środa, 3 czerwca 2020

Sobota


Biała pościel powiewająca na wietrze.
Kos wydający z siebie nerwowe dźwięki.
Sąsiedzi zbyt głośno słuchający muzyki.
Playlista z lat 90. Wspomnienia.
Smak lodów rozpływających się w ustach.
Ramiączko sukienki niesfornie zsuwające się z zarumienionego ramienia.
Słońce pieszczące skórę.
Wiatr buszujący w trawie.
Nagrzany beton pod stopami zamiast piasku.
Wygrzewające się koty.
Książka o pszczelarzu z Aleppo.
Długi weekend w czasie zarazy.
Tęsknota.
Sobota.

14 komentarzy:

  1. Może i niewiele w tym tekście metafor. Rymów też nie uświadczysz. W zasadzie wcale nie wygląda to na mowę wiązaną, a jednak mam wrażenie, że to poezja. Czyżbyś Taito uraczyła nas wierszem białym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam słowo pisane, ale do poezji nigdy nie pałałam miłością. Ten powyższy twór zrodził się w mojej głowie bardzo spontanicznie, właśnie w czasie opisanego wypoczynku w ogrodzie. Spisałam go w zasadzie sobie a muzom, nie byłam też pewna, czy powinnam publikować go na blogu, ale ostatecznie pomyślałam sobie: "Właściwie to dlaczego miałabym tego nie robić? To zapisek tego konkretnego czerwcowego weekendu, za jakiś czas miło będzie poczytać o tym, jak wyglądał".

      Nie sądziłam, że ktoś w ogóle skomentuje ten grafomański wpis, a tu takie miłe słowa. Dziękuję Ci za nie, Zielaku! :)

      Usuń
  2. I wydaje się, że do szczęścia nie potrzeba nic więcej. Bo przecież wszystko jest. Seksowne ramiączko, pachnąca pościel, sierściuchy do przytulania, a nawet lody.

    Czasami odnoszę wrażenie, że tak niewiele radości czerpiemy z naszego życia tęskniąc za czymś, a przecież wszystko co ważne mamy na wyciągnięcie ręki.

    Dach nad głową, ciepłą wodę, jedzenie w lodówce, a nawet o niebo więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewątpliwie jest to jakiś rodzaj szczęścia, ale do jego pełni jeszcze trochę brakuje. Zgrzeszyłabym jednak, gdybym napisała, że nie doceniam tego, co mam. Doceniam. Mam jednak przy tym niezaspokojony apetyt na szczęście - chcę więcej, niż mam. Wiem też, że może być jeszcze lepiej.

      Sierściuchy to nie pluszaki i przytulają się tylko na ich własnych warunkach (oczywiście najczęściej wtedy, kiedy najmniej mi to odpowiada):) Próby wymuszenia przytulania mogą się krwawo zakończyć dla człowieka ;) A co do ramiączka - przeszło mi przez głowę, że jest upierdliwe, ale nie że seksowne :)

      Usuń
    2. Myślę, że gdybyśmy nie chcieli więcej to nigdy nie wyszlibyśmy z jaskiń. Także to dobry objaw!

      Haha, oczywiście-przytulanie innych stworzeń tylko za ich zgodą;) To prawda, opadające ramiączka są upierdliwe.

      Usuń
    3. Trudno mi się z tym nie zgodzić :)

      Nie śmiałabym przytulać bez pozwolenia, by nie zostać oskarżoną o molestowanie ;)

