wtorek, 10 stycznia 2023

Pinokio

To zaledwie drugi tydzień nowego roku, a ja już jestem umęczona jak stonka po opryskach. Nie ma co - bardzo obiecujący początek! Strach się bać, co będzie za parę tygodni albo miesięcy!

Uprzedzam, będę dziś narzekać jak smerf Maruda, ale jeszcze nie jest za późno. Jeszcze możecie zamknąć moją stronę i oddalić się ruchem jednostajnie przyspieszonym. No chyba, że należycie do tych, którym serce rośnie z radości, kiedy innym dzieje się krzywda, to wtedy nie krępujcie się - rozsiądźcie się wygodnie, ja tu chwilę poczekam, a Wy skoczcie sobie w tym czasie po paczkę chipsów albo popcorn.

Ach, i miło by było, gdybym dowiedziała się, kto rzucił na mnie klątwę? Wygląda bowiem na to, że pochwaliłam dzień przed zachodem słońca. Tak, jak końcówka grudnia była super relaksująca i przyjemna, tak początek stycznia był tak paskudny, że o mały włos nie zrobiłam największego głupstwa roku, ale o tym za chwilę.

Zacznę od tego, że miałam kilkunastodniową przerwę od pracy, która sprawiała mi niebywałą radość. Jak na sowę przystało, z lubością zarywałam noce, bo przecież rano nie trzeba było wcześnie zwlekać się z łóżka. Chodziłam więc spać o pierwszej, drugiej, trzeciej nad ranem. Jak za starych dobrych czasów - pewne nawyki nigdy nie umierają.

Fajnie było jednak tylko do czasu.

Im mniej wolnego miałam, tym większy niepokój odczuwałam na myśl o powrocie do szarej codzienności, tak przecież mocno wciśniętej w sztywne ramy rutyny zdominowanej przez pracę.

Apogeum osiągnęłam w poniedziałek, ostatni dzień urlopu, a drugi dzień roku, bo to na wtorek miał przypaść mój powrót.

Miałam co prawda nadzieję, że Boss, który zaraz po świętach wybył z rodziną na narty do Chamonix, nie wróci w przepisowym terminie, albo wróci w towarzystwie koronawirusa (jak to miało miejsce poprzednim razem), przez co mój powrót się opóźni, jednak na szczęście dla niego (i moje nieszczęście) wszystko odbyło się według wcześniej ustalonego planu.

Niestety moje obawy się ziściły - w zasadzie to było nawet gorzej, niż myślałam. Tysiąc rzeczy do zrobienia, z czego tylko setka na wczoraj, kolejne sto na jutro, a pozostałe na już. I znikąd pomocy. Tradycyjnie już wszystko na mojej głowie. Presja czasu i mnóstwo oczekiwań.

Tu muszę przyznać, że trochę sama jestem sobie winna, bo przez te wszystkie lata w pracy wszystko musiało być u mnie zawsze na picuś-glancuś. Ta chora "perfekcja" kiedyś musiała mnie więc ugryźć w dupę. Innego wyjścia po prostu nie było.

Cierpliwość to piękna cnota, ale niestety not my forte. Co jeszcze nie jest moją mocną stroną? Bezgraniczna tolerancja dla ludzkiej głupoty, bezmyślności i "tumiwisizmu".

Jak już z przykrością odkryłam, że nie mogę zdalnie mordować wzrokiem, ani nawet telepatycznie, doszłam do wniosku, że tylko ten wyżej wspomniany "tumiwisizm" może mnie uratować. Bo dlaczego ja mam się przejmować czymś, na co inni mają wyrąbane? Nie mój cyrk, nie moje małpy!

Nie jestem cholerną ośmiornicą i wszystkiego sama nie ogarnę!

Ponoć jestem ciepłą osobą, ale w minionym tygodniu byłam burzą gradową, której  - dla własnego bezpieczeństwa - lepiej było schodzić z drogi. Królową lodu. Nie miałabym problemu z zamrożeniem wody w rurach jednym swoim spojrzeniem.

