wtorek, 17 lipca 2012

Wieczór z Upiorem - "The Phantom of the Opera"

Zabawne, jak czasami łatwo jest zmienić rzeczywistość poprzez głośne i publiczne stwierdzenie danego stanu. Niedawno wspomniałam, że już nie pamiętam, kiedy ostatnio pracowałam w sobotę. Niedługo później dwukrotnie ‘odrabiałam pańszczyznę’ właśnie w ten dzień tygodnia.


Kiedy Matka Przełożona zapytała, jakie mam plany na najbliższą sobotę, wiedziałam, co to oznacza. Pomyślałam sobie „Oho, chce, żebym zjawiła się w robocie”. Na 19:00 jedziemy na „Upiora w operze” – odpowiedziałam błyskawicznie i nie miałam żadnych obaw, że moje słowa zostaną potraktowane jako wymówka. Kilka tygodni wcześniej wspomniałam jej, że w lipcu wybieram się na ten spektakl, a ona opowiedziała mi o swoich wrażeniach po obejrzeniu Upiora w londyńskim teatrze. Całkiem przypadkowo częściowo skłamałam, bo jak się później okazało, spektakl rozpocząć się miał o 19:30.


A mogłabyś przyjść w tym dniu do pracy? – usłyszałam. Mogłabym popracować, ale hmm, powiedzmy maksymalnie do 16:30. Dłużej nie wchodzi w grę – postawiłam swoje warunki. Dobiłyśmy interesu i każda strona była zadowolona. W soboty i tak generalnie jestem w domu, a dodatkowy dzień w pracy, to dodatkowe pieniądze, czyż nie?


We wspomnianą sobotę Połówek miał odebrać mnie z pracy, byśmy jak najszybciej znaleźli się w domu. Kiedy człowiek się spieszy, to się diabeł cieszy – jakież to prawdziwe i oklepane. W takich sytuacjach zawsze też aktywują się prawa Murphy’ego. Zatem mój szofer, zamiast skończyć o 16:00, cudem wyszedł z pracy dopiero o 16:30, bo przecież w ostatniej chwili musiało się trafić jakieś emergency. Do hacjendy dotarliśmy dopiero o 17:00 z poczuciem naglącego czasu. Mimo że Połówek odkrył, iż show rozpoczyna się pół godziny później niż mi się ubzdurało, czasu i tak było mało.


Lekki obiad zjadłam w zasadzie w biegu, potem ekspresowy prysznic i założenie dość eleganckiego, ale zachowawczego stroju. Choć moje poprzednie doświadczenia z irlandzkimi teatrami dobitnie udowadniały, że tubylcy chyba niezbyt wprawnie utożsamiają pojęcie dress code’u z teatrem, moje polskie przyzwyczajenia zrobiły swoje. Bo mama zawsze powtarzała, że są miejsca, w których trzeba wyglądać ładnie i elegancko. Teatr jest właśnie jednym z nich. Zatem całość ubioru skompletowałam butami na wysokim obcasie i dość obfitym skropieniem się Guilty Intense, choć tego wieczoru wcale nie planowałam być niegrzeczna. Na luz wrzuciłam dopiero wtedy, kiedy znalazłam się w aucie i zobaczyłam, że droga mija nam bezproblemowo.



w drodze do Dublina


Bord Gáis Energy Theatre, znany jeszcze do niedawna jako teatr Grand Canal, zobaczyłam po raz pierwszy dopiero tego wieczoru. Nowoczesny, przeszklony, niedawno wybudowany, budynek w takim stylu, jaki lubię. Elegancki zarówno z zewnątrz jak i w środku. I właśnie w tym teatrze po raz pierwszy poczułam podniosłą atmosferę. Wnętrze wypełniały tłumy elegancko ubranych ludzi. Dobrze, że nie założyłeś jeansów - rzekłam do swojego towarzysza, rozglądając się na boki. Eleganccy panowie i wykwintnie odziane kobiety otaczały mnie ze wszystkich stron.




