W poprzednim poście chciałam zamieścić kilka uwag na tematsamego „Gate Theatre”, jednakzrezygnowałam, gdyż moja recenzja „Ptaków” zaczęła pod względem objętościprzypominać epopeję.
Jeszcze zanim zawitałam do wspomnianego dublińskiegoteatru, spotkało mnie pewne zaskoczenie. Otóż, korzystając ze stronyinternetowej „Gate”, by zarezerwować bilety na spektakl, zauważyłam nietypowąrzecz. Cena biletów była zróżnicowana. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybynie fakt, że nie była ona uzależniona od miejsca na widowni, a od dni tygodnia.Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. W „Gaiety”, „Olympia” i „The Helix” nacenę biletu ma wpływ miejsce zajmowane na widowni. Logicznie rozumując: imlepszy rząd, tym większa cena. W tych teatrach najdroższe były krzesełka w początkowychrzędach. W „Gate Theatre” rząd w zasadzie nie miał znaczenia. Z wyjątkiem tegopierwszego i dwóch ostatnich – ich cena była tylko 2 euro niższa. Tunajbardziej liczył się dzień. Na spektakle rozgrywane w poniedziałki można byłonabyć najtańsze wejściówki. Wtorek, środa, czwartek – te dni były jużzdecydowanie droższe. Zaś piątek i wieczorny seans sobotni – najdroższe. Tyle wkwestii cen.
To była moja pierwsza wizyta w „Gate Theatre”. Zanimprzekroczyłam jego próg, wyobrażałam sobie to miejsce jako przytulny iklimatyczny teatr. Już sam budynek - dostojny i elegancki – był jakbyzapowiedzią wewnętrznego przepychu. Okazało się, że to tylko pozory. Wnętrzeokreśliłabym jako dość ciasne i klaustrofobiczne. Maleńkie foyer z niewielomamiejscami siedzącymi, równie skromna sala teatralna. To w zasadzie wszystko.Dominująca szarość, prostota wystroju – to elementy rozpoznawcze „GateTheatre”. Na próżno szukać tu przepychu i wiktoriańskiego uroku, jakiznajdziemy w „Gaiety Theatre”. Foyer miało dla mnie jedną zaletę. Przylegało donaszej sali, zatem, kiedy aktorzy chwilowo pożegnali się z publicznością iudali na przerwę, my także postanowiliśmy rozprostować kości. Z chwiląwydostania się z sali dotarł do mnie intensywny zapach świeżo zaparzonej kawy.Uwielbiam aromat kawy, zatem pomimo nieprzyzwoitej pory zdecydowałam się nafiliżankę aromatycznego napoju. Cena okazała się jak najbardziej przystępna[tylko 1,50 €], co było dla nas miłą niespodzianką.
Ci, którzy regularnie czytają mojego bloga, pewniepamiętają, iż miałam okazję gościć w kilku dublińskich teatrach. Odczucia,jakie miałam po zakończeniu oglądanych przeze mnie spektakli były różne. To wzasadzie była jedna duża skala emocji. Był zachwyt, było zauroczenie, niezabrakło rozczarowania i uczucia niedosytu. Było miejsce na wzruszenie i naniecierpliwe oczekiwanie na dalszy rozwój akcji. Krótko mówiąc, bywało różnie,ale nigdy nie żałowałam wyjścia na żaden spektakl. Może zabrzmi to banalnie,ale każdy czegoś mnie nauczył. I nie chodzi tutaj nawet o jakąś specjalistycznąwiedzę. Każda wizyta w teatrze była dla mnie czymś pożytecznym. Pozwalała nakonfrontację posiadanej przeze mnie wiedzy z rzeczywistością. Umożliwiała miosobistą weryfikację stereotypów i kalek myślowych.
