sobota, 26 maja 2012

Life goes by on a Leitrim sky - wizyta w hrabstwie Leitrim Kopciuszkiem zwanym

O hrabstwie Leitrim rzadko mówi się w kontekście turystycznym. Polecano mi różne atrakcje Zielonej Wyspy, ale jakoś nigdy nikt mi nie powiedział: jedź do Leitrim i nie pytaj, dlaczego cię tam wysyłam. Nigdy też nie przeczytałam w żadnym przewodniku nic, co by pozwalało mi podejrzewać, że znajdę tam to, czego szukam. Hrabstwo Leitrim jest, ale czasami ludzie zachowują się tak, jakby go nie było. Co więcej, niektóre z jego atrakcji przypisuje się czasami sąsiedniemu hrabstwu Sligo. I chociażby taka postawa częściowo tłumaczy, dlaczego Leitrim określa się mianem Kopciuszka.


  


Hrabstwo Leitrim jest niewielkie i praktycznie przedzielone na pół przez swoje największe jezioro Lough Allen. Obydwie części są podobnej wielkości, ale nieco odmienne pod względem topograficznym. Północno-zachodnia część jest bardziej górzysta, ma dostęp do morza, a południowo-wschodnia jest stosunkowo płaska. Ogólnie mówiąc Leitrim jest poprzeplatane jeziorami, drzewami i większymi bądź mniejszymi pagórkami.


  


Tego dnia nie powinno mnie tam być. Może tak chciał los, może takie było moje przeznaczenie, a może Leitrim postanowiło użyć swej magnetycznej siły i przyciągnąć mnie do siebie. Przyczyny takiego stanu mogły być różne, ale efekt był jeden. Znalazłam się w północno-zachodniej części hrabstwa i dałam się zauroczyć jego rzeźbie terenu. Góry zawsze wyglądają majestatycznie, morza i jeziora imponująco i uroczo, a kiedy połączy się te elementy w jedną całość, otrzymuje się coś, co określiłabym mianem piękna doskonałego. Właśnie na to natrafiłam w Leitrim i z wyrzutami sumienia zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechałam tu wcześniej.


  


Pamiętam ten moment, kiedy przejeżdżając koło tamtejszych gór po prostu musiałam wysiąść z auta. Nie można było obojętnie przejechać koło takiego widoku, a wrzucenie niższego biegu na niewiele by się zadało. Stojąc na poboczu drogi patrzyłam na te wzniesienia z autentycznym podziwem. Przed powrotem do auta moja ciemna strona zdążyła posłać nieco wymuszone prychnięcie fuksiarze! w stronę domów ludzi zamieszkujących tę uroczą okolicę. Musiałam im skraść odrobinę tego skarbu, dlatego do domu wróciłam ze zdjęciem gór skąpanych w wakacyjnym, popołudniowym świetle.


  


Wytrawni alpiniści pewnie pokładaliby się ze śmiechu słysząc, że tutejsze Żelazne Góry, znane również jako Slieve Anierin, określa się mianem gór. Ze swoimi niecałymi sześciuset metrami wysokości mogą nieśmiało pretendować do tytułu całkiem fajnego kopca kreta, ale nie gór z prawdziwego zdarzenia. Bogate złoża węgla i rud żelaza zaowocowały nie tylko nadaniem górom odpowiedniej nazwy, ale także utworzeniem kopalni. Dość długo wydobywano tu wspomniane surowce, ale potem czasy się zmieniły, kopalnie zamknięto, a węgiel zaczęto importować m.in. z Polski.


  



Hrabstwo Leitrim nie jest najmniejsze, ale za to najsłabiej zaludnione. Kilometr kwadratowy zamieszkuje jakieś osiemnaście osób. Nie bez kozery mówi się, że więcej tu drzew niż ludzi. Wgląd w statystyki szybko objawia smutną prawdę. Jeszcze w połowie XIX wieku hrabstwo zamieszkiwało około 160 tysięcy ludzi. Dziś niecałe 32 tysiące. Do 2002 roku hrabstwo systematycznie się wyludniało. Zmianę w tej tendencji przyniósł ze sobą celtycki tygrys. Regularny wzrost liczby ludności notuje się od jakichś dziesięciu lat.


