niedziela, 13 listopada 2022

Same old, same old

Dziś szybki i krótki wpis na bloga, tak zwana zapchajdziura - bardziej dla mnie niż dla Was, w nadziei, że wróci mi niedługo wena, abym wreszcie mogła spisać swoje wrażenia po urlopie i pokazać Wam tu kolejne piękne zakątki wyspy.

Dni, które upłynęły od poprzedniego wpisu, mogłabym w zasadzie podsumować krótkim i wymownym: "same old, same old". Wszystko po staremu, nic nowego.

Czas nadal pędzi jak szalony, a im bliżej końca roku, tym - mam wrażenie - jeszcze bardziej przyspiesza, co wcale nie cieszy. Wręcz przeciwnie. Z Polski spływają zaproszenia na Boże Narodzenie, ale patrząc realnie na sytuację, nie sądzę, by coś z tego wyszło.

Próbuję mu dotrzymać kroku, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że poruszamy się w tym samym tempie. Trochę z mojej własnej winy, bo przez swoją zachłanność wzięłam zbyt dużo na swoje barki - praktycznie na każdym kroku natykam się na rozpoczęte książki, niektóre leżące tak od kilku dobrych miesięcy...

Nowością godną odnotowania znów będą "anomalie" pogodowe. Wszak, proszę Państwa, w Irlandii mamy obecnie lato. Spóźnione o jakieś pięć miesięcy, ale jest. W kalendarzu niemal połowa listopada, a na termometrach dwucyfrowe temperatury - 16, 17 stopni!

W to mi graj - piszę tego posta i nerwowo zerkam przez okno, bo w ogródku powiewa na wietrze świeżo uprana pościel (kolejne pranie w pralce), a prognoza pogody wskazuje na dość duże ryzyko wystąpienia popołudniowego deszczu.

Pościel to jest coś, co z reguły zmieniam co tydzień - bardziej dla własnej fanaberii (bo uwielbiam świeżo upraną i pachnącą WIATREM, nie mylić z "wiatrami") niż z potrzeby (nie wyobrażam sobie iść spać bez zmycia z siebie trudów całego dnia), jednak w tym przypadku "nieco" mi się ta zmiana pościeli przeciągnęła w czasie. Trafiła mi się zatem ta ładna niedzielna pogoda jak ślepej kurze ziarno - wczorajszy dzień spędziłam w dużej mierze w pracy, więc siłą rzeczy zaniedbałam nieco swoje sobotnie obowiązki domowe.

W międzyczasie zaś oddaję się wesołemu szaleństwu zakupów... bożonarodzeniowych. Mam już chyba większość upominków dla bliskich, co z jednej strony cieszy, a z drugiej niesłychanie okrutnie wystawia na test moją cierpliwość (a raczej jej brak) i silną wolę. Najchętniej bowiem już bym się ich pozbyła, aby tylko zobaczyć radość i zaskoczenie odbiorców.

Niestety przyjdzie mi mocno poćwiczyć cnotę cierpliwości, bo do świąt jeszcze nieco ponad miesiąc, choć wiem, że to bardzo szybko zleci. Do tej pory mogłam jedynie pozwolić sobie na sprezentowanie pralinek Lindora "Extra dark" Bossowi na jego urodziny, bo wiem, jaki z niego łasuch. Nie wiem, co prawda, jak można uwielbiać gorzką czekoladę, ale ponoć każdy ma swoje zboczenia.

Boss wraca z Dublina, styrany jak sandały Włóczykija, a ja już w drzwiach witam go "happy birthday!" (nie, nie wyskakuję z tortu). Po krótkich powitaniach pytam go, czy udało mu się złowić wielką rybę (wbrew pozorom, nie był w stolicy wędkować, i nie, nie udało, bo wielka ryba akurat tego dnia pracowała w domu), i oddalam do swoich zajęć. Nieco później zaś słyszę, jak mnie woła. Wychylam się więc ze swojej dziupli - a on, cały w skowronkach, pyta - wyjmując z ozdobnej torebki pudełko czekoladowych pralinek - czy to prezent ode mnie.

- "You know I like them?", mówi, a ślinka niemal obficie ścieka mu z ust, jakby był chory na wściekliznę.

- "I know, I'm quite observant", mówię ze słyszalną dumą w głosie.

Bo ja z tych, co raczej nigdy nie kupują upominku od czapy. Zawsze stawiam sobie za punkt honoru nabycie czegoś, co ma dużą szansę na wpisanie się w gust obdarowanego.

(No i oczywiście! Rozpadało się! Gdybym wstała wcześniej zamiast o tej głupiej dziewiątej, to zdążyłabym wysuszyć pranie! Koniec pogodowego przerywnika)

Przynajmniej mam pewność, że nikomu nie odstąpi tego mojego drobnego prezentu - dzień wcześniej wpadła z wizytą jego wiekowa ciocia, ale jako że go nie zastała, to po kilku minutach sympatycznej pogawędki oddała prezent w moje ręce i odjechała. W papierowej torebce zaś czerwone pudełko Celebrations i dwie małe butelki wina chardonnay, które parę godzin później Boss chciał sprezentować mnie, ale grzecznie odmówiłam ("not a fan of alcohol").