Wnętrze sali okazało się przestronne, utrzymane w czerwonej tonacji i przede wszystkim bardzo komfortowe. Jak tu wygodnie – rzekłam moszcząc się w fotelu i wzdrygając się na wspomnienie o The Olympia Theatre, w którym dwa razy gościłam. „Olympia” może mieć swój wiktoriański urok, ale dla mnie on całkowicie niknie już po pierwszej sekundzie konfrontacji z tamtejszymi fotelami.




Bord Gáis Energy Theatre może pomieścić ponad dwa tysiące osób. Tego wieczoru chyba każde miejsce było zajęte. I wcale mnie to nie dziwiło. Sława „Upiora w operze” obiegła chyba cały świat. The Phantom of the Opera został skomponowany w 1986 roku przez Andrew Lloyda Webbera w oparciu o dwudziestowieczną powieść Gastona Leroux, francuskiego pisarza. Musical nie jest całkowitym odzwierciedleniem dzieła pisarza, ale znacznie na nim bazuje. Jego akcja koncentruje się głównie na młodziutkiej Christine Daaé. Protagonistka ma anielski głos, urodę i dylemat, bo o jej względy zabiega tytułowy Upiór oraz Raoul, przyjaciel z dzieciństwa.



a to już w stolicy - zdjęcie z auta, bo dzieci się nudzą, kiedy trzeba czekać na zielone światło ;)


Upiór, to geniusz muzyczny okrutnie potraktowany przez świat, skrywający swą oszpeconą twarz pod tajemniczą maską. Ma głos jak dzwon i ogromny talent. Dla mnie przede wszystkim ma to coś, czego brak Raoulowi. „Phantom” ma jaja i charyzmę. Jest tajemniczy, intrygujący i pociągający. Jego mroczna osoba zdecydowanie bardziej do mnie przemawia niż postać drugiego adoratora. Raoul może jest przystojny i rycerski, ale nudny do bólu. To chyba ten typ mężczyzny, z którym żyje się dobrze, ale grzecznie i spokojnie. Bez niezapomnianych uniesień, bez polotu i fantazji. Jego miłosnym wyznaniom i czynom brak iskry. Upiór jest charyzmatyczny. Kocha całym sobą i pragnie być równie mocno kochany. Jest człowiekiem z pasją. Kiedy cierpi, widać to na jego twarzy, czuć jego ból. Jest postacią mroczną, ale intrygującą – chyba właśnie przez tę swoją ciemną stronę. Kibicowałam mu od momentu, kiedy tylko zobaczyłam film Joela Schumachera bazujący na musicalu Webbera.




Nie twierdzę, że aktor grający Raoula nie podołał powierzonej mu misji. Wprost przeciwnie – z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wszyscy aktorzy bardzo dobrze się spisali i słusznie otrzymali gorące brawa i owacje na stojąco. Obsada była bardzo dobra, choć nie ukrywam, że gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłabym kilka zmian. I tak na przykład zamiast Walijczyka, Johna Owena-Jonesa, wcielającego się w Upiora, chętniej zobaczyłabym Ramina Karimloo, naszego ulubionego „fantoma”.




Bilety na „Upiora w operze” zamówiliśmy ponad pół roku temu i z niecierpliwością oczekiwaliśmy spektaklu. Zanim jednak dane mi było go obejrzeć, Połówek zadbał, bym najpierw zapoznała się z filmem Schumachera. I bardzo się cieszę, że tak właśnie się stało. Dla niektórych być może jest to psucie sobie zabawy: bo po co zapoznawać się z fabułą? Dla mnie było to znaczne ułatwienie, bo kiedy później patrzyłam na scenę, wiedziałam kto jest kim i jakie ma zadanie do spełnienia. I pomimo tego, że nie mogę stwierdzić, bym w 100% rozumiała śpiewane partie libretta, doskonale wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Film jest dobry i warto zapoznać się z nim - lub z londyńskim nagraniem przedstawienia z okazji 25-lecia tego musicalu – chociażby po to, by w kluczowym momencie, kiedy przepiękny żyrandol „ożywa”, wiedzieć, czego się spodziewać i patrzeć na sufit, a nie przed siebie, na scenę. Bo w ten sposób wiele stracimy. Motyw z żyrandolem jest genialny i bardzo klimatyczny.