  


Przekleństwem tutejszej ludności okazało się to, co mnie zauroczyło. Ziemia Leitrim jakkolwiek romantyczna, nie jest przychylna rolnikom. Imponująca rzeźba terenu złożona z niezliczonych drumlinów nadaje się głównie do podziwiania. Tutejsze gleby glejowe, często o sinawo-zielonkawej barwie, są przesiąknięte wodą. Ubogie w minerały, mają niską porowatość, a to z kolei daje im niezbyt chlubny tytuł jednych z najgorszych ziem w całej Irlandii.


  


Ci, którzy nie umarli tu w czasie dziewiętnastowiecznej klęski głodu, wyemigrowali. Jedni zapewne z radością i ulgą, inni z żalem. Jedni wrócili, drudzy na zawsze zostali poza granicami kraju, a jeszcze inni być może powróciliby, gdyby dano im szansę. Do tych ostatnich zaliczał się Phil Fitzpatrick, który w latach 30. XX wieku porzucił ukochane Leitrim i wyruszył do Ameryki. Podróż zakończyła się sukcesem, Phil został policjantem w Nowym Jorku, w międzyczasie w oparach nostalgii napisał dość popularną balladę „Lovely Leitrim”. Los wydawał się być mu przychylny. Aż do pewnego majowego dnia w 1947 roku. To właśnie wtedy w jednej z nowojorskich restauracji wdał się w strzelaninę z dwójką rabusiów. Starcie skończyło się śmiercią amatorów łatwej kasy. Niestety sześć dni później z powodu odniesionych ran zmarł także Phil. Jego marzenia ujęte w słowa piosenki: „(...) And if ever I return again there is one place I will go. It will be to lovely Leitrim where the Shannon waters flow”* musiały pozostać w sferze niezrealizowanych planów.


  


Ulotki informacyjno-turystyczne pełne są zachęcających haseł: Leitrim jest doskonałym celem podróżniczym, jest idealne na odpoczynek, ale to nie są puste hasła mające na celu zwabienie naiwnych. Leitrim is lovely, rację miał Phil. Prawdę głoszą też wielkie znaki informacyjne witające turystów słowami: welcome to Lovely Leitrim. Do tamtego letniego dnia często uciekam pamięcią - już dawno nie zanurzyłam się w świecie tylu barw zieleni i tak soczystej przyrody, już dawno nie widziałam pejzażu, który emanowałby takim spokojem i romantyzmem. O takich obrazkach mówi się, że noszą znamiona wiejskiej sielanki.




  




Mnóstwo tu wolnych przestrzeni, pagórków, malowniczych jezior – to wszystko sprawia, że hrabstwo Leitrim chętnie odwiedzają miłośnicy przyrody, a mieszczuchy ochoczo rozprostowują tu nogi, które w środku tygodnia uwięzione są pod biurkiem.Żartobliwie mówi się, że ziemię w Leitrim sprzedaje się galonami**, a nie akrami – tyle tu wody.


  


Czasami zastanawiam się, ile prawdy było w tym, co zobaczyłam, a także na ile moje wyobrażenia o Leitrim są autentyczne. Łatwo opiewać urodę Leitrim, kiedy jest się tu tymczasowo. Perspektywa turysty często jest zniekształcona. Wiedzą o tym miejscowi, dla których wspomniany przeze mnie romantyzm pejzażu bywa często zabójczy. Hrabstwo Leitrim [szczególnie jego północna część] ma jeden z najwyższych wskaźników samobójców w całej Irlandii. Uśmiercenie ptaka w złotej klatce wcale nie jest trudnym zadaniem.


  


Jeszcze raz powtórzę, że Leitrim jest urocze. Ale jest także nieco smutne – przez stosunkowo wysoki odsetek starych ludzi, przez ogromną ilość farmerów wyjątkowo narażonych na to, że któregoś dnia ogarnie ich rozpacz, która każe im odebrać sobie życie, przez to, że jeszcze do niedawna ludzie nie widzieli tu dla siebie miejsca. Ceny nieruchomości i wynajmu są tu stosunkowo niskie. Mocno kontrastują z tymi oferowanymi w moim hrabstwie, gdzie dominuje z reguły żyzna brązowa gleba, a mimo to Leitrim ciągle ma najmniej ludności.


