Tylko
niewiele przesadzę, stwierdzając, że do tego wyjazdu przygotowywałam się niemal
całe swoje dorosłe życie. Nie znałam szczegółów, nie znałam dnia ani godziny,
ale wiedziałam, że kiedyś to w końcu zrobię. Wiedziałam, że kiedyś zrealizuję
swoje marzenie o pobycie w latarni na końcu świata. A kiedy już nadeszła ta
wiekopomna chwila, byłam z siebie dumna, bo miałam zaplanowane praktycznie
wszystko - co do najmniejszego detalu.
Fintra Beach
Wymagała
tego powaga sytuacji, nie jechałam bowiem do pięciogwiazdkowego resortu, gdzie
usłużna obsługa byłaby na każde kiwnięcie mojego palca. Wybierałam się w
odludne miejsce reklamujące się brakiem TV, a nawet zasięgu telefonicznego
(tutaj wybiegnę nieco w przyszłość - z tym zasięgiem nie jest aż tak źle, jeśli
- tak jak ja - jest się w Vodafone, wiem jednak, że jego całkowity brak dotyka
czasem użytkowników innych sieci).
Bruckless, Donegal
Upewniłam
się zatem, że mam ze sobą wszystko, co wydawało mi się koniecznie do spełnienia
fantazji o idealnym pobycie w domu latarnika - od produktów tak prozaicznych
jak prowiant i woda, przez te zbędne, ale mimo wszystko pożyteczne (rękawiczki,
czapka, koc, aparat, a nawet kapcie i ulubiony sweter), aż po te bardziej
wyszukane, bez których mogłabym się obejść, ale jednak nie chciałam (ekspres do
kawy, świeczki, drwa do kominka...). A do tego garść rzeczy, która miała mi ten
pobyt jeszcze bardziej umilić - papeteria do pisania listów, by jeszcze
bardziej wczuć się w starodawny klimat, książki i notatki do czytania, dziennik
do pisania... Perfumy i aromatyczny płyn do kąpieli, bo choć domyślałam się, że
w takie miejsce nie zajrzy nawet pies z kulawą nogą, przez co nie muszę
wyglądać ani pachnieć jak wyfiokowana dama, to jednak nade wszystko jestem próżną
kobietą i lubię się rozpieszczać.
W
mojej idealnej wizji nie mogło zabraknąć także ciętych kwiatów, ale z tym
punktem programu postanowiłam rozprawić się w samym Donegalu, gdzieś po drodze
do latarni, wychodząc z założenia, że kilkugodzinna podróż na kraniec Irlandii
nie wyjdzie kwiatom na dobre. A jako że zamarzyło mi się śniadanie w postaci
jajecznicy, przystanek na małe zakupy i tak był wskazany. O ile jaja można było
bez problemu nabyć w małym sklepiku w mieście Donegal, to na same kwiaty
musiałam poczekać aż do przedostatniego dnia mojego pobytu i wizyty w
Killybegs, największym porcie rybackim na wyspie. Ponieważ nie był to artykuł
pierwszej potrzeby, a jedynie moja fanaberia, doszłam do wniosku, że szkoda mi
czasu na ich poszukiwania, kiedy czeka na mnie latarnia.
Ten
przydługi wstęp był tu po to, by stwierdzić jedną krótką prawdę: pewnych rzeczy
po prostu nie można sobie zaplanować i przewidzieć. Bo choć wiedziałam, czego
się spodziewać (wielokrotnie przeglądałam zdjęcia latarni i sąsiadujących z nią
domków latarnika), rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania!
Na
miejscu - ku mojemu zaskoczeniu - zamiast Gerarda, managera zarządzającego
domkami latarnika, pełniącego również rolę gospodarza witającego gości,
pojawiła się jego żona. Ubolewam nad faktem, że jej imię mi umknęło w czasie
powitania - byłam jednak pod zbyt dużym wrażeniem - bo teraz muszę określać ją
mianem "żony Gerarda", co w pewien sposób jej umniejsza i traktuje ją
przedmiotowo, a przy okazji pewnie śmiertelnie obraża wszystkie feministki i
dyskredytuje mnie w ich oczach.
