Już pierwszy rzut oka na parking u podnóża ruin pozwalał przypuszczać, że właśnie dotarliśmy do atrakcji, która zdecydowanie warta była przejechanych kilometrów. Długa droga, którą przebyliśmy, była w sporej części malownicza: szare i granitowe wzgórza gór Mourne faktycznie wpadały do wody, jak to zostało opisane w piosence Percy’ego Frencha The Mountains of Mourne, a nadmorskie miejscowości roztaczały wakacyjną aurę.
Początek mojej wizyty w zamku Dundrum rozpoczął się niestandardowo. Od narzekania. Stałam na parkingu zładnym widokiem i irytowałam się, że wrażenia estetyczne psują leżące obok mnie odpadki. Śmieci, które ktoś po chamsku zostawił na parkingu, mimo że obok był kosz. Była też tablica zamieszczona przez The National Trust z powitaniem i prośbą o przestrzeganie kilku prostych zasad, m.in. czystości.
Okolica jest naprawdę ładna i może spokojnie służyć za teren rekreacyjny. Może komuś nie przeszkadza urządzanie pikniku w zaśmieconej okolicy, ale mnie nikt nie przekona, że odpadki dodają uroku. Tak samo jak nigdy nie zrozumiem prostaków zaśmiecających swoje środowisko. To takie trudne uprzątnąć po sobie? Wrzucić śmieci do umieszczonego obok kosza? Z obrzydzeniem posłałam do kosza leżące u moich stóp śmieci i ruszyłam pod górkę, by przekonać się, co kryje się za tajemniczym murem.
Przyzamkowy teren składa się z dwóch części: górnego i dolnego dziedzińca. Ten pierwszy jest dużo starszy niż dziedziniec dolny, a jego powstanie przypisuje się anglonormańskiemu rycerzowi Johnowi de Courcy. Żyjący pod koniec XII wieku John zapragnął urządzić się w życiu, a wylądowanie w tej części Irlandii miało mu pomóc w zdobyciu sławy, bogactwa i ziemi. Częściowo mu się to udało.
De Courcy docenił strategiczne właściwości wzgórza z widokiem na zatokę Dundrum. Często to właśnie jemu przypisuje się wybudowanie zamku Dundrum. Można się w tym dopatrywać lekkiego nadużycia, bo owszem De Courcy zagościł tu jako pierwszy, doprowadził do wzniesienia muru obronnego na wzgórzu, ale spora część ruin wchodząca w skład obecnego kompleksu, to pozostałości po wielu innych panach na włościach, którzy chętnie dokonywali tu przeróbek. Dziś nazwalibyśmy to remontem. Właścicieli było wielu – tak wielu, że nie mam zamiaru tutaj wszystkich przytaczać. Kiedy w domu usiadłam i zaczęłam zagłębiać się w przeszłość zamku, w pewnym momencie rozbolała mnie głowa. Po co to komu potrzebne?
Dziedziniec dolny, od którego rozpoczęłam zwiedzanie, powstał najprawdopodobniej pod koniec średniowiecza za przyczyną gaelickiego klanu Magennis, który musiał się nieźle namęczyć, by utrzymać twierdzę – nazwaną wtedy ich nazwiskiem - w swoich rękach. Znajdujące się tu ruiny to pozostałości po Blundell House, dworku wzniesionym w XVII wieku przez rodzinę Blundell – wcale nie ostatnich właścicieli zamku. Po nich swoje miejsce whistorii twierdzy miał także pewien markiz żyjący w XIX wieku – to prawdopodobnie wtedy posadzono tu drzewa, które dziś cieszą oko. Nie było ich tu za kadencji De Courcy’ego – tylko by ograniczały widoczność i działały jako sprzymierzeniec atakujących.
Na teren dziedzińca górnego, najstarszej części twierdzy, wkroczyłam przez oryginalne, skromne wejście, gdzie niegdyś znajdował się most zwodzony. Później zaprzestano użytkowania go, bo w XIII wieku wzniesiono bardziej imponującą i praktyczniejszą bramę wejściową, po której zostały tylko ruiny. Tu od razu rzucił mi się w oczy pokaźnych rozmiarów donżon wzniesiony przez Hugh de Lacy, następcę wspomnianego na początku Johna De Courcy. Po działalności tego ostatniego nie ma już większych śladów, bo za jego kadencji na dziedzińcu istniały głównie drewniane budynki. A drewno słabo opiera się burzliwej historii.
Ocalały do naszych czasów czterokondygnacyjny donżon jest zdecydowanie godny uwagi. W XV wieku poddano go znacznej przebudowie, zlikwidowano wejście znajdujące się na pierwszym piętrze, zmodyfikowano też drugie piętro. Ciekawy jest też jego kształt. Cylindryczne donżony – choć praktyczniejsze, mocniejsze i bardziej utrudniające życie najeźdźcom – są bardzo rzadko spotykane w Irlandii, zaś dużo częściej w Walii.
