Przed każdą wycieczką mam dwa życzenia. Pierwsze z nich dotyczy ładnej pogody. Drugie szczęśliwego powrotu do domu. O ile na to drugie jestem w stanie wywrzeć jakiś tam wpływ poprzez swoje zachowanie, w przypadku tego pierwszego już nie jest tak łatwo. Moja moc sprawcza nie jest aż tak potężna, by trzymać w karbach siły natury. Zresztą irlandzki deszcz rządzi się swoim prawami. Czasami pojawia się niespodziewanie, by po chwili zniknąć. Trzeba to po prostu zaakceptować jako „oczywistą oczywistość”. Jako normalny stan rzeczy.
Jednak tamtego dnia pogoda wyjątkowo nie miała dla mnie większego znaczenia. A wszystko to z prostej przyczyny – przez cały czas miałam przebywać pod ziemią. Arigna Mining Experience - miejsce, do którego zmierzałam - to fantastyczna atrakcja turystyczna, o której nie miałam pojęcia przez całe sześć lat życia na wyspie.
Kiedyś życie było proste – zwykliśmy czasami wypowiadać to zdanie w kontekście podróży po Irlandii. Otwierało się przewodnik i wybierało pierwsze lepsze miejsce.Nadszedł jednak taki czas, kiedy znalezienie w bedekerze jakiegoś miejsca, w którym jeszcze nie byliśmy, okazywało się być zadaniem o całkiem sporym stopniu trudności. Dodatkowo lata zwiedzania zabytków o podobnym charakterze sprawiły, że znacznie wzmógł się nasz apetyt na coś niecodziennego i innego. Kiedy zatem pewnego dnia natrafiłam na informację o Arigna Mining Experience, pomyślałam, że mam szansę dostać to, czego chciałam. W życiu nie byłam w żadnej kopalni. Kiedyś jednak musi być ten pierwszy raz. Nie miałam nic przeciwko, by był tu w Irlandii.
Arigna Mining Experience miało swoje oficjalne otwarcie w 2003 roku - trzynaście lat po zamknięciu kopalni - i powstało z inicjatywy tamtejszego społeczeństwa, które wspólnymi siłami chciało ocalić tradycję związaną z przemysłem górniczym. Centrum dokumentuje jakieś czterysta lat historii górnictwa w okolicy i - z tego co mi wiadomo - jest to jedyna tego rodzaju atrakcja na Zielonej Wyspie. Ale nie tylko dlatego kopalnia w Arigna jest niepowtarzalna. Jej największą zaletą jest autentyczność. Od samego początku do samego końca mamy do czynienia z autentyzmem: przemierzamy ścieżkę, którą setki razy pokonywali pracownicy, a za przewodników służą byli górnicy. To nie jest komercyjne miejsce, jakich na wyspie wbrew pozorom nie brakuje.
Minione stulecia nie były łaskawe dla mieszkańców hrabstwa Roscommon. Życie w XIX i XX wieku dalekie było od ideału, a stałe i dobrze płatne zatrudnienie pozostawało głównie w sferze marzeń. Choć rolnictwo odgrywało ważną rolę w północnej części hrabstwa, ziemia nie była tu najlepsza do uprawy. Częściowym rozwiązaniem problemów finansowych była praca w kopalni. Zwykło się mówić: there was money in Arigna when there was no money elsewhere. W Arigna były pieniądze, kiedy nie było ich nigdzie indziej. I to jest w zasadzie odpowiedź na pytanie, które pojawiło się w mojej głowie błyskawicznie, niemalże kilkanaście minut po tym, jak ciemny tunel poprowadził mnie wewnątrz góry, a przewodnik zaczął opowiadać o swojej byłej pracy.