  


Kiedy weekend dobiega końca, kiedy kończy się sezon turystyczny, hrabstwo opuszczają wszyscy goście. Ludzie przestają się zachwycać Kopciuszkiem i przechodzą do spraw bardziej przyziemnych. Kiedy zegary wybijają północ, Kopciuszek przestaje błyszczeć, by znów stać się niewidoczną dla innych kuchtą.


  


____


* I jeśli kiedykolwiek jeszcze powrócę, to jest jedno miejsce, do którego się udam. Do uroczego Leitrim, gdzie przepływa rzeka Shannon


** galon - jednostka objętości używana w krajach anglosaskich. Galon angielski = 4,54561 litra

14 komentarzy:

  1. Przepraszam, ... czy ktoś powiedział góry ;)? Atrakcje Leitrim przypisuje się Sligo!? Przecież w Sligo nie ma żadnych atrakcji :). Za wyjątkiem odwróconego rondelka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne miejsce. Wiele jest nieodkrytych przez nas miejsc. Co do smutku to podobne mam wrażenie jeśli chodzi o Bornholm, który w zimie jest wymarły i bywa tylko sypialnią dla ludzi, którzy latają do pracy do Kopenhagi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutna historia, choć piękne zdjęcia....

    OdpowiedzUsuń
  4. ile tam miejsc do obfotografowania!:)zapraszam w wolnej chwili http://teczowkiaderi.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  5. lipiec4@op.pl29 maja 2012 00:53

    Łaaaa...., jaka siara, to ja zwiedzałem Leitrim i nawet o tym nie wiedziałem. Znaczy się byłem tylko nad jeziorkiem Glencar przy okazji wyprawy na Ben Bulben (Sligo), tamtejszy uroczy wodospad tez chyba się nazywa Glencar Waterfall, ale głowy sobie nie dam uciąć. Bardzo, bardzo mi się podoba tamta okolica. Tak bardzo, że mógłbym tam mieszkać.-Woland.

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie - to by tłumaczyło, dlaczego Sligo "podkrada" atrakcje Leitrim. A na takie "góry" to Ty pewnie wbiegasz bez zadyszki :) Ot tak, dla rozgrzewki przed górskimi wyprawami z prawdziwego zdarzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki, Ewo, za słowa uznania, ale zdjęcia i tak nie oddają prawdziwego piękna tamtych stron. Pozdrawiam serdecznie z upalnej ostatnio wyspy :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A najgorsze jest to, że do większości z nich nigdy nie uda się dotrzeć. Mam nadzieję, że Bornholm nie będzie jednym z nich. Łatwiej się tam znaleźć, kiedy mieszka się w Polsce. Gdyby było bezpośrednie połączenie między Irlandią a Bornholmem, to pewnie już bym tam była. No, ale jeszcze nic straconego. Jak kiedyś będę na długim urlopie na północy Polski, to być może wybiorę się właśnie na tę wsypę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Racja, całkiem sporo, a jedno ładniejsze od drugiego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie jestem odosobniona w swoich odczuciach :) Masz rację, jest tam Glancar Waterfall, bardzo malowniczy zresztą. Napisałam o nim posta, kiedyś go opublikuję. Jak dotąd jest to mój ulubiony irlandzki wodospad.

    OdpowiedzUsuń
  11. To juz drugie podejscie do loterii zwanej Onet.Bylam wczesniej i czarna dziura cieszy sie moim komentarzem.To jest takie miejsce w ktorym nie chcialabym mieszkac pomimo ladnych widokow. Pozdrawiam bardzo serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Postaram się za niedługo wysłać Ci adres do nowego bloga. Tam wszystko działa tak, jak trzeba. Lubię tamte okolice, byłam tam znowu w środku tygodnia, ale nie do końca jestem pewna, czy zamieniłabym moje hrabstwo na Leitrim. To miejsce zdecydowanie dobre na odpoczynek, ale czy do życia? Jak to mówią - 'you can't eat scenery'. Pozdrowienia przesyłam. Mam nadzieję, że problemy z Onetem nie zniechęcą Cię do porzucenia lektury mojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  13. Taito-a do Kopenhagi nic nie lata? Na Bornholm bardzo łatwo się dostać, bo wielu mieszkańców wyspy kursuje tam każdego dnia do pracy, na zajęcia...

    OdpowiedzUsuń
  14. Właśnie nie, a mnie interesują tylko bezpośrednie loty.

    OdpowiedzUsuń