czwartek, 3 października 2013

Pseudorecenzja "Prisoners" na "Labirynt" przechrzczonego

Takie niespodzianki to ja lubię.

Z braku lepszego pomysłu na ciekawe spędzenie reszty dnia postanowiłam zajrzeć do repertuaru miejscowego multipleksu. Od mojej ostatniej wizyty w kinie upłynęło dobre pół roku i wypadało pozbyć się zgagi po oglądnięciu „Zero Dark Thirty”. Jednak to, co zrobiłam, było ryzykowne: dokonałam ekstra szybkiej selekcji filmu, na który zamierzałam się udać. Bez zbędnego zagłębiania się w fabułę, bez oglądania zwiastunów – kierując się jedynie odpowiadającą mi godziną, obsadą, gatunkiem i tytułem. Upraszczając: oceniłam książkę po jej okładce, nie zaś po treści. Wisiało nade mną widmo rozczarowania. Musiało się tam znajdować, skoro dokonałam tak powierzchownej selekcji.


Mój wybór padł na Prisoners” ["Więźniowie"] - amerykański thriller, który właśnie na dniach będzie wchodził do polskich kin pod tytułem „Labirynt”. Jego obsada zadziałała tutaj na korzyść, a długi czas projekcji rozciągnięty na niemalże 150 minut nie zdołał mnie odstraszyć. Obecność Hugh Jackmana i Jake’a Gyllenhaala, którego lubię, była dla mnie częściową gwarancją jakości.

Nie wiem, od jak dawna ten film jest już emitowany w naszym kinie, ale kiedy na piętnaście minut przed jego projekcją weszłam do wskazanej sali, była tam tylko jedna para młodych ludzi. Kolejne minuty przyniosły skromny napływ widzów: zaawansowane wiekowo małżeństwo, samotną kobietę, ze dwie trzyosobowe grupy nastolatków [film w kategorii wiekowej 15+] i kilka par, co dało ostatecznie okrąglutkie dwadzieścia osób łącznie ze mną. Z zainteresowaniem obejrzałam wyświetlane zwiastuny, zapisując w pamięci, że koniecznie muszę wybrać się na „The Counsellor”, bo z tak fantastyczną obsadą i ścieżką dźwiękową zapowiada się kapitalnie, po czym rozsiadłam się wygodnie, aby wreszcie przekonać się, jakiego to kota w worku sobie kupiłam.

Kot okazał się tajemniczy, nieco mroczny i skomplikowany, ale nade wszystko sympatyczny i wart wysupłanych z sakiewki monet.

Film porusza tematykę uprowadzenia dzieci – czegoś, co jest chyba największym koszmarem wszystkich rodziców i czymś, co na pozór nie zdarza się tylko w filmach, lecz także w życiu zwykłych, szarych ludzi. O czym zresztą doskonale przekonałam się następnego dnia wysłuchując porannych wiadomości radiowych o dwóch kilkuletnich dziewczynkach podstępnie uprowadzonych z przydomowego ogródka (!), w którym odbywało się przyjęcie urodzinowe któregoś ze znajdujących się tam dzieci, a następnie okrutnie wykorzystanych seksualnie przez porywacza.

Twórcy „Prisoners” oszczędzają nam jednak brutalnych scen z udziałem dzieci. Choć w filmie jest kilka elementów przemocy i ujęć, w których tryska krew, dzieci w nich nie występują. Nie ma też gwałtu na nich, bo nie o tym film traktuje. Co wrażliwsi nie mają  się czego obawiać. Nie sądzę, by wyszli z kina z poczuciem pogwałcenia ich delikatnej psychiki i wrażliwości.

Film pokazuje, jak jedno niewinne wydarzenie może doprowadzić do tragedii. Jest Święto Dziękczynienia, a czwórka rodziców nie przeczuwa nieszczęścia wiszącego w powietrzu. Keller [Hugh Jackman] i jego żona  Grace [Maria Bello] udają się z dwójką dzieci na uroczystą kolację do swoich sąsiadów: Franklina [Terence Howard] i Nancy [Viola Davis], rodziców dwójki dzieci. Dorośli zajmują się swoimi sprawami, nastolatki swoimi, a dwójka najmłodszych dziewczynek swoimi. Wkrótce okazuje się, że ich córki zaginęły i tu rozpoczyna się koszmar rodziców. Tu też do akcji wkracza detektyw Loki [Jake Gyllenhaal]. Niebawem pojawia się też główny podejrzany, Alex [Paul Dano], który jednak szybko zostaje wypuszczony na wolność. To przelewa czarę goryczy Kellera i powoduje, że mężczyzna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Tyle o fabule.

