego poranka pogoda była zdecydowanie najgorsza, a po prysznicu
i śniadaniu zostało mi jeszcze sporo czasu, postanowiłam zabrać się za
sprzątanie. Wymiotłam popiół z kominka, który tak bardzo umilał mi popołudnia i
wieczory, odkurzyłam, zmyłam podłogi, wyszorowałam zlew, rozładowałam zmywarkę,
ściągnęłam pościel i złożyłam ją w kostkę, dorzucając do niej zużyte ręczniki i
kuchenne ściereczki, a nawet zabrałam ze sobą wszystkie śmieci, czym już
dokumentnie pozacierałam ślady swojej obecności i udowodniłam, że Złotowłosa
była totalną amatorką, skoro Trzy Misie tak szybko odkryły, że ktoś jadł owsiankę
z ich miseczek i spał w ich łóżku. Gerard miałby z tym większy problem, gdyby
mój pobyt tutaj był nielegalny.
W oddali: Rathlin O'Birne - bezludna wyspa sprzedana jakiemuś szczęśliwcowi w minionym roku za niecałe 80 000 euro. Znajdująca się na niej latarnia była w latach 70. XX wieku pierwszą irlandzką latarnią zasilaną energią jądrową, co czyniło ją najmocniejszą na całej wyspie
Nie
musiałam tego wszystkiego robić - choć gości uprasza się o nieprzemienienie
domku w stajnię Augiasza - ale jednak chciałam. Była to moja forma
podziękowania dla żony Gerarda za dwie dodatkowe godziny pobytu tutaj (i nie,
wbrew pozorom nie spędziłam ich sprzątając), choć dla mnie pół godziny byłoby
szczytem hojności i właśnie tyle miałam nieśmiało jej zaproponować, kiedy
zapytała o chęć późniejszego wymeldowania.
Trasa
powrotna była wyjątkowo nużąca. Nie wiem, czy wpłynęły na to panujące na
zewnątrz szarzyzna i nijakość krajobrazu (zaskoczył mnie przy okazji rozmiar
wszechobecnych podtopień, o których do tamtej pory nie miałam pojęcia), czy też
może świadomość, że moja bajka dobiegła końca, jednak te cztery godziny
spędzone w aucie zapamiętałam jako dość męczące. Kiepskie warunki drogowe w
połączeniu z długim wleczeniem się za dwoma ciężarówkami, jadącymi gęsiego i znacznie
zwalniającymi ruch na drodze (nie cierpię jazdy z prędkością niecałych 60
km/h...), były tylko gwoździem do trumny. Wisienką na torcie za to okazał się
przystanek na espresso i pączka red
velvet, a także piosenka "Wherever You Are" Kodaline. Tamtego
pamiętnego dnia usłyszałam ją po raz pierwszy, z miejsca w niej zakochałam, i
obiecałam sobie, że po powrocie do domu bliżej zapoznam się z tym irlandzkim
zespołem, który do tamtego momentu gdzieś tam przewijał się na sąsiedniej
orbicie, ale jakoś nigdy nie stykał z moją.
chmury <3
Po dotarciu do domu zaś... przez kilka kolejnych dni nie mogłam znaleźć sobie w nim miejsca. To niesamowite, jak punkt widzenia zmienia się w zależności od punktu siedzenia - zawsze patrzyłam na niego jak na moją ostoję, a po pobycie w starym, charakternym domku latarnika, dogłębnie przesiąkniętym historią, po raz pierwszy wydał mi się taki... tandetny, nijaki i pozbawiony duszy.
Dotrzymałam
też swojej obietnicy - zapoznałam się z twórczością Kodaline, a nawet już
przymierzałam do kupna biletu na czerwcowy koncert w dublińskim teatrze
Olympia, bo znalazłam super miejsce, ale koronawirus pokrzyżował moje plany.
Niedługo później na wirusa zachorował główny gitarzysta zespołu, świat
przewrócił do góry nogami, a całą resztę już znacie...
Trzy dni pobytu i trzy odcinki opisujące niesamowite przeżycie...
OdpowiedzUsuńWitaj Taito.
Wydaje mi się, że zdecydowana większość świata materialnego, który nas otacza, z wiekiem uzyskuje taką "duszę" jak opisywany przez Ciebie, dom latarnika. Kilka razy zdarzyło mi się przekroczyć progi rozpadających się stodół, szop i domów w Irlandii. I zawsze czułem coś jakby spirytystyczną obecność byłych mieszkańców a w porzuconych przedmiotach codziennego użytku i narzędziach to już na pewno siedziały jakieś duchy.;) Tak chyba mają przedmioty wykonane z materiałów pozyskanych z ziemi i roślin w przeciwieństwie do nowoczesnej plastikowej i paździerzowej tandety.