Kuszącym kandydatem do przemienienia w sopel wydał mi się sam Boss, którego jeszcze nie widziałam, ale już z daleka słyszałam - najpierw anonsował się donośnym kichaniem i kaszleniem, a dopiero po kilku sekundach materializował się w pokoju. Oczywiście cała rodzina wróciła z zagranicznych wojaży zasmarkana, zakichana, i kaszląca. Z gilem u nosa, a nawet zapaleniem oskrzeli. Nikomu za to nie przyszło do głowy się izolować. Bo co złego może się stać? Oj tam, najwyżej podrzucą komuś swoją chorobę niczym gorącego ziemniaka. Problem z głowy, nie?

Był taki moment (a nawet kilka momentów), kiedy byłam już na granicy wytrzymałości i niewiele brakowało, bym zwinęła swoje manatki i wróciła do domu, całe towarzystwo zaś pożegnała wymownym: a niech was dunder świśnie! Albo jak powiedziałby Felicjan Dulski: "A niech was wszyscy diabli...!"

Całe życie byłam grzeczną i nudną dziewczynką.

Nie piłam, nie paliłam, nie ćpałam, nie puszczałam się.

Tym razem jednak miałam nieodpartą chęć zrobić coś głupiego i spontanicznego - wyjść i już nie wracać. Zostawić cały ten cyrk na kółkach za sobą.

Nie wiem jak, chyba ostatkiem silnej woli, dotrwałam do końca tygodnia. Tyle stresu, co się jednak najadłam, to moje.

A skoro o stresie i jedzeniu mowa, to ten pierwszy też nieźle mnie zżerał.

Jeszcze przed powrotem do pracy zaczęła mi w nocy drętwieć lewa dłoń, a w zasadzie to trzy palce. Noc w noc.

Nie dość, że się nie wysypiałam (bo przez przerwę świąteczną totalnie rozregulowałam sobie zegar biologiczny i mogłam zapomnieć o zaśnięciu przed północą), to do tego doszły jeszcze nocne pobudki spowodowane zdrętwiałymi palcami, które jak na złość nie tak prędko chciały wracać do stanu normalności.

Jeśli więc widzieliście przez okno sąsiadkę-wariatkę, która o trzeciej nad ranem wymachuje rękami jak helikopter śmigłem, w prawo i lewo, do góry i w dół, to byłam ja próbująca odzyskać czucie w ręce.

Wprawdzie nie wiem, czy to na tle nerwowym, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak właśnie było. Stres skutecznie potrafi wykończyć nawet największego twardziela i zrobić z Rambo psa z podkulonym ogonem.

Najpierw szukałam genezy takiego stanu wokół siebie, sugerując się brzytwą Ockhama - rozwiązanie mojego problemu na pewno było proste i na pewno znajdowało się w moim zasięgu.

Znalazłam więc kozła ofiarnego.

Wymyśliłam, że to Połówek jest wszystkiemu winny. A bo za dużo miejsca zajmuje w łóżku i za bardzo się rozwala (to nic, że w domowych kręgach to ja mam przydomek "Hitlerek" - że niby bezwzględnie anektuję jego terytorium łóżkowe, jakieś głupie pomówienia, nie wierzcie w to!)

Zmieniłam łóżko i sypialnię, z lubością rozkładając się na całej jego powierzchni, i zasypiając z głębokim przekonaniem, że tej nocy to już na pewno się wyśpię i nic mi nie zdrętwieje.

Mhm...

O trzeciej rano obudziłam się i znów byłam pieprzonym drewnianym Pinokio!

Niedługo później w pracy doznałam olśnienia. Ale najpierw skurczu lewej dłoni. Oczywiście siedziałam przy laptopie, kiedy przytrafiło mi się jedno, a potem drugie. I wtedy zdałam sobie sprawę, że winnym całego ambarasu jest najprawdopodobniej właśnie laptop. W domu mam tradycyjny komputer, w pracy niestety nie - nie mam też do niego myszki, przez co moja lewa ręka najczęściej "czuwa" w pozycji zbliżonej do znaku mniejszości <. I tu, zdaje się, leży pies pogrzebany. Chyba po prostu zaczynam mieć zespół cieśni nadgarstka (chyba już kiedyś chwaliłam się, że ukończyłam Uniwersytet Medyczny imienia doktora Google'a?).