Po obejrzeniu przeze mnie – i przespaniu w przypadku Połówka - trzydziestominutowego filmiku o niestety kiepskiej jakości nagrania i przejrzeniu ekspozycji przeróżnych przedmiotów, których znaczną część widziałam po raz pierwszy na oczy, opuściliśmy ciepłe pomieszczenie w centrum informacyjnym. Rozpoczął się drugi etap naszej przygody. Od tej pory wszystko miało wyglądać inaczej. Na naszych głowach pojawiły się kaski ochronne wręczone przez przewodnika i choć temperatura pomieszczenia wyraźnie spadła, znacznie wzrósł poziom adrenaliny.
Czułam przyjemną ekscytację, a jednocześnie dziwny ucisk w sercu stojąc przed wejściem do tunelu, nad którym znajdowała się figura Matki Bożej z trzymanym na ręku Dzieciątkiem. Ta dziura wydawała się być jakaś taka zimna i wroga, a chłód wydobywający się z tego miejsca pogłębiał to wrażenie. Wspomniany ucisk wzmocnił się, kiedy przesunęliśmy się parę kroków dalej i znaleźliśmy przed obrazem przedstawiającym Najświętsze Serce Pana Jezusa. Wiedziałam, co oznaczał.
Lampka umieszczona na dole obrazu nieustannie oświetla go na pomarańczowo. To punkt, od którego większość górników rozpoczynała swoją zmianę. Zanim przystąpili do pracy, zanim zagłębili się w tę czarną, wydającą się nie mieć końca otchłań, przystawali właśnie tu, by odmówić krótką modlitwę. Ufali zapewne słowom znajdującym się w prawym górnym rogu obrazu: I will bless the house in which the image of My Sacred Heart shall be exposed and honoured. Pobłogosławię dom, w którym będzie czczony wizerunek Mojego Świętego Serca. Brzmi pocieszająco i przyjaźnie. Dla niektórych turystów całość być może prezentuje się strasznie – ponoć jest to punkt, którego część zwiedzających nie decyduje się przekroczyć.
Nie boję się tego, co zobaczę, nie czuję żadnej bariery, która by mnie powstrzymywała, więc idę dalej. Przez całe oprowadzanie jestem na końcu tej naszej trzyosobowej mini-grupki. Idę po śladach przewodnika i Połówka, ale staram się nie patrzeć na dwie sylwetki przede mną. Idąc obok siebie stanowią ogromny kontrast: wysoka i postawna postać mojego towarzysza wydaje się przytłaczać wątłą i niską sylwetkę naszego przewodnika. Przy swoim wzroście Połówek miałby poważny problem, gdyby musiał pracować w jednym z wielu szybów.
Szyby w kopalni Arigna były dość wąskie w porównaniu z tymi w innych, bardziej zindustrializowanych krajach. Od głównego tunelu odchodził szereg tych dużo węższych i pomniejszych. Tamtejsze szyby osiągały zaledwie 45-50 cm, co wymuszało bardzo niewygodne pozycje u górników. Bardzo często wydobywali oni węgiel leżąc na plecach lub boku w ekstremalnie wąskich i mokrych korytarzach. Oczywiście na początku ciało się buntowało. Kiedy leżało się na boku, a mięśnie szyi nie były jeszcze wyćwiczone, głowa systematycznie opadała i utrudniała pracę. Tu po raz kolejny atutem okazywała się drobna sylwetka: im większy człowiek, tym większa i cięższa głowa – stwierdza były górnik a zarazem nasz przewodnik.
Im dalej w kopalni, tym ciemniej. Nawet nie chcę wiedzieć, jak ciemno i ponuro było tu przez większą część czasu, kiedy posługiwano się świeczkami. Lampki zasilane bateriami weszły w użytek dopiero na 14 lat przed zamknięciem kopalni. Zawsze było tu ciemno, głośno, mokro i śmierdząco. Piekło wewnątrz ziemi - to chyba dobre określenie na to miejsce, myślę sobie tylekroć, ile razy słyszę kolejne informacje, które mimowolnie sprawiają, że włosy jeżą mi się na całym ciele.
