niedziela, 26 lipca 2009

Donegalska masakra piłą mechaniczną... no prawie ;)

Myli się ten, kto myśli, że pech opuścił nas tuż po przekroczeniu granicy Kliclooney.

 

Mechaniczne konie naszego pojazdu zawiozły nas do małego nadmorskiego miasteczka, gdzie postanowiliśmy wyszukać B&B i udać się na zasłużony odpoczynek. Jako że pech prześladował nas wyjątkowo tego wieczoru, nie udało nam się zlokalizować pensjonatów polecanych przez niemego towarzysza naszej wyprawy – obszerny przewodnik, bez którego nie ruszam się z domu.


  


W czasie wykonywania chyba już czwartej z rzędu rundy po mieście, doszliśmy do wniosku, że bierzemy pierwsze B&B, na które natrafimy. Drogowskaz, który nagle wyrósł przed nami nie kazał nam zbyt długo czekać na realizację naszego pomysłu. Grzecznie udaliśmy się w kierunkuwy znaczonym przez strzałkę, by po przejechaniu kilkuset metrów trafić za zasłonę drzew, która skrywała średnich rozmiarów domostwo.


  


Podchodzimy pod drzwi, stajemy na wycieraczce i naciskamy dzwonek. Czekamy…

Wreszcie drzwi otwierają się z impetem, a zza nich wynurza się ktoś, kogo ewidentnie nie oczekiwałam. Młody Irlandczyk O Śmiertelnie Poważnym i Trądzikowym Obliczu. Gdyby urodził się w plemieniu Indian, jestem pewna, że nadano by mu przydomek „Ponura Twarz”. Spodziewałam się zobaczyć wesołe i pogodne oblicze gospodarza, a zastałam kolesia, który nawet przez sekundę nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Jego wzrok spoczywał na wszystkim, tylko nie na nas.


  


Ciężko to opisać, ale w jego wyglądzie było coś… hmm, demonicznego, coś, co sprawiło, że kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam, zdążyłam jedynie przełknąć ze strachu ślinę. Język ugrzązł mi w gardle i zdecydowanie odmówił wyrecytowania formułki: „Hi, we’re looking for a room…”, co też sprawiło, że to Połówek zabrał głos w sprawie ewentualnego noclegu. Kiedy mój Mr Right był w trakcie mini-konwersacji z Ponurakiem, ja gorączkowo powtarzałam w myślach „Boże, spraw, żeby nie było żadnych wolnych pokoi”. Niestety. Stwórca miał najwyraźniej ważniejsze rzeczy na głowie, bo z ust Ponuraka wydobyło się zdanie, którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć.


  


Grzecznie udaliśmy się za Ponurakiem, wyglądając i czując się jak owce prowadzone na rzeź. Oferowany pokój był dość staromodnie i skromnie urządzony. Miał jednak dwa okna wychodzące na morze, na które chcąc sobie popatrzeć trzeba było zapłacić 35 euro od osoby. Zdecydowanie za dużo jak na oferowane nam warunki. Zlustrowałam pokój dość sceptycznym wzrokiem, a całą czynność powtórzyłam jeszcze raz w łazience. Kiedy radośnie się z niej wynurzałam i już otwierałam usta, by obwieścić Ponurakowi, że „my się jeszcze zastanowimy i rozglądniemy po okolicy”, co oczywiście miało być odmową, Połówek właśnie był w trakcie ustalania szczegółów z Ponurakiem. „To co, bierzemy?” rzucił w moim kierunku, stawiając mnie w zasadzie wobec już podjętej decyzji. Ciągle będąc w szoku wywołanym bliskim spotkaniem z tym oto stojącym przede mną Irlandzkim Kosmitą, mogłam zdobyć się jedynie na pozbawione entuzjazmu przytaknięcie głową.  


  


Zdolność mówienia odzyskałam wkrótce po tym, jak Ponurak opuścił nasz pokój. Nie byłam zadowolona z takiego wyboru, a tym bardziej z wizji spędzenia nocy pod tym samym dachem, co Irlandzki Kosmita. Bezsilnie opadłam na łóżko, myśląc sobie, że Ponurak wygląda jak uciekinier z trzeciorzędnego horroru. I tu moja wyobraźnia zemściła się za lata oglądania głupkowatych filmów ociekających krwią, podsuwając mi coraz to bardziej drastyczne sceny rodem z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” będące udziałem Ponuraka i nas. Mój strach osiągnął apogeum wtedy, kiedy z rozmyślań wyrwał mnie głos Połówka: „Co za gość. Pewnie wpadnie do nas w nocy z piłą motorową”, a ja w tym momencie poczułam, że zaraz zmoczę się niczym beztroski niemowlak.


