Kremowe płatki ostatnich kwitnących drzew wyścielają chodniki tak, jak ma to miejsce w czasie procesji na Boże Ciało.
To niesamowite jak działa ludzki umysł. Zupełnie nieproszony przypomniał mi odległe czasy, kiedy przygotowywałam się na wspomnianą procesję. Byłam wtedy małą i niewinną dziewczynką z wiklinowym koszyczkiem, w którym miałam mnóstwo płatków kwiatów świeżo zerwanych z przydomowego ogródka, ewentualnie tego należącego do mojej babki.
Babka nigdy nie była osobą nad wyraz hojną, jeśli jednak chodziło o Kościół, tak ochoczo sypała Rydzykowi groszem, jak zleceniodawcy Wiedźminowi. Z tą małą różnicą, że Wiedźmin miał ubić stwora, a Rydzyk, i jemu podobni, zapewnić wieczny żywot.
Przez bardzo długi czas miałam w życiu dwie babcie, ale tylko jedna z nich nosiła miano "babki". Nigdy nie było problemów ze zrozumieniem, o kogo chodzi - dla wszystkich jasne było, że matka taty to babka, a mamy to babcia. Ta była moją ukochaną, zawsze miała dla mnie mnóstwo czułości, a także... banknoty, które "magicznie" wysuwała ze swojej dłoni i błyskawicznie wciskała do mojej. Robiła to przy tym z taką zwinnością, że niejeden magik mógłby jej pozazdrościć manualnych zdolności.
Ku zaskoczeniu wszystkich kwiecień okazał się zimny i mokry, ale dopiero maj niesamowicie nas zaskoczył, bo przyniósł ze sobą spore ocieplenie. I to dokładnie na długi majowy weekend. A nie od dziś wiadomo, że ładna pogoda lubi się rozmijać z weekendem jak kłamczuch z prawdą.
Gdzieś tam mignęły mi co prawda krzyczące tytuły artykułów o najcieplejszym weekendzie roku, zbytnio się jednak nimi nie ekscytowałam, bo pismacy nie raz i nie dwa udowodnili, że zrobią wszystko, by przyciągnąć jak największą liczbę czytelników. Już dawno uodporniłam się na ich clickbait, ale artykuły poświęcone wszelkim (mini)falom upałów nieustannie cieszą się sporą popularnością i plasują wysoko w rankingu. Irlandczycy wydają się łaknąć dobrych wieści pogodowych niczym kania dżdżu.
Pewnie teraz niektórych zaskoczę, ale tę ciepłą majówkę z własnej woli całkowicie spędziłam w domu i absolutnie tego nie żałuję. Po pierwsze - już od dłuższego czasu najszczęśliwsza czuję się w momencie, w którym wchodzę do swojego domu i, jednym ruchem ręki zamykającej drzwi, odgradzam się od tego całego syfu na świecie. Ludzie regularnie mnie rozczarowują i wkurzają. W domu odpoczywam. Co prawda nie aż tak bardzo, jakbym chciała, bo okoliczni mieszkańcy skutecznie mi to utrudniają swoim głośnym zachowaniem, ale jednak.
Jak tylko widzę moją ulubioną kotkę, idącą do mnie z podniesionym ogonem, albo "malucha", który każdego dnia udowadnia mi, że przygarnięcie go tego zimnego grudniowego dnia było moją najlepszą zeszłoroczną decyzją, to od razu czuję się szczęśliwsza, a do tego lżejsza o -10 kg balastu - złożonego z przeróżnych trosk i mozołu - i codziennie noszonego na swoich barkach. Szkoda tylko, że nie wyrabiają się od niego muskuły. Dziś miałabym bary wyrzeźbione jak Pudzian.
Jak ja kiedyś mogłam bez niego żyć?! (bez kota-przybłędy, nie Pudziana)
Po drugie - gdybym wyjechała na weekend, to po powrocie zastałabym... zalaną kuchnię. Przeciekający sufit to od jakichś dwóch lat nawracający epizod w moim życiu. Wiem, jak to brzmi, jakbym co najmniej mieszkała w jakiejś lepiance albo ziemiance, takie jednak są realia na Zielonej Wyspie, gdzie znaczna część domów zbudowana jest z dykty i kartonu.