Do czego zmierzam? To smutne, kiedy ktoś oddaje prezent podarowany mu z dobroci serca. Dlatego jako Ciocia Dobra Rada (tak wiem, nikt nie pytał) nieśmiało radzę, byście poświęcili trochę czasu i myśli na to, co kupić swoim bliskim. A nawet jeśli, przez te wszystkie minione lata, wyczerpaliście już wszystkie swoje pomysły, to nie bójcie się zapytać wprost.

Jasne, jest spore ryzyko, że usłyszycie "mnie nic nie trzeba, dziękuję" (im starszy człowiek, tym większe prawdopodobieństwo takiej dyplomatycznej odpowiedzi), ale są też szanse na to, że ktoś udzieli Wam dobrej podpowiedzi, albo po prostu udostępni swoją listę życzeń, której, nota bene, z roku na rok jestem coraz większą fanką.

Przyznam, że w tym roku sama zrobiłam coś bardzo podobnego. Akurat robiłam zakupy online w Easons, gdzie już jakiś czas temu rzuciły mi się w oko dwie cudowne książki o latarniach. Oczywiście z miejsca zapragnęłam je mieć, ale jako że na jedną i tak trzeba było poczekać (była w przedsprzedaży), wymyśliłam, że to może być dla mnie świetny prezent pod choinkę (święta przecież i tak już za rogiem). Zawołałam więc Połówka i podałam mu na tacy kod rabatowy i dwie interesujące mnie pozycje. W ten sposób upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu, a przede wszystkim pozbawiłam go dylematu prezentu świątecznego. Wbrew pozorom, było w tym zachowaniu więcej altruizmu niż egoizmu.

Jasne, że mogłam kupić sobie te książki sama, z kodem rabatowym wyszła tanioszka, ale w ten sposób odebrałabym mu genialną szansę na to, by mnie zadowolić. Znów musiałby szperać w moich kosmetykach, sprawdzać, jakich podkładów i perfum używam, a tak to dostał gotową podpowiedź na tacy. I jeszcze zaoszczędził parę euro! Sami powiedźcie, czyż to nie był idealny układ?

Zauważyłam, że wiele osób negatywnie zapatruje się na takie pomysły i odbiera je w ramach "pójścia na łatwiznę". Ba, sama kiedyś tak uważałam. Z czasem jednak dojrzałam i zmieniłam zdanie - taka "lista życzeń" przede wszystkim eliminuje ryzyko nieudanego prezentu. A że przy okazji zmniejsza element zaskoczenia? No cóż. Ja wiem, co dostanę, a mimo to na samą myśl z niecierpliwości przebieram nogami jak nadpobudliwe dziecko. Poza tym, kto powiedział, że na takiej liście musi być tylko jedna czy dwie pozycje. Jeśli zamieścimy ich znacznie więcej, ale zaznaczymy, że chcemy tylko jedną z tych rzeczy, to mamy element niespodzianki.

A Wy jak na to się zapatrujecie? Hot or not? ;)

36 komentarzy:

  1. Sympatyczny wpis, czyta się lekko i płynnie.
    Niedawno odkryłam Pani blog, ma Pani lekkie pióro, dobrze się czyta.
    Spokojnego tygodnia życzę.
    Nowa Czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Nowa Czytelniczko,
      dziękuję Ci bardzo za tak sympatyczny komentarz - bardzo doceniam Twoje słowa :) A mogłaby mi Pani w wolnej chwili podesłać maila na taita@onet.eu? Nie wiem, ile wpisów zdążyła już Pani przeczytać, ale w jednym z październikowych pisałam, że rozważam zamknięcie bloga - jeśli nie będę miała Pani adresu, to pomimo najszczerszych chęci nie będę mogła wysłać zaproszenia na bloga.

      Jeszcze raz serdecznie dziękuję za pozostawiony po sobie ślad :)

      PS. Ach, no i doprawdy nie ma potrzeby nazywać mnie "Panią" (strasznie staro się wtedy czuję ;))

      Usuń
  2. Hej, dobrze, ze wciaz piszesz :) osobiscie nie przepadam za prezentami, ani za dostawaniem ani za dawaniem. Ale jak juz, wole powiedziec co chce, I wiedziec, co ktos chce. A najbardziej pasuja mi vouchery, mnie mozna w ciemno dac voucher Ryanair na przyklad. DUBLINIA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei uwielbiam kupować prezenty i z reguły więcej frajdy sprawia mi wybieranie, pakowanie i wręczanie niż otrzymywanie upominków od innych.