  


Przed pójściem pod prysznic i położeniem się do łóżka musiałam chwilę walczyć z nieodpartą chęcią zablokowania drzwi do pokoju fotelem. A najlepiej dwoma i tym wolnym łóżkiem, które mieliśmy w pokoju.

 

Nie zdążyłam jeszcze porządnie ochłonąć po traumatycznych wrażeniach, kiedy przyszło mi się zmagać z następnymi. Bo oto z łazienki wypadła Śmiertelnie Poważna Twarz… tym razem jednak w osobie Połówka i obwieściła mi: „Mam kleszcza!” i jakby na potwierdzenie wypowiadanych słów, zobaczyłam przed oczami wstrętnego, brr, obrzydliwego, brr, okropnego kleszcza wbitego w smukłą łydkę Połówka. Na prośbę Połówka dokonałam jego szczegółowych oględzin, po czym spanikowana pobiegłam do łazienki, by dokładniej obejrzeć siebie.


  


Nie musiałam zbyt długo czekać, jako że już po chwili zlokalizowałam nie jednego, a o zgrozo, D-W-A, kleszcze. Te również upodobały sobie moje dolne kończyny, jako że jeden zahaczył się na wysokości kolana, a drugi, bardziej odważny i śmiały, zapuścił się wyżej – na sam środek mojego uda. Dalsze poszukiwania wykluczyły istnienie form kleszczowych w innych partiach ciała. Wbrew pozorom nie napełniło mnie to szczęściem, lecz paniką.


  


I tu nastąpiło kilkanaście koszmarnych minut wyjętych z mojego życiorysu, jako, że nienawidzę wszystkiego, co jest kudłate, obślizgłe, obleśne, jest pająkiem, gąsienicą lub inną poczwarą. A jeśli to coś siedzi na mnie, to już w ogóle jestem na najlepszej drodze do zejścia na zawał.


  


Kiedy ja panikowałam, że umrę na boreliozę, kleszczowe zapalenie opon mózgowych, tularemię, babezjozę, czy inne pokrewne diabelstwo, Połówek skierował swoje myśli na bardziej praktyczny tor. Po ustaleniu planu działania, rzuciłam się na poszukiwanie pęsety, którą moglibyśmy usunąć te trzy niepożądane szczękoczułkowce, które postanowiły na nasz koszt i na krzywy ryj urządzić sobie imprezkę mocno zakrapianą krwią. Przeszukałam zawartość naszego bagażu, moją torebkę i kosmetyczkę, po to, by stwierdzić, że NIE znalazłam w niej pęsety. Prawo Murphy’ego dało o sobie znać po raz kolejny. Nie wzięłam też ze sobą żadnych perfum, przez co nasza sytuacja wydawała się być naprawdę opłakana: nasza dwójka vs trójka spragnionych krwi kleszczy. Naszą jedyną bronią okazał się bezalkoholowy antyperspirant w aerozolu.


  


W obliczu takiej sytuacji Połówek został na ochotnika oddelegowany na parter domu, gdzie znajdował się Ponurak, potencjalny Bay Harbour Butcher. Wrócił z narzędziem zbrodni w postaci pęsety, butelką męskich perfum D&G i dobrą nowiną, oznajmiając mi, że dzięki Bogu nie jesteśmy w domu sami z Irlandzkim Kosmitą, lecz także z dwójką sympatycznych staruszków, jego rodziców Nie-Kosmitów.


  


A potem akcja rozegrała się szybko, lecz w wielkim napięciu. Połówek został w trybie awaryjnym mianowany przeze mnie chirurgiem, a jego sprawne ręce profesjonalnie wyeksmitowały największego kleszcza chwilowo stacjonującego na jego prawej nodze i dwa karły z lubością wbijające się w moją lewą kończynę dolną. Cała operacja zakończyła się sukcesem, kleszcze poniosły okrutną śmierć, a my zasnęliśmy. I choć rano obudziliśmy się cali i zdrowi, nie poćwiartowani, zgodnie stwierdziliśmy, że źle się nam spało, a w nocy kilkakrotnie się budziliśmy…

 

***

Mimo że staruszkowie byli mili, B&B nie polecam i nie podaję namiarów. Rzecz działa się w Dungloe i to powinno Wam wystarczyć.

