poniedziałek, 21 października 2013

Kyteler's Inn - w karczmie czarownicy z Kilkenny


W 1280 roku w Kilkenny na świat przyszła Dame Alice Kyteler, niepozorna dziewczynka, która kilkadziesiąt lat później przeszła do historii Irlandii. I to z głośnym hukiem. Zanim jednak tego dokonała, najpierw nieźle namieszała w lokalnej społeczności. Epoka, w której żyła, zdecydowanie nie lubiła takich kobiet jak ona.



Jej ojciec był normańskim bankierem, który pożegnał się z życiem, kiedy jego córka miała zaledwie 18 lat. Jako że była ona jedynaczką, cała jego fortuna przypadła właśnie jej. Wkrótce Dame Alice poślubiła zamożnego Williama Outlawe, byłego współpracownika ojca, starszego od niej o dwadzieścia lat, a niedługo później powiła swojego pierworodnego syna, którego nazwali Williamem Juniorem. Dziecko jednak nie przesłoniło jej całego świata. Młodej mężatce zamarzyło się powiększenie domu tak, by mogła otworzyć w nim karczmę. Jej marzenie wkrótce się spełniło, a nowo otwarta tawerna cieszyła się sporym zainteresowaniem wśród bogatych panów. Nie bez znaczenia pozostały tu wdzięki młodej i urodziwej właścicielki. Tych jednak nie było dane dłużej podziwiać samemu mężowi, bo pewnego dnia William zmarł. Nagle i w tajemniczych okolicznościach.



Zwłoki Williama jeszcze dobrze nie ostygły, a młoda wdowa już upolowała sobie nowego męża, Adama Le Blunda, również bankiera. A ponieważ historia lubi się powtarzać, nowy wybranek Dame Alice również zmarł kilka lat po ślubie. Nagle i w tajemniczych okolicznościach. I tak jak jego poprzednik zostawił jej spore bogactwo. Na żałobę nie było czasu. Karczma cieszyła się ogromnym wzięciem, więc powtórna wdowa otoczyła się wianuszkiem młodych pomocnic, wśród których znalazła się Petronella. Jeszcze jedna kobieta, która przeszła do historii Irlandii. Szybko też poszukała sobie nowego obiektu uczuć. Tym razem padło na Richarda de Valle, zamożnego właściciela ziemskiego, który kilka lat później po zjedzeniu kolacji pożegnał się z życiem. Nagle i w tajemniczych okolicznościach oczywiście.  Cała jego spuścizna znalazła się w rękach wdowy.



Niedługo później, a było to w okolicach 1320 roku, Dame Alice wyszła za mąż po raz czwarty. Jej mężem został stały bywalec karczmy – sir John de Poer, kolejny zamożny mężczyzna normańskiego pochodzenia. Małżeństwo najwyraźniej mu nie służyło, bo już parę lat po ślubie biedakowi zaczęło szwankować zdrowie. Włosy wypadały mu garściami, a te, które zostały, szybko zsiwiały. John stracił paznokcie, a niedługo później życie. Zanim jednak wyprawił się na drugą stronę, zdążył zmienić swój testament tak, że całe jego bogactwo przeszło na Dame Alice i jej pierworodnego syna. To z kolei przelało czarę goryczy jego dzieci z poprzedniego małżeństwa.



Poszkodowani potomkowie Johna skrupulatnie pozbierali wszystkie plotki krążące o Dame Alice i wraz z dziećmi jej zmarłych mężów zanieśli je prosto do biskupa Ossory, Richarda de Ledrede, by rzucić mu je wprost pod nogi. Co też ten ostatni pochwycił z radością wygłodniałego Azora uraczonego smakowitą kością. W jego odczuciu Kilkenny stawało się coraz bardziej niezależne i świeckie, zatem należało jak najszybciej przywrócić władzę kościoła i ukarać tych, którzy na to zasłużyli. Dame Alice wydawała się być idealną kandydatką. Na jej głowę spadła lawina oskarżeń: o bluźnierstwo, o uśmiercenie czterech byłych mężów, paranie się czarną magią, uprawianie seksu z demonami i składanie im krwawych ofiar ze zwierząt, o prowadzenie burdelu…



Powołana przez biskupa inkwizycja zgodnie uznała, że w mieście panoszą się czarownice, których przywódczynią jest Dame Alice Kyteler. Biskup wystosował list do Lorda Kanclerza Irlandii w celu jej aresztowania, nie wiedział jednak, że urząd ten piastuje jej szwagier, brat Williama, jej pierwszego męża. Z pomocą kolejnego wysoko postawionego szwagra, za kraty trafił sam biskup, gdzie spędził siedemnaście dni o wodzie i suchym chlebie. Swojej walki nie zaprzestał, kiedy wyszedł na wolność. W rezultacie jego działań doprowadzono do uwięzienia wielu służących Dame Alice i do uzyskania ich zeznań obciążających nie tylko je, lecz także ich „przywódczynię”.