Kiedy zatem zaczął przeciekać bojler, znajdujący się na piętrze nad kuchnią właśnie, to na parterze na suficie zaczęły pojawiać się mokre okręgi, z których sączyła się woda.
A jak to stwierdził Owidiusz, taki starożytny mądrala, który niegdyś postanowił uprzykrzyć życie wszystkim licealistom uczącym się łaciny, kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym spadaniem. I w taki właśnie sposób, po jednym, drugim i trzecim przecieku, w nasączonym suficie zrobiła się wyrwa. Piękna to ona nie jest, ale jednocześnie nie przeszkadza w życiu codziennym (poza tym, że kłuje w oczy).
Właścicielce - po tutejszemu: landlady - niezbyt się spieszyło do naprawy, strach było ją też do tego ponaglać na wypadek, gdyby wpadła na genialny pomysł przeprowadzenia kapitalnego remontu - bo ten z kolei byłby świetnym pretekstem do nieprzedłużenia umowy najmu. A czasy takie mamy, proszę państwa, że strach się bać - w całym mieście ZALEDWIE trzy domy na krzyż dostępne do wynajęcia, a cena każdego przeraża - prawie 2000€! (za miesiąc, nie za rok, i nie, nie są to żadne wille z Malibu, a zwykłe szeregowe domy rodzinne o normalnym standardzie, no i z kartonowymi sufitami).
W sobotę korzystając z ładnej pogody, zrobiłam pranie i rozwiesiłam w ogródku. Wesoło dyndało na sznurku przez kilka godzin, a kiedy już nadawało się do ściągnięcia, nadeszło majestatyczne oberwanie chmury. Zanim się zorientowałam, nie było już czego ratować, wszystko za to nadawało się do wyżymania. Nie wiem skąd, nie wiem, jak pojawiła się ta czarna chmura, a wraz z nią... grzmoty. Ci, co wiedzą co nieco o Irlandii, wiedzą też, że tutaj burza prawie nie występuje w przyrodzie. Tak samo jak węże. Było jak w tym przysłowiu o gromie z jasnego nieba (no dobra, wcale nie było znowu takie jasne...) Gdyby Irlandia była kobietą, miałaby borderline - osobowość z pogranicza. W jednej minucie prażące słońce, w następnej wiatr, chłód i grad - takie atrakcje to chyba tylko tutaj.
O tym, jak bardzo mokry był kwiecień, dobitnie przypomniał mi trawnik w ogrodzie. Korzystając z ciepłego dnia, wyskoczyłam do mojego prywatnego ogródka wstydu, by zrobić porządek z zalegającymi donicami z ziemią. Na bose stopy wsunęłam lazurowe chodaki, a kiedy już zakończyłam prace ogrodowe, i wróciłam do domu, okazało się, że moje stopy wyglądają tak, jakbym właśnie zafundowała im kąpiel błotną. Nie znaleźlibyście ani jednej różnicy, gdybym podsunęła Wam pod nos zdjęcie moich ubłoconych kopyt i świńskich racic.
Sobota była więc nieco kapryśna, ale kolejne dni okazały się już mniej nieprzewidywalne pogodowo. Dziś zaś - po raz pierwszy w tym roku! - wróciłam z pracy i z wielką ulgą zapakowałam się pod chłodny prysznic, zakończyłam go zaś strumieniem z zimną wodą. Jeszcze w kwietniu kwiczałabym jak świnia - w dodatku odzierana żywcem ze skóry - gdyby ktoś zapakował mnie pod zimny prysznic, dziś prawie doznałam pod nim ekstazy. To chyba znak, że czas wymienić zimową garderobę na wiosenno-letnią. Wystarczy, że w pracy regularnie podnosi mi się ciśnienie. Temperatura już nie musi.
A skoro o garderobie mowa, to szukałam ostatnio jakiegoś nowego wdzianka do pracy, i... jaka to była katorga, mówię Wam!
Gdyby ktoś mi kazał zdobyć pięć łez jednorożca, dziesięć kropli krwi strzygi, i upuścić trzy wampirowi, to jak Bozię kocham, poszłabym, znalazła i przyniosła. Łatwiej by mi poszło z tym zadaniem niż z wyszukaniem czegokolwiek, co nadaje się do noszenia!
