Gandawy nie było w moich planach. Kiedy jednak moja znajoma Belgijka dowiedziała się, że wyruszamy do jej ojczyzny, poleciła mi Gent – bo taka jest flamandzka nazwa Gandawy. Poszperałam w sieci, by zorientować się, co też ciekawego może mi zaoferować to miasto. Trafiłam na pewne zdjęcie i w momencie, w którym je zobaczyłam, wiedziałam już, że innej opcji nie ma – że muszę tam pojechać. Wiedziałam też, że wcale nie będę musiała wysilać się, by przekonać Połówka do tego pomysłu.
Fotografia przedstawiała tamtejszą twierdzę. Imponującą, malowniczo ulokowaną, intrygującą. Jeśli prawdą jest, że każdy z nas ma pewne odchylenia od normy, to naszym bez wątpienia jest zamiłowanie do wszelakich warowni. Jeśli jakieś miasto może pochwalić się posiadaniem zamku w swoich granicach, to dla mnie jest to wystarczający powód, by się tam zjawić. A szanse znalezienia się w tym mieście są wprost proporcjonalne do atrakcyjności danego zamku.
Zamkiem, który mnie zaintrygował, okazała się średniowieczna twierdza o nieco skomplikowanej dla mnie nazwie, jako że nigdy nie udało mi się posiąść umiejętności władania językiem flamandzkim. Gravensteen znaczy tyle co „zamek hrabiego”. Jednak myli się ten, kto myśli, że budowla pełniła tylko taką funkcję. Historia tej fortecy jest dużo bardziej zagmatwana.
Twierdza została wzniesiona pod koniec XII wieku przez ówczesnego hrabiego Flandrii, Filipa Alzackiego. Hrabia w czasie swej wyprawy do Ziemi Świętej naoglądał się zamków krzyżowców i postanowił wybudować podobną fortecę, aby podkreślić swój status i pokazać mieszkańcom Gandawy, kto tu rządzi.
Współczesna forma zamku nie jest jednak pierwszą – już w IX wieku stała w tym miejscu inna forteca. Była jednak prymitywna i drewniana, z czasem więc zastąpiono ją bardziej trwałą, kamienną konstrukcją. Niewątpliwym atutem budowli było położenie – twierdzę częściowo obmywa rzeka. Kiedyś położenie to odgrywało strategiczną rolę. Dziś jest tylko naturalną dekoracją. Bardzo malowniczą i fotogeniczną zresztą.
Hrabiowie Flandrii rezydowali tutaj do XIV wieku. Potem znaleźli sobie nowe, dużo wygodniejsze lokum, a w historii Gravensteen rozpoczął się nowy rozdział. Upływ czasu przyniósł nowe zmiany: twierdza była siedzibą sądu, więzieniem, a w pewnym momencie używano jej nawet jako fabryki, co pozostało nie bez znaczenia dla sylwetki Gravensteen. Na zamkowym dziedzińcu wznoszono domki dla robotników – często zresztą z kamienia pochodzącego z zamkowych ścian. Dobudowywano je także do zewnętrznych ścian twierdzy. To wszystko sprawiło, że Gravensteen praktycznie zniknęło wewnątrz powstałych baraków. Na fotografiach z XIX wieku widać, że zamku... nie widać.
Dzisiaj, kiedy patrzy się na sylwetkę zamku, ciężko uwierzyć, że w pewnym momencie była ona w opłakanym stanie. Że niewiele brakowało, by tego zamku w ogóle tutaj nie było. A jednak to prawda. W historii Gravensteen nadszedł taki moment, który chyba czeka większość budowli – twierdza stała się ruiną. Pod koniec XIX wieku jej stan był tak żałosny, że postanowiono ją zburzyć. Ocalenie nadeszło w postaci miejskich władz, które nabyły ruiny i przystąpiły do wdrażania planu mającego na celu przywrócenie świetności zamku. Choć wiele osób uznawało ten pomysł za absurdalny, czas pokazał, że była to słuszna decyzja i właściwa inwestycja. Chociaż nawet obecnie nie brakuje sceptyków, którzy podkreślają, że w wyniku tak intensywnego programu renowacyjnego zamek nie może uchodzić za autentyczny. Dla podróżników argumenty te najwidoczniej nie mają zbyt dużej mocy, bo twierdza jest popularną atrakcją turystyczną.