      Usuń
  3. Oh goody, challenge accepted, podejmę się interpretacji.
    Podmiot liryczny bawi się formą i treścią swobodnie przenikając przez epoki i nurty literackie niczym leśny duch. Z jednej strony mamy pochwałę odpoczynku na łonie przyrody ("słońce pieszczące skórę", "wiatr buszujący w trawie") - w oczywisty sposób nawiązanie do "cienia gruszy" i klasyki polskiego renesansu. Jednocześnie w charakterystyczny dla pozytywistów sposób podkreśla różnicę między konowałstwem, a zasłużonym wypoczynkiem po ciężkiej pracy ("biała pościel powiewająca na wietrze" - czyli pranie zrobione, czas na relaks).
    W utworze widoczne są również nutki romantyzmu - rumiane ramię ewidentnie należące do niewiasty, na co wskazywać zdaje się niesforne ramiączko.
    Mimo pozornie sielskiej atmosfery w wierszu przebrzmiewają fałszywe tony. Choć podmiot liryczny otaczają piękne okoliczności przyrody i niepowtarzalne ... nie odnajduje pełni szczęścia, nie znajduje się tam, gdzie znajdować by się chciał ("nagrzany beton pod stopami zamiast piasku"). Wydaje się to być nawiązaniem do plagi zmutowanej grypy, która wybuchła w wszystkich zakątkach Ziemi na początku XXI wieku ("długi weekend w czasie zarazy"). W efekcie scena, choć piękna, nabiera sztuczności, niczym wybieg w Zoo, a uważny czytelnik dostrzeże tęsknotę za wolnością w myśl fraszki: "lepszy na wolności kęs lada jaki, niźli w niewoli przysmaki".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, just WOW!!!

      Cudowna i niesamowicie wnikliwa analiza literacka - takiego komentarza się nie spodziewałam! Zazdroszczę Twoim polonistkom możliwości czytania Twoich prac!

      Gdybyś był moim uczniem, byłbyś moim ulubieńcem! :) Ode mnie szóstka z plusem!

      Bezbłędna interpretacja, zaimponowałeś mi!

      Usuń
    2. Ja też! Ja też!!! WOW przez jeszcze większe W!!! Jak cudna interpretacja. Ja, jako lajkonik, tylko dostrzegłem poezję, ale powyżej dostrzegam pióro zawodowca. No to już teraz, kolego, nie wykręcisz się sianem. MUSISZ książkę napisać. Zbrodnią będzie zmarnować TAKI talent. :) :) :)

      Usuń
    3. Zdolna bestia, tylko strasznie nieposłuszna i nie chce pisać dla wielbicieli!

      Usuń
  4. Uwierzysz, że w rzeczywistości było dokładnie przeciwnie? W szkole podstawowej polonistka twierdziła, że jestem zdolny, ale leniwy. W liceum już tylko leniwy. Przed rozpoczęciem szkoły średniej wszyscy mi radzili przysiąść przez pierwsze 3 miesiące, wyrobić sobie dobrą opinię, a potem przez 4 lata jechać na reputacji. A ja palnąłem coś głupiego na jednej z pierwszych lekcji i już do matury polonistka (na domiar złego wychowawczyni) uważała mnie za zakałę klasy.
    Po latach koledzy sugerowali, że powinna mojego bloga poczytać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierzę, uwierzę, bo coś takiego kołatało mi się po głowie - już kiedyś gdzieś o tym wspominałeś.

      Szkoda, że przez cztery lata musiałeś płacić za jeden głupi błąd! Jako osoba, która stała po obydwu stronach barykady, stwierdzę, że nauczyciele (najczęściej) nie bez kozery mówią o kimś "leniwy", a reputacja jest świętością. Ja osobiście miałam problemy z uzyskaniem oceny wyższej niż czwórka z niektórych przedmiotów, jeśli w oczach nauczyciela uchodziłam za "tylko czwórkową" uczennicę. Bywa niestety, że grono pedagogiczne jest niesamowicie skostniałym i oceniającym tworem, jak to miało miejsce w tym opisanym przez Ciebie przypadku.

      A polonistce z liceum podesłałabym kiedyś książkę z autografem. Twoją własną :)

      No i na koniec - bez względu na to, co by się wydarzyło, gdybyś wtedy posłuchał "wszystkich", myślę, że ostatecznie i tak bardzo dobrze na tym wyszedłeś. Wyszedłeś na ludzi ;)

      Usuń
  5. Tak między Bogiem na prawdą, to mogłem znacznie bardziej się przyłożyć do przekonania polonistki, że jest w błędzie, a zamiast tego dosyć mocno pracowałem na etykietkę leniwego. A u schyłku naszej współpracy nie mogłem nie wrzucić granatu do ognia i na ustnej maturze zacytowałem fragment Początku: "choć do światła i pokaż fujarę".

