Klasyczna
ja. Przez kilka pierwszych dni czerwca żyłam myślą o tygodniowym urlopie, który
planowałam wziąć sobie z nadejściem drugiego tygodnia. Trzymałam się tej myśli
kurczowo niczym rozbitek deski ratunkowej - tak, jakby zależało od tego moje
życie, albo przynajmniej zdrowie psychiczne. I w pewnym sensie tak było, bo ta
myśl podtrzymywała mnie przy życiu, ogrzewała wewnętrznie i pozwalała przetrwać
kolejne długie i męczące dni.
Jeszcze
w piątek wychodząc z pracy - a w zasadzie to wylatując na skrzydłach - byłam
święcie przekonana, że wrócę do niej dopiero dziewięć dni później. A później
przyszedł weekend, ochłonęłam, odpoczęłam i... zmieniłam zdanie. Otrzepałam się
niczym bokser na ringu i z bojowym okrzykiem "bring it on!" ruszyłam
przed siebie, jakby wstąpiło we mnie nowe życie.
Zmiana
mojej decyzji nie była przypadkowa - zbiegła się ona bowiem z jakże
optymistyczną informacją o przyspieszeniu kolejnej fazy wychodzenia z lockdownu, co oznaczało, ni mniej, ni
więcej, że już od końca czerwca będzie można swobodnie poruszać się po całej
wyspie! Wreszcie! I to było to światełko w tunelu, na które z takim
utęsknieniem czekałam. Wobec takich informacji doszłam do wniosku, że szkoda mi
teraz marnować tydzień urlopu na siedzenie w domu, skoro już za kilkadziesiąt
dni będę mogła jakoś sensownie go wykorzystać.
Gdybym
nie była takim cykorem, to już dawno zrobiłabym to, co inni - czyli spektakularnie
złamała nakaz przebywania w swojej okolicy, i zamiast później wysłuchiwać
zachwytów znajomych o samotnych spacerach po klifach Moheru i całym dniu
spędzonym na plaży w Clare, może sama
bym na niej siedziała, słuchając tego, co po długiej rozłące mają mi do
powiedzenia ocean i morska bryza. Zabrakło mi jednak jaj, bo jakoś nie mogłam
pozbyć się przeczucia, że to nie może się udać i że gra nie jest warta
świeczki.
Jeszcze
gdyby tylko tak otwarto biblioteki, to już w ogóle poczułabym, że żyję!
Tymczasem zaś zadowalam się tym, co mam w domu, i czego nie zdążyłam jeszcze
przeczytać, ale pomimo tego niesamowicie opuściłam się w czytaniu. Tak źle już
dawno ze mną nie było...
Tuż
przed nadejściem długiego weekendu Matka Przełożona wcisnęła mi "The
Beekeeper of Aleppo", mówiąc, że przeczytała ją za jednym zamachem w pewną
sobotę. "Wow!" - rzekłam, trzymając książkę w dłoniach, przejeżdżając
kciukiem po jej kartkach, i omiatając wzrokiem obszerną treść. "Całkowicie
zignorowałam dzieci" - wyjaśniła, widząc w moich oczach podziw dla jej
dokonania. Po czym dodała, że w kolejce do książki już ustawiła się jej koleżanka,
czym nieświadomie wywarła na mnie presję.
O
książce wiedziałam tylko tyle, że okupowała irlandzką listę bestsellerów - i że
jest o jakimś pszczelarzu z Aleppo ;) - co w połączeniu ze słowami Matki
Przełożonej pozwalało mi przypuszczać, że będę mieć do czynienia ze świetną
lekturą.
