piątek, 1 listopada 2013

Z wizytą w najładniejszej irlandzkiej wiosce - Adare (2)


Wiedziałam, czego się spodziewać. Sława Adare wybiega daleko poza granice wyspy, co też owocuje dużym napływem turystów. Łudziłam się jednak, że odwiedzając Adare na początku tygodnia, uda mi się uniknąć tłumu. Tymczasem, kiedy przyjechaliśmy na parking usytuowany za Adare Heritage Centre, lekko się zdziwiłam zastanym obrazkiem. Nagle okazało się, że praktycznie wszystkie miejsca parkingowe są zajęte przez samochody i „uwielbiane” przeze mnie autokary, w tym zielone Paddywagony. Jakże naiwne okazało się moje myślenie. Kiedy obrzuciłam parking szybkim spojrzeniem, doszłam do wniosku, że jedynymi osobami, które próżnowały w ten dzień, byliśmy my – powinniśmy byli stawić się tutaj o kilka godzin wcześniej.




"Please Keep Off The Grass? W razie czego powiem, że nie umiem czytać" ;)


Wizyta w Adare Heritage Centre [Centrum Dziedzictwa Adare] szybko jednak pokazała, że nie jest tak źle. Bo chociaż w budynku nie było pusto, to jednak nie trzeba było przepychać się łokciami. Przyjezdni jakoś magicznie się rozpierzchli, przez co nie musiałam sobie torować drogi do recepcji, gdzie królowała – jak się wkrótce okazało – przesympatyczna Irlandka.



Vera to nieco starsza pani, która w błyskawicznym tempie poszerzyła nieliczne grono tych, których od pierwszej minuty obdarzyłam szczerą sympatią. Energiczna, uśmiechnięta, dowcipna - idealna kandydatka nie tylko na wymarzoną panią przewodnik, lecz także mamę, ciocię, babcię. Do tego miała wrodzony dar irlandzkiego gadulstwa i schlebiania, który w błyskawiczny sposób przełamuje wszystkie bariery. Już po krótkiej rozmowie przechrzciła Połówka na Paddy’ego [„Wyglądasz jak stary, dobry Paddy!] i pozyskała także jego sympatię.



W Adare Heritage Centre znajduje się także informacja turystyczna, kawiarenka i sklepik z rękodziełem i pamiątkami. Do tego ostatniego nawet nie pofatygowałam się zajrzeć, kiedy spostrzegłam, że wyłożone na widoku płyty CD High Kings są… o kilka euro droższe niż ma to miejsce na przykład w Tesco, gdzie też ponad rok temu nabyłam swój krążek. Miejsce to automatycznie straciło w moich oczach, bo nie lubię być traktowana przedmiotowo. A tutaj najwyraźniej właściciel obrał bezceremonialną politykę drenażu portfeli turystów. Nie ze mną takie numery, Brunner!




Warto jednak rozpocząć przygodę z Adare od zapoznania się z jej historią, a to umożliwia nam Adare Historical Centre usytuowane pod tym samym dachem, niemalże naprzeciwko recepcji. Ci, którzy zdecydują się na taki krok, powinni wykupić „combined ticket” za 8€, który umożliwi obejrzenie wystaw, zapoznanie się z materiałem audio-wizualnym, przeszłością monastycznych obiektów wioski, lecz nade wszystko otworzy nam wrota do Desmond Castle, kolejnej perełki Adare.



Zamek, zwany czasami Desmond Castle lub po prostu Adare Castle, jest anglonormańską budowlą z XIII wieku malowniczo położoną nad brzegiem rzeki Maigue. Desmondowie, od których wzięła się jego nazwa, zamieszkiwali go jedynie przez część XVI wieku. Spora część jego historii wiąże się natomiast z rodem Fitzgerald, hrabiostwa Kildare, które urzędowało w nim przez blisko 300 lat aż do 1536 roku, kiedy to na irlandzkiej scenie pojawił się Henryk VIII, a zamek został przekazany Desmondom. Kiedyś zamek pełnił niezwykle strategiczną funkcję, ale po najeździe Cromwella i zniszczeniom przez niego spowodowanym, znaczenie twierdzy zostało znacznie zredukowane. Dziś twierdza jest jedynie malowniczą ruiną, nadal jednak godną zainteresowania. Można ją zwiedzać tyko od lipca do końca września.



Jasnym stało się dla nas, że będąc w Adare nie możemy pominąć zamku. Kiedy zaraz po naszym przyjeździe Vera poinformowała nas, że o 14:00 zabierze nas do niego bus odjeżdżający z parkingu na tyłach centrum, po raz drugi tego dnia spotkało mnie zdziwienie. „Jakby nie można było się do niego przejść. Czego nie robi się dla leniwych turystów” – stwierdziłam w myślach. Niedługo później zrozumiałam swój błąd w rozumowaniu i pochwaliłam ideę busa.




Po obejrzeniu wystaw pozostało nam sporo wolnego czasu i to właśnie wtedy postanowiliśmy udać się na spacer wśród kolorowych chatek krytych strzechą, a także dotrzeć do monastycznych zabytków Adare. W drodze do augustiańskiego opactwa leżącego naprzeciwko zamku mijały nas setki samochodów. I choć odległość od centrum turystycznego nie jest nie wiadomo jak wielka, to jednak trasa z pewnością nie zalicza się do najbezpieczniejszych. Pech chciał, że najładniejszy widok na zamek rozciąga się właśnie z mostu na rzece, ale dostanie się na niego graniczyło z cudem i zakrawało na misję samobójczą.