A myślałaś już o cyklu "Latarniowym"? Coś jak zamki króla Edwarda tak latarnie irlandzkich brzegów? Jeśli jeszcze o tym nie myślałaś, to ja pierwszy wpadłem na ten pomysł.:) Może ktoś jeszcze zagłosuje na powstanie takiego cyklu?
Pogoda niestety nie przypomina tej z lock down'u mam jednak nadzieję, że nie psuje Ci to zanadto radości z urlopu.
Czy myślałam o cyklu latarniowym? Zielaku, ja od momentu swojego powrotu nie myślę o niczym innym! ;) Mam oczywiście na oku kilka irlandzkich latarni, na widok których ślinię się jak pies Pawłowa, i jeszcze w tym roku chcę zaliczyć jedną z nich. Ale jak to powiadają mędrcy: "człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi".
UsuńNa głosowanie bym zbytnio nie liczyła, wszak poza Tobą, Rose i Miszą nikogo innego tu nie ma ;) Aczkolwiek jeśli do niego dojdzie, to ma się rozumieć, że uszanuję jego rezultat i spełnię wolę ludu :)
Pogoda nie jest najgorsza, zawsze może być gorzej. Większych zgryzot przyprawia mi moje niezdecydowanie. Bo do Connemary by się chciało, ale też i do Kerry, i do Cork, a nawet Louth i Fermanagh przewinęły się gdzieś tam w mojej głowie... Jak rozwiązać ten problem, kiedy nie posiada się daru bilokacji?
A Hrabina? A Sokole Oko? A Dublinia? "Przecież to nie były mamuty", że tak zacytuję klasyka.
UsuńJa tu widzę, że z tej wyliczanki to by trzeba minimum daru pentalokacji.
Mnie to najbardziej pociąga Fastnet Rock, ale bez własnej łódki jest się skazanym na obfite towarzystwo oglądaczy.
Chyba jednak były, bo się nie odzywają od dawna, co mogłoby sugerować, że wyginęły ;)
UsuńA wiesz, że obczajałam dzisiaj Fastnet Rock (i kilka wysepek w tamtych stronach)? Piękna jest i taka majestatyczna! Obawiam się, że jest się skazanym nie tylko na liczne towarzystwo, ale także na chorobę morską.
Całkiem niedawno za to odkryłam "coś podobnego" w innych stronach wyspy i rozważam udanie się tam pewnego pięknego dnia.
A Tuskar Rock? Nie pociąga Cię? Bo mnie tak. Też cudowna! Przepływałam koło niej w zeszłym roku.
A i owszem, pociąga. Ale to około 6-7 kilometrów od brzegu. Nie dam rady tyle wiosłować. ;) Oczywiście zakładając, że wypożyczyłbym jakiś sprzęt unoszący się na wodzie. I ma nieco więcej lądu. Mogłaby robić za plan zdjęciowy.
UsuńAle Ty przecież nie chorujesz od kiwania. Czyżbyś obawiała się współtowarzyszy, że któryś nie zdąży, bądź nie trafi za burtę z hołdem Neptunowi?
Haha :) Powiem Ci szczerze, że nie ufam sobie w tej sprawie. Bo do tej pory - w przeciwieństwie do Ciebie - nie miałam jeszcze okazji sprawdzić się w naprawdę ekstremalnych warunkach. Wszystkie moje rejsy promami były niesamowicie bezproblemowe, a ta pamiętna przeprawa rybackim kutrem jesienią minionego roku też nie do końca jest dla mnie wyznacznikiem mojej odporności na bujanie. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie kusi, by się przetestować w tych warunkach! Idę robić obiad, ale w czasie gotowania będę o tym naprawdę intensywnie myśleć! Może teraz właśnie jest najlepsza okazja, by to zrobić, jako że przewoźnicy muszą stosować się do zasad "social distancingu" i mają ograniczoną "pojemność".
UsuńTaito!
OdpowiedzUsuńWielkieś mi pustki uczyniła w sercu moim, tym zniknieniem swoim....Nie wierzyłam dziś własnym oczom, że jednak tu jesteś! Straciłam wszelką nadzieję!
Kamień z serca!
Piękna to była podróż, prawda? Niesamowite jak podróże potrafią zmienić punkt widzenia na świat, na najbliższe otoczenie, na życie...Eh, bardzo Ci zazdroszczę tego pobytu w domku latarnika!
