Błogosławieni ci, którzy posiadają w pracy stołówkę,albowiem mogą najeść się w miarę tanio i smacznie.
Ci, których nie spotkał taki przywilej, mają kilka opcji:
- Mogą stołować się na mieście – opcja może i kusząca, ale na krótką metę. Sporadyczne skorzystanie z dobrodziejstw lokalnych restauracji i fast-foodów nie jest złe. Gorzej, kiedy tego typu lokale stają się niemalże naszym drugim domem. Opcja odchudzająca portfel i ryzykowna. To takie kulinarne bungee jumping. Jesz, ale tak naprawdę nie wiesz co. Nigdy nie masz pewności, że jakiś sfrustrowany pracownik kuchni nie wyżył się właśnie na Twoim daniu ;)
- Można oczywiście zaopatrywać się w domowe posiłki. Opcja z pewnością bardziej rozsądna, zdrowsza, [teoretycznie] smaczniejsza i tańsza, ale i bardziej pracochłonna. Trzeba codziennie coś przyrządzić, a później umieścić to w pojemniku na lunch. Nie dla zapominalskich, niezdyscyplinowanych i leniwych.
- Opcja ostatnia, to opcja hardcorowa. Z pewnością nie dla słabych psychicznie i głodomorów ;) Otóż można całkowicie zrezygnować ze spożywania posiłków w czasie pracy. Pomysł niezbyt rozsądny, przynoszący więcej szkody niż pożytku. Nie od dziś wiadomo, że jak Polak, tfu, człowiek głodny, to człek zły. I nie myślący. Bo jak tu myśleć, kiedy żołądek przysysa się do kręgosłupa, kiszki zawzięcie marsza grają [i szykują się na bis], a przed oczami pojawiają się przeróżne smakołyki – produkty uboczne nadgorliwej wyobraźni.
I tak się składa, że Połówek jest właśnie jednym z tychnieszczęśników, którzy nie posiadają firmowej kantyny. Zatem wszystko, cozostaje przez niego przyniesione do pracy, jest domowej produkcji. A dokładniejMade in Ireland. By Taita [gwoli ścisłości]. Poczucie przyzwoitości nakazuje miwyznanie prawdy. Nie jestem i nigdy nie byłam wybitną kucharką. Ale zaznaczyćtrzeba, że Tyfusową Mary też nie jestem. Ani kompletnym beztalenciem kulinarnym,którego potraw nie spróbowałyby nawet wygłodniałe dzieci z Etiopii. Eksperymentuję,daję się ponieść fantazji, uczę się na własnych błędach. Żyjemy, a to chybaprzemawia na moją korzyść. To dowód na to, że moje kulinarne „dzieła” nie są szkodliwe dla otoczenia.
Z troski, w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku, a wgłównej mierze z powodu swojego nieco zarozumiałego ego [„bo ja to lepiejzrobię!”], to ja dbam o zawartość połówkowego pojemnika na lunch. Jego zadaniepolega jedynie na zabraniu z lodówki tego, co mu przygotowałam na obiad dopracy. Proste. Ale tylko pozornie. Bo oto okazuje się, że Połówek - zawsze będącyrano na autopilocie - nie do końca wywiązuje się ze swoich obowiązków. Otwieralodówkę, chwyta automatycznie pojemnik, zgarnia ze stołu kilka owoców iwychodzi z domu. Jeśli obok pojemnika na lunch stało coś innego, coś co niejest standardowym składnikiem jego posiłku, coś, co przede wszystkim nieznajduje się w jego „lunchboxie”, to coś zostaje pominięte. Tak więc wracam kiedyś do domu, otwieram lodówkę, a tam stoi zupa Połówka. Miał wziąć dopracy. Nie wziął.
Początkowo myślałam, że to pojedynczy wybryk Połówka. Ot,nic nie znaczący incydent – nie zauważył i nie zabrał ze sobą. Kiedy jednakczynność nabrała stałego charakteru, postanowiłam przejść do kontrataku.Podrapałam się po głowie, podumałam i wpadłam na pewien pomysł. A mówiąc konkretnie: poszłam w śladyświstaka. Zaczęłam wszystko owijać w sreberka. Poskutkowało. Od tego momentu, zlodówki zawsze znikało wszystko, co było zawinięte w folię aluminiową, aPołówek szedł do pracy kompletnie wyposażony.
Zatem od dziś możecie zacząć do mnie mówić „Świstak” ;)
Chcialabym poznac faceta ktory bedac w zwiazku z kobieta sam sobie przygotowuje lunch do pracy, albo - wersja hardcorowa - przygotowuje JEJ lunch do pracy. Czy tacy w ogole istnieja?