      Nie przepadam z kolei za kartami podarunkowymi - zdecydowanie wolę gotówkę, bo dzięki temu mogę powiększyć oszczędności. Karty podarunkowe z kolei wymuszają zakupy. One4all często dostaję w pracy i teraz akurat usilnie pracuję nad tym, by taką jedną wydać - jak dla mnie dość słaby pomysł na prezent głównie dlatego, że część ma limit na zakupy online (50 euro), a te z czipem, które limitów nie mają, wymagają z kolei idiotycznej aktywacji - z robieniem sobie selfie, skanem dokumentu tożsamości, ściąganiem aplikacji na telefon. Poza tym, jeśli nie wydasz całej sumy w przeciągu roku (co już mi się wcześniej zdarzało), to co miesiąc potrącają Ci za karę 1.45 euro. Podsumowując: jeśli już "muszę" dostać prezent "niematerialny", to cash is the king :)

      Usuń
  3. Świetny wpis. Też podzielam pogląd, że robienie list prezentów (dzieci piszą listy do św. Mikołaja) jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Wyobrażam sobie te emocje w trakcie czekania na ten konkretny prezent, mogą być silniejsze niż na prezent niespodziankę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za przemiłe słowa, nie mam jednak pojęcia, kto zostawił mi ten sympatyczny komentarz :(

      Tak! Tak to właśnie wyglądało u mnie w rodzinnym domu - mama zawsze dbała, byśmy na czas napisali list do świętego Mikołaja. Niestety, któregoś razu tak mocno ją poganialiśmy - tzn. świętego, nie ją ;)) - że biedna pomyliła prezenty, ja dostałam siostry, siostra zaś mój, przez co potem zamiast radości był jeden wielki ryk i ogromna "drama" ;) Gdybyśmy nie były za duże, to pewnie wylądowałybyśmy "za karę" w oknie życia ;)

      Jakże prawdziwe to ostatnie zdanie - w tym czekaniu zawiera się jednocześnie ogromna radość, bo ma się pewność, że to będzie właśnie TO, a nie kolejny nieudany upominek, albo po prostu nie ten, o którym się skrycie śniło po nocach. A dzieci potrafią przecież zareagować płaczem na niego.

      Usuń
  4. No, ale czas tak szybko leci, że naprawdę to przeraża. Czasami, wręcz codziennie mam wrażenie, że wstaję i kuźwa już noc. hehe Teraz też mi się wydaje, że za szybko leci, a obowiązków sporo....
    Czuję już atmosferę świąt, prezenty powoli składuję. :) Tak fajnie opisałaś pranie wiszące w ogrodzie, że aż chciałoby się zobaczyć ten obrazek, w wyobraźni już zobaczony. 
    Ja też podałam listę prezentów, moi bliscy mnie zapytali. Mam swoje marzenia, oni je spełnią i każdy zadowolony. Kupię prezenty niespodzianki, ale tu wiem, tam na bank, że moi bliscy będą szczęśliwi.
    Ciekawi mnie, jakie książki będą na Ciebie czekać pod choinką. Czytam, kocham czytać i też muszę zaraz mykać do biblioteki. Bardzo dobrze się czyta, przyciąga mnie tu jakaś siła. :D Super dnia Ci życzę.  Ja po przerwie do pracy muszę iść, niestety chęci zacne zero, ale wytrwam...będę robić swoje i myśleć o czymś miłym...chyba się uda, a jak nie to ktoś dostanie z mopa. :D :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, przede wszystkim wybacz, że dopiero teraz ukazał się tutaj Twój komentarz - nie wiem dlaczego, ale wylądował w spamie. Gdyby nie to, że dostałam powiadomienie o Twoim wpisie, nawet bym nie wiedziała, że cokolwiek tu napisałaś! Dziwne.

      Za szybko leci! Boję się, że "jutro" się obudzę i będę cała pomarszczona jak suszona śliwka! A przecież jeszcze niedawno wydawało mi się, że mam całe życie przed sobą. Kiedy człowiek ma cieszyć się życiem, skoro całe dni spędza w pracy?

      Haha, czy ja wiem czy tak fajnie to opisałam? To była zwyczajna biała pościel (nie lubię pstrokatych) powiewająca na wypłowiałych od słońca pomarańczowych linkach.

      Ja również odczuwam ten zbliżający się podniosły nastrój, co mnie bardzo cieszy, bo bywały lata, kiedy w ogóle umykała mi magia świąt. W tym roku mam ochotę przeżyć je mocniej niż zazwyczaj. Zrekompensować sobie te zeszłoroczne, które nie były najlepsze.

      Kocham książki - od zawsze. A pod choinką będą na mnie czekać poniższe cudeńka:
      https://www.easons.com/irelands-guiding-lights-dennis-horgan-9781786051813
      https://www.easons.com/great-lighthouses-of-ireland-david-hare-9780717195251
      Już się nie mogę doczekać, kiedy wezmę je do rąk! I powącham :) I przytulę :)) I dobrze nimi zaopiekuję :)

      Widzę, że mamy sporo wspólnego - nawet jesteś takim dinozaurem jak ja i nadal korzystasz z bibliotek (czyż to nie wspaniały wynalazek?).