O 14:00 siedzieliśmy już w busie, wraz z Verą, kierowcą - panem O’Shea - i siódemką Amerykanów z Colorado. Jak później, już po powrocie do centrum, wyznała nam Vera, mają bardzo wielu turystów z USA: głównie z Północnej Karoliny i Colorado właśnie. Przejazd trwał krótko, ale pani przewodnik nie próżnowała: już od chwili wejścia na pokład busa zaczęła wprowadzać nas w historię Adare. Przed wejściem do zamku poinformowała, by nie brać ze sobą żadnych bagaży. Dźwiganie ciężaru było absolutnie zbyteczne skoro w busie pozostawał kierowca. „Jeśli coś zginie, wiemy, gdzie szukać pana O’Shea” – zażartowała Vera.



Po otwarciu grubych i solidnych drzwi z drewna ukazał się nam rozległy dziedziniec, a także sponiewierane mury i pozostałości po zapewne imponujących niegdyś pomieszczeniach. Uwagę zdecydowanie przykuwał donżon otoczony fosą, którą obecnie porasta trzcina wraz z malowniczymi pałkami. Zanim jednak dowiedzieliśmy się, co kryje się za jego murami, Vera oprowadziła nas po ruinach great hallu z trzynastowiecznymi oknami z widokiem na rzekę i zdołała złamać serce Połówkowi stwierdzając, że niestety nie można korzystać z widocznych schodów i wchodzić na szczyt murów, bo są one niestabilne i mogłyby zagrażać zdrowiu.



Choć na pierwszy rzut oka wewnątrz murów nie ma zbyt wiele do oglądania, zwiedzanie zamku trwa przez jedną godzinę i zapewniam Was, że jest to naprawdę ciekawe 60 minut lekcji historii, tak naturalnie i sympatycznie przeprowadzonej przez Verę, która robi wszystko, by jej „podopieczni” jak najwięcej wynieśli z tej wizyty. A wcale nie jest to łatwe zadanie, kiedy ma się grupę osób z Ameryki, którym trzeba tłumaczyć, jak wygląda taran.



Kiedy przekroczyliśmy metalowy mostek dający nam dostęp do donżonu i drugiego, małego dziedzińca, czekała na mnie niespodzianka. To, co zobaczyłam, nie było niczym nadzwyczajnym, ale jednocześnie stanowiło obraz, którego nie spodziewałam się tam ujrzeć. Wkroczyliśmy na dziedziniec pokryty rudymi igiełkami, które opadły z rosnących tam cisów, a mnie w tym samym momencie ogarnęło niesamowicie fajne uczucie, które trudno mi opisać. Poczułam się, jakbym wkroczyła do jakiegoś świata bajki, a kiedy później podekscytowana opowiedziałam Połówkowi o tym, co wtedy poczułam, ku mojemu zdziwieniu przyznał mi rację. Doskonale wiedział, o co mi chodzi. Nie mnie jedną ogarnął urok tego miejsca. Choć w czasie naszego oprowadzania niebo zachmurzyło się posępnie i nieco przemoczyło moją cieniutką bluzkę, to wszystko się nie liczyło. Bardzo ciekawe miejsce, zdecydowanie jeden z najciekawszych zamków w hrabstwie Limerick.


11 komentarzy:

  1. Wioska, a ma swoje centrum dziedzictwa - lubię takie miejsca! Szkoda, że tak krótko otwarte. Na szczęście dzięki Twojej relacji czuję się, jakbym już tam była :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wioska juz ukazala sie w pierwszyn odcinku opowiesci o tej niezwykle urokliwej wsi ale zamek podniosl poprzeczke tak wysoko, ze bedziesz musiala sie natrudzic aby znalezc bardziej bajkowy krajobraz ladniejszy niz tu pokazalas. Ladnie usytuowany i swietnie zespolil sie z otaczajaca go zielenia ktora jednoczesnie eksponuje pozostalosci jego niecodziennej urody.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. faktycznie cudna mieścinka szczególnie mi się te dachy domków podobają :D z daleka wyglądają jak skały :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety zamek można zwiedzać tylko przez trzy miesiące. Zdaje się, że Adare Heritage Centre otwarte jest przez cały rok, ale tak prawdę powiedziawszy, to głupio być w Adare i nie zwiedzić zamku. Myślę, że spodobałoby Ci się tam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli uważasz, że teraz podniosłam wysoko poprzeczkę, to ciekawa jestem, co powiesz na ostatnią część cyklu o Adare :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z pewnością jedna z przyjemniejszych wiosek w Irlandii. Cieszę się, że Ci się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam, widziałam, ale ponownie nie zajrzę. I nie lubię nachalnego spamu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pięknie! Eh, siedzi mi w głowie i sercu ta Irlandia...

    OdpowiedzUsuń
  9. Trzymam kciuki, byś kiedyś tutaj wróciła i zwiedziła nie tylko Belfast, ale także takie małe wioski jak ta.

    OdpowiedzUsuń
  10. Teraz nie moge doczekac sie kolejnej czesci :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Już wkrótce! Najpierw recenzja książki, potem część trzecia (i ostatnia) Adare :)

    OdpowiedzUsuń