Pracowity tydzień w pracy został zwieńczony równie pracowitym weekendem. Paradoksalnie to po świętach narobiłam się bardziej niż przed nimi. Eksmitowaliśmy do ogródka obydwie choinki, mimo że ta druga, później kupiona, jeszcze całkiem przyzwoicie wyglądała. Zdjęliśmy wszystkie ozdoby, zanieśliśmy na strych, a potem odkurzyliśmy tonę igieł, które wydawały się być WSZEDZIE. Zrobiłam przy okazji przedwczesne wiosenne porządki i umyłam okna w salonie, a także starłam kurz z każdego najmniejszego zakamarka. Do tego oczywiście tradycyjne, cotygodniowe porządki.

Narobiliśmy się jak konie w kieracie, ale efekt cieszy. Nieco smutno co prawda, że już po, i nie ma świątecznych światełek, cieszy za to myśl, że mamy to już z głowy.

Najbardziej jednak jestem zadowolona z faktu, że nie dałam się ponieść emocjom i jednak nie porzuciłam pracy. Ten tydzień jest już znacznie lepszy, a poza tym ktoś musi pracować, żeby moje koty miały lepsze życie.

24 komentarze:

  1. Faktycznie stresujący początek roku miałaś Taito ! Ja co prawda też po długim wolnym, ale powrót nie wywoływał stresu i mogłam wdrożyć się pomału. Zresztą dalej się wdrażam, choć ostatnio mam mało ochoty, a pogoda nie nastraja. Ogarniam się tak wolno, że nie zgrałam jeszcze zdjęć z ostatniego wyjazdu, nie mówiąc już o tym, że powinnam tworzyć drugi wpis na blogu, a nie zaczęłam jeszcze pierwszego :) Ale zaczynam wpadać na właściwe tory, więc już niedługo co powinnam na pisać. W pracy mam o tyle łatwiej, że sama sobie ustalam kiedy i jak pracuję.
    Takie drętwienie ręki myślę, że by mnie zaniepokoiło, ale chyba bym nie wpadła na to, że to od laptopa, może dlatego, że zawsze mam myszkę.
    A tak w ogóle to wszystkie go dobrego na ten nowy rok i dziękuję za zaproszenie. Po powrocie próbowałam wejść na bloga, ale była odmowa uprawnień i już miałam pisać do Ciebie, czy o mnie nie zapomniałaś, ale nie zdążyłam ;D Tak wolno się w tym roku rozkręcam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Elso, w nowym roku :)

      W mojej pracy najbardziej denerwuje mnie to, że nie ma mnie kto zastąpić - kiedy więc jestem nieobecna, wszystko się składa i piętrzy. Potem, kiedy już jestem w pracy, to najczęściej nie wiem, w co włożyć ręce. A że przy okazji mam wysokie wymagania/standardy i terminy, w których muszę się zmieści, to wychodzi z tego jedna wielka nerwówka. Muszę wymyślić, jak zacząć rozładowywać ten stres - boks chodzi mi po głowie :))

      Pogoda akurat mi nie przeszkadza - dziś po południu lało jak z cebra, a do tego mocno dmuchało, idealnie mi się pracowało w takich warunkach :) Zdecydowanie wolę taką aurę niż 30 stopni na zewnątrz i gorące powietrze w środku.

      Niepokojące, to prawda, i może nawet poszłabym z tym do mojego lekarza rodzinnego, ale jak sobie przypomnę, jak wyglądała moja poprzednia wizyta, to mi się od razu odechciewa. Szkoda nawet czasu i pieniędzy. Może to tylko efekt placebo, ale jak już zaczęłam panować nad tym chaosem w pracy (ten tydzień jest łatwy, miły i relaksujący), to - mam wrażenie - od razu ręka przestała mi tak mocno i często drętwieć. Niemniej, będę ją mieć na oku, jakkolwiek by to nie brzmiało :)

      W domu mam normalną klawiaturę i myszkę, więc ręka spoczywa w zupełnie innej pozycji, laptop wymusza inną, trochę mniej komfortową.

      Trzymam kciuki za płynne i bezbolesne wdrożenie się w rutynę, a także za powrót weny :) Będę oczekiwać nowego wpisu, bo ciekawa jestem, co tym razem wymyśliliście.

      Miło Cię tutaj widzieć w tym zacnym gronie - "creme de la creme" :) Nie mogło Cię przecież zabraknąć!