Jako panienka rozpieszczona przez stosunkowo przyjazną rzeczywistość, w której przyszło mi dorastać, nie potrafiłam objąć rozumem całej tej szokującej prawdy, która zaczynała jawić się jako coś surrealistycznego. Ciężko było mi zrozumieć, jak czternastoletnie dzieci mogły zaczynać pracę w kopalni i jak w ogóle można było dobrowolnie wykonywać to zajęcie: znikać w kopalni sześć dni w tygodniu na katorżniczą harówkę. Znikać w dosłownym znaczeniu. Bo kiedy górnik wszedł do wnętrza kopalni, przez całą swoją długą zmianę siedział w środku. Tam w swoim mokrym ubraniu, sponiewierany i umęczony spożywał w towarzystwie szczurów przyniesiony przez siebie lunch, tam załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne. Tam generalnie spędzał znaczną część swojego życia.Smutnego życia- należałoby dodać. Nie na darmo mówiło się, że podczas mszy w kościele od razu można było rozpoznać górników od ich sąsiadów zajmujących się farmerstwem. Ci pierwsi byli po prostu bladymi twarzami.
That was the matter of tradition – te słowa przewodnika jeszcze długo kołaczą się w mojej głowie. Praca w kopalni to była sprawa tradycji. Sprawa honoru. Kiedy czasy były ciężkie, a pracy nie było, w Arigna czekały pieniądze na tych, którzy ciężkiej roboty się nie bali. Przez kilkadziesiąt (!) lat pracował tu nasz przewodnik, pracował jego ojciec, dziadek, pradziadek i prapradziadek. Matter of tradition - powtarzam sobie patrząc na jego kruchą sylwetkę, zniszczone palce i wyobrażając sobie jego umęczone, nadwyrężone kości. Zwyczajnie jest mi go żal. Tak po prostu po ludzku, kierując się empatią, jest mi go szkoda. Ale bynajmniej nie dlatego, że kiedy posługuję się aparatem staruszek pyta, czy mogę także nagrywać filmiki i odtwarzać je później. Nie mam żadnych wątpliwości, kto z naszej dwójki nie ma najmniejszego pojęcia o życiu.
W stosunku do człowieka-historii, niosącego na swych barkach tak wielki ciężar doświadczenia, po prostu trzeba mieć respekt.
straszna musiała być taka praca w ciemnościach, wilgoci. Choć dla niektórych, jedyna z możliwych...
OdpowiedzUsuńEhhh.. wy to tam nawet fajne kopalnie macie :)
OdpowiedzUsuńNiesamowicie poruszający post napisałaś Taito. Post o biedzie i wartości ciężkiej pracy. To były bardzo trudne czasy dla Irlandii i przeżyć mógł tylko ten, kto ciężko pracował. Post ten powinien przeczytać każdy, kto narzeka na 8 godzin "ciężkiej harówy" przy komputerze. A my mamy niesamowite szczęście, że przyszło nam żyć w taki dobrych czasach! PS: Pełnoletnie przy pracy nad swoimi "tworkami"? Naprawdę nic ciekawego, Taito :) Może napiszę o tym posta ;)
OdpowiedzUsuńPiękna historia Taito! Końcówka - poważnie - chwyta za gardło... Dziwna sprawa trochę, mam do tego miejsca 50 parę kilometrów ale przez te wszystkie lata nigdy tam jeszcze nie byłem, a dobrych kilka lat doskonale wiem o istnieniu tej kopalni. Górnictwo nie jest dla mnie żadną nowością, znaczna część mojej rodziny pracowała w kopalni, ojciec przez całą część mojego życia, aż do emerytury pracował w kopalni na nocki. I chociaż, podobnie jak Ty, nigdy na dół nie zjechałem, to jednak kopalnia była gdzieś obok mnie. Że nie jest to łatwa praca, to jest wiadome, ale właśnie należy ją poznać, może nie od podszewki, bo nie każdy by się do tego