piątek, 7 października 2011

Devenish Island, czyli z wizytą na Wyspie Wołu

gdzieś w drodze - nasi tu byli ;)


Im bliżej było do Enniskillen, tym bardziej się denerwowałam. Była 16:00, a my mieliśmy jakieś dziesięć minut na to, by nie tylko dotrzeć do przystani, lecz także zaparkować auto i kupić bilety na ostatni rejs M.V Kestrel.  Na wyspę Devenish, nasz cel, mogliśmy dotrzeć z trzech punktów. Teoretycznie. W praktyce pozostała nam tylko opcja z przystanią w Enniskillen. I to właśnie była nasza ostatnia deska ratunku. Choć bardzo cenię sobie te strony, naprawdę nie chciałam wracać tu po raz kolejny, by podjąć następną próbę przedostania się na tę wyspę. Jedna nieudana wystarczy. 


  


Jeśli prawdą jest, że "gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy", to w naszym wypadku diabeł musiał zwijać się ze śmiechu i rozmasowywać obolałe mięśnie brzucha, kiedy my prowadziliśmy wyścig z czasem i walkę ze złośliwym chochlikiem rzucającym nam kłody pod nogi. Szybko okazało się, że nie wystarczy dotrzeć do przystani, by otrzeć pot z czoła i radośnie wykrzyczeć: "we've made it!".

  zalety parkingu na uboczu - pusty, darmowy i taaakie widoki


Dzień, który zaczął się parszywie pod względem pogody, był teraz całkowitym przeciwieństwem deszczowego poranka. Słońce prażyło, a cały parking koło przystani był wypełniony samochodami i ludźmi zgromadzonymi wokół grupki muzykantów. Auta stały nawet na trawie i w miejscach, w których zdecydowanie nie powinno ich być, a wciśnięcie między nie naszego - całkiem sporych gabarytów -  czterokołowca wydawało się czynem nie do wykonania. Ostatecznie zaparkowaliśmy auto w bardzo malowniczym miejscu, nieco na uboczu i w tempie nienaturalnie przyspieszonym wkroczyliśmy na pokład łodzi, by po 20 minutach przyjemnego rejsu, umilanego dowcipnymi uwagami kapitana, przybić na wyspę. Zanim łódź odpłynęła, załoga poinformowała pasażerów, że zjawi się tutaj za jakieś 50-55 minut. 

  

Wpadłam nieco w popłoch, bo kompleks monastyczny na wyspie zawiera kilka obiektów i w pierwszej chwili pomyślałam, że nie zdążę się z wszystkimi szczegółowo zapoznać. Wyspa Devenish rozciąga się na 70 akrach ziemi, a jej nazwa oznacza najprawdopodobniej "wyspę wołu". W znacznej mierze teren jest wyeksponowany i nagi - na próżno szukać tutaj szpalerów drzew. Znaleźlibyśmy je, gdybyśmy przenieśli się kilkanaście wieków wstecz. To, co wówczas zobaczylibyśmy, znacznie różniłoby się od współczesnego obrazu wyspy. Eklezjastyczne ruiny - choć niewątpliwie malownicze - stanowią spore wyzwanie dla turysty. Wymagają od zwiedzających sporej pracy wyobraźni. Bo to, co współcześnie widzimy, to tylko niepełny obraz układanki. Czy uda się turyście odnaleźć brakujące puzzle, to zależy głównie od jego stanu wiedzy, wyobraźni i chęci.

  St. Mary's Priory


W zrozumieniu istoty tego kompleksu zdecydowanie pomaga wizyta w mini-muzeum ulokowanym na wyspie. To właśnie od tego obiektu warto rozpocząć przygodę z Devenish, by zdobyć potrzebne zaplecze historyczne. Dzieje tego kompleksu są długie i rozpoczynają się w zasadzie w VI wieku, kiedy to za sprawą świętego o imieniu Molaise powstał tutaj klasztor. Przez prawie tysiąc lat, od VI-XVI wieku wyspa Devenish była jednym z najważniejszych kompleksów monastycznych w Irlandii. Od szóstego do ósmego wieku klasztory były ważnymi centrami nauczania, a irlandzkie szkoły eklezjastyczne były znane na całą Europę. To z kolei przyciągało tutaj wielu zagranicznych studentów. Bogate monastyry - a do takich właśnie zaliczało się Devenish - pełniły także rolę mecenatu sztuki. Zatrudniano tu między innymi artystów, kamieniarzy, stolarzy i pracowników przemysłu metalowego. Dzięki temu mnisi mieli pięknie ozdobione manuskrypty, dekoracyjne nagrobki, świątynie i przedmioty potrzebne do obrządków religijnych.