Chciałabym
móc powiedzieć, że przeczytałam ją za jednym posiedzeniem i to w dodatku
jeszcze z wypiekami na twarzy. Choć po prawdzie te ostatnie mogłam mieć,
zważywszy na fakt, że często czytałam ją w ogródku w gorące dni długiego weekendu,
niestety nie miały one jednak nic wspólnego z samą historią, bo ta mnie nie
porwała. Nie skłamię, stwierdzając, że jeśli chodzi o "Pszczelarza z
Aleppo", to najbardziej podobała mi się... jego piękna okładka. I jeden
cytat: "Inside every person you know, there is a person you don't
know". Nie podobało mi się za to to, że zostawiła mnie z pytaniem:
"Co ze mną nie tak?!", bo to kolejny czytelniczy hit, który zachwyca,
wzrusza i wzbudza podziw. U wszystkich tylko nie u mnie.
Dużo
bardziej za to przypadła mi do gustu "Normal People" Sally Rooney,
którą pożyczył mi szef, i której... Wam nie polecam. Mimo że mi się podobała.
"Normal People", podobnie jak "The Beekeeper of Aleppo",
również trafiła na listę bestsellerów, a nawet doczekała się szumnej ekranizacji
w postaci kilkunastu odcinków serialu, którego - chyba jako jedyna osoba w
całej Irlandii - jeszcze nie widziałam.
Niczego
nieświadoma zaczęłam ją czytać jeszcze tego samego dnia. Wróciłam z pracy,
posprzątałam dom, wzięłam prysznic i zasiadłam w salonie w swoim czerwonym
fotelu, nie sądząc, że zbyt długo w nim posiedzę, bo po pierwsze - było już
późno, a po drugie - byłam zmęczona. Czytana historia jednak na tyle mnie
wciągnęła, że nim się obejrzałam, dotarłam do strony numer 120, czyli praktycznie
do połowy powieści.
Zanim
jednak to się stało, zdążyłam z dziesięć razy spłonąć rumieńcem wstydu, bo jak
przystało na przykładną cnotkę i szanującą się amiszkę, nie czytam takich
niegrzecznych książek. A jak w dodatku pomyślałam sobie, że mój szef też to czytał,
to od razu nabierałam supermocy kameleona i idealnie wtapiałam się w moje
otoczenie, a konkretnie w ten czerwony fotel, w którym zasiadłam.
Książka
nie jest ani rewelacyjna, ani rewolucyjna, choć podejście autorki do mowy
zależnej w pewnym sensie jest rewolucyjne. Nie ma w niej wartkiej akcji, a
główni bohaterowie frustrują. Wielokrotnie miałam bowiem ochotę wpaść do nich w
złości, niczym rodzic wyprowadzony z równowagi przez krnąbrne dzieci, pogrozić
im palcem wskazującym i powrzeszczeć: "You! [to do niej] Go to therapy!
You've got more issues than Vogue!" "And you! [to już do niego] You...
you are just a massive arsehole! Learn to communicate your feelings, for God's
sake!".
A
zatem mój werdykt jest następujący - książka była nieco frustrująca, ale
jednocześnie dziwnie interesująca. Z jakiegoś powodu zagmatwana historia tej
dwójki przemówiła do mnie i sprawiła, że jak najszybciej chciałam dowiedzieć
się, jakie jest jej zakończenie. Może dlatego, że sama jestem dziwna, łatwiej
było mi wgryźć się w jej fabułę.
Podobała
mi się, ale nie polecam jej, bo jestem przekonana, że znajdzie wielu
przeciwników. Nie ciągnęłam szefa za język, kiedy mi ją pożyczał, bo chciałam
uniknąć spoilerów, a on sam też był oszczędny w słowa. "Przeczytałem ją w
minione wakacje" - rzekł, odrywając na chwile palce od laptopa, i
spoglądając przed siebie, jakby przywołując w pamięci ten zeszłoroczny urlop.
"It was depressing", stwierdził. "Now, you've got me intrigued!"
- odpowiedziałam, przeczuwając, że to coś dla mnie. Nie myliłam się.