Kiedy przekraczałam bramy zamku, czułam się tak jak dziecko wpuszczone do Disneylandu. Za 8 euro można wyruszyć w podroż do zamkowej przeszłości, której długość uzależniona jest tylko od nas samych. Choć wkraczając do pierwszej komnaty miałam dziwne wrażenie, że ta twierdza nie zaoferuje mi nic ciekawego, czas pokazał, że się myliłam.
Zamek mieści w swym wnętrzu dwa muzea. Pierwsze zawierające gabloty ze zbroją i wszelkiego rodzaju bronią średnio mnie zainteresowało. Miłośnik militariów pewnie byłby wniebowzięty przebywając w świecie sztyletów, mieczy, lanc i kusz. Mnie dużo bardziej zainteresowało muzeum poświęcone narzędziom i metodom torturowania przypominające o niezbyt chlubnej i krwawej przeszłości zamku i miasta. Kolekcję wzbogacono między innymi o oryginalne narzędzia pracy ostatniego kata Gandawy. Włosy jeżą się na ciele, a żołądek wykonuje niebezpieczne salta, kiedy patrzy się na te ekspozycje i ogląda ilustracje objaśniające. Znajdująca się tu gilotyna nie jest autentyczna [urządzenie to wynaleziono dopiero w XVIII wieku, jednak już wcześniej istniały podobne konstrukcje], ale umieszczone w niej ostrze jest oryginalne. Niby czyste, a tak naprawdę zbrukane krwią.
Twierdzę zwiedza się bez przewodnika, samemu albo w towarzystwie audioprzewodnika, z którego tym razem nie skorzystaliśmy. Nawet i bez tego wynalazku zwiedzanie nie stwarza problemów– wytyczono specjalną trasę oznaczoną kilkunastoma punktami. Poszczególne pomieszczenia zawierają informacje, ale oczywiście uprzednie zapoznanie się z historią zamku jest jak najbardziej wskazane, bo dzięki temu możemy tylko bardziej skorzystać z wizyty w Gravensteen. Dużym plusem twierdzy jest możliwość dotarcia na sam szczyt i podziwiania panoramy miasta.
Piękny zamek, gdzie to Was rzuciło w te strony?Miłej reszty tygodnia.
OdpowiedzUsuńBardzo ładny zamek, tez lubię takie klimaty :)
OdpowiedzUsuńGravensteen to dla mnie największy hit Gandawy. Może faktycznie jest nieco za bardzo wymuskany, ale to nie zmienia faktu, że warto go obejrzeć. Wyszliśmy stamtąd w pełni usatysfakcjonowani.
OdpowiedzUsuńRzuciło nas do kraju pysznych czekoladek i smacznego piwa :) Gandawa była pierwszym przystankiem na naszej belgijskiej trasie. Muszę przyznać, że to chyba był mój najlepszy urlop zagraniczny. Było cudownie - z chęcią ponownie odwiedziłabym Belgię.Ps. A ja mam długi weekend :) I zamierzam go aktywnie i ciekawie wykorzystać :)
OdpowiedzUsuńKiedy to Was rzuciło?;) Bo chyba nie ostatnio. Nie jesteś jedyną osobą zachwyconą Belgią, znam więcej takich osób. Belgia jest na liście krajów, które chciałabym odwiedzić:)Ja długiego weekendu nie mam, ale z przyjemnością pójdę do pracy;)Udanego weekendu!
OdpowiedzUsuńNie, nie ostatnio. Byliśmy tam na początku września tego roku, tylko z różnych powodów relacja nieco mi się opóźniła.Jest coś, co koniecznie chciałabyś zobaczyć w Belgii?