nadawał, ale w taki sposób jak Wy, zwiedzić, zobaczyć te miejsca na własne oczy, posłuchać górnika-przewodnika, poczuć to trochę na własnej skórze. Nie dziwne, że prosił aby nagrywać filmy i później je udostępniać, on doskonale wie jaka to katorżnicza praca, jak niebezpieczna i z całą pewnością chce aby ludzie, którzy wcześniej nie mieli zbytniego pojęcia na temat kopalni, przynajmniej trochę ją poznali i przy tym nabrali należytego szacunku. Oczywiście wizyta w tego typu miejscach jak najbardziej wskazana, wtedy dopiero człowiekowi otwierają się oczy i docenia różne rzeczy...pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńTaito :-)) Pozdrawiam cieplo informujac ze zyje, pierwszy tajfun za mna, bylo groznie, pewnie slyszalas co sie stalo w Hong Kongu. W kopalniach w swoim zyciu bylam wielu, sztolniach, kamieniolomach, zwykle poza typowymi miejscami zwiedzania. Uwielbiam i ciesze sie ze i Ty sie zainteresowalas! Fajnie tak zobaczyc ziemie od srodka, szczegolnie jesli (bo nie zawsze tak jest) przewodnik plastycznie opowiada jak sie to wszystko formowalo. Ja dla mojego K zwykle jestem takim przewodnikiem, biedak byl ze mna w wielu takich miejscach, nawet chodzenie po gorach nie jest dla nas zwyklym chodzeniem. Tak jak dla kogos wazna jest informacja jak zbudowano dany zabytek, kto tam mieszkal itp. to dla mnie wazna jest informacja jak zbudowana jest zmienia po ktorej chodze. Ot takie zboczenie zawodowe ;-)) A jaka nastepna wyprawa??? Pozdrawiam z pieknego Macau :-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie - straszna. Ciągle tego nie ogarniam swoim małym rozumkiem, ale to zapewne dlatego, że urodziłam się i wychowałam w zupełnie innych czasach. Dla tych byłych górników to było coś normalnego. Co mnie zdziwiło - przewodnik nie narzekał, on po prostu relacjonował przeszłość, nie użalał się nad sobą. Miał okazję polepszyć swoje życie poprzez pracę z kopalni i wykorzystał tę szansę.
OdpowiedzUsuńA Wy nie? No! :) Nie ma co narzekać, bo w Polsce atrakcji też nie brakuje, o czym doskonale wiem chociażby z Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńJa również ciepło pozdrawiam ze słonecznej dziś wyspy :) Yyy, prawdę powiedziawszy nie słyszałam nic o tym tajfunie, bo nie mam w zwyczaju codziennego oglądania telewizji i/lub słuchania radia. Ale już nadrobiłam zaległości i wiem, że coś takiego było. Dobrze, że jesteś cała i zdrowa. I że nie tyrasz tam od rana do nocy, tylko masz czas na relaks i korzystanie z sieci. Twoi najbliżsi na pewno martwili się o Ciebie. Ja żyłam w niewiedzy, więc miałam jedno zmartwienie mniej ;)Ileż można zwiedzać same zamki, klasztory i muzea, prawda? Ostatnio wyszukuję coraz to innych atrakcji, takie, które zaskoczyłyby mnie czymś nowym i na długo zapisały się w pamięci. W tej kopalni właśnie tak było. Jaka najbliższa wyprawa? Nie mam pojęcia. Powoli nadchodzą dni wolne, ale nic jeszcze nie zaplanowałam. Dużo będzie zależało od pogody, bo jak wspominałam na początku posta, ma ona dla mnie duże znaczenie. Kiedy leje jak z cebra, to nie zwiedzam, tylko siedzę w domu i czytam. A tu wyprzedzając Twoje następne pytanie, hehe, odpowiem, że teraz przerabiam Terry'ego Goodkinda i Martina Fletchera. A jak u Ciebie? Masz czas na zwiedzanie i czytanie?