  

Specyficzne położenie kompleksu sprzyjało najazdom Wikingów. Drewniane budynki łatwo płonęły, ale wspólnota mnichów wytrwale odbudowywała to, co zostało zniszczone. I kiedy opadł już kurz po rozróbach barbarzyńców, mnisi powracali do swojego harmonogramu oscylującego głównie wokół pełnienia dobrych uczynków na rzecz innych, modlitwy i pracy. Specjalną rolę w życiu duchownych odgrywało ogrodnictwo. Praca w ogrodzie postrzegana była jako czynność przybliżająca do Boga, a jednocześnie będąca swego rodzaju rekompensatą za nieposłuszeństwo Adama i Ewy w raju. Nie bez znaczenia pozostawały również przyziemne potrzeby duchownych. Sady, ogrody i kąciki warzywne były zwyczajnie potrzebne, bo kompleks musiał być samowystarczalny. Zioła lecznicze, kwiaty do świątyni, winogrona - na to wszystko był popyt. Choć na terenie kompleksu wypasało się bydło, dieta mnichów była głównie wegetariańska. Obfitowała w produkty mleczne, mięso jadło się dość rzadko.

  

O bogactwie i prestiżu kompleksu świadczył również fakt posiadania w XI wieku Soiscél Mo-Laisse - cennego relikwiarza w kształcie domu/kościoła wykonanego z drzewa cisowego i  udekorowanego srebrnymi, a także złotymi ornamentami. Przechowywano w nim manuskrypty. Relikwiarz można obecnie oglądać w dublińskim National Museum.

  

Devenish grabili nie tylko Wikingowie, lecz także - już po rozwiązaniu klasztoru - miejscowa ludność. W XIX wieku kompleks doznał znacznego uszczerbku z powodu systematycznego zabierania stamtąd kamieni. Na szczęście w porę wprowadzony program konserwatorski pozwolił na ocalenie tych kilku obiektów - namiastki dawnego, dużo bardziej rozwiniętego i pokaźnego kompleksu.


 

kamienna "trumna"


Najbliżej przystani znajdują się pozostałości po Teampull Mor znanego również jako Dolny Kościół. Świątynię wzniesiono około 1225 roku i poświęcono św. Molaise. Wokół ruin znajdują się ciekawe i bardzo stare nagrobki, a wewnątrz jego murów nietypowy kamienny obiekt w kształcie trumny. Jak głosi legenda: ten, komu uda się do niej wcisnąć i przekręcić trzy razy, może pomyśleć sobie w nagrodę życzenie. Jest tu także tzw. bullaun, czyli kamień z wyżłobieniem. Przypisuje mu się przeróżne role - niektórzy twierdzą, że św. Molaise przepłynął na nim morze, inni, że służył on poganom jako naczynie na krew. Zapewne rozczaruję miłośników historii z dreszczykiem, jeśli stwierdzę, że najprawdopodobniej pełnił on funkcję moździerza kuchennego. Kruszono i miażdżono w nim żywność.

  

Obok znajdują się ruiny St. Molaise's House, będącego w rzeczywistości małym kościółkiem - repliką oryginalnego, drewnianego budynku wzniesionego w tym miejscu w VI wieku przez samego świętego. Jego zdobienia narożne pozwalają sądzić, iż budynek pochodzi z XII wieku. W bezpośrednim sąsiedztwie tych ruin znajduje się podreperowana okrągła wieża, w której swego czasu zamordowano syna lokalnego króla. To jedna z ładniejszych w całej Irlandii. Niestety nie można wejść do jej wnętrza, choć przymocowane do niej schody skutecznie do tego zachęcają. Wieża również pochodzi z XII wieku. Ma pięć pięter, z czego każde oświetla jedno okno. Tylko na ostatnim piętrze okna wychodzą na cztery strony świata. Nad każdym z czterech górnych okien znajduje się wyrzeźbiona głowa: trzy męskie [prawdopodobnie św. Molaise'a, Patryka i Kolumby] i jedna kobieca [św.Brygidy].


