Pewnego niepozornego dnia Połówek wrócił z pracy i stwierdził, że już najwyższy czas wyjść z mroku niewiedzy i zapoznać się z „Father Tedem”, do którego często nawiązuje się w słuchanej przez niego stacji radiowej. O „Ojcu Tedzie” słyszałam już wcześniej, jednak nigdy nie domyślałam się, że serial szybko zdetronizuje inne moje ulubione produkcje i bezceremonialnie utoruje sobie drogę na podium, gdzie - słusznie zresztą - sama wręczę mu główną nagrodę i tytuł kultowego. Przyczyna takiego stanu była prosta. Śmiech jest doskonałym lekarstwem na wszystkie bolączki, a źródła śmiechu – szczerego, niewymuszonego, głośnego i gwałtownego - są w tym serialu wyjątkowo bogate.
„Father Teda” obdarzyłam uczuciem gwałtownym i niewinnym. Już po kilkunastu minutach oglądania pierwszego odcinka wiedziałam, że nie poprzestanę na tym jednym. Moja przygoda z nietuzinkowym Ojcem Tedem i jego dwoma równie oryginalnymi kompanami dopiero się zaczynała. Od tamtego momentu zaczęłam hołdować zasadzie dzień bez Ojca Teda to dzień stracony.
Tyle jednak o moich odczuciach, teraz może nieco więcej na temat samego serialu. Otóż „Father Ted” jest niesamowicie zabawnym serialem komediowym produkcji irlandzko-brytyjskiej emitowanym w latach 95-98. Serialem, który spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem przez krytyków, jak również zwykłych szarych zjadaczy chleba, dla których telewizja powinna przede wszystkim pełnić funkcję rozrywkową. Na Wyspach jest to dość popularna i kultowa produkcja, w Polsce jednak niezbyt znana. A szkoda.
Serial zdecydowanie zapewnia dobrą i zdrową zabawę. Chcesz na chwilę przenieść się do innego świata, gdzie często gości absurdalny humor? Napoje wyskokowe i narkotyki nie będą Ci tu potrzebne. Przepis jest prosty, a składniki można lekko modyfikować. Ja potrzebuję tylko trzech rzeczy: telewizora, DVD z Father Tedem i wygodnej sofy. Śmiech przychodzi sam, a dobra zabawa dołącza się szybko i niepostrzeżenie.
Akcja serialu toczy się na irlandzkiej wysepce Craggy Island, leżącej gdzieś u zachodnich wybrzeży Zielonej Wyspy. Wyspa jest fikcyjna, a ta, którą widzimy w czołówce serialu to Inisheer, najmniejsza z Wysp Aran. Craggy Island jest miejscem zesłania trzech księży: tytułowego Ojca Teda, emerytowanego Jacka i młodziutkiego Dougala. Każdy z nich jest jedyny i niepowtarzalny, łączy ich jedna wspólna cecha: żaden nie jest duszpasterzem z prawdziwego powołania.
Ojciec Ted – choć pozornie ułożony i grzeczny – ma duszę hazardzisty i dość duże parcie na szkło. Ojciec Jack posługuje się bardzo limitowanym słownictwem ograniczającym się w zasadzie do haseł: Drink! Feck! Arse! Girls! Praktycznie nigdy nie trzeźwieje, a jego życiowe potrzeby sprowadzają się głównie do spania i picia – także tych nietypowych substancji, jak środek do czyszczenia podłóg lub toalety. Jest też Ojciec Dougal – rozbrajający w swoim dziecinnym postrzeganiu świata i zachowaniu, praktycznie nigdy nie nadążający za tokiem myślenia Teda. Cała trójka mieszka pod tym samym dachem wraz z gospodynią, Panią Doyle, której życiowym powołaniem jest parzenie i serwowanie herbaty. Jest zawsze w gotowości do podania stosu kanapek i przyniesienia filiżanki gorącej herbaty – nawet jeśli ktoś jest na nią śmiertelnie uczulony. Tak oryginalny zestaw bohaterów gwarantuje mieszankę iście wybuchową. Dzięki nim życie na Craggy Island nie jest absolutnie nudne, choć z pozoru wydaje się być właśnie takie.
Serial ma jedną poważną wadę – jest zdecydowanie za krótki. Jest tylko 25 odcinków podzielonych na trzy sezony. Każdy z nich trwa około 25 minut. Kreacje aktorskie są fantastyczne. Aktorzy spisali się mistrzowsko – każdemu z nich przyznałabym Oscara. Za genialne wcielenie się w swoje role, za naturalność wykonania. Kiedy na nich patrzę, odnoszę wrażenie, że jestem świadkiem scen rozgrywających się na żywo. Nie mam wrażenia oglądania telewizji, a raczej podglądania tego, co dzieje się obok mnie. Ubolewam także nad jednym – przedwczesną śmiercią Dermota Morgana, tytułowego Ojca Teda. Dermot stwierdził, że nie chce zostać zaszufladkowany i przypisywany tylko jednej roli. Jak na ironię tak właśnie się stało. Aktor zmarł na atak serca tuż po zakończeniu prac nad trzecim sezonem. Czwartego i tak by nie było – nawet, gdyby „Ojciec Ted” żył. Miał tylko 46 lat.