To
sympatyczna Irlandka była, z uroczym lokalnym akcentem, ale jednak na co dzień
zajmowała się czym innym, co też dość szybko odkryłam. Kiedy bowiem w czasie
oprowadzania po pomieszczeniu gospodarczym zapytałam ją, czy oprócz stojącej
koło nas pralki jest także jakiś detergent do niej, nie miała zbyt dużego
pojęcia, co jest na wyposażeniu, a co nie. Potem z kolei, cała w skowronkach,
zagaiłam o tę lokalną plażę koralową, co to miała tutaj być w pobliżu, i
niesamowicie szybko pożałowałam tego pytania, uświadamiając sobie, że niechcący
znów wprowadziłam ją w zakłopotanie.
Po lewej - dwie sypialnie (moja to ta pierwsza), po prawej- salon i łazienka, na wprost - tajemnicze pomieszczenie, do którego nie było wstępu
Kiedy zatem żona Gerarda zaczęła dumać nad
zadanym pytaniem, ja zaczęłam wycofywać się rakiem i nieco zbyt nadgorliwie
podkreślać, że: "no, no, no, it's fine, it DOESN'T matter". Miałam
już na tym etapie swoje podejrzenia - w drodze do latarni, w tej części cypla,
gdzie kończyła się cywilizacja, a zaczynała "dzicz", mignęła mi
bowiem plaża i biegnący po niej zając, spłoszony niespodziewanym hukiem
wywołanym przez koła pojazdu przetaczającego się po metalowej kratownicy, miałam
zatem nadzieję, że to właśnie ta, ale z jej oględzinami musiałam zaczekać do
następnego dnia (tak, to była ta!).
Plaża koralowa, a jednocześnie koniec cywilizacji. Za tą ławką nie było już żadnych domostw, tylko latarnia <3
Wielką
radość mi za to uczyniła, kiedy z drżeniem serca spytałam o to, czy w drugim
domku latarnika, przylegającym do tego "mojego" i dzielącym z nim
ogródek, są jacyś goście, a ona odrzekła, że nie ma. Taki stan rzeczy był
bowiem moim wymarzonym scenariuszem. Jeśli kiedykolwiek w moim życiu był
moment, w którym dalsza byłam od bycia miłosierną i dobroduszną Matką Teresą z
Kalkuty, to miał on miejsce właśnie wtedy. Niczego innego bowiem tak bardzo nie
pragnęłam, jak tego, by w tym sąsiednim domku nikogo nie było przez cały mój
pobyt, abym mogła mieć to miejsce tylko na swój prywatny użytek. Chyba nie
mogłam sobie wymarzyć lepszego pierwszego razu, a uczucie, kiedy dostajesz do
ręki klucze do bramy, zamykającej posiadłość i odcinającej teren latarni od
zewnętrznego świata, może się równać chyba jedynie z odbiorem kluczy do własnego
wymarzonego lokum.
Jak tylko zobaczyłam tę sypialnię z widokiem na latarnię, wiedziałam już, że to właśnie w niej będę spać - bez względu na to, jak wygląda ta druga
Żona Gerarda chyba jeszcze dobrze nie zamknęła drzwi wyjściowych, kiedy - z rozpierającego mnie szczęścia - wydałam z siebie przeciągłe "Aaaaaaaaaa!" i odprawiłam fangirling, ale tego już na szczęście nie dane jej było zobaczyć.
Najlepsze
nastąpiło jednak późnym wieczorem i było czymś, co totalnie mnie zauroczyło i
czego absolutnie się nie spodziewałam. Moja wyobraźnia okazała się być bardziej
ułomna, niż myślałam, bo ani razu nie podsunęła mi takiej wizji. Ale może
właśnie dlatego było to tak piękne i zaskakujące doświadczenie? Różne rzeczy bowiem
sobie wyobrażałam. Siebie stojącą w drzwiach wejściowych i podziwiającą pejzaż,
siebie siedzącą gdzieś na trawie z kocem i... butelką whiskey na rozgrzewkę,
wpatrującą się w zachód słońca... Siebie podziwiającą wieloryby i delfiny... Ale
nie to.
Druga sypialnia z dwoma pojedynczymi łóżkami
Tak niewiele brakowało, bym przegapiła to widowisko! A wszystko zaczęło się od tego, że tego zimnego, wietrznego i mokrego wieczoru postanowiłam urządzić sobie relaksującą kąpiel w cudnej, wolnostojącej wannie w łazience, która - nie przesadzając - miała rozmiary małego pokoju. Wanna była przeciwieństwem tej mojej. Duża, długa, szeroka i głęboka - idealna do romantycznej kąpieli we dwoje ;) - a do tego komfortowa i pięknie wyprofilowana. Nalałam więc do niej gorącej wody, dodałam płynu o kojącym zapachu werbeny, a potem zanurzyłam, wydając z siebie pomruk rozkoszy. Moja sielanka nie trwała jednak w nieskończoność, bo w dużej i chłodnej łazience woda wystygła szybciej, niżbym chciała, a z kranu leciała jedynie ta zimna.