  


Ścieżka w górę zaprowadzi nas do równie ciekawego Cmentarza Górnego, gdzie znajduje się krzyż ładnie zdobiony plecionymi motywami i liśćmi. Bardzo podobne ornamenty znajdują się nad drzwiami prowadzącymi do prezbiterium w sąsiednim obiekcie - St. Mary's Priory, augustiańskich ruin z XV wieku. Warto zwrócić tu uwagę także na dekor rzeźbiarski znajdujący się bezpośrednio nad wejściem do nawy. Jest to najprawdopodobniej wizerunek Maryi Panny. W sklepieniu wieży widać dziury - przebiegały tutaj niegdyś sznury wprawiające dzwony w ruch.

  

W XVI wieku rozwiązano irlandzkie opactwa na rozkaz Henryka VIII, jednak przed długi czas kompleks Devenish pełnił rolę cenionego miejsca pochówku. Pewnego razu uroczystość pogrzebowa zakończyła się tragedią - łódź przewożąca żałobników przewróciła się, a to z kolei doprowadziło do śmierci 19 osób. 

  

34 komentarze:

  1. No wreszcie dopłynęłaś :) Czekałem i się nie zawiodłem. Niebo miałaś przednie. Na łodzi spodobał mi się barek z tyłu i gadający kapitan z przodu. Uwielbiam takie miejsca, do których trudno dotrzeć a Devenish jest jednym z nich. Liczyłaś na wejście na wieżę? Też pewnie powiedzieli, że awaria oświetlenia i health and safety zabrania ryzykować :) Ach te średniowieczne reguły :) A i dzięki za przypomnienie tej twarzy z kamienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wieża jest cudna, przypomina mi kredkę :)Taito, dobrego słonecznego weekendu!O.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt, pogoda była wtedy piękna, a niebo praktycznie bezchmurne. Ja jednak preferuję cumulusy. Napaliłam się na wieżę i to bardzo. Wyczytałam w którymś przewodniku, że normalnie jest ona otwarta dla zwiedzających, że jest w dobrym stanie, etc. Koniecznie chciałam zobaczyć, jak okolica wygląda z "lotu ptaka". Ale i bez tego było super. Devenish zdecydowanie warta jest odwiedzenia. Do jej wizerunku trochę nie pasował mi ten tłumek osób, ale zrzucam to na karb pięknej pogody. Było naprawdę ciepło, więc ludzie skorzystali z okazji i wybrali się na rejs. A że po drodze był przystanek na Devenish, to zerknęli, co to takiego - sporo osób spędziło tę godzinę wylegując się na trawie, a nie zwiedzając. Udało Ci się wejść na szczyt jakiejś round tower? Mnie tylko raz. Tych kamiennych ozdób było tam więcej, szkoda, że nie wszystkie zachowały się w dobrym stanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Obieżyświatko, te wieże wielu osobom kojarzą się z ołówkami i kredkami. Szkoda tylko, że nie można wejść na jej szczyt. Tamtejsza panorama musi być cudna. Ps. Ja ciągle pamiętam o poście, który Ci obiecałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie przepadam za takim szybkim oglądaniem miejsc, ale jak nie ma wyboru to cóż poradzić. Udało Wam się choć zobaczyć wszystko. Jestem pewna, że zmieściłabym się w tej kamiennej trumnie i dała radę przekręcić nawet więcej niż 3 razy. Ciekawe tylko czy moje życzenie by się spełniło;) Dobrego weekendu! Bo masz weekend, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie było tak źle - ostatecznie załoga pojawiła się dopiero około 18:00, a to oznacza, że mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by wszystko zwiedzić, a potem rozłożyć się na przystani i wygrzewać do słońca. Tak, mam już weekend. Co mogę powiedzieć? Życie jest piękne :) Przeglądam repertuar teatrów i wygląda na to, że zaraz zarezerwuję bilety :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fakticznie chmur na zdjęciach nie widać :) Byłem na wieży w Kildare ale to nie dla mnie. Nie chcę być za kratkami dla własnego bezpieczeństwa :) Byłem w Kilree Round Tower na samym dole, deptałem ptasie gniazda i patrzyłem jak słońce oświetla wieżę przez dawne otwory okienne. Byłem też w środku wieży w Kells, kumpel mnie podsadził do wejścia ale tak się zdarzyło, że znalazłem się w środku na dnie wieży i trzeba było wzywać posiłki :))) Prawie godzinę tam spędziłem i to była bardzo średniowieczna godzina :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hehe, ale przynajmniej zobaczyłeś, jak to wygląda od środka. Ja nie wspinałam się do wejścia, podsadzałam za to Połówka :) To chyba jakaś pechowa wieża jest, bo on przedziurawił sobie tam nowiutki t-shirt ;)Można wejść też na sam szczyt wieży w Kilkenny. To znaczy jakieś cztery lata temu na pewno można było...

