poniedziałek, 14 października 2013

Z wizytą w najładniejszej irlandzkiej wiosce - Adare (1)


Aż chciałoby się powiedzieć, że całe swoje życie czekałam na ten dzień. Bo tak lepiej brzmi. Stwierdzenie to będzie zgodne z prawdą wtedy, kiedy zamiast „całego życia” powiem „połowę swojego pobytu na wyspie”. Na różne rzeczy ludzie czekają. Romantyczne niewiasty na białą suknię z welonem, dzieci na św. Mikołaja, złodzieje na okazję, pakerzy na pierwszy muskuł, a ja na Adare.




Adare, w narzeczu tubylców Dębowym Brodem [Áth Dara] zwana, to przesympatyczna wioska w hrabstwie Limerick. Adare znajdująca się niecałe 20 km na południowy zachód od Limerick City – trzeciego pod względem liczby ludności miasta wyspy - jest dla mnie taką specyficzną hybrydą: miastem-wioską. Bo jest tu zdecydowanie ciekawiej, bardziej gwarno i energicznie niż w przeciętnej osadzie. Niestety nie do końca jest to miejsce, gdzie można zapomnieć o zgiełku, chaosie i stresie. Adare ma swoje małe znamiona sielankowego miejsca, ale wiejską arkadią jednak bym jej nie nazwała.




Pech chciał, że przez sam środek wioski biegnie ruchliwa droga N21, co niesie ze sobą spore minusy. Samochodowy ciąg wydaje się nigdy nie kończyć, aż zaczynasz zastanawiać się, gdzie ci wszyscy ludzie się spieszą i czy aby w pobliżu ktoś czegoś nie rozdaje za darmo. A kiedy sterczysz na poboczu, z dala od przejścia dla pieszych, zastanawiasz się, czy nie zastanie cię tu zima. Zaczynasz też marzyć o posiadaniu magicznego pilota, dzięki któremu jednym ruchem ręki można by było zatrzymać pędzące auta i spokojnie przejść na drugą stronę ulicy. Obwodnica ciągle jest w planach, ale dopóki jej się nie wybuduje, Adare nie będzie dla mnie oazą spokoju tak przecież utożsamianego z wioskami.




Tak się jednak szczęśliwie składa, że Adare ma zdecydowanie więcej zalet niż wad, co też słusznie przysparza jej wielu odwiedzających, których to pewnie mieszkańcy wioski czasami przeklinają w duchu. Taka jest jednak cena sławy, jaką trzeba płacić za prestiżowy tytuł „najładniejszej irlandzkiej wioski”. Na jego dźwięk cynicy uśmiechają się ironicznie twierdząc, że Adare tyle ma wspólnego z Irlandią co bałwan z latem. Otóż tamtejsze chaty kryte strzechą, tak wychwalane i słynne na całą wyspę, nie są wcale odzwierciedleniem irlandzkiego stylu budownictwa, lecz tego, który spotkać można na zachodzie Anglii.




Adare przez ponad trzysta lat była domem dla hrabiostwa Dunraven, unieśmiertelnionego poprzez swoje zasługi dla rozwoju tego miejsca. W 1800 roku w wiosce zamieszkanej przez około setkę osób, była tylko garstka chatek, ale już sto lat później było ich pięć razy więcej. Urocze kolorowe domki pokryte strzechą liczą sobie blisko dwieście lat i zostały wzniesione właśnie z inicjatywy wspomnianej familii na początku XIX wieku. To właśnie wtedy panowała moda na niewielkie, dekoracyjne chatki wiejskie zwane cottage orné. Najładniejszym jej przykładem w Irlandii jest Swiss Cottage w hrabstwie Tipperary.




