- To co? Jedziemy w nasze rodzinne strony? - zzawadiackim uśmiechem rzekła Taita do Połówka w czasie śniadania spożywanego wuroczy, ciepły poranek.
Na oblicze Połówka wypełzł porozumiewawczy uśmieszek.
***
Trzy lata temu w czasiekonsumowania śniadania w pewnym B&B w uroczym hrabstwie Cork, podeszła donas gospodyni tego przybytku. Upewniwszy się, że niczego nie potrzebujemy,wdała się z nami w krótką pogawędkę.
- Skąd przyjechaliście? [zapytała sympatyczna staruszka i nie miałatu na myśli naszego etnicznego pochodzenia, jako że dzień wcześniej umiejętniesklasyfikowała mnie jako obywatelkę wschodniej Europy. Tak na marginesie - zPołówkiem nie poszło jej tak łatwo]
- Z.... [tu padła radosna odpowiedź Taity]
- Ah! From Drogheda! [rzekła entuzjastycznie Gospodyni, klepiącmnie delikatnie po plecach]
Nie, nie jesteśmy z Droghedy.Co więcej, nazwa naszego miasta zamieszkania wcale, ale to wcale nie przypominanazwy tego pierwszego. Od tamtej zabawnej chwili wspominamy Droghedę zsentymentem i wielkim uśmiechem na twarzy, nazywając ją dla żartu naszymirodzinnymi stronami.
Zatem pojechaliśmy w"nasze rodzinne strony", bo wypadało w końcu bliżej poznać miasto, wktórym rzekomo mieliśmy mieszkać. W zasadzie to nie wiem, jak to się stało, żemieszkając na wyspie pięć lat, jeszcze tam nie dotarliśmy.
Drogheda leży sobie nadrzeką Boyne w hrabstwie Louth niekiedy pieszczotliwie określanym jako "weecounty". Jej irlandzka nazwa odnosi się właśnie do położenia miasteczka -oznacza "Most przez bród". Tytułowymost połączył dwa brzegi rzeki, gdzie znajdowały się osady założone przezWikingów.
Z istotnych faktów zhistorii Droghedy warto wspomnieć, że jakieś sześć, siedem wieków temuzaliczała się ona do czterech głównych miast wyspy. Bito tu własne monety. Odbywałysię tutaj także posiedzenia parlamentu. Jedno z najbardziej krwawych wydarzeńmiało miejsce oczywiście za sprawą angielskiego rzeźnika, Olivera Cromwella. Toon doprowadził do masakry dwóch tysięcy żołnierzy stacjonujących w tutejszymgarnizonie. A potem - potem na szczęście, po dziewięciu latach od dokonaniamordu, na Irlandczyków spłynęło błogosławieństwo. I znienawidzony Cromwellzostał posłany do diabła. Tam, gdzie było jego miejsce.
Drogheda już w pierwszejchwili wkupiła się w moje łaski. Opuściłam parking, wyszłam na ulice i nigdzienie widziałam tłumów. Spacerowaliśmy po miejscami pustawych uliczkach iżartowaliśmy, że wiele się tu zmieniło od naszych czasów. Było spokojnie, a nawetsennie, jak na tę porę dnia.
Drogheda nie jest miastem,które określiłabym jako must-see. Szary kamień, z którego wykonano znacznączęść budowli, może niekiedy negatywnie rzutować na odbiór miasta. A jednak polubiłamto miejsce. Nie tylko dlatego, że trafiłam tu na ciekawe zabytki ześredniowiecza, lecz przede wszystkim dlatego, że spotkałam tu przyjaznychludzi, którzy rozpoznając w nas turystów, chętnie - z własnej woli -nawiązywali z nami rozmowę. Ta ludzka bezinteresowność i pozytywne nastawieniedo obcych, to jest coś, co zawsze zaliczam innym na plus.
Jedna z ciekawszychatrakcji tego miasta to Millmount, starożytny kopiec ulokowany po południowejstronie rzeki. Ciężko go przegapić. Na jego szczycie znajduje się wieżaMartello [opiszę ten typ wieży następnym razem], skąd jak na dłoni widać całąpanoramę Droghedy.