    OdpowiedzUsuń
  9. Jednak na Devenish widok byłby chyba najlepszy, co nie?

    OdpowiedzUsuń
  10. Podobają mi się Twoje zdjęcia Taito. Masz dobre oko. Ty, albo Połówek. To 'małpka', czy jakiś bardziej zaawansowany sprzęt.Tych co twierdzą, że święty przepłynął morze w kamiennym canoe, to ja bym do szkoły wrócił. Ot, korytko dla trzody, a ludzie znów swoje teorie snują ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Merci, Monsieur Michel! :) Usłyszeć taki komplement od Ciebie to jest coś :) Jak na mój gust to te zdjęcia nie są jakoś szczególnie powalające, wydaje mi się, że mam na swoim koncie bardziej udane. Połówek i ja mamy nieco odmienną wizję fotografowania, dlatego używamy dwóch aparatów. Jeden powinien być już na emeryturze, tragicznie mi się na "nim pracuje". Obydwa są Canona, ale to nie jest wypasiony sprzęt jaki ma Dexter Morgan, albo Ty :) Jeśli chodzi o poważniejsze zakupy, to mój plan wygląda następująco: najpierw zmiana aparatu na solidniejszy sprzęt, a potem wymiana auta na coś z większą ilością koni mechanicznych.Ach, korytko dla trzódki! To by się zgadzało - pisałam przecież, że mnisi mieli stado zwierząt :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hmm, no nie wiem ;) Jestem rozdarta między Ardmore a Devenish :)

    OdpowiedzUsuń
  13. A co powiesz na Scattery? :)

    OdpowiedzUsuń
  14. OMG :) Powiem, że podoba mi się kształt tej wieży i że kiedyś tam pojadę :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Z każdym Twoim wpisem czuję, jak wiele jeszcze przede mną i jak daleko do tego:) smaku narobiłas mi ogromnego. Godzina czasu to dla nas stanowczo za mało, szczególnie kiedy chce się czegoś dowiedzieć, poczytać i jeszcze zrobić zdjęcia; z tym, że jeśli człowiek musi... U siebie pisałam właśnie o haritage card, zastanawiałam się czy faktycznie działa to tak, jak napisali? Wyobraź sobie, że zauważyłam notkę o tej karcie dopiero po ostatniej wizycie w Cahir! jaka ze mnie gapa!!! ale w przyszłym sezonie zamierzamy się zaopatrzeć w to cudo.Anka