Przede wszystkim szybko przekonałam się, że teatr polskinieco różni się od tego irlandzkiego. Że panują tu lekko odmienne obyczaje. Dotej pory w mojej głowie pokutowało przekonanie, iż wizyta w teatrze wiąże się zeleganckim ubiorem. I tak też zawsze się ubierałam, odwiedzając rodzime teatry.Tutaj szybko zrozumiałam, że zazwyczaj wyluzowani na co dzień Irlandczycy,przekładają swój styl bycia na ubiór. Nawet w przypadku teatrów. Kilkaset osóbna sali - kilkadziesiąt tych naprawdę eleganckich. Reszta to mieszaninaprzeróżnych styli ubioru, które zazwyczaj łączyła jedna cecha wspólna: dążeniedo szeroko pojętej wygody i swobody ruchów. Żadnych krępujących garsonek,smokingów i fraków.
Inny mit, który w dość szybkim tempie został obalony przezkonfrontację z irlandzką publiką, to przekonanie, iż w tego typu przybytkachnie jada się w czasie spektaklu. Można jeść w kinie, można zajadać sięprzekąskami u siebie w domu, ale nie w teatrze – takie informacje wpojono mi wPolsce. Można by powiedzieć, że teatr, to miejsce gdzie karmi się duszę, nieciało. Jakże mylne myślenie, jeśli chodzi o realia irlandzkie. Pierwsza wizytaw tutejszym teatrze i pierwsze zaskoczenie. Chipsy, prażona kukurydza, batony,a nawet lody. Przeżuwanie, szeleszczenie opakowaniami, przegryzanie, szuranie.Hałas. I te brudne sale po opuszczeniu widowni. Szok. Gdzie tutaj kultura,której notabene od miłośników teatru należałoby oczekiwać? I pytania automatycznienasuwające mi się na myśl: nie można wytrzymać tych dwóch godzin bez jedzenia?Nie można pozbierać po sobie śmieci? Czy to takie ciężkie? Czy oglądana sztukastraciłaby na jakości, gdyby się nie jadło w czasie jej oglądania?
W „Gate Theatre” publiczność nic nie jadła. Wreszcie nasali panowała względna cisza. Byłaby idealna, gdyby nie fakt, że wśród publikizasiadł Burak. Nie wiem, jakim cudem się tu przedostał, wiem za to, żeskutecznie raził swoim buractwem. Zaszył się gdzieś w jednym z końcowych rzędówi hałasował w najmniej oczekiwanych momentach. Głupie komentarze, głośna gadka– wiedział, jak wyrwać publikę z zadumy nad oglądanym widowiskiem. Chciałabymnapisać, że zobaczyłam, jak w jego kierunku zmierza rozwścieczony stróż, araczej jego pokaźna pięść, ale niestety nie doczekałam się takiego widoku.Niemniej jednak Burak w pewnym momencie ucichł. Czy zrobił to dobrowolnie, czyteż za „delikatną” sugestią kogoś – nie wiem. Ale to już mnie nie interesuje. Wauli zapanowała cisza. Jaka być powinna już od samego początku.
To był widz, który bezapelacyjnie otrzymałby ode mnie„Nagrodę Bogmana Roku”, gdybym tylko organizowała taki konkurs. NagrodęNapaleńca Roku otrzymaliby ex aequo panowie, którzy ulokowali się w pierwszym rzędziena „Lord of the Dance”. Spokojni i przyczajeni siedzieli sobie na krzesełkach,by w ciszy obserwować toczącą się akcję. Kiedy na scenie pojawiły się sametancerki w kusych strojach, z mocno wyeksponowanymi atutami, panowie dziwniesię ożywili. Unieśli ręce, zaczęli namiętnie klaskać i gwizdać, a ja oczamiwyobraźni już widziałam, jak się oblizują, ściągają z siebie koszule, wstają izaczynają nimi wymachiwać ponad swoimi głowami. Zupełnie jakby był to peepshow, nie „Lord of the Dance”.
Co tu dużo mówić: co kraj, to obyczaj.