      Usuń
    2. Teoretycznie też jestem "niezastąpiona" i często pracuję nawet na urlopie. Raz pamiętam jak w Sylwestra na Sri Lance przy basenie wystawiałam faktury ;) A w tym roku przebiłam wszystko, pilną fakturę wystawiałam z serca Petry :D
      Ja się szczerz przyznam, że tęsknię za prawdziwą zimą, której namiastkę mieliśmy w grudniu, a nie takie "niewiadomoco" ni to wiosna nie to jesień. Buro szaro i ponuro, choć rośliny wyczuły wiosnę i zaczynają pojawiać się pierwsze pąki.
      Miłego wieczoru :)

      Usuń
    3. Bycie niezastąpioną to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo ;) Praca na własnych warunkach zdecydowanie ma swoje plusy, bo możesz w niej być będąc na drugim krańcu świata. Ja pewnie też wystawiałabym faktury, gdyby nie to, że na urlop przeważnie wybieram sobie odludne irlandzkie miejsce z kulejącym zasięgiem telefonicznym i brakiem dostępu do sieci ;)

      Nie wiadomo co jest najgorsze ;) Zima z prawdziwego zdarzenia ma w sobie mnóstwo uroku, ale to też niestety spore niedogodności. Wystarczy popatrzeć, co dzieje się w USA. Niemniej na liście moich marzeń nadal jest zimowy pobyt w uroczym i przytulnym górskim chalet ("szalecie"?) ;)

      TAK, o to, to! Ja już z nadejściem stycznia zauważyłam, że co niektórym pomieszało się w główkach ;) Teraz rano, jak przygotowuję się do pracy, słucham ptasich treli! A jeszcze do niedawna ptaki siedziały cicho jak mysz pod miotłą. Wczesnowiosenne kwiaty typu hiacynty i żonkile też nie śpią. No, ale co się dziwić - wiosna nadciąga wielkimi krokami. Z okna pracy codziennie mam teraz widok na owce i ich rozbrykane jagnięta...

      Usuń
    4. Praca na własnych warunkach to zdecydowanie plusy, a z zasięgiem jest różnie, ale teraz w większości miejsc nawet w Azji jest WiFi. Na ostatnim urlopie tylko nieco ponad dobę byliśmy offline, na pustyni :)
      Co do zimy to najgorsze jest to, ze teraz nawet w górach trudno jej doświadczyć, a przed moim domem dziś zauważyłam pierwsze przebiśniegi, w pełni rozwinięte

      Usuń
    5. Bycie offline też jest czasami potrzebne - zdarzało mi się już jechać na urlop bez telefonu (celowo zostawionego w domu).
      A ja myślałam, że w grudniu w Polsce było sporo śniegu i wreszcie mieliście białe święta (tzn. nie dosłownie Wy, bo wiem, że Was nie było)

      Usuń
  2. O matko i córko!
    Współczuję tej presji i stresu w pracy.
    Zespół cieśni nadgarstka zawsze występuje po przesileniu ręki przy komputerze. Dbaj o nią a unikniesz operacji. Jest takie jedno ćwiczenie, które poradził mi fizjoterapeuta, bo tak, też przez to przeszłam
    Stajesz bokiem do ściany opierając wyprostowaną rękę o ścianę i jednocześnie leciutko odwracasz się w przeciwną do ściany stronę naciągając całą rękę. W tym czasie także kierujesz wzrok wszystko się w górę czyli jeśli rozciągasz prawą rękę to patrzysz do góry w lewo na skos.
    To dość nieprzyjemne ale nie może bardzo mocno boleć. Ćwiczenie to robimy na obie ręce najpierw jedną potem drugą bez względu na to że boli jedna.
    To ćwiczenie powiększa przestrzeń w nadgarstku którą przechodzą do palców wszystkie nerwy. Wystarczy kilka razy dziennie wykonać to ćwiczenie i ból znika. Jeśli niedostatecznie jasno wyjaśniłam na czym ona polega możemy się skontaktować jakoś z kamerką żebym ci mogła pokazać.
    Trzymam kciuki za wasze zdrowie! Zarówno fizyczne jak i psychiczne ♥️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Operacji?! O nie!

      Wow, Małgorzato z nieba mi spadłaś! Wielkie dzięki za ten komentarz i porady. Nie sądzę, żebyś miała na YT swój filmik na ten temat?