Gdyby ich tu nie było, wioska straciłaby wiele na uroku. Nadal jednak byłoby tu co oglądać. Bo Adare jest jak róg Amaltei, z którego można do woli czerpać. To nie tylko małe, tęczowe chatki, ale też średniowieczne obiekty monastyczne, których w wiosce jest kilka. To augustiańskie opactwo z XIV wieku [protestancka świątynia] czarnym zwane, ze względu na kolor habitów braciszków. Świątynia stoi niemalże naprzeciwko zamku i ciągle dobrze się prezentuje. To także „biedne opactwo” franciszkańskie wzniesione tu  w XV wieku, dziś jednak znacznie zrujnowane. To wreszcie „białe opactwo” trynitarskiego zakonu, unikalny egzemplarz na wyspie. Założono je tu w XIII wieku. Trynitarze zajmowali się między innymi wykupywaniem chrześcijańskich jeńców z muzułmańskich rąk. Budowla została swego czasu poratowana przez hrabiego Dunraven, a dziś pięknie się prezentuje w samym centrum Adare i z powodzeniem służy jako parafialna świątynia rzymskokatolicka.




W Adare nowoczesność i przeszłość cudnie się ze sobą przeplatają i tworzą wspaniale zgrany duet albo – jak kto woli – jeden organizm. Wioska jest do tego stopnia wymuskana, że można dać się ponieść fantazji. Można tu mentalnie przenieść się do czasów pradziadków, kiedy to dominowały skromne drewniane chaty, a ludzie nie zamykali się w betonowym twierdzach i nie brali udziału w wyścigu szczurów. Gdyby nie ta nieznośnie napływająca fala aut, przez którą nawet nie można zrobić porządnego zdjęcia chatek, może nawet pomyślałabym, że jestem w magicznej wiosce, gdzie w swoich małych, kolorowych chatkach żyją malutcy ludzie o wielkich sercach, a za porządek w niej odpowiedzialne są krasnoludki.



34 komentarze:

  1. No jeśli ta wioska jest tak piękna jak na Twoich zdjeciach, to wcale sie nie dziwię, że otrzymała tytuł najpiękniejszej wioski !!! Cudna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale masakra! To miasteczko wygląda jak z bajki. Niesamowite.
    Szczęka mi opadła. Serio!
    Te kolorowe sklepiki i te dachy domów... Coś niesamowitego...

    Pozdrawiam, buziaki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Przypadkowy Turysta15 października 2013 11:00

    Dzień dobry! Znowu znalazłem chwilę żeby spotkać się z moją ulubioną przewodniczką po Irlandii. Co prawda spotkanie wirtualne, ale zawsze :) . Patrzyłem z uwagą na zamieszczone zdjęcia i aż dziwi jak wiele można osiągnąć odrobiną kolorowej farby i kubełkiem wapna. No i oczywiście pomysłem na całość . Powoli i u nas ludzie też zaczynają zwracać uwagę na drobiazgi takie jak jakiś kwietniczek , odmalowana taczka czy kolorowe drzwi. W moim otoczeniu uchodze jednak chyba jeszcze za dziwaka bo np. po zdemontowaniu starych schodów ustawiłem je pod dębem tak ,że ich koniec kryje sie w koronie - szkoda było mi je spalić a teraz rozbudzają ciekawość gapiów ...hehehe i o to chodzi. Ujmuje mnie również ta dbałość o porządek w irlandzkich obejściach, bo to przyciąga uwagę ludzi. Czekam na dalszą część opowieści... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. nie wiem, czy najpiękniejsza, bo nigdy tam nie byłam, ale piękna na pewno :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. To miejsce jest lepsze niz skansen bo tetni zyciem i jednoczesnie jest swiadectwem przeszlosci. Bardzo ciekawie zapowiada sie ciag dalszy, czekam z niecierpliwoscia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Urocza! Nic, że mało irlandzka, własnie dlatego taka ciekawa, bajkowa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na żywo jest ładniejsza. Bardzo przypadła mi do gustu, bo nie dość, że jest urocza, to ma mnóstwo atrakcji do zaoferowania. Zdecydowanie jest to jedna z najładniejszych irlandzkich wiosek. Jeśli kiedyś będziesz się wybierać na wyspę, to już wiesz, co dodać na swoją listę must-visit :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie spodziewałam się takich ochów i achów. Cieszę się, że Ci się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzień dobry! :) A ja dopiero teraz znalazłam trochę czasu, by odpisać na komentarze, za co na wstępie przepraszam. Wybaczysz? :) Ten tydzień minął mi w błyskawicznym tempie. Nie dość, że siedziałam w pracy dłużej niż powinnam, to jeszcze nie mogłam się oderwać od telewizora - "Homeland" strasznie wciąga! Jeśli jeszcze nie oglądałeś, a lubisz ciekawe seriale, to Ci go polecam.