Kiedy weszłam do środka donżonu, poczułam się niczym w wielkiej studni. Zimnej i surowej. Nie przetrwała tu żadna kondygnacja, widoczne są jednak ślady po kominkach. Pod moimi stopami ukryty był dół głęboki na 7 metrów, który w dawnych czasach świetnie pełnił rolę studni i doskonale spisywał się w czasie oblężenia zamku. Jednak nie to jest najfajniejsze w tej budowli.
Podobała mi się możliwość dostania się na szczyt budowli. Co prawda klatka schodowa jest tak zakręcona, że w porównaniu z nią rogi barana wydają się być pasem startowym, a wspinaczka po około siedemdziesięciu wąziuteńkich i stromych schodkach może mieć dość bolesny przebieg. Bądźcie czujni przez cały czas. Ja zobaczywszy światełko na szczycie, straciłam czujność i pokonując ostatni schodek wyprostowałam się gwałtownie, co zaowocowało głośnym syknięciem z bólu. Cóż, średniowieczne twierdze nie były budowane z myślą o gabarytach osobników z XXI wieku.
Szczęśliwym trafem rozciągająca się przede mną panorama miała znieczulające właściwości. Stojąc na szczycie muru byłam Queen of the Castle. Co z tego, że tymczasową i nieco zmarszczoną od bólu będącego efektem niespodziewanego uderzenia głowy? Ważne że zadowoloną i szczęśliwą. Choć tak prawdę powiedziawszy do pełni szczęścia brakowało mi wody w zatoce Dundrum, ale ponoć nie można mieć wszystkiego. Zastanawiam się tylko, kto rzucił na mnie klątwę, bo ilekroć jestem nad jakąś zatoką, AKURAT jest odpływ.
.....oj jaki znany widok....i wspomnienia.....Eire:)
OdpowiedzUsuńAle Ci zazdroszczę, nigdy nie daruję sobie tego że dałam się namówić na powrót z Irlandii, to był największy błąd w moim życiu.....
OdpowiedzUsuńW tej okolicy jest dużo takich urokliwych miejsc i widoczków. Co. Down zaprasza.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Bardzo spodobały mi się nadmorskie kurorty typu Warrenpoint, Annalong czy Newcastle. Do hrabstwa Down powrócę za jakieś dwa miesiące. Mnóstwo tam atrakcji turystycznych, które chciałabym zobaczyć. W Dundrum byłam na początku maja, a wtedy niestety niektóre zabytki były jeszcze zamknięte dla zwiedzających.
OdpowiedzUsuńDla mnie ten widok był zupełną nowością. Wydaje mi się, że zamek Dundrum nie jest wystarczająco spopularyzowany. A wyprawę w to miejsce będę zawsze miło wspominać. Super było.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi to czytać, ale teoretycznie zawsze możesz tu wrócić.
OdpowiedzUsuńBardzo piękne miejsce zwiedziłaś - ruiny zamku nad zatoką. Zawsze jak zwiedzam, jak oglądam takie miejsca szkoda mi że tak niewiele z nich zostało, chciałoby się widzieć więcej. Pozdrawiam. Alina.
OdpowiedzUsuńTrzeba cieszyć się tym, co jest. Średniowieczny zamek przeniesiony do naszych czasów w nienaruszonym stanie byłby oczywiście rewelacyjną gratką dla miłośników twierdz. Jednak takie ruiny też potrafią być niezwykle malownicze i ciekawe.Z wielką przyjemność powróciłabym w to miejsce - może wtedy byłby przypływ i całość prezentowałaby się jeszcze lepiej. Miejsce naprawdę urocze, a dodatkowo bardzo przystępne dla turystów. My mieliśmy darmowy wstęp.
OdpowiedzUsuńCzyli to jest ten zameczek, o którym wspominałaś w mailu? Nie wiem czemu ale po nazwie wyobraziłem sobie Dunluce Castle, czyli zamek na skale a to inny jednak :) Wynika z tego, ze pierwsi właściciele zamku mieli jakieś powiązania z Francją? Przynajmniej nazwiska jakieś takie na francuską nutę. A powiedz jakiś wstęp trzeba płacić? Babka na zdjęciach zbiera śmieci, więc chyba tego za darmo nie robi, ktoś ją tam pewnie posyła.pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńRozbawiłeś mnie, Ćwirku. Jedyną babą zbierającą śmieci byłam tam ja, a ta kobieta ze zdjęcia to bardzo sympatyczna Irlandka, która nie dość, że nie "wchodziła w obiektyw", to jeszcze pytała "Am I getting in the way?" Urzekła mnie tym, bo czasami ludzie nie zwracają w ogóle uwagi na tych, którzy robią zdjęcia i psują cały kadr. A ja ją chciałam mieć na zdjęciu, bo mi tam bardzo pasowała. A tak na marginesie, to ona nie zbiera śmieci :) To jest Pani "dog minder" - wyprowadza na spacer psy, chyba nawet nie swoje tylko swoich dzieci. Tak, to jest dokładnie ten sam zamek, o którym pisałam Ci w mailu. Polecam, super miejsce. My nic nie płaciliśmy za wstęp, ale z tego, co później czytałam w przewodniku, dowiedziałam się, że pobierana jest jakaś symboliczna opłata. Był tam "caretaker", ale powiedział, że wstęp jest wolny.