    Acz czasem jak już się zostanie zaszufladkowanym, to naprawdę ciężko się z tej przegródki wydostać. Nawet w przypadku przedmiotów, gdzie wydawałoby się nie ma miejsca na własną interpretację. Jak matematyka. Mój nauczyciel był przekonany, że jestem uczniem "tylko trójkowym" i przez cztery lata nie było zmiłuj. Na maturze zajrzał mi przez ramię i powiedział, że mam błąd. Godzinę siedziałem i gapiłem się w pracę, ale nie mogłem się dopatrzeć pomyłki. Ostatecznie dostałem piątkę, więc belfer mi ewidentnie świnię podkładał. Miałem później małą chwilę zwycięstwa, gdy po skończeniu szkoły wróciłem do gmachu, by powiedzieć mu, że dostałem się na Politechnikę z piątym wynikiem na 240 przyjętych studentów.

    Teraz pora zabrać się za tą książkę, żeby udowodnić coś polonistce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to miałam na myśli - doceniam szczerość :) Podejrzewam jednak, że miałeś wtedy podobny tok rozumowania do mojego, stąd ten brak starań, by zmienić zdanie nauczycielki.

      Chyba Ci nigdy tego nie mówiłam, ale ja na przykład miałam w szkole podstawowej kosę z nauczycielką matematyki. Miałam to (nie)szczęście, że należałam do trójki, która cokolwiek kumała z tego przedmiotu (mimo że moi dwaj koledzy byli o niebo lepsi ode mnie), więc "wstrętna matematyczka" cały czas brała nas do tablicy do rozwiązywania zadań. Wywoływanie kogokolwiek innego mijało się z celem i było zwyczajną stratą czasu. W pewnym momencie miałam już tego po kokardy, bo szczerze tego nienawidziłam, więc zaczęłam ostentacyjnie manifestować swoje niezadowolenie i odmawiać wykonania polecenia, aż nauczycielka poskarżyła się mojej mamie na temat jej okropnej i nietaktownej córki ;) Ta moja awersja do matematyczek już mi pozostała do końca mojej edukacji - w liceum też niewiele zmądrzałam, bo nadal byłam wtedy gówniarą wyznającą zasadę "na złość mamie odmrożę sobie uszy", więc w pewnym momencie przestałam się uczyć matematyki, by... zrobić na złość nauczycielce. To był ten jeden jedyny rok, kiedy z uczennicy "tylko trójkowej" zrobiłam się dwójkową (co później "ciekawie" wyglądało na świadectwie wśród piątek i kilku czwórek). Czy tego żałuję? Tak, to było głupie, ale wtedy był to dla mnie sposób na wyrażenie buntu, a także forma ekspresji mojej niechęci do przedmiotu i nauczyciela.

      Bardzo ciekawie potoczyła się nam ta dyskusja :) Zaczęliśmy od języka polskiego i Twojej analizy "co autor miał na myśli?", a skończyliśmy na matmie i wzięciu Ciebie pod lupę :) Zapoznawszy się z wszystkimi materiałami, stwierdzam, że byłeś, kolego, "klasowym błaznem", a nauczyciele takich cwaniaków nie lubią, bo często są megalomanami i wychodzą z założenia, że ich przedmiot jest najważniejszy ;) Najbardziej ceni się tych, którzy biorą aktywny udział w lekcji, bo to utwierdza nauczyciela właśnie w tym ostatnim :)

      Piękny wynik! Szacun! :) Dostać się to jeszcze "pół biedy", ale ukończyć, to sukces, zatem masz podwójny powód do triumfu :)

      O tak, bierz się za nią! That's the spirit! Atta boy! ;) Powinieneś to zrobić także dla własnego świętego spokoju - chyba bowiem zdajesz sobie sprawę, że nie przestaniemy Ci o nią wiercić dziury w brzuchu, dopóki tego nie zrobisz, hmm? :)

      Usuń