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Po wizycie w takiej kopalni i wysłuchaniu tych wszystkich wstrząsających historii człowiek od razu inaczej spogląda na swoje życie. I tak Ci nie uwierzę, że to nic ciekawego :) Dzięki Twojej aktywności na polu decoupage'owym rozbudziła się moja ciekawość i naprawdę chętnie bym prześledziła taki proces: od A do Z. Fajnie się prezentują te Twoje małe dzieła.
OdpowiedzUsuńDzięki, Ćwirku. Miło mi to czytać. To miejsce zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Ja nigdy nie zwiedzałam żadnej kopalni, więc, kiedy dowiedziałam się o istnieniu Arigna, nie zwlekałam ze swoją wizytą. Dla mnie to była zupełna nowość. Jakoś tak się złożyło, że wcześniej nie miałam okazji pojawić się w Wieliczce, choć mieszkałam nie tak znowu daleko od tej kopalni. A Ciebie może nie ciągnęło do tego miejsca właśnie dlatego, że górnictwo jest po części wpisane w Twoją historię i rodzinę? Masz rację, po zwiedzaniu tego miejsca faktycznie można odnieść wrażenie, że nasze pokolenie naprawdę nie ma powodów do narzekania na swoją pracę i "harówkę", jaką wykonuje.
OdpowiedzUsuńHello :-) hahaha, tak mialam wlasnie zapytac co czytasz. Eh przewidywalna jestem, zawilosci charakteru to nie u mnie.Na zwiedzanie duzo czasu, w weekend bylam w Hong Kongu, bylo super. Planujemy wyprawe do Chin kontynentalnych zobaczymy czy się uda, wiza jest dość droga a wyprawa daleka. Czytam sporo, właśnie byłam na siłowni (świetna, na szczęście dla mnie za free), z czytnikiem. Na rowerku ustawiłam plan sportowy na pół godziny i czytałam. Bardzo wygodnie. Potem próbowałam jeszcze inne sprzety, dopiero się uczę jak je obsługiwać, dla mnie to wyższa technika. Jak pada to rzeczywiście bardzo przyjemnie z książką posiedzieć. Ja za to coraz bardziej się przekonuję, że lubię przyrodę, po prostu rower brzegiem rzeki, wielkie budowle, zabytki imponują, ale nie odpoczywam tak. Dla mnie to jednak góry, powietrze, lasy. Może dlatego, że nie mam takiej wiedzy jak Ty? Masz niesamowitą! Ja nawet nie czytam tych opisów, muzea omijam, choć tutaj się wybieram bo inne i większość za free. Generalnie zauważyłam, że w tych świątyniach, ktore gdyby były w Europie, Polsce ktoś kasowałby kasę za wstęp, tutaj jest wolne wejście, kadzidełka do zapalenia. Ja czytam "Siostra" Rosamund Lupton, świetne!Pozdrawiam ciepło, lece już spać, u mnie noc.
OdpowiedzUsuńWpisywałam komentarz, ale zniknął w eterze...eh...Dla mnie to codzienność rodzina przyjechała na południe za pracą, praca była oczywiście w kopalni. Do dziś pracuje w kopalni tata i wujek już ponad sporo 20 lat. Ciężka praca, mają za sobą mniej lub bardziej ciężkie wypadki, na szczęście za każdym razem szczęśliwie wyjeżdżają na powierzchnię. Na północy nie ma pracy do dziś. Jeśli chodzi o zwiedzanie, widziałam kopalnię soli w Wieliczce (tą na pewno znasz) i w Tarnowskich Górach.
OdpowiedzUsuńWieliczkę znam tylko ze słyszenia, bo tak się składa, że nigdy nie miałam okazji jej zwiedzić. Praca górnika to naprawdę ciężki kawałek chleba. Wydaje mi się jednak, że w obecnych czasach jest ona i tak znacznie ułatwiona. Żeby zrozumieć specyfikę pracy w Arigna, trzeba posłuchać przewodnika i zobaczyć te wąskie tunele, tą ciemność... Świat idzie z postępem - teraz kopalnie są dość nowoczesne, jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie pracowali w naprawdę spartańskich warunkach przy bardzo prymitywnym sprzęcie. To była nie tylko ciekawa wycieczka, ale także lekcja życia. Pozdrawiam ciepło z kapryśnej wyspy.