Chcąc
przedłużyć moje hedonistyczne doświadczenie, zmuszona zostałam z niej wyjść,
przejść kilka pomieszczeń, by wreszcie dotrzeć do celu i włączyć magiczny
guzik, który miał mi zagwarantować dopływ gorącej wody. Chwyciłam więc bielusieńki
ręcznik do rąk, przyłożyłam go niedbale do siebie i udałam w kierunku kuchni. A
jako że po drodze mijałam swoją sypialnię, która miała boski widok na latarnię
(była dosłownie naprzeciwko niej), postanowiłam na pięć sekund zboczyć z trasy
i jeszcze raz popatrzeć na ten wymarzony obrazek.
Podeszłam zatem do okna i
zobaczyłam coś, czego nie oczekiwałam - bielutką latarnię odcinającą się od
czarnego nieba, a na nim... miriady gwiazd! W życiu nie widziałam tak
niesamowicie pięknego nieba, nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę, i nie
jestem pewna, czy sam van Gogh stworzyłby coś piękniejszego, choć jego "Gwiaździsta
noc" też jest zachwycająca. Ale tak jak jest imponująca, jest też smutna -
artysta malował ją, przebywając w przytułku dla umysłowo chorych, i spoglądając
na niebo z okna swojego pokoju (choć niewykluczone, że wszystko sobie uroił). Natomiast
ta, którą ja podziwiałam, budziła tylko i wyłącznie zachwyt.
Cudownie było zasypiać i budzić się w pokoju z taaakim widokiem!
Jako
że przez te wszystkie długie lata podróżowania, przywykłam do patrzenia na
świat przez obiektyw, moim pierwszym odruchem było sięgnięcie po aparat, który
leżał na komodzie po mojej lewej stronie. Szybko jednak odzyskałam przytomność
umysłu i uświadomiłam sobie, że nie uwiecznię tego cudownego obrazu, bo ani nie
jestem van Goghiem, ani nie umiem robić zdjęć nocną porą. Jeszcze szybciej
doszłam do innego wniosku -
"Chrzanić to!" - i zajęłam się tym, co mi pozostało. Podziwianiem
tego zjawiska tu i teraz. Własnymi oczami.
Stałam
więc jak głupek przy starodawnym oknie, przez które zimno wdzierało się do
sypialni, przyciskając do mokrego ciała mały ręczniczek i mając gdzieś to, że
krople wody nadal spływają po mnie i wsiąkają w dywan rozłożony na drewnianej
podłodze. Ten widok był grzechu wart. Do dziś jest to moje najwyraźniejsze i
najpiękniejsze wspomnienie związane z tym pobytem. A także dowód, że powinniśmy
- za namową Horacego - praktykować nie tylko jego "carpe diem", ale
także "carpe noctem". Kiedy bowiem jakiś czas później ponownie
wyszłam z wanny i wyjrzałam przez okno, zobaczyłam już tylko niebo zasnute
chmurami, i gdyby nie to, że ten niesamowity obraz tak głęboko wyrył się w
mojej pamięci, może nawet uwierzyłabym, że to wszystko tylko mi się przyśniło,
albo było zwyczajnym psikusem mojego umysłu.
Długo kazałaś czekać, ale było warto. Przepiękny opis doznań związanych ze spełnieniem marzenia. I zdjęcia, jak się okazuje, też znalazły się aby zobrazować opisy.
OdpowiedzUsuńTak, do oglądania TAK gwiaździstego nieba trzeba się niestety udać w dzicz. Światła miast skutecznie odbierają nam ten urzekający widok. A tę nieszczęsną "żonę Gerarda" zamień w prawie narzeczoną Geralta i wyjdzie Yennefer. :)
Pięknie tam jest. I wnętrza też ładne, choć dość surowe. Jednak różne takie bibeloty na półkach powodują, że wnętrza tracą na sterylności a zyskują na przytulności. Ale to może być moje li tylko wrażenie.
Co by nie pisać cieszę się, że znam kolejną osobę, której udało się spełnić tak piękne marzenie.