 

Dla równowagi, aby traumatyczne wrażenia zostały zatarte, okraszam posta wieloma fotkami z magicznego Donegalu. Enjoy!

 

Na prośbę Verity zamieszczam "portrety pamięciowe sprawców" ;)

   

24 komentarze:

  1. To na prawdę była mrożąca krew w żyłach wyprawa :-) Na całe szczęście ja mam spokój z kleszczami - w górach, w kórych mieszkamy, jest zbyt surowy klimat dla tych paskudztw. I dobrze, bo mój łażący po lesie kot wylądałby jak chodząca jadłodajnia dla kleszczy.Zdjęcia śliczne!Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, taka była cena za dotarcie do dolmenu Kilclooney ;) Jeszcze się nie otrząsnęłam z pokleszczowego szoku. Nigdy więcej buszowania w wysoookiej trawie! A moje polskie zwierzaki dość często przynosiły kleszcze - i nawet same je im usuwałam. Moją nogę jednak wolałam powierzyć w zaufane ręce Połówka ;) Świetnie się spisał! Maro, serdeczne pozdrowienia z Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No prawdziwy horror ! Dobrze, że chociaż widoki piękne zrekompensowały stres ! Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  4. Cooo? 35 euro za osobę!!?? Wezwałbym Gardę i oskarżył ich o rozbój :). Za 70 euro można bardzo przyjemny pokój w przyzwoitym hotelu wynająć. Bez kosmitów.Muszę Ci to oddać - Donegal zachwyca. Jak smukła łydka Połówka;). Co Wy kobiety macie z tymi łydkami, to ja nigdy nie zrozumiem:)

    OdpowiedzUsuń
  5. ~pełnoletnia27 lipca 2009 12:27

    No więc jednak miałam choc trochę racji że sprawcą był Irlandczyk ;) A co do kleszczy to mnie też dopadł jeden po wyprawie do zamku. Co dziwne,kleszcze nigdy nie czepiały się mnie w Polsce. Przez pieć lat studiów (leśnictwo) włóczyłam się po lasach, łąkach i innych "plenerach" i NIGDY nie miałam kleszcza a inni obierali się jak psy z ostów. A tutaj zauważyłam jednego po prysznicu, gdy się oliwkowałam. W sumie zauważyłam małą włochatą kuleczkę, którą zdrapałam i dopiero potem okazało się, ze to kleszcz a te włoski o jego nóżki. Dzięki Bogu nie był jeszcze mocno wczepiony, albo olejek na niego tak podziałał. Nienawidzę kleszczy!

    OdpowiedzUsuń
  6. verita2@onet.eu27 lipca 2009 12:56

    No nie, wszystkiego się mogłam spodziewać. Tylko nie kleszczy!!! No i ten mrożący krew w żyłach tytuł. Nastrój grozy wprowadzony od samego początku :) A jak tam noga? W sumie nogi? Byliście na jakimś pogotowiu czy czymś podobnym, żeby Wam obejrzał czy nie ma pozostałości?I powiem Ci, że jakby nie te piękne fotografie Donegalu, kojące dusze, można było zwiać z krzykiem od kompa :)A zdjęć kleszczów nie macie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~una invitada27 lipca 2009 14:21

    lubie bukowac,nie wiedzac na co trafie.w Oxfordzie wyszlo smiesznie:) ciekawe co bede miec w Aberdeen.nie strasz mnie kleszczami Taito, bo boje sie,ze tutaj tez sa.i to tylko w trawie, nawet nie w lesie...

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam na http://swiat-brzyduli.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, przy okazji nauczyłaś się jak szybko i sprawnie przeprowadzić operację chirurgiczną. A nauka ne idzie w las ktoś powiedział

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj, Alku :) Pielęgniarki ze mnie nie będzie, a tym bardziej chirurga, bo zwyczajnie nie znoszę widoku krwi i ludzkich wnętrzności ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. No, jaszka, nastrój grozy musi być ;) Musiałam przecież odzwierciedlić swoje odczucia ;) Oczywiście, że kleszcze zostały sfotografowane dla potomności. Mam trzy fotki, ale niestety jakość każdej z nich pozostawia wiele do życzenia. Były robione w niezwykle niesprzyjających okolicznościach.Mogę jakąś dla Ciebie zamieścić, pytanie tylko, czy Ty, aby na pewno chcesz ją widzieć? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jasne, że są! Strzeż się ;) One się wycwaniły i coraz częściej można je spotkać nawet w górskich okolicach. Ja jeśli jadę gdzieś na zagraniczną wycieczkę, to zawsze zapoznaję się z opiniami na temat danego hotelu czy pensjonatu. W Irlandii tego nie praktykuję - bo najczęściej nie rezerwuję B&B. Jadąc gdzieś na kilka dni, nigdy nie wiem, ile kilometrów zrobimy danego dnia i gdzie będziemy nocować. Czytałam Twoją relację z Oxfordu, gratuluję miłej przygody :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Teraz wspominam to jako nietypową przygodę, chociaż wtedy bardziej było mi do płaczu niż do śmiechu ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. renatad7@poczta.onet.pl28 lipca 2009 21:48