Zalewa nas fala poliestru! Poliester to jest coś, czego unikam w ubraniach jak diabeł wody święconej. A tymczasem co rusz... Jak tylko znajdę coś, co mi się podoba, to oczywiście poliester! To już nie produkują normalnych bawełnianych ubrań?! Nie wiem, jak to wygląda w sklepach stacjonarnych, bo korzystałam ze strony internetowej, z której często zamawiałam różne rzeczy w minionych latach, ale tak źle to chyba nigdy nie było. Wszędzie to gówno rozkładające się setki lat!
No, ale futro z poliestrów to całkiem dobry wynalazek. Nie wiem, co prawda, co o nim myśli większość kobiet, ale moja małżonka, norki, szynszyle czy lisy są za. A nawet ZA.
OdpowiedzUsuńU nas w zeszły piątek też była burza. Z piorunem. Jednym.
Ceny najmu i jakość irlandzkich domów to temat, przy którym Nil a nawet Amazonka blednie. Co ciekawe, tyczy się to w zasadzie tylko "tfurczości" developerskiej, bo kiedy Irlandczyk buduje dla siebie, to nie ma czego takiemu domostwu zarzucić.
Miłego maja. :)
Burza na bogato ;) Tu też nie lepiej, jeden czy dwa pioruny i po wszystkim :) Za to trudno było załatać dziurę w niebie i woda lała się wiadrami ;)
UsuńNa szczęście nie żyjemy w czasach prehistorycznych ani w Wostoku, więc nie widzę potrzeby noszenia jakichkolwiek futer, a już na pewno nie założyłabym na siebie tego prawdziwego. Fajnie jednak, że ci, którzy taką potrzebę odczuwają, mają alternatywę. Nie jest ona co prawda ekologiczna, ale nade wszystko nie wymaga odzierania ze skóry niewinnej istoty. W imię fanaberii.
Tak źle jeszcze nigdy nie było pod tym względem. A mnie się kilka lat temu wydawało, że czynsze i ceny domów są przesadnie wysokie - o słodka naiwności :) Z drugiej strony to samo mogę powiedzieć o cenach paliwa, gazu, prądu... Wygląda na to, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej ;)
Dzięki za komentarz, Zielaku, i przetarcie szlaku ;) Już myślałam, że nie znajdzie się pierwszy odważny :)
Jaki misz-masz informacji, od wspominek o babciach przez zalanie po zakupy odzieży, niezły przekrój ;P
OdpowiedzUsuńNas w tym roku pogoda też nie rozpieszcza jeszcze wczoraj piękne słońce, a dziś od rana pada... A ja wczoraj po raz pierwszy poczułam wiosnę, tzn. alergię ;)
Jeśli chodzi o ubrania to staram się mało kupować, a chodzenie po sklepach to dla mnie prawdziwa udręka, ale w sklepach internetowych staram się kupować bawełnę z domieszką np. elastanu, wtedy mniej się ubrania odkształcają. Bo niestety jakość bawełny też jest różna.
Haha, to prawda, a - wyobraź sobie! - i tak wszystkiego jeszcze nie opisałam, bo po fakcie przypomniało mi się jeszcze kilka innych rzeczy :) Ten post to dobry odpowiednik "bigosu na winie - co się na winie, to do bigosu" ;) A zatem wszystko, co mi się nawinęło "pod rękę", to wylądowało we wpisie :) No cóż, czasami trzeba i tak, bo ileż można o samym podróżowaniu i zwiedzaniu ;)
UsuńPogoda zaczyna działać mi na nerwy - okropnie zmienna. W jednej minucie świeci słońce ("rozwieszę sobie pranie w ogródku :D"), w następnej ulewa ("no do jasnej anielki!!! Znowu trzeba wszystko wyżymać!") Story of my life... :)
Ja to chyba powinnam być facetem, bo nie rajcują mnie żadne galerie handlowe (nie cierpię wręcz!), nie pamiętam, kiedy ostatnio kupowałam coś w sklepie stacjonarnym (nie mówię o żywności). Prawie zawsze zamawiam online, siedząc sobie wygodnie w domowym fotelu :)
To nie jest tak, że ja mam w szafie wszystko z bawełny (o zgrozo, mój ulubiony koc jest z... poliestru!), nie mam nic przeciwko ubraniom z domieszką czegoś innego, w poście chodziło mi jednak o to, że w czasie swoich poszukiwań prawie cały czas natrafiałam na ubrania wykonane w 100% z poliestru. Ja takich nie kupuję. Ilekroć coś wpadło mi w oko, kliknęłam na zdjęcie i opis - nożeż, całość z poliestru! I tak w kółko ;)
Mi też pogoda działa na nerwy, ileż tego deszczu i zimna można znosić ?!