OdpowiedzUsuńkiedy pracowalam w coffee shopie, kawe i jedzenie mialam na miejscu i za darmo. jedzenie bylo przygotowywane przez kucharza, wiec swieze i zdrowe. moze zle nazwalam miejsce, w ktorym pracowalam, to byla restauracja + coffee shop+ delicatesen dla takich naprawde posh ludzi. nie mialam powodu, aby marudzic i nie musialam, brac jedzenia. teraz mam mozliwosc wychodzenia na lunch, ale tak jak piszesz, trzeba miec gleboka kieszen lub jesc smieciowe jedzenie. zdaza sie wiec, zerobie sobie drugie sniadanie. ale ja tak jak dublinia, moge bez tego zyc, chyba ze ktos specjalnie dla mnie przyrzadzi;)pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZnam z autopsji wieczorne przygotowywanie zarcia dla M. Czasem jest bardzo wykwintnie (sztuka miesa, ziemnaczki, jarzynki), czasem skromnie (makaron z czyms tam) jak nie mam inwencji co ugotowac. Teraz ja przygotowuje a jak mieszkalismy w Pl i M nie pracowal tak duzo, zawsze robil mi pyszne kanapki do pracy. Mialam tez deser i owoce. Tu w pracy oboje mamy bony ale czesto brakuje czasu aby wyjsc na przerwie do knajpy i spokojnie zjesc. Bony wykorzystujemy wspolnie idac na kolacje np. w sobote. Moge za nie tez zrobic zakupy w rzeznika albo w piekarniach (ciacha, kanapki, salatki, co sie chce!). To fajna sprawa! Czy macie tez takie tickets restaurant? Buziaki
OdpowiedzUsuńJa na szczescie nie musze nikomu nic przygotowywac- nie znioslabym chyba tego ;)Moj M wraca na obiad do domu i wrzuca jakis makaron do garnka, albo zatrzymuje sie u swojej mamy, gdy ja pracuje. Ja, mimo ze koncze prace o 14 (jesli mam ranek), korzystam ze szpitalnej stolowki za jedyne euro. Moja corka jada w domu lub (gdy zajecia ma rano i po poludniu) korzysta ze szkolnej stolowki.Milego popoludnia, Swistaczku ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne! Chłopy mają w sobie coś takiego, że lecą po schematach. Nie dla nich babska finezja, nawet w kwestii posiłku do pracy. Gratuluję patentu. Praktyczny i i stosowny do męskiej psychiki! Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńJest naukowo udowodnione, że my faceci mamy problemy z wyłapywaniem szczegółów. A takim zbiorem szczegółów jest właśnie układ produktów w lodówce. Ale nie cieszcie się zbytnio drogie panie! Wystarczy, że Wam facet przestawi lodówkę i narysuje mapę z wytycznymi, jak ją znaleźć, a większość z Was zginie z głodu w czasie poszukiwań ;-) To wszystko wynika z różnic, jakie powstały w mózgach obu płci w procesie ewolucji. Ot, zwykła specjalizacja :-)Taito, świstaku Ty nasz, a może Połówek po prostu nie lubi zupy i celowo zostawiał ją w lodówce? ;-)Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńCóż mężczyźni tak mają, ale mądrośc świstaka zwyciężyła :)))Pozdrawiam serdecznie Taitko :))
OdpowiedzUsuńChcesz hard core? No to masz!W starozytnych (jak dla Ciebie) czasach, czyli poczatkach lat 70-tych ubieglego stulecia, moja mac wychodzac na popoludnie do pracy poinstruowala mojego ojca, ze ma nam odgrzac rosol.Tatulek posluszny woli malzonki, rozpalil ogien pod blacha tzw. westfalki, przesunal garnek z zupa na srodek i doprowadzil do temperatury wrzenia. Wrzucil makaron i podal swoim pociechom (czyli mnie i mojemu bratu)...Mac wrocila do domu, zaglada do lodowki... Zupa stoi na swoim miejscu... ????- Jedliscie obiad? - pyta ojca.- Tak.- A co jedliscie?- No przeciez stalo na kuchni...I tu mac oslabla. Przyjrzala sie wlasnemu potomstwu, ktore nie wykazywalo zadnych oznak zatrucia, a wrecz przeciwnie wykazywalo objawy ADHD.Okazalo sie, ze poprzedniego dnia, mama cos zmywala w malym garnuszku i juz nie chcialo sie jej wylac tej wody, bo bylo bardzo pozno, a ze zmywane naczynia byly tlustawe, to i plywaly tluste oczka na wierzchu...Oczka, ktore zwiodly mojego ojca...He he he ;)
OdpowiedzUsuńTen Połówek to ma z tobą dobrze, Taitko :-) Mój sam sobie robi jedzenie do pracy, a czasami to nawet mnie pilnuje, żebym coś jadalnego wrzuciła sobie do plecaka przed wyjściem rano. Obiady w domu też robi ten, komu akurat chce się coś upichcić. Ale muszę przyznać, że obydwoje lubimy gotować, więc głodni nie chodzimy :-)Buźka!