A
od książki zdecydowanie bardziej dołująco działa na mnie zakaz swobodnego
przemieszczania się. Nawet teraz, pomimo tego, że w tej całej sytuacji zaszły
zmiany na plus, nadal czuję się jak Roszpunka (a przynajmniej jej dyskontowa
wersja pozbawiona pięknego głosu i olśniewającej urody) zamknięta w zamkowej
wieży. Za to coraz bardziej zaczynam ją przypominać pod względem długości i
koloru włosów. To pierwsze, to wynik porzucenia wizyt u fryzjera, to drugie -
działania słońca.
Siedzę
sobie zatem w tej mojej wieży i boję robić jakiekolwiek dalekosiężne i
zagraniczne plany podróżnicze, tym bardziej teraz, kiedy z Chin zaczynają
napływać informacje o rosnącej liczbie zakażeń... Ani na chwilę jednak nie
przestaję tęsknie wodzić wzrokiem po horyzoncie, rzewnie wspominając
przeszłość. "Kiedyś to było!"
Nie
służy mi życie na uwięzi.
Dobry Wieczór!
OdpowiedzUsuńHa! Ja to mam szczęście! Wpadam po kilku dniach i od razu nowy post!
Muszę Ci powiedzieć, że ja reaguję zupełnie inaczej. U nas większość obostrzeń już jest zniesionych, ale ani mi się śni wracać na jogę, chodzić do biblioteki czy wracać do pracy w biurze. Nadal u nas w okolicy rośnie ilość zakażonych i mimo luzowania obostrzeń, zdrowy rozsądek bierze górę.
Skorzystaliśmy za to z długiego weekendu i pojechaliśmy w siną dal z noclegiem.
I ja ostatnio mam poczucie zaniedbania książek i źle mi z tym. Czytam Malcom XD i śmieję się do łez. Któregoś dnia K. przerwał mi czytanie i zaczęliśmy czytać na głos po rozdziale zaśmiewając się do rozpuku. Z seriali oglądam The Eddy z Asią Krupą (jeśli lubisz jazz-polecam) albo razem oglądamy Peaky Blinders-oglądałam kiedyś w przeszłości, ale zatrzymałam się na dwóch sezonach i teraz jest czas, aby to nadgonić.
Nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem-izolacja na mnie również działa mało korzystnie. Praca zdalna mi pasuje i to bardzo, ale ograniczony kontakt z ludźmi, brak fitnessu, basenu czy wyjazdów ze spokojem-oj bardzo mi brakuje.
Proszę, proszę, któż to mnie zaszczycił swoją obecnością? :)
UsuńJoga zawsze mnie nudziła i wydawała mi się być stratą cennych 90 minut, więc na razie nie planuję do niej wracać, z pracą nie mam wyboru, muszę w niej być (na szczęście w lipcu będę mieć długi urlop), a biblioteki jak najbardziej mi brakuje, bo mam dziesięć zamówionych książek i wprost nie mogę się ich doczekać. Wizyta w niej jakoś nie spędza mi snu z powiek. Książki zamawiam internetowo z przeróżnych stron wyspy, a kiedy są już dostępne w moim lokalnym oddziale biblioteki, dostaję SMS-owe powiadomienie - wpadam, odbieram zamówiony stos i wychodzę. Dwie minuty roboty, a później długie godziny przyjemności :)
Ooo, ciekawa jestem, gdzie Was wywiało! Strasznie mi brakuje wyjazdów, bo od lutego nigdzie nie byłam! W kwietniu/maju zwykłam odwiedzać Connemarę, w czerwcu zaś Mayo... W tym roku natomiast straszna posucha w temacie. Dlatego właśnie zabieram się za wyszukiwanie potencjalnych destynacji turystycznych, a także... ustronnych miejsc do rozbicia namiotu, bo nie wykluczam takiej formy noclegu. Wylegiwałam się dzisiaj w cudzym namiocie i baaardzo mi się w nim podobało! W weekend muszę tylko odszukać swój (niestety znacznie mniejszy), śpiwory i przetestować je w ogródku.