I nie pozwól nam czekać zbyt długo na kolejny odcinek. :) :) :)
Wybacz, nie tak to miało wyglądać. Mam nadzieję, że pozostałe części znajdą się tu po znacznie krótszej przerwie (od dawna mam już tekst i fotki).
UsuńZdarza mi się podziwiać gwieździste niebo z ogródka bądź zachodniej sypialni - ta ostatnia zresztą jest dobrym punktem do obserwacji. Często więc przed zaśnięciem patrzę na niebo i najjaśniejszy punkt na nim (to chyba Wenus), ale to, co widziałam do tej pory nijak się ma do spektaklu z Donegalu...
Kiedy "żona Gerarda" nic a nic nie przypominała nieokiełzanej Yennefer!
Piękno półwyspu najbardziej widoczne jest z lotu ptaka, dlatego podlinkowałam Wam zdjęcia. Sam dom latarnika bardzo przypadł mi do gustu. Wiesz, był taki moment, kiedy siedziałam w kuchni i pomyślałam sobie, że mogłabym tu spokojnie zamieszkać. Ta chatka była skromna - choć zrobiono w niej remont, to jednak pochodzi z XIX wieku - ale miała duszę. Po raz pierwszy pomyślałam sobie wtedy, że mój dom wygląda niesamowicie tandetnie w porównaniu z nią, bo brakuje mu właśnie tego historycznego charakteru.
Co się zaś tyczy wystroju wnętrz, to ja nie znoszę zagraconych przestrzeni i nadmiaru bibelotów, więc w domku latarnika czułam się jak ryba w wodzie. Oczywiście gdybym tam zamieszkała na stałe, to nadałabym mu odrobinę większej przytulności między innymi poprzez udekorowanie go kwiatami (to właśnie ich mi tam brakowało i stąd kupno kilku bukietów w Killybegs), ale na pewno nie zawaliłabym go durnostojkami i "przydasiami". Fakt, sypialnie mogły wydawać się nieco "sterylne", ale salon był niesamowicie przytulny, i uwielbiałam leżeć na tej szarej sofie bądź dywanie, czytać i uczyć się :)
:)
UsuńMiałem na myśli fotografie w ramkach czy pamiątki z podróży. ;) Drapak dla kota czy kwiaty w doniczkach też pasowałyby do mych wyobrażeń. Ale masz rację, "przydasie" powinny spoczywać w pudełkach, w męskiej "jaskini" do której to samce alfa czasami udają się by coś skonstruować, bądź po prostu pobyć we własnym towarzystwie. :) My także zamieszkujemy nowoczesną połówkę bliźniaka, który został zaprojektowany po pijanemu chyba. A wykonawstwa nie powstydziliby się budowniczowie bloku numer 4 przy ul. Alternatywy. :) Jak by na to nie spojrzeć, kiedyś ludzie budowali i konstruowali dla pokoleń a teraz byle do końca gwarancji. No, takie czasy.
Tak, to wszystko nadaje spersonalizowanego charakteru, sama mam te wszystkie elementy wystroju u siebie w domu, choć akurat kocie drzewko (zaledwie parę centymetrów niższe ode mnie!) albo kuweta (jeszcze gorzej!) są bardziej koniecznością niż ozdobnikami :) Zwierzak zdecydowanie jednak pasowałby tam "do wystroju" ;)
UsuńBardzo lubię czysty dom, ale chyba jeszcze bardziej lubię ułatwiać sobie życie, a durnostojki kojarzą mi się ze ścieraniem kurzu, którego nie znoszę!
Haha :) Mój projektowano na trzeźwo, ale i tak znalazłoby się tu sporo rzeczy do poprawy.
Ahoj!Już poważnie zaczynałam się o Ciebie martwić. Jeszcze chwila i bym pisała maila (nie to nie jest groźba).
OdpowiedzUsuńPiękne spełnienie marzenia. Naprawdę. Klimatyczna aura, ocean, latarnia, aww! Wnętrza bardzo mi się podobają. Mam nadzieję, że i ja kiedyś je spełnię.