      W pracy już wszystko w porządku, do końca tygodnia udało mi się ogarnąć ten chaos i teraz spokojnie mogę powiedzieć, że nad nim panuję. Mam co prawda jeszcze kilkadziesiąt maili do wysłania, ale z tym dam sobie radę.

      Wszystkiego dobrego dla Ciebie w tym nowym roku :)

      Usuń
  3. Wysłałaś mi zaproszenie do czytania bloga zanim Cię o to poprosiłam, za co dziękuję. Trochę nie umiem się w tym styczniu odnaleźć i tak jak Ty po świątecznym urlopie mam sporo do ogarnięcia w robocie. Chciałam też napisać do Ciebie z prośbą o kod dostępu ale na to rzecz jasna też zabrakło mi czasu.
    Dla mnie też weekendy albo wolne dni to szansa na to, żeby żyć jak lubię, czyli do późna w noc i pobudka w poniedziałek zawsze jest bolesna.
    U nas w łóżku to ja się bardziej rozwalam, a łóżko mamy spore. Kiedyś czytałam przed snem a Niemąż już spał i nagle odezwał się do mnie żebym uważała, bo przekraczam granicę i mam zostać na swoim terytorium. Podobno coś Mu się śniło ale kto go tam wie.
    Samych dobrych dni w Nowym Roku, niech dzieją się same piękne rzeczy. Bądź szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A witam Panią, czekałam cierpliwie i wyglądałam tęsknie przez okno ;)

      Coś mi podpowiadało, że chyba jesteś urobiona po pachy, albo masz inne rzeczy do robienia :) Nie mogło Cię tutaj zabraknąć - wykazałaś chęć dalszego czytania, miałam Twojego maila, to nie było potrzeby czekać, aż się sama upomnisz :)

      Ja już ogarnęłam w pracy moją "kupkę gnoju", czego życzę również Tobie :)

      Styczeń zdecydowanie nie jest moim ulubionym miesiącem, ale przynajmniej od dwóch dni mamy fajną pogodę (wieje i leje, aż miło), więc próbuję się nacieszyć tymi warunkami, zanim nadejdzie wiosna i przeminą wszystkie huragany ;)

      Ja to zaczynam się obawiać, że mama znalazła mnie w kapuście, a nie samodzielnie urodziła, bo ona od zawsze chodzi spać z kurami, a ja jak typowa sowa - im później, tym lepiej. Całe szczęście, że mogę zaczynać pracę o 9:00 albo nawet 9:30 i nic się nie stanie.

      Marzy mi się ogromne łóżko, bo jestem jak rozgwiazda i zajmuję całą powierzchnię ;) A w domu niestety tylko dwa zwykłe podwójne i jedno pojedyncze!

      Haha, rozbawiłaś mnie tymi łóżkowymi perypetiami - widzę, że Wam też nie jest obce wrogie wkroczenie na cudze terytorium ;) A jedna kołdra jeszcze Wam wystarcza, czy już od dawna macie dwie? ;)

      Dziękuję serdecznie i życzę Ci wspaniałego roku :)

      Usuń
    2. Ze mną problem jest taki, że rzadko sprawdzam maila.
      Kołdrę mamy jedną, z której w zasadzie i tak korzystam tylko ja. Poza tym oboje mamy zasadę, że dwie kołdry to koniec miłości he he he. I my często śpimy splątani nogami co pod dwoma kołdrami mogłoby być skomplikowane. Ja w jednym rogu, On w drugim a i tak nogi na supeł.
      Ja też chodzę do pracy na dziewiątą, z domu wychodzę o ósmej zatem wystarczy, że wstanę 7.15. Więc jeśli zarwę noc do pierwszej to i tak trochę mi tego spania zostanie. I ja mam tak, że kiedy powinnam iść spać to mam najwięcej chęci do działania i "najlepsze" pomysły dotyczące rzeczy, które normalni ludzie robią o ludzkich porach. Dla mnie noc to najlepszy czas na przesadzanie roślin, mycie zmywarki, odkamienianie czajnika i przemeblowanie 🙂