Według legendy w kopcupochowany jest bard Amergin, bohater celtyckiej mitologii. W dużym skrócie: Amerginwraz ze swoim ludem przybył na wyspę w celu jej podboju. Tu napotkał trzyboginie o następujących imionach: Banba, Ériu i Fódla. Aby połechtać ichpróżność, obiecał im, że nazwie wyspę imieniem tej, która pomoże mu w jejzdobyciu. Ériu najwidoczniej miała największe, hmm..., zasługi, bo to od jej imieniapochodzi irlandzka nazwa Zielonej Wyspy [Éire]. Banba i Fódla to poetyckieokreślenia tego kraju - są stosunkowo rzadko używane. Tak jak mało kto określadzisiaj Wielką Brytanię Albionem.
Niektórzy uważają, że wpierwotnej wersji Millmount był grobowcem korytarzowym takim jak na przykładNewgrange. W XII wieku umocniono go, by do 1800 roku służył jako budowlaobronna. Obecnie możemy tam natrafić na ciekawe muzeum i... sympatycznego Irlandczyka z wnuczką. Z uśmiechem na twarzyprzysłuchiwałam się rozmowie dziadka i wnuczki, myśląc sobie, że mała nawet niewie, jaki skarb posiada. Nie każde dziecko ma szczęście mieć dziadka, którytrzymając za rękę, będzie oprowadzał po swoim mieście i łagodnym głosemopowiadał o swoich wspomnieniach z dzieciństwa.
Ten sympatyczny Irlandczykumiejętnie kreślił przed nami dawną wizję Droghedy, opowiadając jak sprawywyglądały za jego lat. Dzieci więcej czasu spędzały na dworze, nie znającwspółczesnych "dobrodziejstw", pod szyldem których kryją się przeróżnegry komputerowe, konsole i iPhony. To właśnie tutaj, obok Millmountu, grał zkolegami w piłkę ręczną i wyładowywał swe młodzieńcze pokłady energii. Naszarozmowa ze starszym Panem zapewne trwałaby dłużej. Mała jednak nie zważała nanaszą dyskusję i raz po raz ciągnęła rękę dziadka. Rozmowy "starszychludzi" są zawsze takie nudne dla dzieci.
Godny uwagi jest równieżimponujący barbakan - St Laurence's Gate. Budowla przetrwała w kapitalnymstanie i z pewnością należy do najlepiej zachowanych zabytków wyspy. Zdziesięciu ówczesnych bram Droghedy przetrwały tylko dwie: St Laurence's Gate iButter Gate, choć niektórzy twierdzą, że tylko ta druga zasługuje na miano tejprawdziwej bramy miejskiej.
Ciąg dalszy opowieści oDroghedzie w następnym poście.
Widzę, że urocze bardzo to miasteczko :) ładne te Wasze rodzinne strony ;)))
OdpowiedzUsuńA ja z Killarney pochodze:)
OdpowiedzUsuńTaito skąd Ty to wszystko wiesz?;) Z lotu ptaka wygląda na bardzo zabudowane miejsce.
OdpowiedzUsuńNawet male miasteczko moze zauroczyc, tym bardziej gdy jego tajemnice odsloni taki "wiekowy" przewodnik. Zawsze czegos ciekawego mozna dowiedziec sie od mieszkancow nawet na pozor zwyklego miasta.Pozdrawiam i czekam na cieg dalszy.