      Dzięki za dobre chęci, ale mój dzień był jak... grzyb. Robaczywy ;) Jak to zwykle bywa z poniedziałkami. Jutro powinno być lepiej :)

      Usuń
    2. Rozumiem i wybaczam. :D Nawet moje komentarze znikają...czasami pisze i pisze, widzę je, a potem ich nie ma...bardzo bezczelnie traktuje mnie ten blogger. 
      Ale haha ja mam podobne myśli. Staram się na całego dawać więcej sił w to, co kocham i jak najmniej w pracę, choć nie zawsze się da.
      Toż zaś opisałaś pościel powiewającą przepięknie, ja pisze to, co myślę, także tak, napisałaś pięknie. <3
      Aaaa, jak mi miło, że podzieliłaś się ze mną książkami. :))) Może mi jakieś polecisz. hihi
      Ja lubię te z latarniami, lubię mroczniejszy klimat. Jestem dumnym dinozaurem, który uwielbia chodzić do biblioteki, grzebać w książkach. Teraz czytam Marinę, a ja bardzo lubię Zafona. :) Jutro też idę do biblioteki, ale na jakieś ćwiczenia oddechowe z gongami czy coś...obaczymy, czy wytrwam. :D
      Mam nadzieję, że dziś będziesz miała miły dzionek. :)))

      Usuń
    3. Z takimi psikusami jeszcze się nie spotkałam - zdarzało się co prawda, że moje komentarze "znikały", ale to miało miejsce na Wordpressie, i dlatego nie lubię tam komentować. Zawsze coś. Na szczęście zdecydowana większość moich blogowych znajomych ma swoje strony na domenie blogspot.

      Przyznam Ci się, że nie przepadam za polecaniem czegokolwiek komukolwiek, bo każdy z nas ma odmienny gust i preferencje. Nie chcę mieć później na sumieniu Twojego straconego czasu i niezadowolenia ;) Ja ostatnio zaczytuję się głównie w książkach C. L. Taylor. Niedawno skończyłam "The Island" (bardzo średnia jak na tę autorkę), "Sleep" (bardzo mi się podobała), "The Fear" (solidna, dobra lektura), teraz zaś małymi krokami zbliżam się ku końcówce "Her Last Holiday". Oprócz tego mam jeszcze cztery inne zaczęte, z czego jedna totalnie mnie nudzi i mam ochotę oddać ją do biblioteki i nie zawracać sobie głowy jej dokończeniem.
      Jeśli chodzi o latarnie, to niedawno rozpoczęłam też "The Lighthouse Keeper" Francisa Hagana (nie wiem jeszcze, co o niej sądzić) i wspomnienia byłego latarnika Petera Hilla - "Stargazing" (ale odkąd wróciłam ze swojego urlopu w latarni, to nie przeczytałam ani jednej strony, mimo że ciekawa, jestem gdzieś w połowie).

      Lubię Zafona, "Marina" jeszcze przede mną, bardzo podobał mi się za to klimat "Świateł września", a "Cień wiatru", "Książę Mgły", "Więzień Nieba" również były bardzo fajną lekturą. "Pałac Północy" i "Gra Anioła" też niczego sobie :) Tak w ogóle to przydałoby mi się odgrzebać jego książki, nawet nie wiem, gdzie je schowałam! Pewnie gdzieś w pudełku pod łóżkiem...

      Usuń
    4. Ileż ja czasu straciłam, bo ja tam wiem, co ja dokładnie wypożyczam z biblioteki. Czasami też tak się nudzę, że nie kończę, bo nie umiem wytrzymać. hehe 
      Lubię, kiedy w książkach są mroczniejsze klimaty, kiedy jest ocean, mgły, latarnie, stare budowle. :D Ja tego Zafona mega polubiłam i widzisz, 'Pałac północy' mnie totalnie oczarował, chyba przez te przyjaźń. Wszystko, co przeczytałam tego autora, jest dla mnie cacy. Teraz przeżywam Marinę, dziś też chce ją poczytać. W tym tygodniu miałam na rano, wtedy mało czytam, bo padnięta stara baba jestem. ;D Czytam też mangę Bleach, bo lubię te anime i oglądać czyjeś zdolności rysownicze, także pochłaniam te mangi w miarę możliwości, bo u mnie zespół suchego oka i muszę z umiarem.
      Cieszę się, że jedziesz w jakieś piękne miejsce, mama w planie namawiać Cię byś podzieliła się tu jakimiś wspomnieniami, nie wiem, czy mam szansę wygranej. haha
      Niech wyjazd będzie mega wspaniały. :)

      Usuń
    5. Ja mam jakaś wewnętrzną blokadę - nie lubię porzucać raz rozpoczętych książek, odbieram to (niesłusznie) w kategoriach porażki, a do tego szkoda mi straconego czasu, który już poświęciłam na przeczytanie. Jakoś tak wolę się przemęczyć, ale dokończyć.