OdpowiedzUsuńCzesc Taito: Powiem Ci, ze jak sie tak uloze wieczorem i Cie czytam, to zawsze mi tak jakos milo na duszy. Podoba mi sie ten Twoj styl. Jakos tak fajnie mi sie robi. A co do naszych mezczyzn, Mario tez jest w stanie otworzyc pelna lodowke i nie wiedziec zupelnie, co wyjac do zjedzenia. Nigdy mu nic do glowy nie przychodzi. Szczytem byl kiedys telefon do mnie do pracy, kiedy wyjatkowo wrocil do domu przede mna, z pytaniem, kiedy przyjde, bo on jest glodny. Na moje, "Otworz lodowke i sobie cos wyjmij", odparl, ze tam sa same liscie i on nie wie, co ma robic ;) Ja nie wiem, jak on by przezyl sam. Chyba do konca zycia prosilby jedzienie na telefon. ;)
OdpowiedzUsuńciekawy sposób i pewnie Wam teraz sporo folii schodzi ale jeśli skuteczny to wart tej ceny ;DDD
OdpowiedzUsuńHie, hie, hie :) Dave :)) Ja to doskonale wiem, ale najgorsze jest to, że te różnice świetnie widać w naszym związku. Połówek NIGDY niczego nie może znaleźć! Nawet jeśli to coś stoi 30 cm od niego! Dlatego też już przestałam go prosić, by mi coś przyniósł lub znalazł ;) Ja z kolei mam tragiczną [choć lepiej byłoby powiedzieć, że wcale jej nie mam] orientację w terenie. Kiedyś skończyłam zajęcia późnym wieczorem, wyszłam z uczelni i... spędziłam chyba godzinę szukając naszego auta! A wszystko to dlatego, że wyszłam nie tymi drzwiami, co przyszłam! Haha. Jak wreszcie odnalazłam auto, już prawie byłam w stanie hibernacji ;) [to była bodajże jesień]. Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że się odezwałeś :)) Ps. A właśnie, przeczytałam Połówkowi Twój komentarz :) Jak już skończył się śmiać, zrobił tajemniczą minę. Nie zdementował pogłosek dotyczących zupy ;) Ja pierdziu, ale mnie czas goni! Nawet nie mam czasu odpisać na komentarze! Idę do kuchni zrobić coś na obiad. Trzymaj się cieplutko :))
OdpowiedzUsuńFajny blog ;P ja zdecydowanie wybtalabym 1 opcje, chcociaz oczywiscie nie na dluga mete :) pozdrawiam i zapraszam do mni ewww.infinitum.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńUh ah! Ja to mam szczescie, otoz moje kochanie to kucharz :D wiec zarowno nie musze robic mu papu- bo zje w pracy. A jak ma wolne to on robi papu. Tylko od czasu do czasu mnie do kuchni zapedzi ;] Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMaro, myślę, że obydwoje mamy ze sobą dobrze. Wyjątkowo zgodna i harmonijna z nas para :) Poza tym w związku trzeba się uzupełniać. Ja mu przygotowuję posiłki do pracy, on jest moim prywatnym szoferem ;) A na wycieczkach zawsze robi za GPS ;) Pozdrawiam serdecznie z zimnej Irlandii :)
OdpowiedzUsuńU mnie nie ma tak dobrze. Zresztą, ja zaczynam pracę stosunkowo wcześnie i kończę [zazwyczaj] o normalnej porze, więc nie mam potrzeby zjadania obiadu w pracy. Rano w domu zazwyczaj wciągam "Scottish porridge", a później jakiś owoc. Ciepły posiłek zjadam po powrocie do domu. Razem z Połówkiem. Jak się sprawy mają z tym strajkiem, o którym wspominałaś jakiś czas temu? Wszystko już wróciło do normy?