Dzięki wpływowym znajomych Dame Alice udało się uciec do Anglii przed płonącym stosem, pomimo że została uznana za winną. Jej synowi również się upiekło, bo wymierzona kara była stosunkowo łagodna. Zobligowano go do uczęszczania na mszę świętą trzy razy dziennie przez okres jednego roku, a także do wspomagania biednych. Co się zaś tyczy wspomnianej wcześniej Petronelli – 3 XI 1324 roku biedaczka dosłownie upiekła się na stosie. Wcześniej jednak sponiewierano ją i publicznie wychłostano. Spragniona krwi gawiedź dostała kozła ofiarnego. Petronella była pierwszą kobietą w Irlandii, którą spalono jako czarownicę, a jej proces przeszedł do historii jako world’s earliest recorded witch trial.



Ślad zaginął po Dame Alice, a jej karczma z czasem zamieniła się w ruinę. Dzięki odpowiednim działaniom renowacyjnym podjętym w drugiej połowie XX wieku dziś w miejscu dawnego domu i tawerny Dame Alice mamy Kyteler’s Inn, „średniowieczny” pub z czarnym kotem w szyldzie i dumnym napisem established 1324. To jedna z najstarszych karczm w Irlandii i choć jest to miejsce niezwykle popularne wśród lokalnej ludności i turystów, tawernie udało się zachować autentyczność i przyjemną atmosferę.




Kiedy tylko natrafiłam na wzmiankę o tej nietuzinkowej karczmie, wiedziałam, że muszę tu dotrzeć. Wiedziałam nawet, w jakich okolicznościach chcę się tam znaleźć. Lubię budynki z ciekawą historią, a w Kyteler’s Inn dostajemy ją niemal na tacy. Razem z posiłkiem. I choć w moim przewodniku umieszczono informację „food at this pub is not great” nie zniechęciło mnie to do wizyty. Postanowiłam sama to sprawdzić.



Co mogę Wam powiedzieć? Serwowane posiłki na pewno nie są najtańsze – zauważyłam, że ceny większości produktów są o jakieś 2 euro wyższe niż w wielu podobnych lokalach – są jednak do zaakceptowania. Za danie główne, deser i kawę dla dwóch osób zapłaciliśmy ponad 40 euro. Połówek zamówił kurczaka w panierce, ja vol-au-vent. Każde z nas dostało do tego frytki i surówkę. Danie główne było smaczne, nie mamy żadnych zastrzeżeń. Mój sernik [wybrany przez wyliczankę eeny, meeny, miny, moe, bo nie mogłam się zdecydować] wyglądał lepiej niż smakował, choć nie mogę powiedzieć, by był niesmaczny. Wolę jednak słodsze i bardziej wyraziste ciasta. Ciepła kruszonka z jabłkiem i jagodami zamówiona przez Połówka była lepszym wyborem.




Spodobało mi się tu od pierwszych sekund po przekroczeniu progu. Przyjemne wnętrze z uprzejmą i grzeczną obsługą. Pub znajduje się na trzech poziomach, ma cztery bary i ogródek piwny. Main Bar otulił mnie ciepłem, a Tavern Bar wywarł na mnie spore wrażenie - znajduje się w najstarszej części karczmy, będącej dawną piwnicą i kuchnią. Miałam wrażenie, że jestem w jakiejś jaskini.



Zarzuty przeciwko Dame Alice może w istocie zostały wyssane z palca, jedno jest pewne: już dawniej Kyteler’s Inn było miejscem zabawy i uciechy i to się akurat nie zmieniło. Karczma jest uroczym starym budynkiem z charakterem, gdzie wśród solidnych dębowych beli i starych kamiennych murów ukryte jest ciepło i niepowtarzalny klimat.  Od teraz będzie to mój stały punkt wizyty w Kilkenny.


14 komentarzy:

  1. Magiczna i mrożąca krew w żyłach historia - na Twoim blogu już widać gotowość na Halloween :-) Ciekawe miejsce i piękne zdjęcia, nawet jeśli ta kanapa niczym ze Starbucksa jakoś mi nie gra z obrazem średniowiecznej piwnicy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z zewnątrz super, w środku jak dla mnie już trochę gorzej.