OdpowiedzUsuńTaito, jak zwykle notka super, ale ja o czym innym chciałam. Pytałaś u Mleczkowej o program do kopiowania stron, w tym przypadku bloga. Jest taki fajny program HTTrack Website Copier jest bezpłatny i można go znaleźć na wielu stronach. Na pierwszy rzut oka wydaje się skomplikowany, ale jak ja dałam radę, to Ty na pewno też sobie poradzisz :)) Dzięki temu mam swoje dwa poprzednie blogi skopiowane na CD ze wszystkim komentarzami, zdjęciami i linkami :) Polecam ! Buziaki
OdpowiedzUsuńElso, serdeczne dzięki za cynk. Nie słyszałam nigdy o tym programie, a myślę, że może mi się przydać w przyszłości. Szczególnie podoba mi się opcja kopiowania wraz z komentarzami. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu :)
OdpowiedzUsuńZamek jak wiele zamków, które odwiedziłaś imponujący. Zastanawiam się Taito jakie uczucia towarzyszą Ci podczas zwiedzania ruin, do czego byś je porównała? Widok wspaniały, choć mi się nasunęła jedna myśl patrząc na te zdjęcia i widniejący odpływ. Przypomnieli mi się nasi rodacy krzyczący w samolocie: "ile tu błota!";) Muszę Ci zdradzić, że ja znalazłam w okolicy piękny zamek i tylko czekam, aż będę mogła się tam wybrać i go zdobyć!
OdpowiedzUsuńamek jak wiele zamków, które odwiedziłaś imponujący. Zastanawiam się Taito jakie uczucia towarzyszą Ci podczas zwiedzania ruin, do czego byś je porównała? Widok wspaniały, choć mi się nasunęła jedna myśl patrząc na te zdjęcia i widniejący odpływ. Przypomnieli mi się nasi rodacy krzyczący w samolocie: "ile tu błota!";) Muszę Ci zdradzić, że ja znalazłam w okolicy piękny zamek i tylko czekam, aż będę mogła się tam wybrać i go zdobyć!
OdpowiedzUsuńHmm, powiedziałabym, że w 99% procentach towarzyszy mi wielka ekscytacja - świadomość, że zaraz odkryję coś, co do tej pory było mi zupełnie nieznane. Zamki to zdecydowanie mój ulubiony typ zabytków. Jeśli tylko jestem za granicą, to staram się poznawać dany kraj poprzez jego zamki i twierdze. Taka już moja pasja, Połówka zresztą też. Od paru dni staramy się opracować sobie naszą zagraniczną wycieczkę - w znacznej mierze pod kątem zamków. Już nie mogę się doczekać!Megality są fajne, ale w większości nie budzą u mnie takiej radości i ekscytacji. Dobry tekst z tym błotem :) Rozbawiłaś mnie :)
OdpowiedzUsuńbyłam tam we wrzesniu...cudne miejsce ..wróce tam,tak jak do grey abey ,byłam tylko 5 dni w irlandii,zakochałam się za mało widziałam ,duzo czytam ,i jeszcze dużo zobaczę ,dzięki Taita xa tyle info ..mieszkam w polsce w pruszkowie...wrócę tam..pozdrawiam:)))))
OdpowiedzUsuńWitaj, Doroto!
OdpowiedzUsuńNa wstępie przepraszam Cię bardzo za to, że Twój komentarz musiał czekać na zatwierdzenie, ale jakiś czas temu zmuszona byłam wprowadzić moderację, bo byłam regularnie zalewana spamem.
A teraz przyjemniejszy temat: Irlandia :) Bardzo się cieszę, że przypadła Ci do gustu. Ja od 11 lat jestem niezmiennie w niej zakochana!
Dziękuję za komentarz. Czuj się na moim blogu, jak u siebie w domu :)
Byłoby mi miło, gdybyś od czasu do czasu się odezwała i podzieliła swoimi wrażeniami.
Pozdrawiam serdecznie :)