OdpowiedzUsuńDrogheda to moje "rodzinne" miasto, tam się zaczęła moja irlandzka przygoda :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak - dlatego zawsze staram się pogadać z kimś miejscowym, z Irlandczykami. Bo kto może mi powiedzieć coś ciekawszego na temat historii danego miejsca jeśli nie rdzenny mieszkaniec? Bardzo cenię sobie takie rozmowy. Na moje szczęście Irlandczycy dość chętnie wdają się w pogawędkę. A tak na marginesie - klimat danego miejsca tworzą w znacznej mierze ludzie. Dlatego miło będę wspominać Droghedę, choć nie jest to najpiękniejsze miasto.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że pochodzisz z Killarney, tak jak ja pochodzę z Droghedy ;)
OdpowiedzUsuńBezimienna, nikt nie rodzi się omnibusem :) Moja wiedza na temat Irlandii nie jest najmniejsza, ale i tak uważam, ze to tylko kropla w morzu. Czytam i uczę się. A przede wszystkim robię to z przyjemnością. Problem tylko w tym, że czasami mam zatwardzenie intelektualne i nie mogę się zabrać za pisanie postów. A skoro już o nich mowa, to prawda jest taka, że każdy piszący posty turystyczne tworzy je na podobnej zasadzie. To tak jak z pisaniem pracy licencjackiej lub magisterskiej. Wyszukujesz materiały, czytasz, zagłębiasz się w temat, a potem tworzysz coś na kształt kompilacji. Z tym, że ja w przypadku postów turystycznych dodaję także domieszkę własnych doświadczeń i refleksji. I nie plagiatuję :) Efekt jest Ci dobrze znany. A wiesz, że wcześniej nie zwróciłam uwagi na tę gęstą zabudowę? Chyba dlatego, że w zasadzie większość tutejszych miasteczek tej wielkości wygląda podobnie.
OdpowiedzUsuńCałkiem przyjemne, Elso. I jak na miasto takiej wielkości ma całkiem sporo ciekawych zabytków.
OdpowiedzUsuńJestem zatem przekonana, że spokojnie mógłbyś dodać coś ciekawego do mojej relacji. Jeśli się nie mylę, mieszkasz już w którymś tam z rzędu [trzecim?] irlandzkim miasteczku. Które wspominasz najmilej?
OdpowiedzUsuńWidac ze calym sercem kochasz Irlandie! Powinnas wydac jakis przewodnik- bo nikt inny nie zrobi tego lepiej od ciebie....
OdpowiedzUsuńNo masz, Twoje rodzinne strony, a ja tu regularnie zakupy robię :-)Widziałaś łeb od Oliviera Plunketta przechowywany w kościele św. Piotra? W każdym razie lada moment spodziewam się postu o "zamku" w Termonfeckin, ciekaw jestem wrażeń, jak znam życie, to już podjechałaś kilka mil, by go ujrzeć :-)))
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o miasto, to mnie się bardziej ono podoba z daleka, niż z bliska, lubię je oglądać jadąc przez most na M1 albo przez most kolejowy, wydaje mi się, że spokojnie mógłbym tam siąść i się gapić przez godzinę. Z bliska, to dla mnie taki Zgierz Irlandii, quassi- zabytkowy przemysł i kilka zabytków, które mnie na kolana nie powaliły. dr Woland.
OdpowiedzUsuńAż tak bardzo to widać? Nie jestem chyba zbyt dobra w ukrywaniu swoich emocji i odczuć. Wielkie dzięki za TAK duży kredyt zaufania. Twoje słowa dużo dla mnie znaczą!Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCzyżbyś był klientem Drogheda Town Centre leżącym naprzeciwko kościoła? ;) A widzisz, właśnie nie dotarłam do Termonfeckin, bo już czasu zabrakło. Wstyd, ale wybieram się tam już chyba ze dwa lata. I kategorycznie sprzeciwiam się lekceważącemu ujmowaniu Termonfeckin Castle w cudzysłów ;) Jeszcze Ci pokażę, że to naprawdę ciekawy zamek! O! :) Ale spoilera sprzedałeś moim czytelnikom ;) Jasne, że byłam. Ale o tym na razie sza ;) Następny post będzie właśnie o tym :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że miasto jak i zabytki nie są powalające, ale mimo to powiedziałabym, że Drogheda jest sympatyczna. Nie mówię tak dlatego, że to moje rodzinne strony ;) Naprawdę można tam w ciekawy sposób spędzić jeden dzień - bo tyle spokojnie wystarczy, by zapoznać się z jej wszystkimi atrakcjami turystycznymi.