    I powiedz mi moja droga skąd Ty masz tyle czasu, żeby ciągle zwiedzać takie interesujące miejsca? Twoja doba chyba trwa 36 godzin :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Siedem wiekow pozniej kobiety odnoszace sukces w biznesie ciagle traktowane sa jako swoiste kuriozum. Baba do garow - faceci na piwo nasza czarownica polaczyla w jedna calosc a, ze po drodze do celu padlo czterech mezow to zupelna drobnostka:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdarza się to, ale mam wrażenie, że już coraz rzadziej. Oczywiście dużo zależy tutaj od kraju zamieszkania. A przypadek Dame Alice nie bez powodu uchodzi(ł) za kuriozum. Chyba nawet w XXI wieku nie udałoby się jej nie wzbudzić niezdrowego zainteresowania sąsiadów i znajomych. Cztery małżeństwa i cztery zgony mężów w niedługim czasie... sounds fishy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Może po prostu nie są to Twoje klimaty, a może wina leży po stronie zdjęć - niestety nie da się za ich pomocą oddać atmosfery danego miejsca. Tam trzeba po prostu być, dać się ponieść chwili, wmieszać w tłum, dobrze bawić :)

    Gdyby moja doba trwała 36 godzin, to w roboczym tygodniu nie spałabym po 4-6 godzin :) Zwiedzam głównie w weekendy, choć w pubie akurat byłam na początku tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Historia ciekawa i godna uwagi, dlatego postanowiłam Wam ją przybliżyć. W pubie można było nabyć książkę poświęconą Dame Alice, ale jak poprosiliśmy barmana, by ją nam pokazał, to okazało się, że już zostały wyprzedane. Mają wzięcie, podobnie jak sama karczma.

    Wystrój mógłby być nieco lepszy, ale i tak nie mam większych zastrzeżeń. Było klimatycznie i miło - bardzo się zrelaksowałam i doszłam do wniosku, że częściej muszę uskuteczniać takie wypady do pubu. Szkoda tylko, że do Kilkenny nie mam bliżej i nie ma autostrady.

    OdpowiedzUsuń
  7. Książki sprzedają? To mnie przekonałaś! Jeśli zdarzy się okazja, to zajrzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tylko tę o czarownicy :) Dość droga - 15 euro kosztowała [widziałam informację na ścianie pubu, dlatego przed ewentualnym kupnem najpierw chciałam ja obejrzeć, by przekonać się, czy jest warta ceny, ale jak już wspominałam - nie mieli żadnej na stanie].

    Zajrzyj, czemu nie. A nuż Ci się spodoba. To jeden z najlepszych pubów w Kilkenny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Brr. Pamiętam jak dawno, dawno temu Pani Profesor z łaciny opowiadała nam po czym rozpoznawało się czadownice. Wystarczyły rude włosy, liczne znamiona i kolorowe oczy. O nietuzinkowym temperamencie nie wspominając. Biorąc pod uwagę powyższe kryteria, choć nie mam nawet w połowie tak rudych włosów jak niegdyś, a oczy mam zielone podejrzewam, iż żyjąc w owych czasach niechybnie groziłby mi stos. Dobrze, żw bohaterce Twojego posta udało się uciec. Jeśli chodzi o jedzenie w pubach w Irlandii umówmy się, że to jednak nie.są wykwintne restauracje. Uwielbiam jak snujesz swoje opowieści Taito. Zdecydowanie poczytałabym na starość siedząc przy kominku i sącząc odpowiedni trunek.

    OdpowiedzUsuń
  10. Prawda, ale nic w tym dziwnego: w pubach się pije a nie je :) Nie przyszłam tam z zamiarem jedzenia, ale Połówek mnie namówił. Pierwotnie miałam wziąć tylko kawę i może jakieś ciasto do niej. Jak na tego typu lokal, posiłki są przyzwoite.

    Nam nauczycielka łaciny opowiadała głównie o zabytkach starożytnego świata i filozofach, a nie o czarownicach :)

    Pozostaje cieszyć się, że nie żyjesz w średniowieczu. Ale Ty chyba nie jesteś naturalnym "rudzielcem". Przynajmniej tak nie wyglądasz.

    Dziękuję za miłe słowa i uciekam. Czas na jogę...

    OdpowiedzUsuń
  11. To prawda, aczkolwiek nie wiem czy też tak masz, ale ja jak chwilę sączę złoty trunek robię się potwornie głodna;) Nie, nie jestem naturalnym rudzielcem. Bardzo żałuję. Chętnie bym przygarnęła nie tylko rude włosy, ale i piegi:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zauważyłam, ale to pewnie dlatego, że bardzo rzadko piję alkohol. Trzeba dbać o wątrobę ;)

    Tak właśnie myślałam. Twoja uroda nie jest typowa dla rudych osób.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja też rzadko i bardziej delektuję się niż piję. Poza tym z alkoholem u mnie jak z jedzeniem, mogę pić tylko wybrane trunki i w niewielkich ilościach. Ups, a to ja mam jakąś urodę?;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja również piję tylko wybrane, ale nie dlatego, że muszę tylko chcę. Nie lubię mocnego alkoholu.

    Masz. Bazyliszkiem nie jesteś :)

    OdpowiedzUsuń