OdpowiedzUsuńI znowu zabrałaś mnie w kolejne podróże, opowiedziane ciekawie i zilustrowane pięknymi zdjęciami. Anka
OdpowiedzUsuńPo to tutaj jestem, hrabino :) Miłego weekendu.
OdpowiedzUsuńBrugię chciałabym odwiedzić. W ogóle jest dla mnie mnóstwo interesujących miejsc w Europie.
OdpowiedzUsuńTak czułem że pod powłoką grzecznej Taity czai się Taicisko gotowe wycisnąć ostatnie soki z gościa.
OdpowiedzUsuńHehe, dobre :) 10/10 :)
OdpowiedzUsuńDla mnie też, dlatego odpowiedź na pytanie "gdzie jechać na urlop?" nigdy nie jest łatwa - za dużo kuszących opcji. Brugia jest piękna!
OdpowiedzUsuńkochana moja Taitko :) Twojego bloga potrafię komentować bo jest na onecie:) Ale ok. poprawię swą nieobecność komentarzową. Z powodu pracy i tych dojazdów doba skróciła mi się do minimum niestety .A jak zobaczyłam zdjęcia z sali tortur to mnie dreszcz przeszedł i już nie doczytałam do końca posta brrrr :P:P
OdpowiedzUsuńO nie, to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba faktycznie jestem gruboskórna, bo mnie takie miejsca interesują. Ostatnio zwiedzałam nocą nawiedzony zabytek Irlandii i kiedy zamknięto mnie w ciemnej celi z dwójką innych kobiet, one zaczęły wrzeszczeć [jedna to nawet ze strachu przywarła do mnie], a ja na to "is it really so scary??"Ups, nie miałam zamiaru zmuszać Cię do komentowania :) Po prostu myślałam, że mój blog jest wśród tych, z którymi masz problem z komentowaniem. Miłego weekendu życzę :)
OdpowiedzUsuńWow, to dopiero zamczysko!! Swietny! Kilkoro moich znajomych bylo w Gent na Erazmusie, ale o tym nie slyszalam ;) az dziwne!ja bylam w Brukseli, w czasie swiatecznych jarmarkow rok temu. Amtosfera przednia, ale samo miasto mnie troche rozczarowalo (zwlaszcza balagan i smieci w parku za budynkami parlamentu europejskiego)... Chyba w Gent bym sie lepiej czula :)
OdpowiedzUsuńJa stosunkowo niedawno zaczęłam swoje zagraniczne wojaże, ale jakoś zawsze wiem gdzie pojadę. Nie podobała mi się z miejsc w których byłam Barcelona. Południowe klimaty zdecydowanie nie dla mnie. Wiem, dlatego chciałabym ją zobaczyć;)Udanego tygodnia Taito:)
OdpowiedzUsuńWitaj, Lusin. Stęskniłam się za Tobą!Tak, bo Gent to miasto uniwersyteckie. Dużo tam studentów. Miałam podobnie. Pierwsze wrażenie po przybyciu do Brukseli to krótkie, ale wymowne: "ale syf" ;) Na drugi dzień miałam lepsze odczucia, ale pierwszy dzień to było wielkie rozczarowanie. Nie mogłam się przyzwyczaić do tego miasta.
OdpowiedzUsuńCo jest nie tak z Barceloną? Słyszałam o niej sprzeczne opinie. Dzięki, właśnie wróciłam do domu. Miałam tak boski weekend, że pewnie przez resztę tygodnia będę ubolewać, iż już się skończył... Na szczęście mam jeszcze wolny poniedziałek.
OdpowiedzUsuńwydaje sie byc olbrzymie to zamczysko! Moj M bylby zachwycony, on uwielbia wszelkieho rodzaju zamki.