OdpowiedzUsuńDobrze pamiętasz :) Drogheda urzekła mnie swoją zabudową, historią i wielkością. Nie spodziewałem się, że będę musiał przez "małe irlandzkie miasteczko" pół godziny iść do pracy ;) Były czasy, kiedy mury Droghedy były bardziej rozległe od murów Dublina, ale to były bardzo dawne czasy. Zobaczę czy coś mogę dodać, jak przeczytam część drugą :) Pozdrówka.
OdpowiedzUsuńAha, najmilej wspominam właśnie Droghedę, może dlatego że mieszkałem tam tylko miesiąc. Wiele się wtedy wydarzyło dobrego w krótkim czasie, było ciepło, prawie nie padało przez cały miesiąc, no po prostu piękne okoliczności przyrody :)
OdpowiedzUsuńJa gdybym chciała przemierzyć piechotą całe moje miasteczko [dajmy na to przejść z północy na południe] zabrałoby mi to spokojnie z półtorej godziny. Do samego centrum mam pół godziny drogi, ale dzięki Bogu, są jeszcze samochody, dzięki czemu można zaoszczędzić czas :)
OdpowiedzUsuńciekawe, ze Cromwela tutaj takze nie znosza wrecz.podobnie jak wszystkiego co zwiazane z Royal Family. ta brama na jednym z ostatnich zdjec przypomina mi brame prowadzaca do starego miasta w Dubrovniku. nie jest tylko oblepiona setkami turystow ustawiajacych sie do zdjec. moze to i lepiej, bo przynajmniej da sie zrobic normalne zdjecie. jesli chodzi o Wikingow, to wybieram sie, moze na jesieni na Orkady lub Szetlandy. ale na razie to daaaaleki plan, ktory ma prawo nie wypalic.
OdpowiedzUsuńPewnie- do dzis mi w Cork wypominaja akcent z Kerry:)
OdpowiedzUsuńjak zwykle piękne miejsce ... ehh
OdpowiedzUsuńUrocze miasteczko :) zresztą jak wiele innych takich w Irl ;)Muszę kiedyś się tam na dłużej zatrzymać :) bo byłam w Droghedzie kiedyś na jakimś meczu ze znajomymi, a także kilka dni, ale niestety w szpitalu - miasta za dużo nie widziałam;) Za to szpital mogę polecić! Super się mną zajęli, wszyscy sympatyczni i pomocni, co prawda byłam ze skierowaniem więc emergency ward mnie ominął i poszłam prosto na oddział;) bo te emergency w Irl działają jakoś nieszczególnie;)
OdpowiedzUsuńI słusznie ;) Toż to niewybaczalne faux-pas z Twojej strony :)
OdpowiedzUsuńTen brak turystów zalewających ulice to zdecydowanie wielka zaleta Irlandii. Za bardzo się do tego przyzwyczaiłam, bo jak jadę na zagraniczną wycieczkę, to pierwsze co rzuca mi się w oczy to właśnie tłumy. Cromwell nie zasłużył ani na szacunek ani na sympatię. Zresztą po rzeziach, których dokonywał, ciężko byłoby wymagać od wyspiarzy, by go uwielbiali. Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję sukcesu :)
OdpowiedzUsuńPiękne to chyba za dużo powiedziane, ale na pewno miłe na jednodniową wycieczkę :)
OdpowiedzUsuńDzięki za rekomendację, ale wolałabym z niej nie korzystać ;) Na "jakimś meczu"? I od razu widać, że Lusin nie jest miłośniczką piłki nożnej [bo to chyba o taki mecz chodziło?]Miłego weekendu :) Ja już mam wolne. Niedawno skończyłam sprzątać, więc jutro cały dzień luzu :) Oby tylko pogoda dopisała na weekend.