Małym minusem wcześniejszej projekcji filmowej jest posiadanie w głowie pewnych wyobrażeń dotyczących wyglądu poszczególnych bohaterów. Wielkie zdziwienie zagościło na naszych licach, kiedy na scenie pojawiła się włoska primadonna Carlotta Giudicelli. Można się nieco zdziwić, kiedy zamiast rodowitej Włoszki pojawia się czarnoskóra big momma. Choć żartobliwie przechrzciliśmy ją na „Carlottę Balotelli”, trzeba uczciwie przyznać, że Angela M. Caesar świetnie się spisała w swojej roli.




Po obejrzeniu filmu, który swój bajkowy klimat z pewnością zawdzięczał wielu sprytnym zabiegom, nieco obawiałam się, że na deskach teatru nie uda się stworzyć takiej samej atmosfery. Że będzie skromnie i ubogo pod tym względem. Nic bardziej mylnego. Kostiumy, scenografia, choreografia – to wszystko zasługuje na duże wyróżnienie. Atmosfera scenicznego Upiora jest dużo lepsza niż tego filmowego – siedzimy w teatrze i mimowolnie bierzemy udział w tym wszystkim, co się dzieje wokół nas. Nawet jeśli jest to tylko bierny udział, nawet jeśli nie gramy ról, to patrzymy, słuchamy, wąchamy i podziwiamy. Chłoniemy całą otoczkę, a ta jest naprawdę imponująca. Mamy do czynienia z przepiękną oprawą i imponującymi efektami „pirotechnicznymi”. Gra świateł, kłębów dymu i barw mieniących się kostiumów przenosi nas w inny świat.




Andrew Lloyd Webber stwierdził kiedyś, że po tylu latach istnienia „Upiora w operze” ciągle ma gęsią skórkę, kiedy widzi, jak żyrandol „budzi się do życia”. Wcale mu się nie dziwię. Bo to w połączeniu z genialnym motywem muzycznym faktycznie sprawiło, że przez kilka sekund doświadczyłam przyjemnych dreszczy. „The Phantom of the Opera” w pełni zasłużenie zdobył sławę i rozgłos. To bardzo dobre widowisko zapewniające ponad dwie godziny relaksu i przyjemnego pobytu w mrocznym świecie Upiora. Polecam.


Musical będzie grany w dublińskim Bord Gáis Energy Theatre do 4 sierpnia 2012 roku. Najtańsze bilety można dostać od poniedziałku do czwartku (40-55 euro), w piątek i sobotę za tę samą przyjemność płaci się już więcej (45-60 euro). Warto założyć na siebie coś eleganckiego i wykupić dobre miejsce – niekoniecznie w pierwszych dziesięciu rzędach. Polecam  środek parteru.



Poniżej mała próbka tego, co można zobaczyć na żywo:


Ramin (Phantom) i Sierra (Christine) w akcji - Jeśli nie jesteś w stanie przesłuchać nagrania do końca, nie idź do teatru ;)


Christine & Raoul – All I Ask of You


***

Wybaczcie kiepskie i mało ciekawe zdjęcia – w czasie spektaklu obowiązuje kategoryczny zakaz fotografowania

20 komentarzy:

  1. Ogladajac zdjecia rozumiem ze to mial byc taki zart z tymi elegancko ubranymi panami i paniami ;) Osobiscie ubolewam ze do teatru czy na opere ludzie nie chodza odpicowani bo ja osobiscie sie lubie ubrac inaczej niz na co dzien kiedy sie wybieram do takich przybytkow. Upiora w operze uwielbiam niestety nie widzialam na zywo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wbrew temu co pokazują zdjęcia, elegancko odzianych ludzi było naprawdę dużo. Oczywiście trafiali się też tacy w jeansach, ale w czasie tego spektaklu i tak byłam pod wrażeniem stroju tubylców. To była moja dziewiąta wizyta w tutejszych teatrach i, wierz mi, na poprzednich spektaklach było DUŻO gorzej pod względem ubioru. Mnie też się to nie podoba i choć wiem, że w teatrze spotkam miłośników sportowego ubioru, to zawsze zakładam coś eleganckiego. Dziwnie bym się czuła mając na sobie sportowy strój. Tak, jak piszesz - dobrze jest dla odmiany założyć coś innego. A znasz kontynuację Upiora, "Love Never Dies"? Nam się podobało. Chcieliśmy zobaczyć ten musical w londyńskim teatrze, ale przestali go wystawiać, ponoć dlatego, że nie odniósł takiego sukcesu jak Upiór. Tu jest link do Till I Hear You Sing w wykonaniu Ramina: http://www.youtube.com/watch?v=XegytVAM5WU To kawał dobrej roboty, ileż pasji on włożył w to wykonanie. Nie planujesz wybrać się do Bord Gais Energy Theatre? To świetna okazja skoro piszesz, że uwielbiasz "Upiora w operze". Przed chwilą sprawdzałam dostępność biletów. Jeszcze są, choć z dobrym miejscem mogą być problemy [o ile to ma dla Ciebie znaczenie, ja akurat przywiązuję do tego dużą wagę]. A kto do Ciebie bardziej przemawia: Raoul czy Eric [upiór]?