I widzę widoczny "Horyzont" Małeckiego ;)
A ja o Ciebie! A skoro o mailu mowa, sprawdź czasem swoją skrzynkę. Tę tradycyjną ;) Maile zawsze mile widziane, wiesz przecież, że je uwielbiam :)
UsuńJak miło czytać, że wnętrze przypadło Ci do gustu! :) Było skromnie, ale czysto i komfortowo: wygodne łóżko, ogromny prysznic - obydwie byśmy się tam spokojnie zmieściły... plus jeszcze ze dwie inne osoby ;) - i wanna, w której można było się utopić. A do tego latarnia i fantastyczne widoki. Nie mogłam się nie zakochać w tym miejscu!
TAK! Zabrałam tam ze sobą Jakuba :) Umilał mi wieczory i deszczowe poranki.
A jaka to jest tradycyjna? Pocztowa czy mailowa?:P Kochana! Ja w tym tygodniu zapomniałam nie tylko jaki mamy rok, ale też jak się nazywam :P
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Pisałam kolejny komentarz, ale mam tu problemy z netem i wysadziło go w kosmos. Pisałam, że ten mój poprzedni komentarz taki biedny i muszę powiedzieć, że myślałam, że plaża koralowa w Irlandii jest jedna. Dodatkowo chciałam się pochwalić, że od wczoraj mam już wannę na co dzień. Co prawda nie taką ogromną jak tam, ale zawsze..
Pisałam jeszcze, że podziwiam Cię za odwagę! Sama pośrodku niczego, chociaż ja pamiętam jak kiedyś spędziłam tydzień w Irlandii, w domu pośrodku niczego. W nocy tam była istna ciemność, a cały dom przeszklony.
Tylko po co się w takich okolicznościach topić?;) Wierzę!
Lojalnie ostrzegam, że właśnie skończyłam drugą lampkę Bellini i wracam za chwilę do łóżka. Zbiegłam z łóżka bo zobaczyłam nowy post, a K. wstaje przed piątą i już dawno śpi...
Miałam na myśli tę poczciwą, starą i tradycyjną na poprzednim adresie - nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będziesz do niej zaglądać, dlatego spoileruję. Nie mam też pojęcia, kiedy dotrze list, bo mój ostatni szedł do Polski jedynie miesiąc :)
UsuńA ja zapomniałam dodać w tym poprzednim komentarzu, że nie jestem wielką fanką intensywnych barw, ale podobał mi się tam ten morski kolor w łazience i kuchni - miał dokładnie ten sam odcień co ocean na moim pierwszym zdjęciu!
No nie - jest więcej niż jedna. Zdaje się, że opisując tę poprzednią, Tra an Doilin w Carraroe w hrabstwie Galway, zamieściłam nawet tutuł, że to rzadko spotykana w Irlandii plaża koralowa. Powiem Ci jednak, że ta w Galway zrobiła na mnie zdecydowanie większe wrażenie i jest moją ulubioną. Chciałabym jednak dać ponowną szansę tej w Donegalu i zobaczyć ją w czasie odpływu i w innych warunkach. Może wtedy bardziej przypadłaby mi do gustu. Choć samo miejsce jak najbardziej przyjemne i fajne, a w dodatku odludne :)
Ja i odwaga? Haha, dobre sobie! Mnie łatwiej spłoszyć niż konia! A poza tym mam tak wypaczoną wyobraźnię, że widzę czyhające zło i niebezpieczeństwo nawet tam, gdzie go nie ma!
Gdybym chciała popełnić samobójstwo, to utopienie się znalazłoby się na samym dole listy ;)
Easy, tiger! ;) Ostrożnie z tymi procentami - żebyś potem znalazła drogę do łóżka! :D Polej i mi, jeśli jeszcze Ci zostało ;)
Nie śmiałabym Cię tu przetrzymywać siłą, kiedy alternatywą jest łóżko :) Ja za to cieszę się długim weekendem! :)
Hm...a co tam miało dotrzeć? Ostatnimi czasy już nawet nie pamiętam co odbierałam od Ciebie, ale nie dziw się ostatnio wysłałam wiadomość do K. z zapytaniem jaki mamy rok.
UsuńJa kocham pastele i morskie kolory, ale powiem Ci, że butelkowa zieleń i żółć w mieszkaniu to był bardzo dobry pomysł.
O, to ja się czuję oszukana! Myślałam, że jest jedna i akurat ja tą jedną, wyjątkową odwiedziłam. Pamiętam jak szłam do niej boso, bo moje baleriny mnie obtarły, a po drodze spotkałam urocze i przyjazne osły...
Może to po prostu instynkt zachowawczy? Szósty zmysł?