OdpowiedzUsuńNiezła chata. A ten gość z lejkiem w ustach, to jak podejrzewam, ukarany za zbyt szybką próbę opuszczenia imprezy. Facet miał słaby łeb, nie chciał więcej pić, to jaśnie pan hrabia się wkurzył i mówi: "Cooooo...., ze mną się nie napijesz??? A ja ci mówię, że wypijesz cały gąsior!!!" Nie muszę dodawać, że hrabia był z pochodzenia Polakiem.dr Woland.
OdpowiedzUsuńno co jest, już tu byłam i oglądałam te tortury kilka razy i nie zostawiłam komentarza ???? ciekawostka no ...Zamek jak z Disneya
OdpowiedzUsuńZgadza się, Lauro. Zamek ma duże rozmiary i sporo przeróżnych zakamarków.
OdpowiedzUsuńOficjalna wersja jest inna, ale Twoja bardziej mi się podoba :) Mam nadzieję, że masz się dobrze. Jak widzę, humor nadal Ci dopisuje, więc chyba nie jest źle :)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, jak to się stało - Ty mi to powiedz :) A ja się zastanawiałam, gdzie przepadłaś, bo coś za długo milczałaś u siebie na blogu.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy z samą Barceloną. Mi generalnie nie odpowiada kraj, nie ten klimat, nie ta kultura, obrzydliwe jedzenie. Jedyne co mi najbardziej smakowało to była sangria i śniadanie. O dziwo spotkałam też pana mówiącego po polsku, co więcej opowiadał mi że jakis czas żył na Kubie, a tam jeżdżą polskie polonezy;) Ja byłam w listopadzie, więc w dzień było ciepło. Ale w nocy na lotnisku zmarzłam siedząc w kurtce, czapce i rękawiczkach jak nigdzie indziej. Gdybym jakimś cudem miała ponownie wybrać się do Hiszpanii wybrałabym wieś. Zwiedzanie wielkich miast to nie jest dobry pomysł.
OdpowiedzUsuńprzepadłam bo trochę byłam przeziębiona, trochę pracy mi się nazbierało z czasu urlopu no i na włoski się zapisałam ;DD
OdpowiedzUsuńProszę, proszę - widzę, że Twoje uczucie do włoskiego kwitnie :) Super decyzja, oby nauka sprawiała Ci przyjemność i przynosiła szybkie efekty :)
OdpowiedzUsuńDzięki za wyjaśnienia. Z jednej strony chciałabym zobaczyć to miasto, z drugiej zaś jakoś podświadomie odkładam to na później. Generalnie unikam zatłoczonych miejsc, a z tego co widziałam na fotkach i słyszałam od znajomych, to są tam ogromne tłumy. Mnie też kusi prowincja - nie przepadam za dużymi miastami.
OdpowiedzUsuńDokładnie, generalnie w głowie mi się nie mieści że na takim kawałku może żyć tyle ludzi plus turyści-daje to niebywały efekt;)
OdpowiedzUsuńA Irlandia wyjątkowo rozpieszcza pod tym względem. Bardzo mi odpowiadają tutejsze wolne przestrzenie i małe zaludnienie wyspy.
OdpowiedzUsuńMi również, w Irlandii byłam na pierwszych samotnych wakacjach za granicą a czułam się totalnie bezpieczna. Nawet chodząc samej w bezludnych miejscach.
OdpowiedzUsuńDziś (11.11.14) wróciłam od córki, która jest w Gent na Erazmusie. Uczy się niderlandzkiego. Zwiedziłam Gandawę i Brugię. Jestem zachwycona - wiedziałam już "kilka" miast na świecie, ale Brugia jest nie do pobicia. Zamek w Gent wyjątkowy. Będę namawiać kogo się da na krótki urlop w te miejsca.
OdpowiedzUsuńWitaj, Dano. Cieszę się, że Ci się tam podobało. Ja bardzo chętnie wróciłabym do Belgii, to ciekawy kraj. Brugia jest naprawdę urocza.
OdpowiedzUsuń