O tak, Malcolm ma poczucie humoru! :) Też się śmiałam.
Zdaje się, że mam całe dwa sezony do obejrzenia, jeśli chodzi o "Peaky Blinders", sama nie wiem, czemu jeszcze do niego nie wróciłam, skoro końcówka ostatniego sezonu była taka mocna... Krupa to w "Top Model" była, w "The Eddy" występuje Kulig, zakręcona kobieto ;)
Dziękuję za odwiedziny i długi komentarz :)
No i cisza zapadła, a Taita zniknęła w czeluściach internetów. Jest tam kto? Puk, puk? Szukałam już nawet w stumilowym lesie i nic.
UsuńMnie joga uspokaja, takie skupienie się na każdej asanie i rozciąganie ciała to jest coś, co tygrysy lubią najbardziej.
Ja mam mnóstwo książek, które kupiłam, chciałabym przeczytać, a nie mam kiedy;)Moja biblioteka nie działa niestety aż tak współcześnie. W marcu mieli ją przenieść do innego budynku, no ale wiadomo-wirus wszystko zatrzymał. Może jak już się przeniosą, będą mieli bardziej przyjazny system obsługi czytelników.
Myślę, że trochę jeszcze poczekasz na relację patrząc na to jak wolno mi idzie i jak bardzo nie mam na nic czasu. Mi również brakuje wyjazdów. K. mnie namawia na namiot, dogadalibyście się :P
Cii, nie spoileruj mi tu, my właśnie kończymy drugi sezon. O jaa Cię! Jak ja to mogłam zrobić? Tak uwielbiam Asię Kulig, a pomyliłam ją z Krupą której nie znoszę!No jak to się mogło stać?! Powiem Ci w sekrecie, że wczoraj zamiast wlać kompot do karafki, wlałam do wazonu. Tadam! Welcome in my world!
Zgadza się, cisza zapadła, ale nie z mojej strony tylko Waszej, a ponieważ nikt nic nie pisze, to i ja się nie wysilam i nic nowego nie publikuję, bo nie ma dla kogo. Dlatego nie martw się, jeśli w najbliższej przyszłości nie znajdziesz tu nic nowego do czytania - chyba sobie zrobię wakacje od bloga. A las to ostatnie miejsce, w którym powinnaś mnie szukać! Powinnaś to wiedzieć ;)
UsuńMnie też relaksowała, nie przeczę, ale mimo wszystko nigdy nie czekałam na nią z niecierpliwością (wręcz wzdrygałam się na myśl o tym, że stracę na nią półtorej godziny), dlatego też po czasie zrezygnowałam z niej - zwyczajnie mijało się to z celem. Za mało we mnie było umartwiającego się pątnika, by znosić takie poświęcenie ;) Fajnie jednak, że odnalazłaś aktywność, która sprawia Ci przyjemność i dostarcza wielu korzyści. Może jeszcze kiedyś się do niej przekonam - nie mówię, że nie.
Kiedyś kupowałam sporo książek, potem jednak przestałam to robić, bo już brakowało mi na nie miejsca, i przerzuciłam się na bibliotekę. Prawdę powiedziawszy, dziwię się, że ta Twoja jest taka "zacofana" - myślałam, że usługi, które oferuje moja są w obecnych czasach standardem. Nie patrzyłam na nie jak na coś nadzwyczajnego.
Poczekam, ile trzeba będzie. Poćwiczę cnotę cierpliwości :) Bardzo się bronisz przed tym namiotem?
Nawet gdybym chciała spoilerować, to bym nie mogła, jako że widziałam tylko jeden sezon - i to o jego końcówce pisałam :) Pomimo tego, że była mocna, to nie wiem, czy jeszcze wrócę do tego serialu. Ostatnio mało czasu spędzam przed telewizorem.