O matko, jakie mroczne tematy... skąd Ci do głowy u licha kobieto przyszło samobójstwo? Hm? Weź przestań. Ja się panicznie boję wody, a kocham ocean i morze. Powiadają, że przeciwieństwa się przyciągają.
Spokojnie, Bellini stoi do dziś w lodówce i jest bardzo mało procentowe;) Drogę do łóżka znalazłam spokojnie;) Tak często piję przywożone przez siebie alkohole, że mam ich prawie całą wielką szufladę. Co z nimi zrobić?
Ja się będę cieszyć długim weekendem za tydzień, jeszcze nie mam pomysłu jak go spędzić;)
Tylko zwyczajny list.
UsuńA Ty czemu taka "niedzisiejsza"? Myślałam, że najgorsze już za Tobą i teraz już tylko z górki. Czyżby nadawanie ostatnich szlifów tak dało Ci popalić?
Ja też je lubię. Odrobina koloru nie zaszkodzi, frontowe drzwi z wielką przyjemnością pomalowałabym sobie na jakiś intensywny kolor, nie jestem jednak pewna, czy chciałabym mieć w domu wszystkie ściany w szalonych barwach (znam takich, którzy pomalowali sobie pokój na czarno!) ;) A niebieski? I niebiańska sypialnia? Czemu nic o nim nie wspomniałaś? Już Ci się nie podoba? ;)
Zieleń jest bardzo kojąca, mam jej sporo w kuchni i może dlatego tak lubię tam przebywać :)
Ale chyba nie przeze mnie, co? Bo chyba nigdy nie twierdziłam, że w hrabstwie Galway jest jedyna taka plaża. Co więcej - jeśli się nie mylę - wydaje mi się, że na tamtejszym znaku było nawet napisane, iż w Donegalu też taka jest.
Jak to skąd? Temat wypłynął z tej wanny ;) Spokojnie, nic takiego nie planuję, choć powiem Ci, że po kolejnym męczącym i długim dniu pracy jestem tak pieruńsko zmęczona, że mam ochotę sobie w łeb strzelić... Ty będziesz mieć długi weekend, a ja chyba wezmę sobie wolny tydzień, bo jestem już zmęczona psychicznie i fizycznie.
Różne rzeczy przywoziłam z zagranicznych urlopów, ale nigdy alkohol. Przywożę go sobie z miejscowego sklepu, a i to zdarza mi się raz na ruski rok. Najbardziej nietypową "pamiątką" była... mokra kocia karma :) Nie zdążyliśmy jej kupić przed wyjazdem, więc kupiliśmy tuż przez załadunkiem na prom :)
Już wiem! Kochana...nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłaś dzisiejszego popołudnia! Ostatnio tych radości było więcej, ale w ferworze walki, w biegu często zapominałam dać znać choćby nawet, że coś przyszło. To nie był zwyczajny list. Dziękuję!
UsuńPrzeprowadzałam swoje rzeczy cały tydzień, jednocześnie pracując. Będąc cały czas pomiędzy i sprzątając w dwóch domach. Przyszedł dzień, kiedy stało się to nie do wytrzymania. Apogeum osiągnęłam w sobotę, kiedy po sam sufit zapakowaliśmy samochód K. W minionym tygodniu rozwaliłam też głowę i w sobotę prawie stopę, także cały tydzień dodatkowo obolała, zmęczona, wyczerpana. Jeszcze do teraz nie odpoczywamy, bo cały czas coś robimy po pracy. Wbrew pozorom sporo jeszcze do wykończenia. Każde z nas też pozostawiało jakieś rzeczy do posortowania w domu.
Ha! Muszę się zebrać i porobić zdjęcia, ciekawa jestem co powiesz na finalny efekt;) Jak się wprowadzaliśmy to powiedziałam do K, że już mam pomysły na inne kolory i wróci kiedyś z pracy i pomyśli, że pomylił mieszkania :D
Hm...sama nie wiem skąd mi się to ubzdurało.
Wiem o czym mówisz, ja mam ostatnio tak codziennie :D
Ja często przywożę sobie alkohol, bo w Polsce takiego nie ma. Po prostu. Czeka wówczas na swoje pięć minut.