    Święta prawda! Niekoniecznie trzeba mieszkać w pięknej willi, by zrobić wrażenie na innych. Czasami wystarczy pomalować dom i drzwi na jakiś żywy kolor i całość od razu nabiera innego, ciekawego wyrazu. Sama bardzo chętnie pomalowałabym drzwi naszego domu na jasny fiolet, ale Połówek staje okoniem ;) Strasznie nie lubię depresyjnej, szarej architektury. Całe szczęście na wyspie nie brakuje takich kolorowych wiosek i miast z domkami w barwach tęczy. Bardzo podobają mi się też tutejsze puby - chyba powinnam zrobić o nich posta. Dla mnie to takie małe majstersztyki: są barwne, obwieszone kwiatami, klimatyczne z zewnątrz i wewnątrz, z charakterystycznym irlandzkim liternictwem.

    Dobry pomysł z tymi schodami! Grunt to mieć wyobraźnię i być twórczym. Masz głowę nie od parady! :)

    Wielkie dzięki za miłe słowa. Chcę, żebyś wiedział, że bardzo doceniam komentarze od osób, które nie prowadzą bloga, a mimo to znajdują chęć i czas na zostawienie paru słów na odwiedzanych przez nich stronach. To takie bezinteresowne i ujmujące.

    Życzę Ci wspaniałego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdecydowanie jedna z najładniejszych, Ewo! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Prawdą jest to, co piszesz, choć trzeba przyznać, że wioska jest nieco komercyjna. Jej urok przysłania jednak drobne mankamenty.

    Czekam na wybudowanie obwodnicy i ponowną wizytę w Adare :) A ciąg dalszy już niedługo.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chatki w istocie są mało "tutejsze", ale inne zabytki - zamek i ruiny sakralne - to kwintesencja irlandzkości :) Mam nadzieję, że kiedyś tam dotrzesz - warto!

    OdpowiedzUsuń
  13. Prześlicznie, aż zaczęłam żałować, że żyję w tak wielkomiejskiej, brudnawej i hałaśliwej części Wysp Brytyjskich.
    Pozdrawiam
    Jagna

    OdpowiedzUsuń
  14. Współczuję i mam nadzieję, że kiedyś zamieszkasz w swoim wymarzonym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  15. ~Przypadkowy Turysta22 października 2013 15:51

    No jakże bym śmiał mieć do Ciebie pretensje o to, że odpisujesz wtedy kiedy odpisujesz! Jak widzisz, sam popełniam ten sam grzech :) Poza tym prowadzisz bloga, a to zobowiązuje do utrzymania kontaktu z czytelnikami a widać że Ci ich nie brakuje. Tak więc pokornie stoję w kolejce hehehe...
    Na problemy z czasem mam taka podpowiedź: skoro dużo pracujesz i jestes uzależniona od dobrego serialu to wstaw TV do pracy... :) pod warunkiem że jesteś swoim szefem. Dzięki za podpowiedź repertuarową, na pewno skorzystam. Obecnie jestem na etapie mrocznych kryminałów skandynawskich - też polecam :). A wracając do tematyki Twojego bloga - albo przeoczyłem albo nie było opowieści o Górach Wicklow? Powaliły mnie urokiem... i ta gra światłocieni wywołana walką chmur z ostrym słońcem . No ale od pisania o tym jesteś Ty... zwracam pałeczkę ;). Pozdrawiam ciepło i czekam na dalsze opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  16. ~Przypadkowy Turysta22 października 2013 15:59

    P.S. Puby irlandzkie też mi sie podobają a post o nich jest ciekawym pomysłem. Obawiam sie tylko, czy nie wejdziesz w paradę Katalogowi Michelin'a ? :) :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Zaintrygowałeś mnie tym katalogiem, chyba o nim nie słyszałam.