W Krupie najbardziej podoba mi się jej dobre serce, a także jej wrażliwość. Czym Ci podpadła? Jest dość specyficzna, zwłaszcza gdy zaczyna mówić z tym swoim amerykańskim akcentem, mieszać obydwa języki i przeinaczać słowa, ale mimo wszystko lubię ją. Była najbardziej ludzka z całego jury w "Top Model". Dużo bardziej nieokrzesany i bezpardonowy był np. Marcin Tyszka albo Dawid Woliński.
Tak, to już potwierdzone - jesteś bardziej zakręcona niż słoik na zimę ;)
Odpoczynku i czasu na czytanie książek życzę :)
No chyba sobie żartujesz! O nie! Tak się nie będziemy bawić, wracaj tu szybko, albo zabieram swoje zabawki i idę do domu :P
UsuńA ja Ci powiem, że w tym tygodniu, kiedy zaczynam pracę o dziesiątej, wstaję po ósmej, żeby ćwiczyć i w końcu przestaje mnie boleć moje ciało! Jest mi za to i za długie spacery nieskończenie wdzięczne! Póki co nie mam odwagi chodzić na basen i fitness.
U mnie jest tak, że mogę zamówić książki po godzinach pracy biblioteki, często nowości są niedostępne w systemie, a jedynie po przyjściu na miejsce. Kolejnego dnia obowiązkowo muszę je odebrać. Ja znalazłam inne rozwiązanie-po prostu kupimy drugi regał i będziemy w końcu mieć moją wymarzoną biblioteczkę :D
Nie wiem jak Ty, ale ja zauważam, że z wiekiem cierpliwość maleje;) Bronię się o tyle, o ile w pobliżu nie będzie toalety. Gdyby była gdzieś w pobliżu-nie będę mieć problemów.
My właśnie zaczniemy trzeci sezon, K. się nieźle wkręcił, a ja się cieszę, bo zawsze brakowało mi motywacji, żeby w końcu obejrzeć serial w całości. A na Ciliana można patrzeć, patrzeć i patrzeć...Ma w sobie coś intrygującego;)
Jak dla mnie jest taką typową gwiazdą, która trochę za bardzo gwiazdorzy. Asia Kulig mniej się rzuca w oczy, a jak już to samymi dobrymi rzeczami jak jej śpiew, jej uroda nie jak z okładki itp. Dla mnie jest zdecydowanie bardziej naturalna. Nie oglądałam nigdy "Top Model", więc nie mogę się tu wypowiedzieć.
O ósmej rano to ja ćwiczę jedynie swoją silną wolę, by nie sięgnąć po drugą kawę ;)
UsuńSzanuję za samozaparcie, bo mnie wołami nie zaciągnęliby do jogi o poranku!
Ty nie masz odwagi wrócić na basen i fitness, a ja zastanawiałam się ostatnio, czy nie powinnam wreszcie... zapisać się na siłownię! Yep, zdecydowanie nie jest ze mną najlepiej!
Ja mam w domu trzy regały plus kilka pudeł wypchanych książkami i to mi na razie wystarczy. W Twojej sytuacji jednak faktycznie rozważyłabym kupno kolejnego, masz jeszcze miejsce na niego.
To teraz jeszcze bardziej doceniam moją bibliotekę! Nie dość, że mogę składać zamówienie 24/7 (i nic za to nie płacę, kiedyś była opłata, bodajże 50 centów za każdy egzemplarz), to jeszcze mam w teorii siedem dni na odbiór zamówionych pozycji (w praktyce nawet dłużej - zdarzyło mi się parę razy pisać maila z prośbą o przetrzymanie książek o kilka kolejnych dni, bo nie mogłam odebrać ich na czas, za każdym razem spełniano moją prośbę). Co więcej, często odbierał je dla mnie Połówek, jeśli ja akurat nie mogłam/nie chciałam osobiście się pojawić.