      TAK! Uwielbiam ten sam klimat :) Za to manga to akurat nie moja bajka. Jakoś nigdy nie połknęłam bakcyla ;)

      Współczuję dolegliwości związanych z okiem :( To musi być uciążliwe, szczególnie dla mola książkowego.

      Wiesz, ja bym chętnie się podzieliła nimi, ale chwilowo (mam nadzieję) opuściła mnie wena, do tego mnóstwo innych zajęć woła o moją uwagę. Postaram się jednak poprawić! :)

      Dziękuję, myślę, że będzie super :)

      Usuń
  5. Zamknąć bloga? Ani mi się waż! 🙂 Niedawno Cię odkryłam ale planuję systematycznie nadrabiać w czym niestety póki co przeszkadza mi chwilowy nawał obowiązków. Ja też lubię dobierać prezenty do gustów i życzeń, bywa że sporo nad tym pracuję ale dla tej radości warto. Niedawno mama konkubenta miała urodziny i kiedyś coś wspomniała, że jej się podobają obrazki haftowane krzyżykiem. Co ja na to? Kupiłam wzór, nitki i do dzieła, wyhaftowałam kadr z Wenecji, gdzie kiedyś z nami była. Kilka dni przed urodzinami zdarzało się, że zarywałam noc ale zdążyłam. I radość z tego obrazu była nawet większa niż ze smartwatcha 🙂.
    Jak zamkniesz bloga to będzie foch. Foch or not?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie całkowicie zamknąć, tylko "częściowo" dla nieznajomych :) Mam Twojego maila, więc w razie czego podeślę Ci na niego zaproszenie na bloga. Zresztą, jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. Odwiedzanie "zamkniętych blogów" nie jest jakoś specjalnie kłopotliwe, wystarczy być zalogowanym.

      Masz zadatki na idealną synową :) Jestem pełna podziwu dla Twojego poświęcenia i pomysłowości. Mogłaś wybrać krótką i łatwą drogę, a jednak wybrałaś tę dłuższą i krętą - to się chwali. Wcale nie dziwi mnie fakt, że "teściowa" była wniebowzięta tym oryginalnym prezentem. Smartwatch to tylko smartwatch, jeden z wielu, a Twój obraz jest unikatowy :)

      Usuń
    2. Mając idealnych teściów bycie idealną synową to łatwizna 😀

      Usuń
  6. Obiecałem wczoraj, że zajrzę a tu niedyspozycja mnie dopadła i to taka ze ledwo włóczyłam nogami, a wieczorem jeszcze informacje z kraju :( dobiły mnie na amen...
    Dzis już jest lepiej, bo nawet bylam w pracy...
    Kawą I chwila odpoczynku z taką lekturą bardzo mi odpowiada. Sporo się dzieje Ciebie i to tak bardzo pozytywnie :)asz wszystkie prezenty kupione hmmm, brawo ;) Ja nie mam ani jednego i pomyśleć że jeszcze kilka lat temu już w październiku zaczynałam kupować, robić i tworzyć ;) od jakiegoś czasu zwolniłam tępo i na ostatnią chwilę wszystko ogarniam... Może dlatego że do końca nie wiem co bedzoe że świętami, kto na nich będzie, albo gdzie my będziemy. W tym roku będę miała trochę smutne święta bo je do moje dziecko jest daleko, także nie będą to takie swieta jak zwykle..
    Z tym zamykaniem bloga tez sie nie zgadzam, bo chodź znamy się od nie dawna i sama mnie znalazłaś stanowczo mówię nieeeee :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi, Aniu, każdy z nas ma takie dni, a ruch pod wpisem i tak przeszedł moje najśmielsze oczekiwania!
      Każdy dzień, który mamy okazję przeżyć w zdrowiu, w spokoju, bez wojny, w cieple, wśród swoich ukochanych, i z pełnym żołądkiem jest niesamowitym darem. Coraz bardziej to dostrzegam, a tym samym doceniam. Patrząc na to wszystko, co dzieje się wokół nas, myślę sobie, że jestem niesamowitą szczęściarą, że mam takie życie, jakie mam. Nie jest idealne, ale mimo to wspaniałe.

      Wszystkich prezentów jeszcze nie mam, mam prawie wszystkie, a wiadomo, że "prawie" robi różnicę :) Jak znam siebie, to do ostatniej chwili jeszcze będę je dokupywać - po prostu nie mogę odmówić sobie tej przyjemności :)

      Trzymam kciuki za to, żebyś jednak miała niezapomniane święta. Uszy do góry i nie pozwól, żeby wieści z kraju spędzały Ci sen z powiek. Teraz, jak chyba nigdy wcześniej, powinniśmy żyć według zasady "carpe diem".

      Ślę gorące pozdrowienia i wirtualne uściski, bo wydajesz się ich potrzebować.