Teraz o wrażeniach i moim subiektywnym odbiorze. Aspektu technicznego oceniać nie zamierzam, wszak znam się na tym jak świnia na gwiazdach, nie mogę jednak przemilczeć psychologicznej i moralnej strony filmu i to głównie o nich będę pisać. Wspomnę jeszcze tylko, że gra aktorska stoi w „Prisoners” na wysokim poziomie, a aktorom udało się nie tyle świetnie zagrać, co po prostu przeistoczyć się w odtwarzanych przez nich bohaterów. Przekonujące, wypieszczone, solidne kreacje aktorskie.

Z psychologicznego punktu widzenia film jest naprawdę bardzo dobry. Freud zapewne zacierałby z radości ręce mogąc prowadzić swoje badania nad wachlarzem zróżnicowanych ludzkich osobowości przedstawionych w tym thrillerze. Film w reżyserii Denisa Villeneuve’a jest bowiem psychologiczną studnią bez dna, do której można w nieskończoność sięgać i wyciągać z niej kolejne kwestie moralne i niełatwe nieraz pytania.  Często nie ma na nie łatwych odpowiedzi.

„Prisoners” należałoby rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Film zawiera subtelne przekazy, które łatwo przegapić, a które nie znalazły się w nim przypadkowo. Mowa tu chociażby o tatuażach seksownego detektywa Lokiego i jego tikach mimicznych. Villeneuve podsuwa nam zagadki do rozwiązania, stymuluję widza do ruszenia głową i popuszczenia wodzy fantazji. Kusi, by wziąć pod lupę samego Lokiego, o którym na dobrą sprawę niewiele wiemy.

"Labirynt" zmusza do refleksji, zastanowienia i pobudza do myślenia. Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć próbując ratować swoich bliskich? Czy nasze cierpienie usprawiedliwia czyny niezgodne z literą prawa? Czy w ogóle możemy brać prawo w swoje ręce? Urządzać swoją prywatną wendetę? Czy stosowanie praw talionu aby na pewno jest dobrym posunięciem? I czy aby racji nie miał Mahatma Gandhi twierdząc: an eye for an eye makes the whole world blind?

To tylko część z pytań nasuwających się na myśl w trakcie oglądania filmu bądź już po jego zakończeniu. „Labirynt” jest bowiem jak Wuj Sam z plakatu Jamesa Montgomory’ego Flagga – bezceremonialnie wystawia swój paluch, wskazuje na nas i pyta: a co ty byś zrobił na miejscu rodziców? Którą stronę byś obrał? I czego byś posłuchał: serca czy rozumu?

Tematyka filmu nie jest ani łatwa ani przyjemna. Nastrój w nim panujący daleki jest od lekkości. Z ekranu momentami wyziera szaruga i melancholia, poprzeplatana depresyjną architekturą miasta. W pewnym momencie widz odczuwa zmęczenie rodziców, detektywa Lokiego i ich frustrację. Dostrzega trudną walkę jednostki z instytucją i  psychiczny ciężar, jaki ze sobą niesie praca w policji.

Film fantastycznie ukazuje przemianę, jaką zachodzi w dotkniętych nieszczęściem rodzicach. Obnaża ich różne metody radzenia sobie z problemami. Na przykładzie pełnej życia Grace pokazuje, jak zaledwie w ciągu kilku dni jesteśmy w stanie przeobrazić się w cień człowieka, w którym nie odnajdziemy już nic z jego szczęśliwego, wesołego oblicza. Przykład Kellera z kolei udowadnia, że okropnie trudno jest zerwać z nałogiem. Że niejednokrotnie jest to związek na całe życie. Bo nasz nałóg jest niczym cień, niczym wirus opryszczki, który nigdy nas nie opuszcza. Czasami tylko udaje, że go nie ma, ale robi to tylko po to, by zaatakować wtedy, kiedy jesteśmy osłabieni, kiedy mamy opuszczoną gardę.

Tytuł wydaje się mieć także drugie dno, jeśli poddamy go psychologicznej analizie. Więźniami są nie tylko uprowadzone dziewczynki. Symbolicznie są nimi także rodzice, ludzie, na dobrą sprawę my wszyscy. Jesteśmy więźniami swoich emocji, nałogów, słabości, czasami zwyczajów. Jesteśmy tylko kruchymi istotami – aby złamać nas niczym suchą gałąź, wystarczy zabrać nam to, co kochamy najbardziej. To, co dla nas najważniejsze. A wtedy prawda wyjdzie na jaw: nie jesteśmy tytanami, tylko ludźmi stworzonymi przez Prometeusza – wątłymi istotami ulepionymi z gliny i łez. Nade wszystko niedoskonałymi i błądzącymi.