Cudne wieści mi przynosisz!!! :) Miałam nadzieję, że dotrze na dniach, bo wysyłałam go razem z listem do mamy ("te same" strony Polski), i już mi doniosła, że dostała go wczoraj :) Cieszę się ogromnie, że sprawił Ci radość - cała przyjemność po mojej stronie, uwielbiam pisać listy! :)
UsuńAch, rozumiem :) Jak to rozwaliłaś głowę? Próbowałaś nią przebić mur? ;)
"Jak się wprowadzaliśmy to powiedziałam do K, że już mam pomysły na inne kolory i wróci kiedyś z pracy i pomyśli, że pomylił mieszkania :D" - Haha, ja wiedziałam, że kobiety są zmienne, ale żeby aż tak? :)
Już się podekscytowałam na myśl o zdjęciach końcowego efektu - koniecznie mi je podeślij! :)
Przy takim tempie spożycia będziesz się raczyć przywiezioną sangrią jeszcze jako staruszka ;)
Kochana! Feel free! Tak się składa, że ja już od dawna sobie obiecuję, aby do Ciebie napisać list, ale niestety wir zdarzeń życiowych sprawia, że dzieje się inaczej.
UsuńHaha! Dobre! Wyobraź sobie (o zgrozo), że uderzyłam z impetem w sam róg metalowej skrzynki na listy w klatce schodowej.
Mam już zrobione zdjęcia, ale czytaj wyżej-nie mam kiedy. Marzę o chwili dla siebie. Could be;) Coś w tym jest ;)
Uważaj, czego pragniesz, bo jeszcze może się to spełnić ;) Domyśliłam się, że nadal nie wyszłaś na prostą, bo gdyby tak było, to pewnie dostałabym jakiś list od Ciebie (wiem, że i Ty cenisz sobie tradycyjną korespondencję). Spokojnie, nie mam o to żadnych pretensji, doskonale rozumiem. Jeśli masz z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia, to absolutnie nie powinnaś ich mieć! :) Daję Ci rozgrzeszenie :)
UsuńAuć! Biedactwo!
Prosta, prosta, prosta...Co to jest prosta? :P
UsuńDałaś mi rozgrzeszenie, mogę iść do nieba?;)
Oj, biorąc pod uwagę Twoje wszystkie zawirowania z przeszłości, to naprawdę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesteś na niesamowicie nudnej i długiej prostej ;)
UsuńJasne, że możesz. Nigdzie indziej się nie nadajesz - z piekła szybko by Cię wyrzucili, bo dałabyś popalić diabłom, w niebie mają za to anielską cierpliwość, więc jest szansa, że znalazłabyś tam miejsce dla siebie ;)
I dla takich właśnei wspomnień, magicznych momentów warto się zatrzymać. To neibo, latania... musiało wyglądac naprawdę niesamowicie.
OdpowiedzUsuńZdarzało się nam oglądać przecudne nocne niebo pelne gwiazd tutaj, w Irlandii, kiedy wracaliśmy z basenu późną nocą, a pogoda nam sprzyjała. Mnóstwo gwiazd, i Wielki i Mały Wóz widoczne jak na dłoni. I tak jak ty, nie robiłam zdjęć, zatrzymywałam się i patrzyłam:) Chciałam to zapamiętać, bo nie zawsze niebo jest tu bezchmurne, a gwiazdy tak widoczne. I tak myślę, że spektakl, który Ty widziałaś musiał być prawdziwą ucztą.
Nawet nie wiesz, jak tęsknię za tym miejscem, a nawet za ówczesnymi kapryśnymi warunkami atmosferycznymi - za deszczem, wiatrem i chłodem... Za kawą pitą przy kuchennym stole, za zimnem szczypiącym w policzki, za wiatrem jęczącym za oknem... Za latarnią i za tym pięknym niebem.
UsuńOgromnie cieszy mnie fakt, że i Ty, Hrabino, nie jesteś nieczuła na piękno otaczającego świata :)
Wiesz co Taito? I ja tam z Tobą byłam, widziałam Twoją sypialnię, poczułam zapach płynu do kąpieli. Podziwiałam też razem z Tobą to upstrzone gwiazdami niebo na tle białej latarni. Tak się poczułam, jakbym tam była, w środku tych wydarzeń, bo tak pięknie opisałaś swoje uczucia, które Ci towarzyszyły <3 .
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za tak ciepłe i pozytywne słowa, droga Marto :)
UsuńTo był mój pierwszy i długo wyczekiwany wyjazd do latarni - spełnienie marzenia od dawna siedzącego głęboko w mojej głowie. Chciałam jak najwierniej spisać swoje wrażenia, żeby po latach móc do nich wrócić i przeżyć je na nowo.