      Usuń
    2. Dziekuje ślicznie Kochana 😊 pewnie ze potrzebuje i zabieram wszystkie 😘
      Też się cieszę z tego co mam, i nie potrzebuje więcej bo nie jestem zachłanna :) wystarczy mi zdrowie, uśmiech życzliwej osoby, dobre słowo i miłość moich bliskich...również ściskam i pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    3. A zatem bierz tyle, ile potrzebujesz, mam ich tu pod dostatkiem ;)

      Pełna zgoda - zdrowie, kochający i życzliwi ludzie wokół, no i można góry przenosić albo zdobywać świat :)

      Usuń
  7. To fakt, czas biegnie zdecydowanie za szybko. Rok się kończy, a nie które plany dopiero zaczynają o sobie przypominać.
    Jeśli chodzi o prezenty to ja zdecydowanie jestem osobą, która prezenty lubi dawać, ale nie koniecznie lubi dostawać. Prezenty najczęściej robię bliskim osobom i są to rzeczy przemyślane, spędzamy ze sobą czas, więc obserwuję, wiem co może się przydać, wiem co sprawi komuś radość i nie zdarzyło mi się bliskim kupić nietrafionego prezentu. Z dalszymi jest różnie ;)
    Niestety w mojej rodzinie często wygląda to tak, że tydzień przed imprezą typu urodziny, święta, czy tam cokolwiek podobnego dostaję sto pytań co Ci kupić. Jako minimalistka nie potrzebuję wielu rzeczy i nie potrafię na hura kilku osobom wymienić czego w danej chwili potrzebuję. Mam po prostu tak, że jak potrzebuję to kupuję.
    A już największy armagedon jest przed świętami, bo mój T. ma urodziny i imieniny 21.12, a zaraz potem są święta, więc muszę wymyślić 8 albo 10 prezentów dla niego, bo oczywiście wszyscy pytają mnie, co kupić T. !
    W tym roku jednak znów "się zmywamy" ze świątecznych potyczek i już 22.12 lecimy ;) Ale na razie jeszcze nie powiem Ci gdzie ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie za szybko, choć przyznam się, że mam też takie momenty, kiedy chciałabym przenieść się w czasie, a konkretnie do przyszłości. I teraz tak właśnie jest, bo właśnie przed chwilą zarezerwowałam przyszłoroczny urlop w miejscu, na które niesamowicie się śliniłam. Niestety dopiero w sierpniu! Czerwiec i lipiec były już zaklepane przez innych, więc nie mogłam dłużej zwlekać, bo terminy rozchodziły się jak świeże bułeczki. Średnio zadowolona jestem z tego sierpnia (bo to jeszcze tyle czasu...), ale lepszy rydz niż nic.

      Zerknij na skrzynkę, właśnie podesłałam Ci maila z ciekawostką a propos tego, co mi napisałaś, ale o czym nie chcę pisać publicznie :) Generalnie to mam tak jak Ty - jeśli jest coś, co koniecznie chcę mieć, to sobie to po prostu kupuję. Staram się jednak nie przesadzać, bo bliżej mi do minimalistki niż rupieciarza zagracającego dom.

      Otóż to - kluczem do udanego prezentu jest sprawne ucho (czasem trzeba "podsłuchać"), a także wnikliwa obserwacja ;) Dalszej rodzinie/znajomym nie kupuję prezentów, tylko tym, którzy są dla mnie najważniejsi, choć zdarzało mi się też kupować upominki dla kolegów i koleżanek z pracy Połówka, czyli zupełnie nieznanych mi osób osobiście, za to dobrze znanych ze zdjęć i historyjek :)

      Usuń
  8. Witam serdecznie ♡
    Ja myślę, że robienie list prezentów to genialny pomysł. Poczynając od najmłodszych lat, kiedy to pisze się listy do świętego Mikołaja :) niektórzy wysyłają, mi na przykład rodzice mówili, żeby wystawić list za okno, to aniołki wezmą go do Mikołaja. Cwaniaki :D Szkoda, że ten sposób nie działa tak w dorosłym życiu. Zdecydowanie jednak wolę zapytać bądź być zapytana, niż nie trafić z prezentem :) Wiadomo, niespodzianki też są super, ale taka niespodzianka której się spodziewam też dobra ^^
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Klaudio, w moich skromnych blogowych progach :) Dzięki za wizytę i miły komentarz.

      TAK! Dokładnie tak to wyglądało w moim polskim domu - mieliśmy napisać listy do świętego Mikołaja, potem wykładało się je na (często ośnieżony) parapet na zewnątrz, by "pomocnik" mógł je dostarczyć świętemu :) Bardzo miło to wspominam :)) Ech, zatęskniło mi się za tym rytuałem, dzieciństwem, śniegiem, domem...