      Usuń
    3. Pytam (trochę niedyskretnie może) o tę kołdrę, bo ja dopiero niedawno dowiedziałam się z internetów, że niektórzy - dla dobra małżeństwa - śpią pod osobnymi kołdrami, ale w jednym łóżku. Trochę tego nie ogarniam, ale co komu pasuje :) A dwie oddzielne sypialnie też nie muszą wieszczyć rozpadu związku - to akurat bardzo dobrze rozumiem, bo zdarzało mi się praktykować wielokrotnie. Czasami bowiem mam zwyczajnie chęć rozłożyć się na całej szerokości łóżka i z nikim go nie dzielić :) No dobra, jedynie z kotem, ale on mały i śpi w nogach, a do tego rozkosznie pochrumkuje, czego z kolei nie można powiedzieć o chrapiących :)

      O TAK! :) Uwielbiam taki rodzaj "nocnego życia". Połówek do dziś się ze mnie śmieje, że kiedyś - zamiast świętować sylwestra - odkurzałam dom o północy :))

      Usuń
  4. ej, no się nie poddawaj tej traumie objawowej. Drętwieją mi ręce i nuszki od kręgosłupa i prawy poślad mnie ciągnie... także ten, jeszcze pożyjesz )) wpadnę później taraz mam robotę. dzis wszystko na wariata.ach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz skupię się na bosie, otóż uważam, że to nieodpowiedzialna świnia. Która niczego się nie nauczyła, od zarazy. Jak można ?? powinniście wszyscy iść natychmiast na zwolnienie. i niech sobie sam ogarnia. Po drugie, nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką, a wręcz naprzeciw. Oraz owszem byłam pracoholikiem i nadal jestem piekielnie odpowiedzialna za robotę. Głównie z powodu ludzi za których odpowiadam. za to Papiery zawsze mam w niedoczasie ...

      Usuń
    2. Haha, nigdy nie myślałam o nim w takich kategoriach. Fakt, było to nieodpowiedzialne i denerwujące (zwłaszcza, że nie zawsze myje ręce po korzystaniu z toalety/powrocie z długiego wyjazdu...), ale w gruncie rzeczy to dobry człowiek i nie mogę na niego narzekać. Na swoje szczęście bardzo rzadko choruję, grypy w całym swoim życiu nie miałam, jedyne, co mnie dopada od czasu do czasu to katar/ból gardła/kaszel. Tak też wyglądał u mnie koronawirus. A na L4 w życiu nie byłam.

      No to tutaj się różnimy, bo ja z tych grzecznych i nudnych, co to głupot nie robią ;) A w papierach zawsze muszę mieć porządek, wszystko musi być zapłacone w terminie, wysłane na czas...

      Usuń
  5. Ten wstęp mnie rozwalił, no jszcza( w moim języku to wielki śmiech).  :D
    Kurcze, jak ja kocham mieć ten luz, iść spać właśnie tak późno...kocham to. Teraz mam na popołudnie i tak se siedziałam, ale od poniedziałku poranna zmiana...czyli witaj zmoro. :((((
    Ja praktykuję wzrok mordu i idzie mi genialnie. buahahaha Nienawidzę braku szacunku, ja sprzątam...mam więcej klasy niż nie jeden wyżej postawiony. Moje wzroki to legenda...praktykuję też odgłosy, które mają mówić tym bezczelnym, że są 'prosiakami'. :D Ostatnio postawiłam na nogi wiele osób, bo to, co oglądam jest na poziomie najniższym...zero szacunku, zero. Ileż ja razy już wychodzę z pracy...hehe Jeszcze nie wyszłam. :D Boli mnie niemal wszystko, wczoraj tak mnie nogi bolały, że spać nie mogłam... Co oni z nami robią... Czasem chciałbym im walnąć z mopa, ale pozostaję na etapie wyobraźni, co czasami daje niezłe rezultaty, no i moje metody morderczego wzroku są dość skuteczne. hahaha Wejść, zrobić swoje, wyjść. :D Dziś już piatek...czyli dziś moje myśli to:
    Wejść, zrobić dobrze, ale jak najszybciej wyjść. :D 
    Damy ze wszystkim radę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana to ja Aga z OdnowionaJa. Proszę, wyślij mi zaproszenie na mail awolka17@gmail. com. No bo  z tego maila wychodzę na anonimową, a ja tak nie chcieć. :D 

      Usuń
    2. Witaj, Agnieszko, w nowym roku :) Wszystkiego dobrego dla Ciebie :)

      Rozpoznałam Cię już po tym pierwszym komentarzu, jesteś bardzo charakterystyczna :) Nie ma problemu, właśnie wysłałam zaproszenie na ten drugi adres, jak już je dostaniesz, to poprzednie usunę. Miałam do Ciebie tylko tamten adres, myślałam, że to Twój główny, dlatego też zaproszenie powędrowało na niego.