OK, udało Ci się narobić mi ochoty na "Peaky Blinders"! Może nawet jutro obejrzę jeden odcinek. Albo dwa. Albo trzy ;)
A co do Cilliana - na pewno ma zjawiskowe oczy! Swoją drogą, znam dwóch innych Irlandczyków, którzy mają tak obłędnie błękitne oczy. Mój szef jest jednym z nich.
Ja akurat nie znam Kulig, więc nie mogę się wypowiadać na jej temat, Krupę szanuje i lubię za działalność na rzecz zwierząt i współpracę z PETA.
:D Już myślałam, że napiszesz o ćwiczeniu silnej woli bo nie chce Ci się nawet na drugi bok przewrócić :D
UsuńMoże trzeba Ci ludzi? Wyjścia z domu?
O kochana! To ja się nawet nie powinnam odzywać z moim jednym, jedynym regałem...
Widać, że do Twojej biblioteki dotarły czasy współczesne! Moją niebawem przenoszą daleko od domu, więc we will see.
My za chwilkę kończymy trzeci sezon;) To fakt, również zdarzyło mi się spotkać Irlandczyków z takimi oczami.
Pewnie nie będę tu odosobniona bo Kulig zapadła mi w pamięć najbardziej po Zimnej wojnie, była tam zjawiskowa, charakterna, eteryczna-takie kobiety lubię, więc je pamiętam.
Puk, puk! Trzeba wypuścić ptaszka z uwięzi!
UsuńPtaszek już sam się puścił ;)
UsuńMoże bez szczegółów poproszę ;)
UsuńEj, ej, ej... Teraz to umywasz ręce i udajesz niewiniątko, a jeszcze niedawno sama publicznie skandowałaś, by wypuścić ptaszka! Dostałaś przecież tego, czego chciałaś - ptaszek wyfrunął z klatki i z przyjemnością rozwinął skrzydła :)
UsuńJeśli z przyjemnością to ja wybaczam wszystko :D
UsuńJasne, że z przyjemnością - znasz ptaszka, który lubi siedzieć zamknięty w ciasnej klatce? Bo ja nie :)
UsuńGłowa do góry Taito, za dwa dni piątek, po piątku weekend, a po weekendzie poniedziałek, którego będziemy po raz pierwszy bodaj w historii wszyscy wyglądać z utęsknieniem. No może poza tymi, którzy po trzymiesięcznej przerwie wracają do pracy.
OdpowiedzUsuńNakaz to takie kategoryczne słowo, tymczasem odnośnie przebywania w granicach własnego hrabstwa, względnie 20 km od kanapy, to taka luźna sugestia raczej była. Ot żeby w miarę możliwości unikać nieodzownych podróży, a ja na przykład podróż do Wicklow uznałem za absolutnie kluczową dla mojego zdrowia psychicznego i emocjonalnej równowagi. A jeśli jeszcze nie wspominałem moje zdrowie psychiczne i emocjonalna równowaga, są bardzo istotne dla dostaw papieru toaletowego. Także dla dobra całego społeczeństwa, nie niepokojony przez patrole zrobiłem Wicklow Way. Nie ma za co ... Cykorze ;)
Tak ładnie zacząłeś. "Awww, kochany, pociesza mnie!" - pomyślałam sobie, kiedy zaczęłam czytać Twój komentarz, ale potem dotarłam do jego końca i zmieniłam zdanie. Jak powszechnie wiadomo, prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna ;)
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - mówił Ci ktoś, że nie kopie się leżącego? Zwłaszcza jeśli tym kimś leżącym jest kobieta? Rękę byś podał i pomógł wstać! Ech, ci współcześni mężczyźni, nie mają za grosz manier ;)
Co ja czytam?! Ale jak to zrobiłeś Wicklow Way? Pieszo? Całe 130 km? Z namiotem, B&B? Aż tak źle z Tobą było, że przyspieszyłeś realizację planów i z lipca zrobił się czerwiec?
PS. Pozwól, że zacytuję klasyka (Dżejsona): "There is no need for that". You didn't have to rub it in my face! ;) A tak całkiem serio - gratuluję zrealizowania tego "marzenia" i czekam na więcej info!