Podoba mi się ta nasza rodzina tradycja, że do teatru, filharmonii czy opery przychodzi się na "galowo". Nie mówię, że wszyscy od razu musza się wbijać w smokingi i suknie wieczorowe, ale przecież można ubrać się bardziej elegancko niż np. do kina. O jedzeniu w przybydku kultury nie ma mowy. Kiedyś byłam świadkiem jak aktor przerwał występ, bo ludziska w pierwszych rzędach dosyć głośno konsumowali swoje paczki chipsów i oddawali się równie głośnym komentarzom.I tak być powinno :) W końcu (w teorii przynajmniej) do teatru powinni chodzić ludzie kulturalni a nie buractwo.
OdpowiedzUsuńfaktycznie zaskakujące różnice .... ale zdecydowanie chyba wolę naszą teatralną elegancję, brak jedzenia i picia na sali bo to z pewnością przeszkadza aktorom w skupieniu
OdpowiedzUsuńDroga Taito! Podzielam Twoją pasję chodzenia do Teatru. Na ten moment jest to pasja odłożona na półeczkę, ale czeka sobie grzecznie i jak przyjdzie czas, to zostanie odkurzona i reaktywowana:-) Jestem typową kobietą, lubię ubierać się odświętnie, więc za nic nie zrezygnowałabym z eleganckiego ubioru podczas wizyty w teatrze. Jeśli chodzi o jedzenie, to też, podobnie jak Ty zrezygnowałabym z niego, a po spektaklu poszłabym na kolację:-) Za to w kinie uwielbiam chrupać. Nie jestem fanem popcornu ale jakieś ciasteczka - mniam! Gdy robimy sobie z K. wieczorki filmowe zawsze coś wcinamy, choćby to był budyń;-)Mam dziś za sobą szalony dzień. Wyobraź sobie że pomyliłam autobusy!!!! Jechałam nim w jedną stronę bitą godzinę, a potem drugą godzinę musiałam wracać ta samą trasą. Wyjechałam praktycznie pod Wieliczką!!!! Udana jestem niesłychanie, wiem... Kierowca był zaskoczony gdy na pętli wsiadłam z nim spowrotem. heheheDobrze, że miałam ze sobą książkę. Przeczytałam całą;-)Ściskam:-*
OdpowiedzUsuńNo, no, ciekawe obserwacje na temat irlandzkich teatrow. Brak kultury w teatrze z jednej strony mnie dziwi no bo jak to? w koncu teatr to w pewnym stopniu specjalne miejsce, inne niz kino czy sklep, a z drugiej strony mnie nie dziwi, ze brytyjskie ludy i hiberno-ludy nie mogą na dluzej rozstac sie z chipsami i frytkami nawet w takich miejscach jak teatr, gdzie nalezy wykazac sie jakaś "sophisticacy" śmiecie w wlk brytanii sa wszedzie, autobusy zawalone papierami i butelkami i zostawionymi biletami w walii to normalka. nieładnie brytyjczycy, oj nieładnie! ;)
OdpowiedzUsuńHej Kochana, wyslalam Ci mini @ dziekujac za PRZEPIEKNY czerwono-zielono-fioletowy prezent! Co do teatru, to ja tez preferuje ubior raczej elegancki od jeansow, w ktorych latam na codzien. Zadnego zarcia, chrupania czy szeleszczenia papierkami nie znosze i jestem w stanie publicznie komus zwrocic uwage, grzecznie ale bardzo stanowczo:-) Od tego jest przerwa. We Fr raczej w czasie przerwy pije sie lampke szampana, cena rozna, tak od 5 Eur w malym miescie. Ja z kolei zaobserwowalam ciekawy zwyczaj w kinie w moim malym miescie. Otoz wlasnie na wieczorne seanse ludzie przychodza bardzo elegancko ubrani, jak do teatru...Obojetne, czy ogladaja komedie czy jakis dramat. Orgia perfum, szeleszczace materialy, jedwabne apaszki, torebki wieczorowe, itd. Dla mnie troche smieszne, bo kino wlasnie kojarzy mi sie z luzem a teatr z elegancja.Milej soboty:-)Buziaki