      Usuń
    2. O jej, wygląda na to, że to większa tradycja, niż mi się wydawało ^^ Ciekawe ile jeszcze polskich dzieci układało swoje listy na parapecie okien ;) Ech... miłe wspomnienia. Miejmy nadzieję, że te święta będą równie miłe, równie cudowne i że będzie co wspominać :)

      Usuń
    3. Pewnie sporo - wygląda mi to na szeroko zakrojoną akcję ;)

      Taką właśnie mam nadzieję - Tobie, Klaudio, również życzę wspaniałych świąt :)

      Usuń
  9. ja od dawna podrzucam potrzeby na moje prezenty. Jako, że urodziny mam niedaleko świąt to zawsze kłopot bo trzeba dla mnie aż 2 prezenty w krótkim czasie. Sama więc sprawdzam co chcę i też podaję listę. Nie widzę w tym nic złego rodzina się cieszy bo nie musi sama kombinować a niespodzianek mi nie trzeba bo dawno nie jestem dzieckiem ;) już mnie zaskoczenie tak nie kręci.

    Teraz też podałam już zapotrzebowanie na urodziny zażyczyłam sobie bransoletkę z Pandory (drogie to jak cholera więc się zrzuci mama z siostrą) mam co do niej plany i potrzebuję żeby bazę ktoś dał mi na początek a zawieszki będę kolekcjonować już sama. Dałam kilka propozycji bransoletek i elementem zaskoczenia będzie to którą z nich dla mnie wybiorą. I tadam !

    Twoje prezenty są idealne. Skarpety mam cały czas i są gęsto i często w użyciu :) te jedne uważam, że są na szczęście :)

    Czemu na święta się do nas nie wybierzesz ?

    O rany ja pościeli tak często nie zmieniam. U mnie raz na miesiąc (teraz częściej bo mam wrażenie, że wypacam ten cały syf i wszystko mi śmierdzi) ale mąż mówi, że to moja fiksacja on nic nie czuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej, znalazła się zguba :) Już miałam Cię zgłaszać do bazy zaginionych osób ITAKI! ;)

      Jak najbardziej podzielam Twoje zdanie, no i koniecznie podeślij mi kiedyś zdjęcie tej bransoletki z Pandory, bo jestem niesamowicie ciekawa, co dostaniesz. Sama kiedyś rozważałam jej kupno, bo znalazłam zdjęcie takiej, która mnie urzekła, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Teraz już nie noszę biżuterii tak często jak kiedyś.
      W przyszłości będziesz mogła naprowadzać innych na kupno danych zawieszek :)
      Sprytnie z tymi kilkoma propozycjami bransoletek - będzie element niespodzianki.

      A właśnie, masz rację z tym, że dzieci bardziej ekscytują się wizją niespodzianki. Pytam wczoraj mojego małego ulubionego Irlandczyka, co chce ode mnie pod choinkę, a on na to: "niespodziankę, niespodziankę!!!" :)) Niespodziankę, a nawet dwie już mam, ale tego mu nie powiedziałam, chciałam, żeby mi zdradził, jakie są jego ulubione słodycze. No to już wiem: maltesers, twirl, flake, dairy milk, ciastka bourbon i maryland... Jutro wybieram się na zakupy do Tesco i choć sama nie jem słodkości, to w moim wózku pewnie będzie tona słodyczy :)

      Ale miło mi to czytać! :) Cieszę się, że trafiłam w Twój gust :)) Uwielbiam robić prezenty :)

      Czemu się nie wybieram? Długo by o tym pisać, jest wiele powodów, ale nie chcę się tu o tym rozpisywać, może coś w mailu Ci napiszę, ale to nie dzisiaj na pewno.

      No ja teraz też tak często nie zmieniam, bo nie cierpię widoku rozwieszonego prania w domu, a z suszarki bębnowej staram się jak najrzadziej korzystać - ładuję do niej głównie mocno podsuszone rzeczy, żeby były milsze w dotyku a nie takie sztywne jak po ściągnięciu z grzejnika/suszarki.

      Dopóki na Twój widok nie zatyka nosa klamerką, to nie powinnaś się niczego obawiać ;)

      Dziękuję za długi i ciekawy komentarz :)

      Usuń
    2. dobrze, że nie zgłosiłaś :D jestem jestem co ma mnie nie być ino zarobiona w ręcznych robótkach ;)

      Podeślę a jakże zaraz po urodzinach znaczy wiadomo kiedy :) zawieszki sama będę kupować bo to taka będzie moja mała tradycja :) ano właśnie dałam im tę możliwość niespodzianki ale bardziej dla ich fanu niż mojego :D

      U mnie takie tony by nie przeszły bo mężowski by wyjadł. Chociaż ostatnio gorzka czekolada długo leżała a teraz leży gorzka prosto z Litwy bo przypadkiem dostałam taki upominek :)

      Jasne, że trafiłaś poza tym kto nie korzysta ze skarpet tego nigdy zbyt wiele :)

      Ok to jak coś wal śmiało.

      Niby nie powinnam ale jednak mi to przeszkadza będzie tego weekendu pranko :)

      Ależ bardzo proszę.

