Dziesięć mil napołudniowy-wschód od osławionego Newgrange, pomiędzy wioskami Ardcath i Naul,leży sobie mały, niepozorny kopiec. Jest stosunkowo mało popularny, notoryczniepomijany w przewodnikach, a przez to nie tak skomercjalizowany jak jego większy"brat". Pomimo tego, że obydwa grobowce korytarzowe dzielikilkanaście kilometrów, mówi się, że gdyby ktoś chciał podążyć"ścieżką" wyznaczoną przez promienie słońca przechodzące przezNewgrange w czasie zimowego przesilenia, doprowadziłaby go ona prosto doFourknocks.
Grobowce korytarzowe takiejak Loughcrew, czy dwa wyżej wspomniane stanowią zagadkę same w sobie. Niewielewiadomo na ich temat, więcej jest pytań niż faktów. Wiadomo, że wznoszone byłyprzez neolitycznych farmerów jakieś 3000-2500 przed naszą erą. To czyni je wyjątkowo wiekowymi reliktami i zabytkami starszymi niż słynne piramidyegipskie.
Już sama nazwa budzi sporewątpliwości. Dla jednych jest ona pochodną irlandzkiego "Fuair Cnocs"oznaczającego Zimne Wzgórza. Jeszcze inni uparcie twierdzą, że"Fourknocks" oznacza nic innego tylko cztery małe wzgórza,ewentualnie cztery grobowce. I chyba coś w tym jest. Kiedy w 1949 roku odkrytoFourknocks w jego bliskiej odległości zlokalizowano trzy podobne kurhany, zczego jeden uważany jest za jamę służącą do kremacji. Dostępu do nich bronitabliczka zakazująca wstępu, siatka, a także gęste i urocze krzaki kolcolistueuropejskiego, którego jestem wielką miłośniczką.
Z grupki czterech kurhanówtylko ten jeden jest udostępniany turystom. Jednak to powinna być wystarczającanagroda za dotarcie do tego miejsca. Nie na co dzień ma się możliwość kontaktuz abstrakcyjną sztuką neolitycznych ludów - z tak nietypowym, starym iintrygującym zabytkiem. Owszem, grobowiec nie zachował swojego autentycznegowyglądu, ręka współczesnego człowieka dokonała tutaj mniej lub bardziejznaczących zmian, ale ciągle jest to relikt liczący sobie kilka tysięcy lat.
Co odróżnia Fourknocks odNewgrange? Przede wszystkim to, że nie ma tu tłumów turystów. Nie ma centrumdla odwiedzających, przewodnika, dużego parkingu, sklepiku z pocztówkami, aninawet biletów. Ten tajemniczy grobowiec położony jest w szczerym polu. Kiedyśtrzeba było przebrnąć przez błotnistą dróżkę, teraz dostęp jest znaczniełatwiejszy, bo ścieżka usypana została ze żwiru.
Aby dostać się do wnętrzakurhanu, trzeba najpierw zdobyć klucz od Pana Fintana White. Tako rzeczetabliczka umieszczona przy drodze prowadzącej do grobowca. Kierując sięwskazówkami, jedziemy jakąś mile w dół drogi, by wreszcie zatrzymać się kołobiałego, niewielkiego domu parterowego, gdzie mieszka nasz klucznik.
Od blisko sześćdziesięciulat klucz otwierający drzwi tajemniczego grobowca znajduje się w rękach jednejrodziny - White. W czasie prac restauratorskich prowadzonych w latach 50-tychminionego wieku kluczem opiekowała się siostra pana Fintana. Po jej śmierciklucz trafił do rąk obecnego właściciela. A potem chwilowo do rąk setekturystów.
Dzwonek do drzwi. Pokrótkim momencie oczekiwania w drzwiach ukazuje się żona pana Fintana.
- Dzień dobry! Nie jestem pewny, czy to jest... - rozpoczyna Połówekniepewnym głosem, ale sympatyczna kobieta nie czeka na koniec wypowiadanejprzez niego sekwencji słów. "Tak, to jest właśnie ten dom",potwierdza.