Co jeszcze mogę powiedzieć na temat tego serialu? To wspaniała satyra z nietuzinkowymi dialogami i bardzo fajnym irlandzkim klimatem. Polecam każdemu, kto ma dystans do siebie i otaczającego go świata. „Father Ted” nie jest dla osób ślepo zapatrzonych w kościół katolicki. Do oglądania na własną odpowiedzialność: bo zawarta w nim dawka śmiechu kilkukrotnie przekracza dopuszczalny dzienny limit.
muszę poszukać, może jest z tłumaczeniem. Nie znam na tyle angielskiego, zebym swobodnie mogła oglądać komedię :))dzięki za anons
OdpowiedzUsuńTrzeba koniecznie obejrzeć. Szczególnie dawka śmiechu zachęca. A ja mam dosyć nietypowe pytanie: jakiej stacji słucha Połówek?
OdpowiedzUsuńWczoraj po raz trzeci zaczęliśmy oglądać ten serial i nadal zaśmiewamy się do łez - zupełnie tak, jak za pierwszym razem. Do naszego słownika przeszło wiele haseł i cytatów - niektóre z nich są naprawdę fenomenalne. Połówek słucha Today FM.
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo oglądanie z oryginalnym lektorem / napisami byłoby optymalnym rozwiązaniem. Myślę, że gdzieś w sieci znalazłaby się wersja z tłumaczeniem. Nie wiem jednak, czy będzie ono dobre i zabawne. Jak jest kiepskie, to film wiele traci, a to "coś" umyka.
OdpowiedzUsuńBardzo mi odpowiada to poczucie humoru. Muszę odgrzebać i sobie odświeżyć. Niedawno zapoznałem się bliżej z tym wrakiem z czołówki. Wczoraj rozmawiałem ze znajomym Anglikiem o tym serialu, którego on też jest fanem. A teraz jeszcze Ty polecasz, zdecydowanie to jakiś znak, żeby obejrzeć znowu :)
OdpowiedzUsuńPlassey może być bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania, a przy okazji miłą odmianą od monotonii wyspy. Nam również bardzo odpowiada ten typ humoru. Wspominałam już powyżej, że serial bawi mnie nawet przy trzecim oglądaniu. Jedne odcinki są lepsze, inne słabsze, ale całość i tak jest przezabawna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałam oglądając coś w telewizji. Za niedługo będzie inny post związany z Ojcem Tedem :)
OdpowiedzUsuńFather Ted to od pierwszego roku naszego pobytu tutaj, czyli od 10 lat, nasz ulubiony serial. Mamy go na dvd i z dziećmi, mąż już patrzeć nie może, oglądamy wciąż i wciąż. Mamy ulubione odcinki i quoty z tegoż. Kiedy jedziemy samochodem często chórlanie śpiewamy piosenkę Eurowizyjną Father Teda (lovely horse). A scena irlandzkiego tańca w przyczepie i druga jak się tam bawią w chowanego, to majstersztyk. Uwielbiam. Oczywiście wiesz, że Pauline McLynn czyli gosposia, to jest swietna pisarka irlandzka, a teraz w Dublinie lecie spektakl z jej udziałem.
OdpowiedzUsuńWiesz co? Prawdę powiedziawszy nie miałam zielonego pojęcia, że Pauline jest pisarką. Odkryłam to dosłownie parę dni temu, szukając informacji na temat Ojca Teda. Przedwczoraj zamówiłam sobie osiem książek, więc będę miała co czytać przez najbliższy czas. Kiedyś na pewno zapoznam się z jej twórczością. Jeśli pisze tak świetnie, jak gra, to tylko pogratulować talentu.O spektaklu nie wiedziałam. Zaraz poszukam informacji. Pewnie już nie uda mi się go zobaczyć, a szkoda, bo bardzo lubię tego typu rozrywkę. W lipcu jedziemy na "Phantom of the Opera" - już nie mogę się doczekać. Bilety mamy zarezerwowane od grudnia.
OdpowiedzUsuńPrzytocz zatem kilka takich dobrych cytatów.
OdpowiedzUsuńAle to nie ma najmniejszego sensu - przytaczanie cytatu osobie, która nie zna sytuacji, w jakiej wypowiedziano te słowa, mija się z celem. Bo cały cytat traci urok i nie jest zabawny. A ja właśnie idę oglądać kolejny odcinek. Jestem styrana jak koń po westernie - kosiłam trawę, sadziłam kwiatki, robiłam babeczki, a teraz potrzebuję chwili relaksu.
OdpowiedzUsuńO Ty! Każesz mi czekać aż sama kiedyś będę miała możliwość oglądania? Widzisz, jak dobrze że przypomniałaś. Miałam dostać zdjęcia ogrodu:P
OdpowiedzUsuńO Ty! Każesz mi czekać aż sama kiedyś będę miała możliwość oglądania? Widzisz, jak dobrze że przypomniałaś. Miałam dostać zdjęcia ogrodu:P
OdpowiedzUsuńNaprawdę miałaś? :) Bo z tego, co pamiętam - a pamięć mam całkiem dobrą - to nic nie obiecywałam :) Zresztą tam naprawdę nie ma co fotografować. To zwyczajny ogródek - stolik, krzesełka, doniczki z kwiatkami. Tyle :)
OdpowiedzUsuń