W punkt Taito! Tak źle ze mną było, że skróciłem lipcowe wakacje, poprzestawiałem dni wolne, wykorzystałem część nadprogramowych godzin i uzbierał mi się tydzień urlopu, który postanowiłem wykorzystać tak szybko, jak to było możliwe. Ale o tym szerzej u mnie. Za chwil kilka. Serdecznie zapraszam :).
OdpowiedzUsuńEch, te współczesne kobiety, zawsze podejrzewają facetów o najgorsze intencje ;). A ja pełen dobrych zamiarów to Wicklow Way wspominam, nie żeby Cię kopać w parterze, a z myślą, że takie wyrwanie się z okowów kolegi bądź co bądź bliskiego Twemu sercu, wleje nieco światła w Twoją ponurą (przejściowo) egzystencję i da nadzieję na lepsze jutro :).
Dobrze skończyłem ?
Wybacz, nie mogłam się powstrzymać - za bardzo lubię się z Tobą przekomarzać :) Możesz być z siebie dumny - jesteś chlubnym wyjątkiem. Jednym z niewielu mężczyzn, których nie podejrzewam o nic złego, za to bardzo szanuję za życiową postawę.
UsuńBez obaw - na Twoim szczęściu zależy mi jak na mało czyim. A tak w ogóle, to odnoszę wrażenie, że ten wyjazd naprawdę dobrze Ci zrobił, bo wydajesz się jakiś taki weselszy niż ostatnio. A może to tylko moja nadinterpretacja? Zatem zazdroszczę Ci, jeszcze raz gratuluję i jak najbardziej się cieszę, że Ci się to udało! :)
Bardzo dobrze skończyłeś. Tylko trochę za szybko! (Wybacz, nie tak łatwo mnie zadowolić) ;) Liczę jednak, że Twój wpis zaspokoi mój wilczy apetyt!
A swoją drogą... "Za chwil kilka"? Really?! Przez te "kilka chwil" zdążyłam zrobić kolację, skosić trawę, przemoknąć, wykąpać się i napisać ten komentarz!
OK, znaj moje dobre serce - dam Ci jeszcze jedną szansę :) Idę po kawę. Nie ukrywam, że liczę na to, że jak wrócę, to będę mieć do niej świeżutką relację z Wicklow Way! Nie zawiedź mnie! (patrz: pierwszy akapit - jesteś chlubnym wyjątkiem, taki tytuł zobowiązuje!) :)
PS. Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałam czegoś takiego! Miałam cholernie zły dzień, a Twój komentarz był zdecydowanie najmilszą rzeczą, która mnie dziś spotkała i wywoła uśmiech na mojej twarzy. You made my day! Dziękuję Ci za to.
Aj, wybacz Taito, ja "za chwil kilka" napisałem, ale nie o znaczenie nominalne mi szło, a umowne. Jest jakaś szansa, że wciąż pijesz to kawę? Bo to, że wpis pojawi się dziś ślubuję Ci uroczyście.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze mi ten wyjazd zrobił, bezbłędnie interpretujesz. Szkoda, że dwa dni po powrocie do pracy, wspomnienie wakacji w głazy mocno się zatarło, ale za niespełna dwa tygodnie znów mam urlop, także happy days:)
Auć, każdy facet chciałby usłyszeć, dobrze skończył, ale za szybko. Przynajmniej jednak wywolalem uśmiech na Twojej twarzy. Miłego dnia
Dzień dobry! :)
UsuńWybaczam, wybaczam, bo więcej w tym mojej winy niż Twojej - zbyt dosłownie zinterpretowałam Twoje słowa. Po prostu pomyślałam, że pisząc ten poprzedni komentarz, byłeś w trakcie publikacji.