Aby dostać klucz trzebazostawić depozyt w wysokości 20 euro. Aby odzyskać pieniądze, trzeba oddaćklucz przed godziną 18.00. Warunki są jasne, a układ wydaje się być uczciwy. Nakoniec staruszka udziela nam ostrzeżenia. Przestrzega, by nie zostawiać w aucieżadnych cennych przedmiotów. Często dochodzi tutaj do włamań do samochodów pozostawionychw zatoczce przy drodze przez turystów. Z auta zabieramy więc nie tylko aparaty,ale także telefony komórkowe, portfele i GPSa. Lepiej nie kusić losu. Jak mówistara prawda [i pani White], licho nie śpi.
Z wesołą miną pokonujęschodki do ścieżki, kiedy tuż przed naszym autem zatrzymuje się inne. W myślachdodaję "nie, tylko nie to...", ale jest już za późno. Z auta wychylasię Irlandka i pyta, czy mamy klucz.
- Mamy. Właśnie go dostaliśmy - odpowiada Połówek.
- Ach, to super - konstatuje kobieta. Szukałyśmy tego domu już pół godziny!
Nie podzielam radości nowoprzybyłych kobiet. Nie ukrywam, że bardzo zależało mi, by być w tym miejscu bezinnych turystów, by nic nie zakłócało mi tych pełnych napięcia chwil, kiedybędę otwierać drzwi grobowca i eksplorować jego główną komorę. Takie miejscejak to chce się mieć egoistycznie na własność - nie na zawsze, ale chociaż nate kilkadziesiąt minut zwiedzania. Wierzcie mi, tylko wtedy odczuwa sięwzmocnione bodźce i emocje. Mam okazję się o tym przekonać, bo zanim Irlandkizjawiają się przed drzwiami grobowca, upływa kilkanaście minut. Kilkanaścieminut absolutnej ciszy, kiedy milcząc stoimy wewnątrz dużej komory grobowej[największej w Irlandii], całkowicie zatopieni w ciemności. A potem ciszazostaje brutalnie rozerwana przez zbliżające się kroki i odgłosy poruszającychsię na ścieżce kamyków. I magia pryska. I choć kobiety zachowują sięprzyzwoicie i kulturalnie, już nie jest tak samo.
W międzyczasie pojawiająsię jeszcze dwie inne osoby, one jednak załatwiają zwiedzanie w tempieekspresowym. Niczym torpeda pojawiają się, by chwilę później równie szybko iniespodziewanie zniknąć. Najwyraźniej uznały, że ten "kopiec kreta"nie jest interesującym obiektem.
Wewnątrz komory znajdująsię trzy nisze i kilkanaście kamieni, które neolityczni artyści udekorowaliabstrakcyjnymi, najczęściej zygzakowatymi wzorami. Jeden z nich, tak zwany"face stone", ponoć przedstawia ludzką twarz i jest jedynym kamieniemtego rodzaju pochodzącym z neolitycznego okresu. Ponoć w całej Irlandii, anawet Europie nie ma drugiego takiego. Ponoć - bo dla niektórych osóbdopatrzenie się w nim rysów twarzy pozostaje zadaniem nie do wykonania.
Jedna z najpoważniejszychzmian, których dokonano w oryginalnym wyglądzie grobowca, bardzo szybko rzucasię w oczy. To współczesny dach, w którym pozostawiono kilkaniewielkich otworów oświetlających zdobione kamienie wewnątrz kurhanu. Kiedyodkryto grobowiec w jego wnętrzu natrafiono na drewniany pal, którynajprawdopodobniej podtrzymywał całą drewnianą konstrukcję dachu. Są tacy,którzy wierzą, że dach pokryty był strzechą, lub czymś na kształt brezentuutworzonego ze skóry wołowej. Jeszcze inni wierzą, że w ogóle nie było dachu.
Wykopaliska przeprowadzonewewnątrz grobowca pozwoliły na odkrycie śladów po pochówku bliskosiedemdziesięciu istnień ludzkich w tym również dzieci. Znaleziono takżeprzeróżne artefakty począwszy od zdobionej ceramiki, a kończąc na przedmiotachosobistych, w tym koralikach i naszyjnikach. Zainteresowani mogą obejrzeć je wMuzeum Narodowym.