OdpowiedzUsuńhehe:) tak mecz był piłki nożnej, ale faktycznie fan ze mnie marny;)Miłego weekendu w takim razie:) u mnie dziś leje jak z cebra od rana! Nawet do sklepu nie mam jak wyjść;) ech, w tygodniu chce się wybrać do Dublina, mam nadzieje, że chociaż padać nie będzie;)Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie no, nie mogę robić darmowej reklamy sklepom, ale w tym akurat centrum niewiele razy zdarzyło mi się kupić cokolwiek, za to jak mi się nie chce gotować objadu, to czasem w mięsnym z lewej strony wejścia do tego centrum kupuję pieczone żeberka, mniam, mniam.A zamek taaaak, zaaaaaameeeek, byłem tam z ciekawości raz jeszcze i jak wyrósł...., to nie do poznania, uwierz mi, już zza tego murka, co go otacza, wystaje i nawet ta chałupa, co stoi obok, go już tak całkiem nie zasłania, a zajmuje taką działkę, że chyba i bliźniaka by wybudował na niej, hoho. Zrobiłem zdjęcia, mogę Ci wysłać :-) Chociaż nie, nie mogę, przez "napisz do mnie" nie da się przesłać załączników.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam w Droghedzie. Czekam na ciąg dalszy opowieści :)Zwarzając na poprzednią notkę, mój komentarz o "przygaszonej" Irlandii rzeczywiście musiał wydać Ci się dziwny ;)
OdpowiedzUsuńTaito, spokojnie nie przypisywałam Ci omnibusowych, nadprzyrodzonych zdolności;) "Zatwardzenie umysłowe"-podoba mi się;D Efekt jest wyśmienity, choć ja jestem za mało kompetentna, aby tworzyć takie posty. Nie wiem ile czasu musiałabym spędzić na przygotowaniu się i sprawdzaniu faktów.
OdpowiedzUsuńHahahaha :) No przestań, bo już mnie brzuch ze śmiechu boli :) Fajny jest i już :)
OdpowiedzUsuńNie tylko dlatego wydał mi się dziwny. Owszem, zgadzam się, że część roślinności jest tutaj mocno wysmagana przez silny wiatr [świetny przykład: Burren, wyspy Aran], a w niektórych miejscach krajobraz przygaszony [Connemara, niektóre części Dingle, Donegal], bo ziemia jest wyjątkowo ciężka do uprawy, ale mimo wszystko przyroda Irlandii prezentuje się pięknie. Jest tu soczyście zielono, a kiedy w Polsce jest zimą szaro, tutaj już widać wiosnę. I pomimo tego, że jest tu zdecydowanie mniej lasów niż w kraju, nieraz mam wrażenie, że jestem wewnątrz jakiejś oazy zieleni.
OdpowiedzUsuńHa! To się wie! :) Dzisiejsza pogoda była okropna. U mnie lało praktycznie cały dzień. Na szczęście wczoraj było słonecznie, wiec skosiłam trawę w ogródku. Patrzę sobie właśnie na pogodę na najbliższe dziesięć dni i widzę, że u mnie będzie bez rewelacji. "Showersy" znów w akcji. Nie pamiętam tak brzydkiego maja! Miłego weekendu. Mam nadzieję, że wizyta w Dublinie będzie udana :)
OdpowiedzUsuńNie wierzę, byś była za mało kompetentna. Niepotrzebnie stawiasz się na przegranej pozycji. Przecież dobrze radzisz sobie ze swoimi turystycznymi relacjami :) W moim przypadku jest tak, że niektóre relacje pisze się wyjątkowo łatwo, ma się je "napisane w głowie", nad innym trzeba z kolei bardziej się pomęczyć. Uważam jednak, że ten trud nie idzie na marne, bo wiadomości zostają w głowie, a wiedza systematycznie się powiększa,. Tak to działa :)