      Ze mną jest ten problem, że jako nieokrzesana Polka nie bardzo umiem robić dobrą minę do złej gry, a to Irlandczycy wydają się mieć opanowane do perfekcji. Mój Boss w tym przoduje - ile razy ludzie zawracają mu głowę, telefon dzwoni, od zrzędzi pod nosem, że ktoś znowu dzwoni, po czym odbiera i najbardziej radosnym głosem wita się z telefonującym - można odnieść wrażenie, że całe życie czekał na ten telefon! Świergocze jak zakochany wróbel.

      Ja z kolei jestem taka, jak mnie w piątek określił nasz klient - "genuine", co można przetłumaczyć jako autentyczna. Nie udaję kogoś, kim nie jestem. Nie zawsze jest to dobre, bo jak mam zły dzień, to po prostu wolę odciąć się od innych, w spokoju i z dala od nich robić swoją robotę. Ale jako że dodał, że zasługuję na rozpieszczanie, to wnioskuję, że są też rzeczy, które robię dobrze :)

      Haha, wyobraziłam sobie jak chrząkasz i chrumkasz ;) A żebyś wiedziała, że czasami im człowiek wyżej postawiony, tym jest większym bufonem i zadufanym w sobie bubkiem. Ja to w ogóle nie cierpię, jak ktoś mi brudzi (a ja dopiero co posprzątałam). Jakbym miała pod dachem faceta brudasa, to bym go po pierwszym tygodniu zabiła własnymi rękami ;)

      W ogóle nie znoszę ludzi, którzy brudzą i zaśmiecają naszą piękną planetę. A tych, co wyrzucają śmieci przez okna aut, sama bym na ochotnika kastrowała zardzewiałymi nożyczkami ;) Sam Edward Nożycoręki nie zniósłby tego widoku ;)

      Kochana, odpoczywaj i może szukaj czegoś lepszego dla siebie, bo oni Cię tam zarżną w tej robocie...

      Usuń
  6. jakim kurde sposobem nie widziałam tego posta przez 6 dni ??? wchodziłam, komentowałam a nie pokazywało mi tego nawet u mnie na blogu. Dziś wpadam i szczeka do kolan. WTF ...

    Zaczynając od końca to u mnie sztuczna choinka ma się dobrze i spokojnie jeszcze w lutym będzie stała bo dekoracje świąteczne lubię i światełka wieczorem zapalić ;D

    Co do drętwienia to mam to samo w lewej ręce ale u mnie to jest jakiś problem z nerwem i jego przebiegiem w okolicy łokcia. Nie wiem czy zawsze tak było czy coś się z nim popindoliło na starość ale od kilku lat dłoń mi drętwieje jak leżę na plecach i tym łokciem naciskam na łóżko nieruchomo dłuższy czas. Wtedy on ma ucisk na ten nerw i łapa drętwieje. Ponoć to się operuje ale mnie nie przeszkadza aż tak. Przywykłam.

    Co do dżumy przywleczonej przez Bossa to niestety obserwuję, że covid jednak niczego nas nie nauczył i nie pozostawił dobrych nawyków. U mojego męża w pracy każdy przychodzi nawet z gorączką, u mnie w pracy to samo. Ludzie kaszląco kichający w busach nie zakładają maseczek. Zatem cóż ... covid sie przewalił i jest jak zawsze.

    Co do nawału pracy no to wiadomo jak nie masz zastępcy to masz po powrocie stosy :/ ale fajnie że wypoczęłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam oczywiście, że wracasz do starego wpisu i go komentujesz, jednocześnie pomijając ten najnowszy, zdziwiło mnie to nieco, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że pewnie nie masz nic do powiedzenia w tym temacie i dlatego wracasz do tamtego strego :)

      A to nie jest tak, że Ty wchodziłaś na ten stary wpis za pomocą linka u siebie, przez co nie wiedziałaś, że jest nowy? Stary nadal wyświetla się w spisie odwiedzanych przez Ciebie stron, bo opublikowałam go, zanim zamknęłam bloga, nowy natomiast pojawił się już po, przez co nie jest "wychwytywany" przez Twój "czytnik".