Mam nadzieję, że koty nie zdemolowały Ci doszczętnie domu. Jak tam Salthill?
Wybacz to zamieszanie, musiałam na chwilę zamknąć bloga. Ale już jestem, jak mogłabym Was porzucić? Za dużo dla mnie znaczycie.
UsuńDziękuję za cudnego maila i komentarz!
O tak, "piękna" to bardzo dobre określenie. Piękna i uzależniająca. Dlatego koniecznie chcę powtórzyć to doświadczenie. To miejsce jest nie tylko spektakularne pod względem urody i surowości przyrody, ale także wyjątkowo klimatyczne. To chyba ten duch minionej epoki.
Salthill... Długo by opowiadać. Lepiej niż myślałam. Dużo lepiej! Pewnie z przyjemnością obejrzałabyś jakieś zdjęcia, postaram się więc niedługo coś opublikować.
No właśnie nie rozumiałam jak! Nie wiesz ile się nad tym zastanawiałam! Dziękuję, Ty dla nas również.
UsuńNie dziwię się, sama zamknęłabym się w domku latarnika, tudzież na latarni z hukiem oceanicznych fal dookoła. Właśnie K. mnie tu podglądał jak do Ciebie piszę i zapytałam go czy mnie kiedyś zabierze do domku latarnika.
Uchyl wobec tego rąbka tajemnicy;) Pewnie, że bym obejrzała!
I co? I co? Did he say YES??? ;)
UsuńChyba jednak nie będę nic tu uchylać, bo nie chcę Ci spoilerować. Uzbrój się w cierpliwość :) Zdjęć mam niesamowicie dużo (nadal cierpię na syndrom azjatyckiego turysty), więc Cię nimi zasypię, nie mam za to żadnego tekstu i nad tym właśnie zamierzam popracować.
Yes, yes, yes! He said: yes!
UsuńCałe popołudnie oglądaliśmy dziś moje zdjęcia z Irlandii (chyba jednak mnie musi kochać) i podobają mu się bardzo tamtejsze drogi na wyprawy samochodowe.
Nie bądź taka! Co jak co, ale cierpliwości to mi ostatnio brakuje. Zdecydowanie! Mam podobnie, zdjęć z naszych ostatnich wypraw nawet nie miałam czasu zrzucić na komputer.
Haha. Good boy! To cudownie! Gratulacje! :)
UsuńSpecjalnie dla Ciebie zmobilizowałam się i napisałam na szybko posta, mimo że miałam totalną pustkę w głowie i byłam święcie przekonana, że nic z siebie dziś nie wycisnę. Doceń moje starania, tym bardziej, że zamiast siedzieć przed komputerem powinnam się pakować na jutrzejszy wyjazd. I nawet zdjęcia dołączyłam! Jedne lepsze, drugie gorsze, ale jak to mawiają: "lepszy rydz niż nic" :) Popatrz sobie na swoją ukochaną Irlandię. Albo pokatuj go jeszcze trochę i razem popatrzcie ;)
W sumie to nie ma czego gratulować do czasu aż nie polecimy to Irlandii;)
UsuńDziękuję Ci za to! Zawsze z chęcią pooglądam zdjęcia ulubionych okolic. Oho! Cóż to za wyjazd? Pochwal się. Popatrzyłam sama, bo K. już dogorywał ;)
No jak to? Zgodził się, a to już połowa sukcesu! Teraz tylko musisz dopilnować, by dotrzymał danego słowa :)
UsuńMiałam jechać na zachód na pewną uroczą wyspę na Atlantyku, ale ostatecznie zmieniłam zdanie, bo zasiedziałam się w nocy i nie zdążyłabym na poranny rejs. Musiałam więc zmodyfikować plany - ostatecznie wylądowałam na przeciwległym, wschodnim brzegu wyspy. Tam chyba jeszcze Cię nie było. Jak cierpliwie poczekasz, to doczekasz się relacji :)
Bidulek! Dbaj o niego! I o siebie też :)
Uwierz mi, w jego przypadku do sukcesu daleka droga ;)
UsuńCzyżby Arany? A moze Dingle?Wexford? Czekam niecierpliwie! Udanego urlopu!