UsuńOstatnio poszłam Młodej prezentu na imieniny szukać, u nas galeria nie jest duża, a po godzinie wyszłam tak zmęczona, że chyba przez najbliższe pół roku się nie wybiorę ;) Nie znoszę chodzenia po sklepach.
Co innego zakupy w sieci: mam swoje ulubione sklepy i raczej się nie zwiodłam i poliestru też nie kupuję ;)
Wiosna w tym roku wyjątkowo się ociąga. Sama nie wierzę w to, co piszę, bo nigdy nie należałam do zmarzluchów, ale ostatnimi czasy często łapię się na tym, że jest mi zwyczajnie zimno. Dziś w pracy w pewnym momencie nawet pozamykałam wszystkie okna - mimo że na zewnątrz było bardzo słonecznie, to jednak temperatura wolno wzrastała i do południa było jedynie 11-12 stopni. Dopiero późnym popołudniem dobiła do 18. Wieczorem zaś zrobiłam sobie rozgrzewającą kąpiel (coś co robię głównie jesienią/zimą).
UsuńOj taak - znam ten ból. Po dwóch godzinach w galerii handlowej albo zatłoczonym sklepie czuję się tak, jakbym przepracowała połowę dnia. Mam identycznie - kupuję online w sprawdzonym miejscu. Oszczędza mi to sporo czasu i nerwów.
Z babciami mam tak samo, i chociaż obie już nie żyją to tęsknię tylko za jedną. Mama mamy to była babunia, Zosieńka ukochana, mama taty po prostu babcia. Zosieńka miała wielki udział w moim wychowaniu bo się mną opiekowała kiedy rodzice pracowali. Na szczęście miałam do Niej bardzo blisko i spędzałam z Nią większość czasu, bardzo często nocowałam zamiast u siebie w domu. Z kolei do tej drugiej chodziłam niemal z musu i jak już poszłam to czułam ulgę, że mam spokój na kilka dni. Podobno jestem do babci Zosi bardzo z charakteru podobna, od mnóstwa ludzi zdarzało mi się słyszeć, że jestem "cała Zosia." Babcia Zosia umarła jak miałam 15 lat, babcia druga jak miałam 22, a ja bardziej tęsknię za Zosieńką, do dzisiaj mi Jej brakuje. Co się zaś tyczy drugiej Babci to nawet nie umiem przywołać jakichś wyjątkowych wspomnień.
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że u Ciebie było już tak ciepło. U mnie nadal bardziej jesień niż zima, pomykam w jesiennym płaszczu, śpię w grubej piżamie. Najcieplej było chyba pierwszego maja, dobrze że to był wolne dzień to przynajmniej się tą cudną pogodą nacieszyłam.