      Tak czy siak, ja nic z datą nie majstrowałam, wpis ukazał się dokładnie tego dnia, zaraz po północy. Pisałam go w poniedziałkowy późny wieczór.

      Chwała Bogu za blogi, bo w przeciwnym razie nie wiedziałabym, że to taka powszechna przypadłość ;) Mam wrażenie, że już mi się polepszyło - teraz jak mi w nocy ręka zdrętwieje (lekko), to już nie muszę wstawać z łóżka i gimnastykować się przez parę minut, żeby wróciło mi w niej czucie. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, wolałabym jednak nie zmagać się z czymś takim do końca życia.

      Nikt się już covidem nie przejmuje. Najpierw była panika, bo to nowość, ludzie myśleli, że będą padać jak muchy (u nas też straszono potencjalnymi przerażającymi zgonami), wykupywali zapasy ze sklepów, zakładali rękawiczki, maski... Teraz prawie nikogo już w nich nie widuję, a ci co noszą, stanowią niejako "dziwny widok" (tak, jak dziwnym widokiem było to na początku pandemii).

      Usuń
    2. jednak chemikalia zjarały mi część mózgu :) faktycznie zapomniałam, że teraz jak jesteś zahasłowana to się nie odświeżasz i trzeba wchodzić inaczej. Czyli moja wina .... ehhh

      Z ręką dasz sobie radę jak już wiesz o co chodzi :) najważniejsze to diagnoza :D

      No właśnie trochę to smutne bo można było nabyć fajny nawyk ale niestety nic z tego. U mnie maski funkcjonują cały czas w poradniach i szpitalach a w aptekach też powinniśmy ale mało kto zakłada a tam przecież czasem chowych więcej niż w poradni.

      Usuń
    3. Haha, wypraszam sobie - jak to się nie odświeżam?! ;) Dopiero co brałam prysznic! Jeszcze mam mokre włosy!
      Niczyja wina, przecież nic się nie stało :)

      Sama się zdiagnozowałam, więc podchodziłabym do niej z dużą dozą rezerwy :))

      Nie wiem, jak to jest w takich miejscach, bo na szczęście nie miałam tam potrzeby i okazji ostatnio być, mogę Ci za to powiedzieć, że u weterynarza się je nosi :)

      Nie nauczysz ludzi higieny - a przynajmniej nie wszystkich. Problem śmierdzących autobusów latem jest "prawie" tak stary jak najstarszy zawód świata ;) U nas maski w sklepach noszą głównie starsi ludzie. Nie są teraz obowiązkowe (no chyba, że coś przegapiłam, ale nie sądzę).

      Usuń
  7. Kurczę nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że mieszkam w Anglii i choinkę usuwam z pola widzenia już 2 stycznia. Jakoś tak się przyzwyczaiłam, przez te lata mieszkania tutaj, że ledwo ją toleruję od 27 grudnia do 1 stycznia, a 2 dzień nowego roku witam z uśmiechem, bo w końcu się jej pozbędę. Jak widzę, tzn. czytam u Ciebie-w Irlandii jest podobna tradycja ;) . Ja bardzo lubię przedświąteczny czas, ozdoby, wystrojone ulice, świąteczne markety, muzykę, ale po świętach to ja już marzę o wiośnie.
    Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, MarToS :) Bardzo miło mi Cię tutaj gościć :) Uwielbiam te wszystkie światełka i ozdoby, więc staram się jak najdłużej nimi cieszyć, jednak po świętach to już nie jest to. Gdzieś z tyłu głowy jest cały czas ta myśl, że już się nie czeka na Boże Narodzenie, i że wypadałoby już pozbyć się tego wszystkiego. Z tego co zauważyłam, to moi sąsiedzi również pozbyli się ozdób i choinek w tamten weekend, bo szósty dzień stycznia przypadł akurat na piątek.
      Na wiosnę akurat nie czekam, bo jestem nocnym markiem, bardzo lubię tę ciemność wieczorową porą i długie, ciemne wieczory - latem zmrok zapada u nas dopiero przed 23:00.

      Usuń