Po jakiejś godzinieprzebywania w tym neolitycznym grobowcu, zwracamy klucz prawowitymwłaścicielom. Tym razem trafia on do Pana Fintana, a sami w nienaruszonym przezzłodziei samochodzie ruszamy przed siebie - wąską, irlandzką dróżką - wposzukiwaniu kolejnej przygody.
To miejsce naprawde robi wrazenie! Dziwi mnie, ze tak malo zwiedzajacych jest tam. Widocznie za bardzo jestem przyzwyczajona do tlumow ;))
OdpowiedzUsuńRewelacja, choć nie wiem czy bym się sama odważyła tam stać. Dwie Irlandki nie wiem czemu skojarzyły mi się z Dniem Świra. Może dlatego, że tam główny bohater też chciał być sam a ciągle było pełno ludzi?
OdpowiedzUsuńJej..., jak Ty lubisz starocie... i "duchy przodków"! Szkoda, że historycy tak mało wiedzą o tamtych czasach na Zielonej Wyspie, coś czuję że było ciekawie :-)dr Woland.
OdpowiedzUsuńLubię, nie ukrywam. A duchy przodków zawsze mają wiele do powiedzenia. Zresztą, żeby dobrze zrozumieć teraźniejszość, najpierw trzeba porządnie zapoznać się z przeszłością, prawda? :) Jeśli tam nie byłeś, to powinieneś kiedyś podjechać. Od Ciebie nie jest daleko. No chyba, że nie lubisz tego typu miejsc. Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia. Ps. Ale wieje. Uroki jesieni.
OdpowiedzUsuńWierz mi, nie ma czego się bać, a ja absolutnie nie należę do odważnych osób. Najfajniej jest przy zamkniętych drzwiach, choć dobrze też jest je uchylić [jak na ostatniej fotce], by na przykład lepiej przyjrzeć się ornamentom.
OdpowiedzUsuńMało tam ludzi, bo wielu turystów zwyczajnie sztywno trzyma się utartych szlaków zamieszczonych w przewodnikach i nie chce podążać mało popularnymi ścieżkami, dzięki którym można poznać prawdziwe oblicze Irlandii. Z jednej strony to dobrze, z drugiej zaś źle. Źle dla turystów, bo wiele tracą, dobrze dla samych obiektów, bo dzięki temu nie tracą zbyt wiele ze swej autentyczności i "elitarności". Jest kolosalna różnica pomiędzy Fourknocks a sławnym Newgrange, które praktycznie zawsze jest tłumnie oblegane. Fourknocks daje piękną możliwość samodzielnej i ekscytującej "eksploracji" komory.
OdpowiedzUsuńdoprawdy zaskakujące i wręcz niemożliwe, że TAKIEGO miejsca nie ma w przewodnikach !!! i ta historia z kluczem, no rewelacja !!!
OdpowiedzUsuńAch te pytania i odpowiedzi dotyczące megalitycznych kopców... A może to były tylko piwniczki na wino...? Prehistoryczni muszą mieć z nas polewkę... ;)
OdpowiedzUsuńNo, ale Ty byłaś zapewne z Połówkiem, więc miałaś ochroniarza;)
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie, że przejrzałam trzynaście przewodników [albumów nawet nie ruszałam, bo nie było sensu] i tylko w jednym była wzmianka o Fourknocks. O Newgrange piszą za to w każdym.
OdpowiedzUsuńNiewykluczone, kolego, niewykluczone :)
OdpowiedzUsuńNawet gdybym była sama, to akurat tam nie bałabym się wejść. Co więcej, nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie tam się zjawię. Fajne i klimatyczne miejsce.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe, robi wrażenie, zupełnie jak budowle Etrusków.A poza tym - co za teletubisiowy krajobraz! To mogla być inspiracja dla twórców :)
OdpowiedzUsuńPrawdziwie magiczne miejsce...
OdpowiedzUsuńHehe, kto wie - może to była wylęgarnia teletubisiów?Budowle Etrusków chętnie kiedyś zobaczę na własne oczy. Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to tak daleko od Donegalu, ale może innym razem uda Ci się tam zjawić.
OdpowiedzUsuń