OdpowiedzUsuńJa Ci jeszcze muszę powiedzieć, jak zamek ocalał w nienaruszonym stanie przy przejściu wojsk Cromwella, który jak wiemy palił i niszczył wszystko. Otóż, gdy żądny krwi Cromwell dotarł do Termonfeckin i ujrzał zamek, nagle wstrząsnął jego ciałem szloch, bowiem przypomniała mu się tragedia z dzieciństwa: W prezencie na 7 urodziny dostał trzy chomiki i domek dla chomików, który był wiernym odwzorowaniem Termonfeckin Castle w skali 1:1. Otóż mały Olivierek kochał swe chomiki i któregoś dnia dostał od cioci jeszcze jednego do swej hodowli. Próbował go wcisnąć do domku, w którym były trzy pozostałe, wciskał, wciskał, wciskał.... i zadusił biedne zwierzątka, bo okazało się, że zamek był budowany z myślą o trzech chomikach. Pod wpływem wspomnienia tej tragedii, porzucił chęć zdobycia zamku.Z Termonfeckin Castle i Cromwellem wiąże się jeszcze jedna historia. Otóż mały Olivier po zaduszeniu swych chomików organizował coroczne derby ślimaków dookoła domku dla chomików. Miał dwa ulubione ślimaki, nazywał je Ben Johnson i Carl Lewis, bo oba w pełnym pędzie potrzebowały mniej niż dziesięć sekund na okrążenie murów zamku. Wzruszony Cromwell, po raz ostatni zorganizował ślimacze derby, tym razem wokół oryginalnych murów zamkowych. I znowu Carl Lewis i Ben Johnson pokonali barierę 10 sekund w wyścigu dookoła murów, a w nagrodę, Olivier Cromwell je wypuścił.Z zamkiem więże się też ponura legenda o klątwie chomików. Podobno, jeśli ciężarna Irlandka spojrzy na Termonfeckin Castle, nigdy się nie nauczy jeździć samochodem. Stąd tyle irlandzkich kobiet- kierowców, jeździ "na chomika" z fotelem przysuniętym do samej kierownicy i nosem prze samej szybie, to te nieszczęsne, które nie oparły się pokusie i spojrzały na ów słynny i, jak widzisz, kryjący w sobie wiele tajemnic zamek.Pozdrawiam,dr Woland.
OdpowiedzUsuńHahaha. Wolandzie, żywię głęboki szacunek dla Twojej bezbrzeżnej wyobraźni! I żałuję, że ja takiej nie mam! Ps. Moja znajoma Irlandka jest chomikiem ;)
OdpowiedzUsuńA ja tak ciut nie na temat...w lipcu moja corka spedzi 2 tygodnie w Irlandii, w stolicy :)
OdpowiedzUsuńO, proszę :) Co za niespodzianka. Lauro, koniecznie daj mi później znać, jakie będzie miała odczucia. I nie krępuj się, jak będą negatywne, bo Dublin nie jest zbyt ładnym i fajnym miastem. Mam tylko nadzieję, że Twoja córka będzie mogła wyrwać się poza stolicę i zobaczyć tę prawdziwą Irlandię. Pozdrawiam serdecznie. I mam nadzieję, że u Ciebie wszystko powoli wychodzi na prostą.
OdpowiedzUsuńTaaa, kiedy pisałam Ci moją pseudo relację o zamku w Dalkey czułam się jak debiutujący pierwszaczek;))P.S. Otworzyłam na chwilę archiwum na moim blogu, pamiętam, że bardzo ubolewałaś, więc możesz sobie zerknąć;)
OdpowiedzUsuńA ja widziałem dzisiaj pierwszego w życiu faceta (nie ręczę za jego orientację), który jechał "na chomika": Zbliżam się szybko do do jadącej nie więcej niż 80 km/h po autostradzie micry/ rocznik 99, która jedzie jakoś dziwnie: jedno koło po pasie awaryjnym, a drugie po normalnym, mijam samochód z zapasem 3 metrów na wypadek dzikiego skoku w bok, spoglądam, a tu zarośnięty jak dzik (kępkowo) facet z łapką przy łapce opartymi na samym szczycie kierownicy, fotel podsunięty tak, że nie wiem, czy kierownica mu żeber nie połamała, nos w przedniej szybie, zero możliwości zajrzenia w lusterko wsteczne, ani tym bardziej boczne, możliwość ruchu kierownicą iluzoryczna. Chyba ktoś za niego musiał zdać egzamin na prawko, bo nie wierzę, żeby z taką pozycją za kierownicą, egzaminator go wpuścił na drogę publiczną. Pomimo całej mojej sympatii do ich bezstresowego sposobu na życie, osobników niebezpiecznych dla ruchu kołowego nie powinno się sadzać za kierownicą, on naprawdę nie ma szans widzieć niczego więcej, niż to, co przed maską, a to odrobinę za mało.dr Woland.