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo cenię sobie kontakt na linii czytelnik-autor. Są osoby, które komentują, ale już nie czytają odpowiedzi autora, cieszę się, że Ty to robisz :)

    Wcale nie mam tak dużo czytelników, chciałabym więcej :)

    Jak nie będę mieć odwagi zwolnić się z pracy, to wtedy wstawię telewizor :) Zostanę wyręczona ;)

    Dwa pierwsze sezony "Homelandu" obejrzałam w jakieś 5 dni. Parę dni temu rozpoczęłam trzeci sezon. Trochę ustępuje poprzednikom, ale da się oglądać. Kryminały bardzo lubię, więc chętnie bym się dowiedziałam, co konkretnie oglądasz.

    http://taita.blog.onet.pl/2010/10/27/w-poszukiwaniu-irlandzkiej-jesieni/ To wpis, w którym pojawiają się Wicklow Mountains.

    Pozdrawiam serdecznie i mocno ściskam! :)

    OdpowiedzUsuń
  19. ~Przypadkowy Turysta23 października 2013 15:51

    Dzień dobry!!! zaskoczyłaś mnie tak szybką odpowiedzią. Dziękuje za link na irlandzką jesień w Wicklow - tego mi brakowało... Ja tam byłem pod koniec sierpnia parę lat temu przypadkowo zupełnie :) a ponieważ coraz częściej żyjemy z moją połową wspomnieniami to ten reportaż jest jak balsam :). Natomiast co do kryminałów skandynawskich to serwują nam ostatnio: "Komisarz Kurt Walander", ale wcześniej była trylogia wg.Stiga Larsona ( Millenium, Dziewczyna z tatuażem, Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet), a także seria filmów o dziennikarce Anice Bengson (tytułu nie pamiętam ;/ ) wszystkie warto zobaczyć. Dużo tam mroku ludzkich dusz , wiele intryg ale i przepiękna surowa przyroda skandynawska. Nie oglądam masowych seriali o niczym :) bo zawsze przegrają z książkami, które w domu połykamy. Jeszcze raz dzięki wielkie za Wicklow!!! Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  20. ~Przypadkowy Turysta23 października 2013 16:56

    Katalog Michelin'a to jak sie oriętuję bardzo opiniotwórcze wydawnictwo do którego chcą trafić wszyscy restauratorzy na świecie, oczywiście z odpowiednią ilością gwiazdek.... najlepiej pięcioma. Przyjadą , najedzą się i albo dadzą gwiazdkę albo rozjadą jak robaka... kolejne gwiazdki zdobywa się jako potwierdzenie utrzymania poziomu i podniesienia kunsztu mieszania w garnkach :) Czy w Irlandii tak samo jak u nas każdy celebryta chwyta za chochlę i udaje ze coś tam umie ugotować?

    OdpowiedzUsuń
  21. ~Przypadkowy Turysta23 października 2013 21:27

    Przepraszam za nieścisłość , bo jak później sprawdziłem Michelin daje trzy gwiazdki a pięcioma to może się poszczycić najlepszy koniak. A propo's - dobry koniak najlepiej sprawdza się w złą pogodę :) oczywiście jak ma się jego zapasik...

    OdpowiedzUsuń
  22. Z moją słabą głową musiałam sobie poszukać innych sposobów na złą pogodę :) Nie pijam tak mocnych alkoholów :) Książki i filmy bardziej wychodzą mi na zdrowie :)


    Dzięki za wszystkie wyjaśnienia :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie korzystam z takich katalogów, zdarza mi się za to używać zielonych przewodników Michelina - stoją na całkiem przyzwoitym poziomie i każdą atrakcję oceniają trzema gwiazdkami. Nie bardzo jednak się tym sugeruję, bo nieraz zdarzało się tak, że to, co oni ocenili na 1 gwiazdkę u mnie miało 3 itd, itp. Ile ludzi, tyle opinii.