Oj, żeby ktoś tak o niego dbał jak ja!;)
Taka oporna sztuka Ci się trafiła? ;)
UsuńDziękuję - urlop okazał się bardziej udany, niż myślałam! :) Prrr, Szybki Lopezie, ależ się zagalopowałaś! Od razu chciałabyś wszystko wiedzieć! A jako że Ty zawsze zatajasz przede mną swoje podróżnicze plany, to i ja się jeszcze trochę poznęcam nad Tobą i w ramach słodkiej zemsty potrzymam w niepewności ;)
Założę się, że żadna profesjonalna pracownica służby zdrowia nie zaoferowałaby mu lepszej opieki niż jego prywatna pielęgniareczka :) A masz chociaż odpowiedni uniform do tego? ;) Bo bez tego ani rusz!
I to jeszcze jak! Gorsza niż te osły w irlandzkim schronisku!
UsuńCieszę się wobec tego z Twojego udanego urlopu. O Ty! Taka mściwa bestia! Kilka dni urlopu i już wychodzi z niej irlandzki leprechaun ;)
No nie, o uniformie nie pomyślałam, mam mniej profesjonalny strój ;)
Mam nadzieję, że chociaż w połowie tak słodki jak one!
UsuńOdpowiedni strój to podstawa! Zapewniam Cię, że pacjentowi od razu zrobi się lepiej, kiedy zobaczy Cię w profesjonalnym uniformie! ;)
A co do cyklu latarniowego to ja jestem jak najbardziej za !
OdpowiedzUsuńA zatem mamy już dwa głosy! :)
UsuńCzy mamy zatem rozumieć, że Ty Taito wstrzymujesz się od głosu? Bo myśli, że jesteś przeciwko nawet nie dopuszczam. ;)
UsuńJeśli chodzi o latarnie, to ja zawsze jestem chętna! :)
UsuńA powiedz mi, skoro jesteś pomysłodawcą, jak taki cykl miałby wyglądać? Czy miałoby to być coś w stylu tej relacji (wspomnienia z noclegu, pobytu), relacje ze zwiedzania latarni udostępnionych turystom, czy jeszcze zupełnie inaczej? W razie czego, to tytuł już mam - Twój! :)
A tak na marginesie, to wiesz, że dawno temu opisałam latarnię na Hook Head, ale nigdy tego posta nie opublikowałam (podobnie zresztą jak wielu innych...)? Właśnie go przeczytałam - strasznie toporny! Chyba faktycznie masz rację, że z upływem czasu poprawił mi się warsztat.
Nie wydaje mi się, aby każda z irlandzkich latarni miła jakąś porywającą historię w zanadrzu. Nie każdą będzie można zwiedzać. Za to prawie wszystkie będą w pięknej scenerii, będą ciekawymi budowlami i wycieczki do nich będą obfitować (mam nadzieję) w przyjemne przeżycia warte opisania. Dopuszczam nawet możliwość opisania dwóch lub nawet trzech latarni w jednym wpisie. I wiem też, że Ty sama najlepiej wymyślisz w jakiej formie miało by to powstać. Sugeruję zapytać o opinię także znaną wielbicielkę latarni morskich, Rose. :)
UsuńCzyli mamy już trzy głosy za! ;)
Jak dla mnie nie musisz się silić na wyszukiwanie specjalnych historii, za to chętnie poznam i zobaczę te latarnie, które już odwiedziłaś, widziałaś :)
UsuńUff, jak dobrze, Rose, że obniżyłaś poprzeczkę, którą tak wysoko zawiesił mi Zielak :)
UsuńZgoda, w przyszłości będę Wam tu pokazywać wszystkie zwiedzone latarnie :)
Zielaku, mój głos się nie liczy ;)
OdpowiedzUsuńChyba przestanę czytać te Twoje obrazowe relacje z wypraw po Irlandii, bo jak patrzę na nieubłaganie zbliżającą się datę wylotu widniejącą na moim bilecie na Zieloną Wyspę i tą wciąż nieustępującą przeklętą pandemię, to wszystko się we mnie przewraca!
OdpowiedzUsuńAle jak to?! Czemu mam robić za ofiarnego kozła (kozę?) To nie moja wina przecież! ;)
UsuńNajważniejsze, żeby Ci się monitor (bądź telefon) nie przewrócił, abyś nadal mógł czytać moje relacje ;)
I spokojnie, dojdzie do wyjazdu! :) Dlaczego miałoby nie dojść? Samoloty latają, lotniska otwarte, ludzie podróżują... Życie nadal się toczy. Nie umartwiajmy się jeszcze za życia :)
Przesyłam ciepłe pozdrowienia z chłodnej wyspy i jeszcze serdeczniejsze podziekowania za pozostawiony komentarz. Miło wiedzieć, że do mnie zaglądasz!