    OdpowiedzUsuń
  3. Upior oczywiscie :) Nie, nie planuje tym bardziej ze jak piszesz dobrych miejsc juz ma. Co do stroju - marzy mi sie jakas gala na ktora by sie trzeba bylo odwalic w dluga suknie :) No bo jak juz kupowac dluga suknie to na jakas okazje a tu okazji nie ma. Chyba mi przyjdzie czekac do tego slubu trzeciego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Taito, poruszyłaś tyle wątków, że muszę aż sobie drugie okno z postem otworzyć. Pamiętam jak mi pisałaś o Upiorze. Nadal pozostaje w sferze moich marzeń. Film oglądałam już dawno i jak dla mnie rewelacyjny. Jeśli o mnie chodzi nie odpowiadają mi przeszklone, nowoczesne opery czy teatry. Być może dlatego, że u nas nikt nie potrafi ich umiejętnie wykonać, a takiej budowli z prawdziwego zdarzenia nie widziałam.Podobnie jak Ty przyzwyczajona jestem do takich miejsc ubierać się elegancko. Z przerażeniem dostrzegam, że odchodzi się od tego zwyczaju. Sztuce trzeba dać należny jej szacunek. Podobnie jej wykonawcom. Popieram również zakaz robienia zdjęć i nagrywania w trakcie spektaklu. Mam wrażenie, że teatr wtedy zamieniłby się w zoo przypominające stado małp bawiących się fleszem.Co do roli to wiadomo-bardziej fascynujący jest mężczyzna, który daje burzę emocji, uniesień, więc i ja polubiłam właśnie tą postać (wspomniałabym jeszcze za co, o czym napisałaś ale posądziłabyś mnie znowu o niecne myśli). Niesamowite przeżycie doświadczyć Upiora na żywo. Co ciekawe cena, którą podałaś jest mniejsza niż spektaklu w Wawie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, dobre miejsca jeszcze by się znalazły - co prawda nie na spektakle w najbliższych dniach, ale na te w późniejszym terminie, pod koniec lipca i na początku sierpnia. Przed chwilą sprawdzałam bilety na drugiego sierpnia i były miejsca na parterze w rzędzie E. Blisko sceny, ale musiałabyś odwracać się, by zobaczyć chandelier :) Nigdy nie siedziałam na balkonie, więc nie mam pojęcia, czy to dobra miejscówka. Zawsze wychodziłam z założenia, że skoro najdroższe miejsca są na parterze, to są też najlepsze. Płaci się w końcu za jakość. Zawsze rezerwowaliśmy fotele w sekcji "stalls" i zawsze byliśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że byłabyś zadowolona ze spektaklu, ma bardzo pozytywne recenzje. No, ale decyzja jest Twoja. W każdym razie masz świetną okazję: by się dobrze bawić i by założyć jakąś elegancką kieckę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Film oglądałam na kilka miesięcy przed spektaklem i choć bardzo mi się spodobał, to jednak po wizycie w teatrze i po jego ponownym obejrzeniu doszłam do wniosku, że w porównaniu z przedstawieniem wypada dość kiepsko. Wiem, to trochę nie fair porównywać film ze sztuką, ale mimo to nie potrafiłam się oprzeć zestawieniu ich. Ja bardzo lubię przeszklone budynki - może niekoniecznie zawsze ładnie wyglądają, ale są rewelacyjne jeśli chodzi o dostarczanie światła. To dla mnie ważne. Nie cierpię domów z maleńkimi oknami, zaciemnionych i ponurych pomieszczeń. Kojarzą mi się z norą i negatywnie na mnie działają. Marzy mi się sunroom / conservatory, całkowicie przeszklone pomieszczenie wypoczynkowe :) Ostatni raz w polskim teatrze byłam w liceum na operze Carmen. Widzowie byli bardzo elegancko ubrani. Czy coś się zmieniło od tego czasu? Nie mów, że w polskich teatrach - podobnie jak w Irlandii - można spotkać ludzi w sportowych strojach?Skoro sama o tym napisałam, to na pewno nie posądzę Cię o kosmate myśli ;) Koniecznie napisz co to takiego, bo rozbudziłaś moją ciekawość! To, że cena jest niższa, akurat mnie nie dziwi. Tak się składa, że w Irlandii dużo produktów jest tańszych niż ich polskie odpowiedniki. PS. Trzymaj się, Rose. Czytałam o Twoich zdrowotnych perypetiach, ale nie znalazłam odpowiednich słów, by podsumować to, co napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja znacznie lepiej odbieram zawsze spektakl i książkę niż film, więc dla mnie to akurat kwestia oczywista. Taito wierz mi, że choćby nie wiem jaka ilość światła nie zastąpi świeżego powietrza. Ja pracuję w przeszklonym budynku z klimatyzacją i jest to niesamowita udręka. Brak świeżego powietrza, możliwości otwarcia okien.Coraz częściej ludzie ubierają jeansy i po prostu sweter niestety, ginie gdzieś szacunek do sztuki przez wielkie S. Chodzi o to, że facet musi mieć jaja no bo jakby inaczej? P.S. Dzięki, mam nadzieję że w końcu zacznie się wszystko układać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam operę, choć Upiora nie miałam jeszcze okazji zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. lipiec4@op.pl20 lipca 2012 11:25

    Ale nazwa jest dramatyczna: Bord Gais Energy Theatre- jakoś nie mogę się przystosować do ręki rynku wchodzącej w takie obszary. Już Aviva Stadium jest dla mnie nie do zniesienia.-Woland.