    Ciężko mi powiedzieć, bo niezbyt się interesuję tutejszymi celebrytami.

    Wspaniałego nadchodzącego weekendu życzę :) U nas będzie on długi, bo poniedziałek również mamy wolny -> Halloween.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ależ nie ma za co. Post taki sobie, ale skoro jesteś zadowolony, to i ja jestem :)

    O trylogii Larsona słyszałam sporo dobrego, ale tak się składa, że jeszcze jej nie czytałam. Kiedyś zapewne to zrobię. Póki co zaczytuję się thrillerami Jamesa Pattersona, choć trzy ostatnie, które ściągnęłam z bibliotecznej półki, okazały się średnio ciekawe. Nierówny poziom trzyma. A co do filmu, to z niecierpliwością oczekuję na "The Counsellor". Dzisiaj była światowa premiera, mam nadzieję, że u mnie będzie na dniach.

    O, po raz pierwszy dowiaduję się o Twojej połówce - pozdrawiam Was serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  25. ~Przypadkowy Turysta24 października 2013 15:57

    Zdecydowanie też polecam wszystko spod pióra Tess Geritsen, mimo że Amerykanka to nie produkuje sieczki...
    Nasze połówki jakoś się nie afiszują ale bez nich nie ma dla nas turystyki, jak myślę ...tej nawet przypadkowej:) Pozdrawiam również Twojego towarzysza przygód :)

    OdpowiedzUsuń
  26. O tak, Tess rządzi! :) "Poznałam" ją niedawno i już przypadła mi do gustu. W czasie najbliższej wizyty w bibliotece pożyczę sobie coś jej autorstwa. Czas zrobić sobie małą przerwę od Pattersona.

    To prawda. Fajnie mieć idealnego kompana do podróżowania. Czasami potrzebuję samotności, ale na wycieczkach lubię mieć dobre towarzystwo. Piękno przeżywane samotnie traci na urodzie.

    OdpowiedzUsuń
  27. ~Przypadkowy Turysta28 października 2013 10:22

    Gratuluję publikacji w ONECIE :). Oczywiście jak zwykle pojawili się malkontenci ale to chyba jacyś dyżurni gimnazjaliści ( taki poziom postów). Cieszę się, że doceniono to co robisz. Szkoda że u nas w kraju mało jest ludzi, którzy podjęli by sie dokumentować podobną pasję jak Twoja, bo w Polsce też są piękne miejsca i urocze zakątki. A może po prostu nie trafiłem na ich blogi? Tak , zdecydowanie musiałem nie trafić. Pozdrawiam i naprawdę cieszę się z możliwości spotkania ... również "na innym parkiecie" :););)

    OdpowiedzUsuń
  28. Drogi Przypadkowy Turysto, dziękuję za gratulacje, ale... nie bardzo wiem, o jaką publikację chodzi? Widziałam, że wczoraj rano na stronie głównej Onetu były przez moment moje zdjęcia z Adare. O tym piszesz? Przeczytałam wtedy tylko kilka komentarzy [nie było ich za wiele], ale nie były one negatywne.

    Zgadzam się, Polska również jest piękna. Zdecydowanie inna od Irlandii, ale wcale nie gorsza pod względem urody. Żałuję, że nie udało mi się zwiedzić wszystkich regionów.

    Pewnie istnieją takie blogi, ale nawet gdybym chciała Ci jakiś wskazać, to nie umiem tego zrobić.

    Ja również pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  29. ~Przypadkowy Turysta4 listopada 2013 15:33

    I znowu jestem :) Tak chodziło mi o Twoje zdjęcia z Adare. Ich publikacja trwała cały dzień jak się nie mylę ;) Negatywnych opinii na temat samych zdjęć nie było( bo i niby dlaczego miały by być?), ale na kanwie wizyty w Irlandii niektórzy pojechali równo i zamaszyście po polityce i przyczynach emigracji.... dla nich każdy temat jest dobry żeby zaistnieć i wtrącić swoje 3 grosze. Oglądam II część wizyty w Adare i coraz bardziej mi się tam podoba, bo pomysły mają proste - podkreślić kolorem to co jest normalne... i to działa. Pozdrawiam kolorowo:)