OdpowiedzUsuńPewnie istnieją, aczkolwiek.. nie znam żadnego :) Znam za to takich, którzy gotują dla swoich partnerek. Niekoniecznie z przymusu - bardziej z przyjemności. Ale o tym nie muszę Ci pisać, bo przecież masz takiego TTŻ [Tymczasowego Towarzysza Życia] w swoim środowisku ;)
OdpowiedzUsuńEwuniu, te same liście naprawdę mnie rozbroiły :) Mój Połówek na szczęście nie jest aż takim hardcorem ;) Przyrządza mi obiad, kiedy ma dzień wolny od pracy, no a poza tym potrafi wiele potraw sam zrobić. I co najważniejsze: są naprawdę smaczne. Dziękuję Ci za miłe słowa :) Pozdrawiam serdecznie i ściskam :)
OdpowiedzUsuńCapucine, bardzo fajna sprawa z tymi bonami. Czu u nas istnieją? Powiem szczerze, że nie wiem. My nie mamy czegoś takiego w pracy. A tak poza tym, to u mnie sprawa wygląda bardzo podobnie. Raz jest wymyślny obiad [jak mam czas i ochotę], innym razem nie ;) C'est la vie ;) A Połówek też gotuje. Rzadko, bo rzadko, ale naprawdę smacznie :)
OdpowiedzUsuńOch, szczęściara :) Jak ja Ci zazdroszczę :) Ja pewnie bym nie gotowała, gdybym była sama. Nie muszę codziennie zjadać ciepłego posiłku. Do szczęścia wystarczyłaby mi jakaś kanapka, owoc, albo jogurt :)
OdpowiedzUsuńPomysł dobry, przede wszystkim naprawdę skuteczny :) No, ale to chyba nie jest patent ;) Przede mną był świstak :) To on był moją inspiracją ;)Serdeczne i ciepłe pozdrowienia z zimnej i deszczowej krainy :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, Miledo :) Przesyłam pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńPal licho folię i jej cenę - ważne, że działa :))
OdpowiedzUsuńMankament pierwszej opcji to właśnie to, że nie można jej stosować na dłuższą metę. Na blogu byłam, zapowiada się ciekawie. Powodzenia w pisaniu życzę.
OdpowiedzUsuńFumikomi, wiesz, że jesteś szczęściarą? :) Mój Połówek co prawda nie jest kucharzem, ale też gotuje - z tym, że rzadko. Raz, dwa razy na tydzień ;) No, ale ponoć liczy się jakość, nie ilość :)
OdpowiedzUsuńHaha, faktycznie, lata siedemdziesiąte, to dla mnie prehistoria ;) Nie było mnie na świecie, a co więcej: moja Mama nawet nie miała mnie w planach ;) Sama była kilkuletnią dziewczynką ;)A historia iście hardcorowa :) Że też się nie połapaliście? ;)
OdpowiedzUsuńa to Ty mi powiesz, kiedy przesylka dojdzie do Ciebie;)
OdpowiedzUsuńO ja pierdziu :) No nie mów, że znów mi coś posłałaś? :) Pytam, bo w poniedziałek Połówek ponownie wyruszył na pocztę z misją posłania w świat pewnej przesyłki ;)
OdpowiedzUsuńa ja mialam samotna misje wczoraj. bo duzo widzialam i chcialam sie podzielic;)takze byle do poniedzialku. a od poniedzialku do dzis to juz troche czasu minelo, kurcze, mam nadzieje, ze wszystko podochodzi.
OdpowiedzUsuńW tej sytuacji Połówek traktować Cię musi jak księżniczkę. W myśl zasady "wszystko co powiesz lub zrobisz, wróci do ciebie w lunchboxie".
OdpowiedzUsuńwlsnie listonosz przyniosl mi przesylke. nie wiem jak mam dziekowac. dziekuje serdecznie i wieczor jutrzejszy mam z glowy. dziekuje Taito raz jeszcze! a kartka sliczna !!!
OdpowiedzUsuńYippee :) Cieszę się, że dotarło :) Co prawda długo szło, ale najważniejsze, że jest :) Wybacz, wiem, że nie chcesz magazynować niepotrzebnych rzeczy, ale pomyślałam, że jakimś cudem znajdziesz na nie miejsce ;)
OdpowiedzUsuńPołówek nigdy nie może nic znaleźć, ale często nie jest to wina Połówka! Chciałbym tylko delikatnie przypomnieć "Ducka", po którego wysyłałaś mnie kilka razy do Lidla. I upierałaś się, że nie mogę go znaleźć, bo w sklepie dostaję oczopląsu. "Ja bym od razu znalazła!" No i znalazłaś, ale w Dunnes Stores, bo Lidl nigdy tego nie miał w ofercie :P
OdpowiedzUsuńHihihi Taitko naprawde usmialam sie z tego postu, bo wyobrazilam sobie Ciebie tak przygotowujaca posilki z mysla o Polowku i tego Twojego Polowka zabierajacego do pracy to co sie znajduje w lodowce i myslalam, ze napiszesz, ze zabral np. jakies resztki dla psa czy cos w tym rodzaju:).
OdpowiedzUsuńTo ja Cię podziwiam! Mój Tygrys jest niestety z tej trzeciej grupy - może nie jeść cały dzień i jeszcze jest z tego dumny, a ja się wkurzam. Czasem bierze kanapki albo lunch, jak zostanie np obiad z poprzedniego dnia, ale najczęściej się zdarza, że zapomina zabrać zrobionych kanapek/lunchu ze stołu. Wiem, powinnam bardziej o niego dbać... przecież to taka chudzina jest... A sposób wymyśliłaś świetny :)
OdpowiedzUsuń