OdpowiedzUsuńTaito, ja nawet kina unikam ostatnio bo mnie denerwuje to jedzenie, szeleszczenie, glosne komentarze. Owszem , czasem sie zdarza wspaniala atmosfera jak przy projekcji filmu Mamma Mia, gdzie wszyscy doslownie spiewali i tanczyli (w odpowiednich chwilach) i nie slychac bylo pryzchodzacych smsow i nie bylo czuc wkolo zapachu popcornu, ale to sa wyjatki. Co do teatru - nauczono mnie ze trzeba sie odpowiednio ubrac i odpowiednio zachowywac i tego wlasnie oczekuje od innych, wyjscie do teatru ma byc przezyciem duchowym i intelektualnym a takze pewnego rodzaju rozrywka wyzszego szczebla :) co sie powinno podkreslac wlasnie innym strojem niz na co dzien. Tu w Irlandii nie zdarzylo mi sie wybrac na zadne przedstawienie, musze to w koncu zrobic. Natomiast w Polsce przygoda z teatrem rozpoczela sie w szkole sredniej kiedy to raz w miesiacu cala klasa jechalismy do Krakowa, Wroclawia albo Katowic, nasza polonistka - chwala jej za to - wybierala zawsze ciekawe spektakle i nauczyla nas kultury odpowiedniej. Zawsze mielismy kwiaty dla kogos z obsady i jedno z nas wreczalo je na scenie ulubionemu (lub najprzystojniejszemu ;) aktorowi. Kiedy juz zaczelam dorosle i samodzielne zycie staralam sie przynajmniej raz na pol roku isc do teatru, na wystawe czy koncert i na szczescie nigdzie sie nie spotkalam z buractwem (poza oczywiscie kinem). A co do buractwa - nie wiem czy widzialas filmik na you tube jak Hugh Jackman podczas swego wystepu na deskach przerwal go bo komus zaczela komorka, i zachecil widza do odebrania go.
OdpowiedzUsuńJa tu byłam w teatrze tylko raz na Riverdance, i wtedy lekko mnie zszokowały te luźne stroje i jedzenie na widowni. Wolę polskie klimaty. I przynajmniej raz w roku bywam w polskim teatrze, tu mi jakoś nie po drodze... Ale podziwiam twoje zacięcie :)
OdpowiedzUsuńbylam tutaj kilka razy w teatrach na operetkach, baletach, operach i musze przyznac, ze zachowanie jest poprawne i stroje tez. natomiast w kinach czasami nie slychac filmu, bo mlaskanie, cmokanie, siorbanie i szelesty zagluszaja absolutnie wszystko. szczegolnie seanse weekendowe. dlatego wole chodzic do kina w tygodniu;)
OdpowiedzUsuńByłaś kilka razy w teatrach i ja o tym nic nie wiem? Następnym razem poproszę o recenzję :)A ja nawet nie miałam okazji zajrzeć do tutejszego kina. Chyba po prostu żaden z wyświetlanych filmów mnie do tego nie zachęcił. Może zmieni się to wtedy, kiedy na duże ekrany wejdzie "Nine", na który czekam już od dawna i im bliżej premiery, tym coraz bardziej zaczynam się niecierpliwić ;) Zapowiada się ciekawie nie tylko pod względem fabuły, ale i obsady: Daniel Day-Lewis, Nicole Kidman, Penelope Cruz, Sophia Loren... Day-Lewis to jeden z moich ulubionych aktorów, mam w swojej filmotece prawie wszystkie jego filmy [z wyjątkiem kilku nakręconych w 80. latach, ale te akurat cholernie ciężko dostać], więc film obejrzę na pewno. To kwestia czasu. Albo w kinie albo na dvd. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to akurat przypadek, że byłam w kilku tutejszych teatrach. Zainteresowały mnie przedstawiane sztuki, więc się wybrałam. Gdyby w repertuarze nie było nic, co by mnie zaciekawiło, na pewno bym się nie wybrała. A mnie się coś poprzestawiało ;) Nie wiem, czemu, ale byłam święcie przekonana, że Ty byłaś na 'Lord of the Dance". Teraz coś zaczynam kojarzyć... chyba byłaś z rodziną na Riverdance?