      Usuń
    3. Mało brakowało, a poszerzyłabyś bazę danych ;) A skąd ja mam wiedzieć, czy jesteś, kiedy u mnie cisza i - co gorsza! - u Ciebie też? ;)

      Narobiłaś mi strasznej ochoty na te bransoletki, jakkolwiek by to nie brzmiało! Teraz sama mam chęć jakąś sobie kupić!

      Ja na szczęście nie dostaję takich prezentów, bo nawet nie miałabym co zrobić - sama nigdy nie lubiłam gorzkiej czekolady, Połówek też porzucił jedzenie słodkości, a znajome dzieci lubią tylko mleczną.

      Usuń
    4. strasznie się rozleniwiłam już nie wiem jak się tłumaczyć :/

      Kupuj albo zamawiaj na święta od nie-męża ;D

      Też nie lubię gorzkiej czekolady ale i tak często takie dostajemy. Ale teraz i tak po kłopocie bo nie powinnam jeść nic z niezdrowym białym cukrem więc te wszystkie czekolady w zasadzie odpadają a gorzkich najzdrowszych nie lubię.

      Usuń
    5. A ja już nie wiem, co z Tobą zrobić i czym wyplenić to Twoje karygodne lenistwo! Jak tak można?! ;)

      Podobają mi się, nawet bardzo, ale chyba nie aż tak, żeby kupować albo wymagać, by inni mi ją kupili. Poza tym to... pierwszy stopień do piekła! Jak już będę miała bransoletkę, to na pewno będę chciała powiększyć kolekcję zawieszek i na jednej się nie skończy!

      Problem właśnie w tym, że to co smaczne, nie jest zdrowe, a to co zdrowe, nie jest smaczne ;)

      Usuń
    6. ja też nie wiem więc Ci nie pomogę :D

      Ja wymagam żeby mi kupili bo cena wysoka a ja jestem sknera :D

      Nawet nie jest tak ze wszystkim. Upiekłam w tym roku pierniki ze zdrowym cukrem i są smaczne jak z normalnym a o wiele zdrowsze no i na erytrolu który ma zero kalorii :)

      Usuń
    7. Nawet gdybyś wiedziała, to byś nie powiedziała, bo kto przy zdrowych zmysłach będzie kręcił na siebie bicz? ;)

      No tak, ale w Twoim przypadku jest inaczej - chcieli podpowiedzi, to im dałaś. Ja już mam swoje prezenty pod choinkę i to mi zdecydowanie wystarczy :) Poza tym ten mój wyjazd nad ocean też był trochę w kategorii przedwczesnego prezentu świątecznego :) Co za dużo, to niezdrowo!

      To prawda, to tylko taki żart okolicznościowy :) Absolutnie nie prezentuję takiego punktu widzenia :) Można przecież jeść smacznie i zdrowo :)

      Dobrze wiedzieć, gdybym jednak zmieniła zdanie co do tych pierników :)

      Usuń
  10. Ja już nie odpowiadam, że niczego nie chcę, bo raz dostałam od Młodej kubek z napisem po niderlandzku „bo chciałaś nic” a drugim razem wariatka sama zrobiła dla mnie prezent: pusty lekko napompowany worek sklejony u góry tekturką, na której napisane jest „nothing”. Płakałam ze śmiechu, ale już nie mówię, że niczego nie potrzebuję, bo z moją porąbaną rodzinką takie numery są niebezpieczne 😂. Nasz ostatni patent małżeński to kupowanie sobie wzajemnie na prezent rzeczy, których potrzebujemy w domu, bo zawsze jest co najmniej kilkanaście takich urządzeń, sprzętów i drobiazgów, które „kiedyś musimy kupić”, ale „teraz szkoda pieniędzy”. Poza tym pod choinkę pakujemy też od groma reczy, które i tak musimy dzieciom albo sobie kupić, ale uważamy, że odpakowywanie jest zajebiste. Dlatego u nas każdy znajduje kilka do kilkunastu prezentów, a w nich np 6 żeli pod prysznic, 5 tubek pasty do zębów, zapas nowych majtek albo skarpet i jest zabawa ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, uśmiałam się z kubka i worka - macie fajne poczucie humoru i przyjacielskie relacje, co zauważyłam już jakiś czas temu :)

      O tak, po kilkunastu latach wspólnego życia znam doskonale te prezenty świąteczne do domu - któregoś razu dostałam od mojego "romantyka" żelazko pod choinkę, bo pożaliłam mu się (zupełnie przypadkowo, absolutnie nie było to żadne nakierowywanie go), że to stare to tylko o kant tyłka rozbić, bo nie grzeje tak, jak trzeba!

      Doskonale zatem rozumiem Wasze podejście, bo też to praktykuję - absolutnie nie uważam, że pod choinką mają być same drogie i markowe prezenty. Co więcej, Połówek sam często mówi, że chce nowe pantofle, skarpetki albo bokserki, bo to są jednak rzeczy, które się używa codziennie, przez co szybko się niszczą. A faceci mają skłonność do odsuwania w czasie kupna nowych :))

      Usuń