OdpowiedzUsuńJak tylko masz chęć, środki finansowe i okazję wybrać się na tę wycieczkę, to nie wahaj się - druga taka szansa może się już nie pojawić. Tak się składa, że oglądałam wczoraj film, który był kręcony między innymi w Hong Kongu. Miasto nie wydało mi się ciekawe, nigdy mnie tam nie ciągnęło, ale to chyba dlatego, że ja nie lubię molochów i betonowych dżungli. Mimo wszystko cieszę się jednak, że nie tracisz czasu, tylko zapoznajesz się z okolicą. Przyznam, że nie mogę się doczekać Twojego powrotu, bo mam egoistyczną nadzieję, że zrobisz jakieś fotorelacje :) Chętnie poczytam o tych egzotycznych dla mnie zakątkach. Wiesz, ja uwielbiam przyrodę. Nic nie jest tak doskonałe na relaks, jak pobyt na świeżym powietrzu w jakimś czystym, pięknym i w miarę pustym miejscu. Jednak uwielbiam też zwiedzać - oglądać budowle w różnych krajach, patrzeć, jak wraz z przekroczeniem granic zmienia się nie tylko styl architektury, ogólny wygląd miast [czasami też ludzi]. To pierwsze doskonale wpływa na relaks i samopoczucie, ale TYLKO to drugie wzbogaca mnie intelektualnie. Dlatego staram się łączyć jedno z drugim, by powstała idealna mieszanka, optymalny układ. A co do czytania, to postanowiłam wziąć się w garść, bo kiedyś czytałam znacznie więcej - około 50-90 książek na rok. Ostatnie dwa lata to kiepski wynik - jakieś 30 książek. Nie robię tego dla licz, tylko dla własnej przyjemności i dla niepodważalnego pożytku umysłowego. Zauważyłam jednak, że roczny wynik jest znacznie uzależniony od mojego dostępu do ciekawych pozycji. Mieszkam za granicą, więc nie mam tu zbyt dobrego dostępu do polskiej literatury. Czytam po angielsku, ale jednak największą frajdę daje mi czytanie w ojczystym języku. Nie chcę kupować nowych książek - po ostatnim porządkowaniu mojego pokaźnego księgozbioru, doszłam do wniosku, że mam zdecydowanie za dużo różnego rodzaju ksiąg. Albumy, przewodniki, etc są pożyteczne - do nich się wraca. Mam jednak mnóstwo różnych powieści, których już ponownie nie czytam. Kończy się na jednym razie, a książka zostaje, kurzy się i zabiera miejsce... Ale się rozpisałam...
OdpowiedzUsuńUff. Już miałam pytać czy żyjesz, bo się długo nie odzywałaś.Ciężki. Hm..nic nie wiem, aby były nowoczesne. Toaleta wygląda tak samo, szczury nadal są...Każda praca ma swoją specyfikę.Kapryśnej? No co Ty. Ja tu płonę w upałach, chętnie bym się na owe kaprysy zamieniła.