    na zagraniczna tak, ale Anglia to jakaz to zagranica:)))niekoniecznie bym chciala miec do czynienia z tymi robalami.fuja w Oxfordzie bylo naprawde przemilo. nawet gdyby miasto okazalo sie brzydkie, nie zalowalabym wyjazdu. buzka

    OdpowiedzUsuń
  15. Ty facet jesteś, więc nie wiesz, że smukła męska łydka to bardzo przyjemny obrazek dla kobiet ;) A 35 euro to wcale nie tak dużo za B&B. Ciężko znaleźć tańsze w kurorcie nadmorskim, a w dodatku w pensjonacie z widokiem na morze.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak zamieszczę fotkę, to poznasz tych "przyjemniaczków". Sama słodycz, mówię Ci ;)Renatko, zapomniałam poinformować Cie, że [niech pomyślę... chyba w piątek] otrzymałam Twoją przesyłkę :) Wielkie dzięki za jej zawartość! Trafiłaś w mój gust :) Ach, no i zaczęłam wreszcie czytać "Shroud for the Archbishop", zapowiada się ciekawie, aczkolwiek trochę opornie idzie mi to czytanie, bo ciągle jestem w trakcie przerabiania dwóch innych książek. Postaram się wkrótce napisać jakiegoś maila :)

    OdpowiedzUsuń
  17. renatad7@poczta.onet.pl28 lipca 2009 21:59

    ja mam tutaj ksiegarnie historic scotland ;) kolo Holyrood Palace. a wybor, o matko!!!!!!!mam nadzieje,ze lektura spodoba sie, a doszlo bardzo szybko.buzka

    OdpowiedzUsuń
  18. Brr, koleżanko, litości! Może daruj sobie te szczegółowe i drastyczne opisy, bo mnie się już słabo robi ;)Muszę przyznać, że ja miałam bardzo podobną przygodę z tymi kleszczami. Wyobraź sobie, że się umyłam pod prysznicem i NIE zauważyłam, że te dwa pasożyty siedzą na mojej nodze! Dopiero jak Połówek wszczął alarm, że ma kleszcza [jego był duży], pobiegłam spanikowana do łazienki, by dokładnie się obejrzeć. No i znalazłam je. A co do rozwiązania, to fakt - byłaś blisko ;) Ale kleszczy chyba nikt się nie spodziewał ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. A propos Historic Scotland. Ostatnio, jak zwiedzałam zamek objęty ochroną przez National Trust, to pomyślałam, że fajnie byłoby się zapisać do Historic Scotland. Orientujesz się może, czy oni wysyłają swoje pisma także do Irlandii?

    OdpowiedzUsuń
  20. renatad7@poczta.onet.pl28 lipca 2009 22:40

    nie mam pojecia kochana, ale w przyszly wtorek moge pojsc i zapytac. w tym tygodniu juz niestety nie wyrobie sie;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie ma sprawy, nie wymagam od Ciebie, byś tam drałowała, tylko po to, by zadać im to pytanie. Zawsze mogę poczytać ich oficjalną stronę i zasady członkostwa w HS.Myślałam, że w tym roku uda się nam wyskoczyć do Szkocji na objazdową wycieczkę, ale wszystko wskazuje na to, że będę musiała te plany przełożyć na przyszły rok. I tak mam już terminarz zapchany planami wycieczek po Irlandii. No i ciągle pozostaje Walia przyciągająca mnie niczym magnes...

    OdpowiedzUsuń
  22. Ale w razie "W" wiesz już jak co zrobić a to widza czasem przydatna

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie przeżyłam tego widoku.... Od nastepnego razu mój blog a także komentarze u znajomych pisze Duch Potępieniec, zwany potoczniej Veritka Ghost!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. ~pełnoletnia29 lipca 2009 19:50

    No, kleszczy, rzeczywiscie nie!

    OdpowiedzUsuń