Moja druga akurat żyje, ale nigdy nie byłyśmy specjalnie blisko, bo to dość chłodna i trudna w obyciu osoba, swoje dzieci wychowywała, stosując zimny chów i w taki sam sposób traktowała też wnuki. Poza tym nigdy też się nami nie interesowała. Babcia natomiast była jej przeciwieństwem, i tak samo jak u Ciebie, wychowywała mnie, bo moi rodzice od zawsze pracowali zawodowo. Współczuję Ci straty Twojej ukochanej Zosieńki, Mo. Bardzo wcześnie ją straciłaś :(
UsuńWydaje mi się, miałyśmy bardzo podobną pogodę na majówkę. A ten wspomniany najcieplejszy dzień roku to było jakieś 18-19 stopni ;) Przy takiej temperaturze i wietrze spokojnie można wysuszyć pranie w ogródku (pod warunkiem, że zdążysz je wnieść do domu, zanim przyjdzie oberwanie chmury, a to ostatnio zdarza się na porządku dziennym)
w dodatku to poliestrowe gówno się będzie rozkładać setki lat w Afryce, bo tam się wywala tonyyy ohyda i skurwysyństwo. jeszcze wrócę teraz padamnapysk. buziak
OdpowiedzUsuńTakie realia, niestety. Szkoda tylko, że nadal sporo ludzi ma głęboko gdzieś kwestię ochrony środowiska. Mam w swoim środowisku taką parę - wykształceni, inteligentni, ale co z tego... Nie przejmują się zbytnio recyklingiem, regularnie zatruwają powietrze, paląc w kominku (bo to uwielbiają), marnują mnóstwo jedzenia... Chleb i owoce regularnie lądują w koszu. Dziwię się, że mając dzieci, nie zależy in na losie planety i na tym, w jakich warunkach te dzieci kiedyś będą żyć. Dla mnie nie do pomyślenia.
Usuńwykształcenie absolutnie nie gwarantuje wrażliwości czy mądrości.
Usuńniestety. Dzieciaki często mądrzejsze. bo ze szkoły wynoszą poprawność polityczną, ekologiczną, każdą... .
Poza tym ludzie są głupi, okrutni, samolubni...
To prawda, studia się zdewaluowały, dziś niemal każdy (w sensie nawet największy głupek) może je ukończyć. Zdecydowanie nie są wyznacznikiem czyjegoś IQ, choć jednak od takich osób wypadałoby oczekiwać większej świadomości.
UsuńZ moich obserwacji wynika, że dzieci jednak często naśladują rodziców. Jeśli nie mają odpowiedniego wzorca w domu, to są spore szanse na to, że same będą postępować tak jak rodzice. Szkoła sama wszystkiego nie zdziała. Tu potrzeba współpracy.
Ja to chyba jestem jakaś nienormalna, bo pomimo wielu lat na karku, nadal nie rozumiem, dlaczego ludzie muszą kraść, gwałcić, zabijać i dopuszczać się innych bezeceństw. Wystarczyłoby, żeby każdy okazał drugiemu więcej serca - wszystkim żyłoby się znacznie lepiej. Ech, marzenie ściętej głowy - "tylko umarli widzieli koniec wojny".
Nas w szkole nie uczyli segregować śmieci, ale teraz to na porządku dziennym, już maluchy w przedszkolu wiedzą do czego jaki kubeł. Moja 5-letni siostrzenica zawsze jak u nas jest i coś wyrzuca to pyta do którego kosza
UsuńMnie również nie, a strasznie wkurza mnie to, kiedy ludzie rzucają śmieci, gdzie popadnie. W zasadzie to sama się tego nauczyłam (bo uwielbiam przyrodę i jej dobro leży mi na sercu), bo za moich czasów ludzie na wsi wywozili śmieci do lasu albo wrzucali do "paryi" (w naszej gwarze to wąwóz/strumyk). Recyklingowanie było w powijakach, kiedy miałam kilkanaście lat. Dopiero wtedy w życie wszedł koncept segregacji i płacenia komuś za ich wywóz.
UsuńNa pewno w wielu przypadkach jest to klasyczny przykład "czym skorupka za młodu nasiąknie..." - fajnie więc, że mała już teraz dba o środowisko :)
Miałam to szczęście, że moje obydwie babcie były kochane. Jedna nawet jeszcze żyje, ma 94 lata, ale jest już mocno schorowana. Z racji tego, że mieszkamy 2000 km od siebie rozmawiamy przez telefon i jej głos jest bez zmian, taki jak był 40 lat temu. To mama mojego taty i to była taka babcia miastowa, elegancka, ale na równi cudowna, jak ta druga, wiejska, która potrafiła ścierą strzelić w tyłek, jak się za bardzo pyskowało. Ostatnio z małżem rozmawialiśmy o tym, że na 1 dzień chcielibyśmy się przenieść do czasów dzieciństwa. I wiesz, że ja podzieliłam ten dzień na 3 domy... mój rodzinny i dwa domy moich babć-tak, chciałaby ten dzień spędzić w każdym z tych domów.