    OdpowiedzUsuń
  16. Aniu, też nie lubię mieć narzuconego czasu zwiedzania, ale tak bardzo chciałam pojawić się na Devenish, że nie buntowałam się przeciwko warunkom. Zresztą, jak wspominałam w jednym z komentarzy, czasu było naprawdę wystarczająco - do wieży się nie wchodzi, muzeum jest maleńkie, a tylko w St. Mary's Priory można wspiąć się na górę. Załoga łodzi spóźniła się, przez co zamiast 55 minut mieliśmy grubo ponad godzinę. Hmm, tak sobie przeglądam teraz stronę o Heritage Card no i jasno z niej wynika, że gwarantuje ona wstęp do wszystkich atrakcji będących pod opieką OPW - z wyjątkiem Muckross Traditional Farms. Wcale tak dużo ich nie ma, a do większości wstęp jest tani. No i widzę, że na spisie atrakcji, do których ma się darmowy wstęp z kartą nie ma tych najdroższych miejsc. Możesz na przykład za darmo wejść do Fota Arboretum & Gardens, ale gdybyś chciała odwiedzić przylegający Fota Wildlife Park to pewnie będziesz musiała zapłacić - byłam tam kilka lat temu, wstęp kosztował bodajże 11 albo 13 euro.

    OdpowiedzUsuń
  17. I to jest chyba plus irlandzkiej niepunktualności;) Ja też się tak wygrzewałam na Bornholmie czekając na zaokrętowanie. I jak tam teatr?

    OdpowiedzUsuń
  18. No tak. Jedyny. Na Donala, gościa od ogrzewania, czekam już ponad pół roku, a w domu coraz zimniej się robi. Jadę :) Dokładnie za trzy tygodnie :) Nie mogę się doczekać! Od piątku polowałam na dobre miejsca i wreszcie udało mi się trafić na coś, co mi odpowiada. To dobry dzień. W Tesco z kolei trafiłam na "Man of Aran" [od dawna nigdzie nie mogłam go dostać] i "Perrier's bounty" z Brendanem Gleesonem i Cillianem Murphy. Obydwu panów bardzo lubię, więc rozrywka gwarantowana. Widziałaś któryś z tych filmów? Pogoda brzydka, więc to idealny dzień na książkę i/lub film.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nadal na niego czekasz? Masakra....Jak z miejscami do teatru w Irlandii? W Krakowie bywało, że na pół roku nie było już żadnych.....Nie widziałam żadnego z tych filmów. Dziś leje i zimno jest, więc nadrabiałam zaległości w czytaniu gazet, a na wieczór chyba sobie włączę The Commitments.

    OdpowiedzUsuń
  20. Donal to uroczy i sympatyczny gość, ale cholernie niesłowny. Zresztą jak wielu innych tutejszych fachowców. Mottem wielu Irlandczyków jest "take it easy". Nigdy nie miałam większych problemów z nabyciem biletów - nawet w przypadku Riverdance i Lord of the Dance. Raz tylko nie udało mi się pójść na pewną sztukę, bo za długo czekałam z kupnem biletu. Miejsca ciągle były dostępne, ale ich lokalizacja mi nie odpowiadała [jestem dość wybredna pod tym względem], więc zrezygnowałam.

    OdpowiedzUsuń
  21. Hello Taito!Piękne widoczki! Fajnie się to ogląda i spaceruje wraz z Wami gdy słoneczko wszystko z góry oświetla :-) Interesujące miejsce choć jak już wyżej wspomniano szkoda, że z tylko godziną w zapasie na wędrowanie i oglądanie tego wszystkiego co się na Devenish znajduje. Osobiście jeszcze nigdy nie trafiłem na taką wyspę, na jeziorku - a szkoda - bo jest ich zapewne w Irlandii multum i na wielu wybudowano jakieś ruiny. Do Lower Lough Erne nie mam daleko, więc myślę, że kiedyś się tam zjawię. I życzyłbym sobie również aby nie było takich tłumów, bo to także można zauważyć na Waszych fotkach a to chyba także nie pomagało?. :-)pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  22. Cwirku, ależ możesz spędzić na Devenish nawet cały dzień. Jest tylko jeden warunek: musisz dostać się tam na własną rękę - łodzią, kajakiem, czymkolwiek ;) Byli tacy, którzy przypływali motorówką i urządzali sobie piknik na wyspie. To był cudny, letni dzień, choć poranek był okropny. Po południu musiałam nawet zrzucić nieco odzienia, bo mnie słońce za bardzo przypiekało. Koniecznie powinieneś się tam kiedyś pojawić. To naprawdę ciekawe strony. Fermanagh jest super. A co do tłumku ludzi, to nie sądziłam, że będzie tam tyle osób. Wyspa Devenish zawsze kojarzyła mi się z zapomnianym, samotnym miejscem.