Nie uwierzysz, ale zrobiłam sobie kawę na kilka minut przed Twoim komentarzem! Może czasami kończysz za szybko, ale tym razem wyczucie czasu miałeś idealne! Choć nie doczekałam się relacji do kawy, to jednak nadrobiłeś to tym komentarzem.
Zawsze wywołujesz mój uśmiech.
Ja również życzę Ci miłego dnia :)
PS. A zatem będziemy urlopować się razem, bo ja ostatni raz idę do pracy dziesiątego lipca :)
Zapomniał wół... Żeby tak nakrzyczeć na biedne dzieci! No dobrze, w myślach ale zawsze. Ja w sumie też już nie pamiętam jak to było w szkole. Może jakieś sceny, krótkie przebłyski wspomnień, ale raczej przyjemne. Już, już miałem sięgnąć po tę książkę. Skoro odradzasz, to chyba zrezygnuję. A pszczelarz wpasowuje się w modną ostatnio propagandę multi-kulti choć przyznaję, że po obejrzeniu filmu Globstory o imigrantach zmieniłem zdanie o sytuacji. Nieczęsto mi się to zdarza a jednak przedstawione historie bohaterów tego dokumentu przemówiły do mnie i skłoniły do spojrzenia cudzymi oczami. I to, że mam świadomość pewnej manipulacji w doborze osób opisanych w filmie, nie wpłynęło znacząco na moją ogólną ocenę tego dokumentu. Po prostu zdałem sobie sprawę, że wśród natłoku imigrantów szukających życia na zasiłkach socjalnych, są też ludzie po przejściach, którym nasza pomoc należy się jak psu kość. Być może zbyt dużo myślisz samodzielnie i stąd książka mająca nam przedstawić wszystkich imigrantów jako Nuriego i Afrę a zapomnieć o "Dżungli" w Calais wydała Ci się nieprawdziwa. Czy nie za dużo ostatnio mówią nam jak i co mamy myśleć o świecie i sytuacji polityczno-gospodarczej?
OdpowiedzUsuńMoże jakiś książę pod wieżą się zakręci i uwolni Roszpunkę...
A ja już chyba do reszty jestem wyzuta z uczuć niczym Królowa Śniegu, i zamiast serca mam bryłkę lodu, bo z ciekawości odszukałam i obejrzałam film, o którym wspominasz, i zdania nie zmieniłam... Chyba już się uodporniłam na lewacką propagandę, nie kupuję też tekstów o tym, że dla zdrowego - a przede wszystkim chcącego! - mężczyzny w sile wieku nie ma ŻADNEJ pracy. Mam nieodparte wrażenie, że wielu bohaterów tego filmu ma zbyt wyidealizowany obraz życia w Europie, a poza tym szuka właśnie łatwego życia na socjalu, a tego nigdy nie popierałam i popierać nie będę. Co więcej, mało co mnie tak irytuje jak roszczeniowa postawa ludzi...
UsuńSokole Oko
OdpowiedzUsuńOoooooooooo komentarze mi się naprawiły :) może jak zmienili interfejsa to coś zaskoczyło. Co do książek to ja przed urlopem czytałam Shantaram - G.D. Robertsa i chyba jestem dosłownie wyjątkiem któremu się to tomiszcze nie spodobało bo wszyscy zachwyceni. Dziś już byłam w mojej biblio i mam nową Gerritsen i jakieś 2 inne książki polecone przez Panią.
Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy! A skoro o nowym interfejsie mowa, to mnie oczywiście się nie podoba, i nadal działam na starym... Niedługo będę musiała jednak zacząć oswajać się z tym nowym, "ulepszonym".
Usuń"Shantaram" - swego czasu było o nim bardzo głośno, ale nadal nie przeczytałam tej książki.
Ja na chwilę obecną mam 11 książek z biblioteki (zdecydowanie mam problem z umiarem), przy czym dwie na dniach do niej wracają.
Właśnie - wypadałoby zainteresować się Gerritsen! Dobrze, że mi o niej przypomniałaś :)