OdpowiedzUsuńDublinio, dzięki za długi i interesujący komentarz. Filmik właśnie wyszukałam na youtube :) W mojej szkole również organizowało się wyjazdy do teatru, nie wspominając już o jakichś występach artystów w Domu Kultury. I to była bardzo dobra inicjatywa. To właśnie wtedy rozpoczęła się moja przygoda z teatrem. Kwiatów nie kupowaliśmy, natomiast zawsze mieliśmy ze sobą elegancki strój, by na sztuce przyzwoicie wyglądać :)
OdpowiedzUsuńCapucine, maila przeczytałam, cieszę się, że upominek się spodobał :) Dzięki za ciekawe spostrzeżenia szczególnie te dotyczące ubioru w kinie. Muszę przyznać, że jeszcze się z czymś takim nie spotkałam i chyba do końca to do mnie nie przemawia ;) Les Francais to jednak lubią się wyróżniać ;)
OdpowiedzUsuńBył to dla mnie mały szok kulturowy, jednak teraz już wiem, czego się po nich spodziewać. Bywa różnie, czasem publika nic nie przeżuwa i wszystko jest w porządku. Jeśli chodzi o problem śmieci, to u mnie nie jest jeszcze tak źle. Dublin, owszem, jest brudny. Jednak w mniejszych miasteczkach sytuacja z reguły wygląda dużo lepiej. Moje miasto dostało parę razy nagrodę w konkursie "tidy town", aczkolwiek zauważyłam, że ostatnio jest jakby więcej buraków rzucających śmieci tam, gdzie się im podoba. Mimo że kubłów na śmieci nie brakuje. Wkurza mnie, jak widzę papiery na moim wypicowanym, zielonym osiedlu. Dla mnie to szczyt chamstwa. I tyle. Jestem wyjątkowo wyczulona na problem zaśmiecania środowiska. Nie wiem, jak można być tak głupim, by piłować gałąź, na której się siedzi... No dobra, kończę już, bo mogłabym długo o tym gadać ;) Jak jakaś nawiedzona miłośniczka Greenpeace ;)
OdpowiedzUsuńHaha, nie no nie mogę ;) Dziewczyno, co będzie następne? Najpierw wysłałaś pracę na cudzy adres, teraz "nieplanowana wycieczka krajoznawcza" - miej się na baczności ;) Jako kot powinnaś mieć doskonałą orientację w terenie ;) Ja tylko raz zrobiłam tutaj taki numer. Miałam wysiąść w jakiejś tam małej miejscowości w moim hrabstwie i wysiadłam... w sąsiednim ;) A potem na nogach trzeba było wrócić do swojego ;)
OdpowiedzUsuńJa też! Rozumiem jakiegoś drinka w czasie przerwy, ale nie akceptuję spożywania posiłków w czasie spektaklu. To naprawdę przeszkadza i denerwuje. A przecież można sobie odpuścić.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, dlatego wybierając się to teatru zawsze nakładamy odpowiedni strój. Powiedzmy, że jesteśmy "wyśrodkowani". Nie wyróżniamy się ani w jedną ani w drugą stronę ;) Połówek zakłada eleganckie koszule, ale garnituru unika jak ognia. Zresztą rzadko go nosi - głównie na spotkania firmowe. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńChodzi zwlaszcza o starsze pokolenia mieszkajace w malych miastach. Ale tak wlasnie jest jak rzeklas;-)
OdpowiedzUsuńPrzelotne spojrzenie na irlandzkie panie, a odpowiedź na pytanie, czy bez jedzenia da się wytrzymać dwie godziny nasuwa się sama :).