    OdpowiedzUsuń
  10. Idąc do opery też lubie znać treść, żeby potem móc oddać się już tylko muzyce, choć tak szczerze mówiąc, dość rzadko bywam. Częściej chodzę do teatru, jakos bardziej do mnie przemawia. Wolę posłuchać kilku dobrych arii, niż obejrzeć całą operę... No cóż... de gustibus... itdCo do eleganckich strojów, to faktycznie na zdjęciach mało ich jakoś :)) pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie, właśnie - nikt nie zwrócił na to uwagi, Ty jeden to wyłapałeś. Mnie również bardzo nie podoba się obecna nazwa, niestety jeszcze co najmniej sześć lat trzeba będzie się z nią "pomęczyć". Grand Canal Theatre brzmiało dużo lepiej. Co do Avivy, to ta nazwa akurat mnie tak nie razi - brzmi nawet ładnie, łatwiej zapada w pamięć no i jest dużo łatwiejsza do wymowy niż Lansdowne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Znacznie lepiej jest znać treść niż bezmyślnie wpatrywać się w scenę i rozkminiać "o co tam chodzi", szczególnie jeśli jest to opera w obcym dla nas języku. Nie wszystkie partie są śpiewane unisono, więc czasami ciężko je zrozumieć. No chyba, że zna się treść na pamięć [przypadek Połówka], to reszta nie ma znaczenia. Ja również niezbyt często chadzam na opery. Przedostatni raz byłam chyba jakieś dziesięć lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Elso, mam nadzieję, że kiedyś to zmienisz :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Niby tak, ale nie zawsze. Też mi się tak kiedyś wydawało, a potem przeczytałam książki Jeffa Lindsaya, które dały początek uroczemu serialowemu mordercy, Dexterowi, i zmieniłam zdanie. Owszem, dobrze i szybko się je czytało, ale to wszystko, co zostało w nich zawarte było strasznie powierzchowne. Serial wspaniale rozbudował postacie głównych bohaterów, dodał im smaku, jeśli tak się można wyrazić o ludziach ;) Ale ja nie twierdzę, że przeszklone budynki są w stanie zastąpić świeże powietrze. Ja tylko mówię, że lubię jasne domy, a nie ciemne nory, gdzie z trudem można uświadczyć promyka słonecznego. Lubię mieć wokół siebie duże okna - patrzenie na nie nawet na deszczowy świat jest przyjemne. W wielu takich budynkach normalnie można otwierać okna.

    OdpowiedzUsuń
  15. lipiec4@op.pl23 lipca 2012 11:30

    Może to prywatny uraz, mnie "Aviva" kojarzy się z firmą, która jest droższa o 60% od konkurencji, a która dopiero w momencie mojego rozstania się z nią, nagle podsuwa mi pomysły, jak można obniżyć u nich cenę ubezpieczenia.

    OdpowiedzUsuń
  16. ~kasia.eire (Z babskiej perspektywy)24 lipca 2012 12:30

    Zapewniam, że zaglądam, ale komentowanie jest ponad moje siły tutaj, albo mi się ładuje to pole wieki całe i zdążę już zapomnieć, co to ja chciałam, albo mi pokazuje, że komentować nie mogę, do tego uwaga jest skierowana do mnie, jako właściciela tego bloga. Masakra jakaś, ja się poddaję, nie mam czasu ślęczeć przy jednym wpisie onetowym wieki całe. Niech oni się w garść wezmą, a Ty uciekaj, jak większość mi znanych blogów, z onetu

    OdpowiedzUsuń
  17. Wcale Ci się nie dziwię, bo sama mam już dość tego portalu. Blogowanie nie jest tutaj przyjemnością a koszmarem. Czasem nawet nie mogę wprowadzić żadnych zmian - zmienić linków, zalogować się, itd. Wątpię by było lepiej, pracuję nad nową stroną.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jakie to typowe... Już wcześniej spotkałam się z podobnym zachowaniem, ale w przypadku innych firm. Z Avivą akurat nie mam nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  19. To kiepskie i mało ciekawe na końcu to chyba taki żarcik :)Ja czytając i oglądając zdjęcia poczułam się jakbym tam byłaPozdrowienia z jeszcze zielonego Beskidu Niskiego

    OdpowiedzUsuń
  20. zapraszam cos dla podrozujacych ;)http://www.miejscewbeskidach.pl/

    OdpowiedzUsuń