    OdpowiedzUsuń
  30. Jak miło! :)

    Właśnie odszukałam w sieci tę publikację i widzę, że faktycznie zdjęcia musiały być dłużej. "Przeleciałam" komentarze i widzę, że dorzuciłeś swoje trzy grosze :) Nie wiem, jak Ci dziękować za to wychwalanie, jesteś kochany, naprawdę! DZIĘKUJĘ za wszystkie miłe słowa, które są dla mnie ogromną zachętą do dalszej pracy. Czasami mam dość tego wszystkiego, ale jak sobie przypomnę, że mojego bloga czytają tacy ludzie jak Ty, to mi wraca większość chęci :)

    Niedługo opublikuję trzecią część relacji z wizyty w Adare :) Mam nadzieję, że to, co zobaczysz, przypadnie Ci do gustu.

    Pozdrawiam serdecznie, a teraz uciekam na gorącą kąpiel, a potem biegnę prosto do łóżka - razem z termoforem i książką :) (A właśnie! Byłam w bibliotece i wypożyczyłam pięć powieści Tess Gerritsen. Już przeczytałam jedną z nich - The Bone Garden". Fajna, fajna) :)

    OdpowiedzUsuń
  31. ~Przypadkowy Turysta6 listopada 2013 18:50

    Cieszę się, że udało mi się Ciebie zainspirować moim wyborem ksiażek. Przyznam się że mocno mnie zmroziła informacja o konieczności brania u Was w Irlandii termoforu pod kołderkę... Ale przypominam sobie z mojego pobytu tam, że i w sierpniu przez 2 wieczory też korzystaliśmy z kaloryferów. Miłej lektury i ciepełka....życzę.

    OdpowiedzUsuń
  32. Termofor wymaga dokładnych wyjaśnień :) Otóż to jest tak: od końca października pogoda jest raczej brzydka i typowo [dla wyspy] jesienna. Wieje, pada, temperatury oscylują zazwyczaj około 10 stopni. Tylko raz mieliśmy przymrozek. Do tej pory nie włączaliśmy jeszcze ani ogrzewania gazowego ani nie korzystaliśmy z kominka. Bez termoforu mogłabym się obyć, ale rzecz w tym, że ja bardzo lubię go ze sobą zabierać do łóżka :) Lubię otwierać okno w sypialni, by mieć rześkie powietrze, ale lubię też ciepło w łóżku, zwłaszcza gdy czytam. Taki nawyk z dzieciństwa, kiedy zimą czytałam książki opierając się plecami o grzejnik i otulając kołdrą. Do tej pory uwielbiam czytać mając jakieś źródło ciepła: termofor w nogach, dziecko w ramionach, kota na kolanach itd ;)

    Niestety nie mieliśmy tak pięknej i słonecznej jesieni jak Wy w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  33. ~Przypadkowy Turysta7 listopada 2013 16:12

    No proszę ... udało mi się Ciebie sprowokować tą uwagą o termoforze :). Po prostu byłem ciekaw jak się go używa - nie znam z autopsji takiego wynalazku. A co się dzieje jak wystygnie ???... brrr...??
    A teraz z innej beczki. Ze względu na wygodę komunikacji przeskoczę do nowych Twoich postów i w miarę możliwości będę się tam czasem odzywał o ile już się za nadto nie naprzykrzyłem za co z góry serdecznie przepraszam. Podobno umiar jest cnotą ... :) :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Termofor to fajny wynalazek :) Od dawna znam i używam :) Jak się wleje do niego gorącą wodę, to nie stygnie tak szybko. Spokojnie wystarcza mi na całą noc, czyli jakieś 6-7 godzin :)

    Tak będzie zdecydowanie wygodniej. Nigdy mi się nie naprzykrzasz - to hasło, które powinieneś sobie zapamiętać :) Umiar jest cnota, to fakt, ale ponoć od każdej reguły jest wyjątek :)

    Miłego weekendu! :)

    OdpowiedzUsuń