OdpowiedzUsuńJa z opóźnieniem, ale jakoś nie mogłam chwili znaleźć na dopisanie się...Najpierw może w odniesieniu do poprzedniego, recenzyjnego wpisu: mi Ptaki się podobały, pewnie dlatego, że poszłam bez szczególnego nastawienia i oczekiwań. Gołębie na koniec uważam akurat za kiczowate, wolę mniej dosłowne środki wyrazu :D Obsada świetna w całości, Ciaran szczególnie (taki nieźle safandułowaty charakter przyszło mu odgrywać) fabule moim zdaniem zabrakło trochę zdecydowania, może mocniej rozegranego konfliktu między kobietami? Scenografia faktycznie niezła, podobało mi się szczególnie jak światłem operowali. Ogólnie rzecz biorąc nie narzekam, niezłe przedstawienie.A w odniesieniu do teatralnych zwyczajów - czy wiesz, że nigdy nie zdarzyło mi się nikogo z popcornem widzieć? W dżinsach i pulowerku - tak. Ale z colą czy jedzeniem? Nie do uwierzenia się wydaje. Ale z drugiej strony nie miałam na przykład okazji Gaiety odwiedzić, może to jakoś dla nich typowe? W Gate, w Abbey, w Peacocku, ba - nawet na tych niszowych przedstawieniach z okazji festiwali wszelakich (Gay Theatre Festival w ogóle w piwnicach się przecież odbywał) - zawsze pełna kultura pod tym względem. Może po prostu szczęście miałam?Na Ptakach w ogóle spory szok przeżyłam, bo elegancją publiczność mnie zaskoczyła. Domyślam się, że to z okazji ostatniego przedstawienia w sezonie - w każdym razie osoby w dżinsach na palcach obu rąk policzyć się dało.A jedyne, do czego przyzwyczaić się nie mogę, to jakieś takie anemiczne oklaski. W Polsce biło się brawo do omdlenia dłoni, nawet po stosunkowo kiepskich przedstawieniach, doceniając pracę aktorów - a tu cała owacja trwa tyle, żeby obsada dwa razy zdążyła się ukłonić - i tyle. Dziwnie :| Ale ja w ogóle jestem pod tym względem skrzywiona, mój pan od muzyki kazał bić brawo do nagrań z płyt - co na dobre mi wyszło, bo po skończonym odegraniu utworu dłonie teraz bez zastanowienia do oklasków się składają :)
OdpowiedzUsuńOj, kolego, niesprawiedliwie oceniasz irlandzkie panie :) A tak na marginesie, zaprzeczając Twojej teorii o brzydocie Irlandek, chciałabym się pochwalić, że w sobotę poznałam prześliczną "tubylczynię" :) Urocza twarz, super sylwetka, a w dodatku utalentowana - świetnie gra na pianinie :) Czyli nie wszystkie są takie straszne, jak je MiSzA maluje ;)
OdpowiedzUsuńNo, witaj, Tyldo :) Długo kazałaś na siebie czekać. Przyznam szczerze, że liczyłam po cichu na Twój komentarz. Byłam strasznie ciekawa Twojej opinii o "Ptakach". Zatem od razu dziękuję, że postanowiłaś się odezwać i podzielić swoimi spostrzeżeniami - zwłaszcza tak ciekawymi i zupełnie odmiennymi od moich. Czyli wynika że, wszystko zależy od publiki i teatru. Z tego co pamiętam, to w "Olympii" były nawet stewardessy, które chodziły obładowane żarciem i sprzedawały chętnym. Zatem jeśli ktoś coś nabył przed spektaklem / w przerwie później swobodnie się tym posilał w czasie wystawiania sztuki. Co do owacji - z tym też bywa różnie. Chyba są one uzależnione od jakości spektaklu. Pamiętam burzę oklasków i owacje na stojąco w przypadku Riverdance i Michaela Collinsa. Publiczność była wręcz zachwycona. Długo nie mogli pożegnać się z aktorami. A głośnym oklaskom nie było końca.Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dzięki za pozostawienie śladu :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że w tym przypadku wyjątek najzwyczajniej w świecie potwierdza regułę...
OdpowiedzUsuńZaczynam obawiać się wobec tego, że pracuję w jakimś epicentrum wyjątków. Jedyna pani, która przekracza na oko 60kg to ta, która będzie rodziła potomka w styczniu.Nie ma to jak rzucić głupim uogólnieniem, c'nie? :>
OdpowiedzUsuń