OdpowiedzUsuńTaito :-)) Masz racje w 100% i w tym swiezym powietrzem i miejscami w miare odludnymi. Przyznam ze tak zupelnie bezludnych to tez nie lubie bo czuje sie jakos obco, zawsze to lepiej jak ktos jest w zasiegu wzroku, jakby sie cos dzialo, jakby sie potrzebowalo pomocy. No coz wychowalam sie w Krakowie, jest niezle ale i tak trzeba miec oczy dookola glowy! Odnosnie Hong Kongu to tam sa i takie molochy i piekne malownicze wyspy i ogrody ze swiatyniami. Ale tez zgadzam sie z Toba, ze zwiedzanie samych gmaszysk nie bawi na dluzsza mete. Mnie bardzo spodobaly sie te swiatynie pieknie wkomponowane w teren, wysokie budynki tez zrobily na mnie wrazenie, patrzylam na nie okiem inzyniera, moze stad ta fascynacja. Bardzo podoma mi sie tam rozwiazanie komunikacyjne, swietne metro, promy, autobusy pomiedzy wyspami. Mam nadzieje ze jeszcze pojade tam raz podczas mojego pobytu tutaj (oprocz tego jak bede wracac, bo tez z HK lece, ale wtedy z walizka to niewiele zobacze). Chcialabym wlasnie tej przyrody pooogladac, zobaczymy czy sie uda.Planuje skoczyc do Zhuhai. to tez juz chiny, specjalna strefa ekonomiczna. W przyszly weekend bede pewnie ogladac dokladniej wyspe Macau, juz wyznaczylam kilka rzeczy na ktore chce obowiazkowo luknac :-) No i te Chiny kontynentalne - Guilin. i to by bylo chyba tyle bo niestety na Tajlandie, Taiwan i inne miejsca nie mam kasy. No i tez czasu nie ma tyle. Bylo nie bylo nie przyjechalam tu na wakacje :D Trzeba pracowac :-) Jedna fotorelacja juz jest. Przepraszam ze nie ma wiele opisow o zabytkach, serio chcialam znalezc cos na ten temat ale na nic sie ciekawego nie natknelam. Jest to wiec opowiesc laika w czystej postaci. W przewodniku Lonely Planet tez nie ma wiele na ten temat, tutaj jest mase swiatyn no i oczywiscie KASYNA, z tego slynny jest ten kraj. Je tez ogladam bo warto, architektowniczne cudenka, szczegolnie Venetian najwieksze kasyno na swiecie. Ja tez sie rozpisalam, maila napisze niedlugo, przepraszam za zwloke! Sciskam mocno, dbaj o siebie. A czytasz na Kindlu?
OdpowiedzUsuńDzięki Taito za komentarz na moim blogu i za maila. doceniam Twoje komentowanie tym bardziej, że wiem, jakie jest Twoje nastawienie do komentowania gdy nie dostaje się odpowiedzi. Może jeszcze to przemyślę ;) Na maila odpowiem już po tej całej burzy z urodzinkami Liwki i po długim weekendzie. Bardzo dobrze rozumiem co masz na myśli pisząc u mnie o wolności ;) Ja tez tak czasami mam :) Jednak często jeszcze potrzebuję coś napisać, myślę jednak, że w Polsce powoli zacznie się to zmieniać ;) Ja bardzo dobrze wiem, że od bloga jestem po prostu uzależniona. Dziękuję tez za życzenia dla Liwki! A co do decoupagu, to może kiedyś u mnie na blogu powstanie takie DIY, ale najlepiej jest wpisać w Google "decoupage kurs", albo 'jak zrobić" i wyskoczy Ci cala masa stron z instruktażem :) Więc po co się powtarzać? Dla mnie cała ta działalność jest mega relaksująca, choć chyba raczej wyżyć się z tego nie da ;)
OdpowiedzUsuńOpisałaś to niesamowicie! I zgadzam się: taka praca... chylę czoło przed takimi ludźmi.Anna
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy projekt tego budynku :) w fajny sposob wpasowuje sie w otoczenie i pasuje do tematyki muzeum :)super opisane! ostatnio mam malo czasu dla swiata wirtualnego, ale postaram sie nadrobic zaleglosci i poczytac wstecz :)pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJestem w szoku po przeczytaniu tego w jakich warunkach pracowali Ci ludzie. Nie mówiąc o tym że pracowały tam dzieci !!
OdpowiedzUsuńhalo a co tu taka cisza ?????????? gdzieżeś ??????????
OdpowiedzUsuńHej, hej, żyjesz?
OdpowiedzUsuń