    OdpowiedzUsuń
  23. ja, przyznam szczerze, jeszcze nie wgłębiałam się w tę kartę. zanotowałam w pamięci, ze mam sprawdzić i tyle.ale musze się zastanowić i poczytać.pozdrawiamanka

    OdpowiedzUsuń
  24. Podziwiam Cię, naprawdę Cię podziwiam za ten upór w odkrywaniu ciekawostek Irlandii. Ze skruchą przyznaję, że w tak niedostępne miejsca rzadko kiedy się wybieram. No, chyba że to są górskie szczyty ciepłą porą :-)dr Woland.

    OdpowiedzUsuń
  25. A ja mysle, ze masz biuro odrywcow Irlandii i pracuje dla ciebie ponad setka osob. Co chwila jakies fajne miejsce a w nastepnym tygodniu jeszcze fajniejsze. Czytam z uwaga i krece z niedowiary glowa.

    OdpowiedzUsuń
  26. Miło mi to czytać, ale tutaj naprawdę nie ma nic do podziwiania. Podróżuję, bo lubię, bo to mnie uszczęśliwia. To taka forma "samozadowalania się" :)Ja z kolei preferuję te odludne i trudno dostępne miejsca - lubię je mieć tylko dla siebie. Nie znoszę tłumów. Pozdrawiam serdecznie. Jest zimno, szaro i deszczowo, a ja tęsknię za latem. To wielce niesprawiedliwe, że przez 3/4 roku jest tu pora deszczowa.

    OdpowiedzUsuń
  27. Moja Droga, wtedy nie czerpałabym z tego żadnej przyjemności. Bo tutaj chodzi właśnie o to, by samemu coś ciekawego znaleźć :) Czasami mam wrażenie, że tylko ja podniecam się tymi wszystkimi atrakcjami Irlandii - miło, że i Tobie się one podobają :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Jeśli często podróżujecie, to takie rozwiązanie byłoby chyba najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
  29. No właśnie my chyba nie potrafiły tego "take it easy" wcielić w życie. Z resztą co się dziwić kiedy człowiek marznie. Chciałabym zobaczyć kiedyś te widowiska.

    OdpowiedzUsuń
  30. Riverdance jak najbardziej polecam, na Lord of the Dance nie wybrałabym się ponownie. Dużo niższy poziom, komercja i kicz. Do mnie nie przemawia, choć przyznam, że ogląda się całkiem ok. Gdybym nie widziała Riverdance w akcji, to pewnie byłabym zauroczona LotD.

    OdpowiedzUsuń
  31. W sekrecie Ci powiem, że to właśnie dzięki takiej ilości pochmurnych dni zawdzięczamy to, że Irlandia nie została zadeptana przez turystów.

    OdpowiedzUsuń
  32. Święta prawda, Wolandzie. Czasem próbuję spojrzeć na deszcz jak na błogosławieństwo, ale nie zawsze jest to łatwe do wykonania. I czemu przestawienie się na tryb jesienno-zimowy zajmuje tyle czasu i jest takie nieprzyjemne?

    OdpowiedzUsuń
  33. Niestety do Polski przyjeżdżają najczęściej Lord od the dance, nie przypominam sobie, aby Riverdance byli...Być może się mylę....I jak LTD przyjeżdża to bilety koszmarnie drogie dlatego nigdy się nie wybrałam. Riverdance oglądałam nie raz w sieci:)

    OdpowiedzUsuń
  34. Zgadza się. Riverdance się tam nie zapuszcza ;) A bilety w istocie drogie - ja płaciłam 55 euro za Riverdance i chyba niewiele mniej za LotD, z tym, że ja zawsze biorę najlepsze i najdroższe miejsca.

    OdpowiedzUsuń