OdpowiedzUsuńŁadne te "wasze strony" :) ale tak sobie myślę, że ile już Wy zwiedziliście? :):) szok :)
OdpowiedzUsuńZgadza się. Generalnie rzecz ujmując, Irlandczycy jeżdżą kulturalnie. To nie to co we Włoszech. Czasami tylko zastanawiam się, czy to ich przepuszczanie jest wynikiem braku wiedzy [nie każdy wie, że ma pierwszeństwo na przykład], czy też zwykłej uprzejmości. Znam starszą Irlandkę, która nigdy nie wie, kiedy ma się włączyć do ruchu na rondzie. Stoi przed rondem i wszystkich przepuszcza. A jak samochód stojący za nią zatrąbi, to ona rzuca parę fucków i złorzeczy, że w dzisiejszych czasach ludzie nie mają za grosz cierpliwości :)Inna znajoma Irlandka to ta, o której Ci wspominałam. Pani chomik :) Aż mnie wszystko boli, jak patrzę na jej pozycję ciała: nos przyklejony do szyby i kierownica wciśnięta w żebra. Czasami strach z nią jeździć ;)
OdpowiedzUsuńA wiesz, Promyczku, ile jeszcze atrakcji zostało? Chyba nigdy nie będę w stanie zwiedzić wszystkiego.
OdpowiedzUsuńOj, zdecydowanie przesadzasz. Relacja była naprawdę ciekawa. Pamiętam, że po jej przeczytaniu chciałam się tam udać i na własne oczy zobaczyć to, co Ty oglądałaś :) Dzięki za cynk :)
OdpowiedzUsuńDrogheda jest jak w Polsce Kcynia- wszedzie pod gorke- mieszkam w Irlandii 10 lat i jeszcze nie widzialem taliego miasta
OdpowiedzUsuńMieszkałam w małej wiosce niedaleko Droghedy - w Thermonfeckin :) Miałam tam praktyki w collegu ogrodniczym przez 3 miesiące. To było jeszcze przed "nalotem" Polaków na Irlandię. Byłyśmy dla nich ciekawostką jeszcze. Do Droghedy jeździłam z koleżankami rowerami na zakupy - bardzo miło wspominam ten wyjazd i te okolice...szerokie plaże, zieleń i sympatyczni tubylcy:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękny opis Droghedy ,zwiedzałam te miasto kilka razy lecz nie bardzo znałam jego historię ,jest bardzo ciekawa ,tak samo jak miasto..Bardzo mi się cała Irlandia podoba ,mam nadzieję że jeszcze nie raz ją zobaczę ..Pozdrawiam Wanda Nowak..
OdpowiedzUsuńWitaj, Lily. Do Termonfeckin wybieram się już od dłuższego czasu. Jest tam zamek, który chcę zwiedzić :)Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy Polacy byli atrakcją i nowością dla tubylców. To był fajny okres. Wydaje mi się, że jakiś czas temu postawa Irlandczyków w stosunku do obcokrajowców nieco uległa zmianie. Cieszę się, że masz tak miłe wspomnienia związane z tą wyspą :)
OdpowiedzUsuńWando, jeśli jesteś zainteresowana historią Droghedy i jej atrakcjami, to zapraszam do przeczytania mojego wpisu z 23 maja: "Święty, który stracił głowę". Mam nadzieję, że dowiesz się czegoś ciekawego. Dziękuję za miłe słowa. Przesyłam serdeczne pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi uwierzyć na słowo, bo nigdy nie byłam we wspomnianym przez Ciebie mieście. Wow, 10 lat w Irlandii - to robi wrażenie :)
OdpowiedzUsuń