OdpowiedzUsuńZaczęłaś od babć a skończyłaś na poliesterze...Zastanawiałam się jak spiąć w całość tę rozbieżność tematyczną. I mam...u mojej babci (tej wiejskiej) na strychu była szafa, a tam sukienki mojej babci z młodości-wszystkie z poliestru ;) .
Haha, no właśnie miałam pytać, czy te podomki, które nosiły nasze babcie, nie były czasem poliestrowe? A tak na marginesie, to poliester poliestrowi nie jest równy. Mam kilkuletni koc, który jest świetny, miły i puchaty, ale nie założyłabym na siebie poliestrowej bluzki - takiej "śliskiej" udającej satynę/jedwab, mam nadzieję, że wiesz, co co mi chodzi :)
UsuńTen wpis to właśnie taki miszmasz, zlepek przeróżnych myśli, które chodziły mi po głowie, czasami takie zamieszczam, jak mnie najdzie ochota ;)
Wow, jesteś niesamowitą szczęściarą, że masz jeszcze babcię, Marto, i to w dodatku taką kochaną. Ja z moją pozostawałam w kontakcie listownym, jako że obydwie lubiłyśmy tradycyjną korespondencję. Niestety nie zdążyłam już odpisać jej na ten ostatni list :(
O taak, jak ja Cię rozumiem, ja to bym chciała nawet na dłużej niż na jeden dzień. Tamte czasy nie były idealne (które są?), ale miały swoje plusy. Rodzice byli młodzie, babcie jeszcze w pełni sił, a my same pełne niewinności i nieświadome tego całego zła, które czai się na świecie.
Pozdrawiam Cię serdecznie - bardzo miło było mi Cię tutaj widzieć :)
Witaj Taito :) zaglądam do Ciebie już kilka razy ale ciągle coś mnie odrywało od napisania paru słów... Teraz też siedzę w poczekalni u dentysty i czekam na swija kolej a pani spoznia sie całkiem nie źle 🙈 u mnie ostatnio czas leci strasznie szybko i zajęć zdecydowanie mam za dużo przez co chyba odporność mi spadła bo czuje się podziębiona... albo poczułam lato którego niestety tu w Norwegii nie ma i nie wiem czy będzie...
OdpowiedzUsuńMaj przyszedł nie wiem kiedy i zanim się obejrzymy będzie czerwiec i powoli zacznie się czas urlopowy. Piszesz ze majówkę spędziłaś w domu i tam się najlepiej czujesz. Ja tez bo mialm egzamin i mimo że pogodę mielsimy całkiem dobrą to bylam w domu i cieszyłam się tym czasem spedzonym przed telewizorem. Nasza majówka zaczyna się jutro i mamy wolne aż do niedzieli i plany były na środkową Norwegię to niestety pogoda nam je popsuła bo ma tam padać snieg🙈 to już jest nie normalne tym bardziej że ostatnie pięć lat mielsomy cudowna wiosnę w tym czasie...
O babciach pisać nie bede bo czasu mi tu mało ale też miałam jedna kochana a drugą babkę :) tak chyba wiele osób z nas ma :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego tygodnia :)
Tym bardziej wielkie dzięki, Aniu, że udało Ci się wygospodarować czas i chęci na napisanie tego komentarza :)
UsuńJa również nie wiem, kiedy to zleciało, przecież za rogiem czai się czerwiec, połowa roku! A jak ten miesiąc minie, to już będzie z górki i nim się obejrzymy, będziemy zabierać się za świąteczne przygotowania!
Bardzo lubię przebywać w domu, zwłaszcza odkąd mam kociaka-przybłędę, ludzie mnie męczą, więc coraz częściej zaszywam się w czterech ścianach i zatapiam w świecie lektur.
Mam nadzieję, że egzamin poszedł Ci wyśmienicie, no i zazdroszczę tego małego urlopu :) Baw się dobrze i odpoczywaj :)
kurcze czytałam ten post dawno temu z wyrka ale skubany telefon nie chciał zamieścić komentarza i widze, że potem do tego nie wróciłam.