10 komentarzy:

  1. No Kochana, po takim opisie to już chcę obejrzeć ten film !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto Cię przekonał: Hugh czy Jake? ;)

    No nie wierzę! :) Spodziewałam się, że już w pierwszym komentarzu - o ile go dostanę - przeczytam coś w stylu: "nie przekonałaś mnie, to film nie dla mnie", a tu taka niespodzianka! :)

    Mnie się bardzo podobało - mój gatunek, moje klimaty. Film trzymał w napięciu, intrygował, a do tego zmuszał do refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj, korzystając z długo wyczekiwanego podłączenia naszego nowego gniazdka do internetu, wszedłem na stronę appla, by zwyczajowo przejrzeć zapowiedzi wyświetlanych aktualnie w kinach filmów, jak i tych, które na ogromnych ekranach dopiero zagoszczą i wynotowć sobie pozycje, które zapowiadają się najciekawiej. Prisoners z miejsca trafili na moją shortlistę. Dobrze wiedzieć, że się nie pomyliłem.

    A kilka dni temu wybrałem się do kina na "We're the Millers". Spodziewałem sie kolejnej, średnio śmiesznej komedii z odgrzewanymi gagami, ale jakoś żadna inna propozycja nie zachęcała, a film mial dobre recenzje. Ubawiłem się setnie. Z pełną odpowiedzialnością polecam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Zastanawiałam się nad tym, czy ten film przypadłby Ci do gustu, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że jednak nie - za ciężki i za długi.

    "We're the Millers" raczej nie zobaczę już na wielkim ekranie. Skoro premiera była na początku sierpnia, to albo już był "u mnie" emitowany, albo go zwyczajnie nie będzie. Jest w sąsiednim mieście za to, ale póki co się tam nie wybieram.

    OdpowiedzUsuń
  5. Po takiej recenzji to jak najbardziej chcę obejrzeć ten film;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no, no. Rewelacyjna recenzja. Uwiodłaś mnie Taito. Obawiam się jednak, że nie szybko będę miała czas na obejrzenie filmu. Kino egzystencjalne, dramatyczne, dotykające wrażliwości człowieka, istoty jego człowieczeństwa, sięgające najbardziej ukrytych emocji wychodzących na jaw w najbardziej mrocznych momentach życia jest czymś, co nadal odpowiada mi najbardziej.

    Podobno czasy oglądania ciężkich filmów, nad którymi trzeba myśleć w pewnym wieku przemijają. Ciekawa jestem jak będzie w moim przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwiodłam Cię, powiadasz? :) Nie sądziłam, że takie moce we mnie drzemią.

    Dzięki za miłe słowa.

    A co do wspomnianego przez Ciebie kina, to ja również bardzo je lubię. Czyż właśnie nie o to chodzi w kinematografii?

    Być może. Człowiek się zmienia, zmieniają się jego upodobania. Kiedyś lubiłam oglądać horrory, a teraz unikam ich jak komedii romantycznych. Bardzo młoda jednak wtedy byłam, miałam prawo mieć niezbyt wysublimowany gust :) Teraz doceniam zdecydowanie bardziej ambitne kino, choć nie ukrywam, że czasami lubię też obejrzeć filmy akcji jak np. 'The Expendables', gdzie grupka niesamowicie wyćwiczonych mięśniaków prezentuje swoje możliwości i powabne ciała ;) Jestem tylko kobietą ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Obejrzyj koniecznie, a nuż przypadnie Ci do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Podejrzewam, że jeszcze nie jesteś świadoma do czego są zdolne Twoje moce;)

    Chyba tak. Od pewnego momentu nie potrafię spędzać wolnego czasu bezmyślnie. Lubię dające do myślenia kino.

    Widzę, że przechodziłyśmy podobną ewolucję filmową. Ja też kiedyś oglądałam horrory i komedie romantyczne. Te drugie czasami mi się zdarza. Oświadczyny po irlandzku są moim ulubionym, filmowym poprawiaczem humoru. Płaczę na nim ze śmiechu, bo jest tak głupi, że nie da się nie śmiać;)

    Tylko? Aż;) Też lubię zawiesić oko oglądając film. Oj lubię;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tam zawsze skromna byłam i nigdy się nie przeceniałam ;)

    Chyba nie tylko ja uważam, że wysportowani mężczyźni są strasznie apetyczni :)

    OdpowiedzUsuń