OdpowiedzUsuńU nas pogoda póki co mało wiosenna. Zimno i pada, takich fajnych dni żeby w swetrze wyjść bez kurtki to póki co było może raptem tydzień jak zebrać do kupy. Inne lata dawno już było ciepło bo mi FB ciągle wyrzuca wspomnienia jak latałam od końca kwietnia już z gołymi nogami na bieganiu a teraz ciągle długie gacie. Także tegoroczna wiosna u nas dupy nie urywa bywały o wiele lepsze. Wczoraj lało bez przerwy cały dzień mamy znów jakieś lekkie podtopienia i było 10 stopni. Dziś też padało ale chociaż lekko cieplej.
Te domy z papieru zawsze mnie fascynowały. Jak można w takich mieszkać (znaczy jak są to się mieszka) ale nie rozumiem czemu coś tak niestabilnego funkcjonuje u Was i w USA. Bo to taniej ? ja za każdym razem w USA się zastanawiałam po co jest zamek w drzwiach jak można w nie kopnąć i wejść mimo zamykania. Serio. Ile razy w motelach była klamką w drzwiach z łazienki zrobiona dziura w ścianie na wylot bo ktoś walnął drzwiami i klamka się przebiła. Ani to ciepłe ani bezpieczne.
Myśmy trochę w majówkę pojeździli nie siedzieliśmy całej w domu bo częściowo było ładnie ale zimno a trochę lało.
A babcię też miałam jedną fajną (mama taty) i blisko mieszkała i uwielbiała nas bo miała tylko 2 wnuczki a mama mamy mieszkała 70 km dalej i miała wnuków 6-cioro to już było inaczej i jakoś z tamtą zżyta nie byłam.
Zauważyłam Twoją nieobecność, ale pomyślałam sobie, że nie miałaś nic do napisania - też czasami ograniczam się tylko do czytania, nie zawsze jest coś, czym chcę się podzielić, więc nie wydało mi się to szczególnie dziwne. A tu taka prozaiczna przyczyna :)
UsuńNo nie mów, wygląda na to, że u Was zimniej niż u nas, a przecież wszyscy narzekają, jak to w Irlandii źle pod względem pogody ;)
To prawda - sama pamiętam, jak nie tak dawno temu - jeszcze w kwietniu! - były upały, a ludzie korzystali z basenów ogrodowych! No cóż, w przyrodzie równowaga musi być zachowana. Nie może być zawsze upalnie :)
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze ;) Też nie do końca ogarniam ten fenomen, bo doskonale pamiętam, jak wyglądał mój dom rodzinny w surowym stanie - wszystko było z pustaków betonowych, w tym ściany, nie zaś z "tektury" jak tutaj. Taki dom na pewno był solidniejszy, no ale nie jestem inżynierem budownictwa, nie znam się na tym. W USA to chyba jeszcze gorzej pod tym względem niż w Irlandii!
Też w przeszłości często wybywałam w tym okresie, ale im starsza się robię, tym bardziej domatorka ze mnie wychodzi. Poza tym wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej ;)
U mnie, co ciekawe, to ta ukochana babcia mieszkała dalej i była rzadziej widziana :) Fajnie, że i Tobie udało się zaznać tej babcinej miłości :)
nie, no zawsze raczej mam coś do dodania :) tylko własnie teraz często z komóreczki sobie czytam a niestety tylko u Hebiusa mi tak się udaje komentować u innych nie. Pokazuje błąd i wywala. Więc potem zapominam, że nie skomentowałam.
UsuńTeraz na weekend się ociepliło ale cały tydzień był koszmarny.
Czasem w domu też trzeba posiedzieć i pomieszkać ;)
O widzisz to odwrotnie :)
Hmm, ciekawa sprawa, ale on ma chyba na wordpressie nie blogerze.
UsuńNo jasne, że trzeba - nie po to człowiek płaci tyle czynszu, żeby dom stał pusty ;)
tak tam się loguję z innego maila i hasła, a tu z innego i na bloggerach coś mi właśnie nie chodzi z komórki
Usuńna blogspocie miałam na myśli oczywiście
Usuń